Strona główna |
Warren Newman, autor artykułu "Ruch ochrony środowiska jako religia" (ZB 7/93), chyba za dużo sobie obiecuje formułując takie - jak zawarte właśnie w tym artykule - tezy. Dla czytelnika nie zaznajomionego z tematyką, lektura tego artykułu może zakończyć się nabyciem TZNRNE czyli Trwałego Zespołu Negatywnej Reakcji na Ekologię. I pewnie to jest głównym celem autora, gdy próbuje przedstawić ruch na rzecz ochrony środowiska jako religię, która doprowadza li tylko do skutków negatywnych - bo inaczej po cóż zarzut, że ruch ten przypomina religię. Pomińmy jednak fakt (pominięty przez Newmana), że religie spełniają szereg pozytywnych funkcji i doprowadźmy wywód myślowy do końca (czego już Newman nie zrobił).
A zatem - po pierwsze - jako się rzekło, ruch ochrony środowiska jest religią. Sformułowanie takie od razu budzi niechęć u kogoś, kto żywi negatywne uczucia do religii w ogóle i do tych uczuć właśnie sformułowanie to zdaje się odwoływać. Moje pytanie natomiast brzmi: "co z tego, że ruch ochrony środowiska jest religią?". Ujęcie zaproponowane przez Newmana definiuje religię (wg Newmana to jest "nowoczesna definicja religii") jako: "cokolwiek czemu jesteśmy bezwzględnie posłuszni". Z jednej strony, gdy spojrzymy uważniej na tę definicję, dostrzeżemy, że nic nie jest religią (przymiotnik: "bezwzględnie"), z drugiej zaś (gdy sformułowanie "bezwzględnie" potraktujemy trochę luźniej) - wszystko jest religią. Taka definicja, jeśli rzeczywiście jest nowoczesną (bo nie wiem czy przypadkiem tak nie jest), świadczy dobitnie o charakterze tej nowoczesności, która coraz bardziej opuszcza obszary sensu na rzecz totalnego bezsensu. Cóż, weźmy jednak wysiłek autora za rzetelny i brnijmy dalej. Jeśli nic nie jest religią, to i ruch ochrony środowiska nią nie jest. Jeśli zaś wszystko nią jest, to jest religią także ideologia postępu materialnego, jest religią ideologia konsumpcjonizmu, jest religią myślenie racjonalno-naukowe itd., itd. Nie widzę więc w tym nic złego, żeby jedna religia zastąpiła drugą - zwłaszcza że jest to proces, z którym często mamy do czynienia śledząc dzieje rodzaju ludzkiego. Oczywistym też jest, że gdy "religia ochrony środowiska" wyczerpie się, spełniwszy już swoją pozytywną rolę i gdy zacznie doprowadzać do krucjat, to zrodzi się reakcja na nią i pojawi się inna "religia", która spróbuje ją wyprzeć. Być może też - zanim negatywne zjawiska staną się do tego stopnia uciążliwe - pojawią się inne ważkie problemy, dla których rozwiązania cywilizacja sama wykreuje nową "wiarę". Odpowiadając na pytanie: "co z tego, że ruch ochrony środowiska jest religią?" - wypada powiedzieć: "nic z tego!".
Oczywiście rzeczą wszystkich, nie tylko uczestników tych ruchów, jest kontrolować wszelkie masowe odruchy tak, by "religijne" cechy ruchu na rzecz ekologii nie doprowadzały do zachowań destrukcyjnych, zniewalających i represyjnych, jakimi teraz szczyci się "religia wolnego rynku" i "religia bezmyślnej konsumpcji". Tym niemniej, w miarę postępu instytucjonalizacji tego trendu (jak i wszystkich innych trendów) trzeba się liczyć ze zjawiskami negatywnymi.
Przywoływane w artykule przykłady postaci w ruchu ekologicznym, które "religijnie odjechały", to tylko jedna strona medalu, zaś niedostrzeganie całej rzeszy ludzi, którzy wykonują na codzień konkretną robotę, to już inna sprawa (która przypomina mi utyskiwania "normalnego" społeczeństwa na marginesogenne tendencje w subkulturach młodzieżowych, podczas gdy to samo społeczeństwo nie raczy zauważać takich samych tendencji u siebie i zdaje się nie widzieć marginesu swojej kultury, choć na przestępcę można się nadziać niemal na każdym rogu, a o pijanego trudno się nie potknąć podczas weekendowych spacerów po mieście).
Poprzestanę na powyższych uwagach, choć możnaby rozważyć jeszcze wiele ciekawych spraw poruszonych we wspomnianym artykule, m.in. powiązania zielonej konsumpcji z biznesem i wykorzystywaniem przez ten ostatni masowych eko-odruchów czy pytanie: "dlaczego naprawdę ludzie obecnie żyją dłużej niż kiedyś i czy rzeczywiście są zdrowsi?" oraz, w końcu, kwestię wolnego wyboru drogi samorealizacji, choćby poprzez "wyrzeczenia", które wcale nie muszą nosić tego miana. Ja, w każdym razie, wyrzekam się dalszego komentarza.
Janusz Reichel
Katedra Filozofii Ekologicznej Pł