Strona główna 

ZB nr 9(51)/93, wrzesień '93

OPOWIEŚĆ ZASŁYSZANA

Istniało kiedyś pod jednym z głównych miast Polski ogromne wysypisko śmieci zamieszkałe przez grupę bezdomnych. Ludzie ci żyli wraz z gromadami srok i mew, z tego co zostało tam wyrzucone, jedząc jeszcze jadalne jedzenie, ubierając się w jeszcze ubieralne ubranie, i spieniężając wszytko co znaleźli a co miało jakąś wartość, np. szklane butelki, makulaturę a czasami i większe znaleziska. Za otrzymane w ten sposób pieniądze kupowali to, co można było uzyskać tylko w świecie zewnętrznym. Na wysypisku utworzyła się ścisła hierarchia związana z prawami terytorialnymi. Zgodnie z nimi, każda osoba otrzymywała swój odcinek do przegrzebania. Najlepszy należał do Króla Góry śmieci, mającego także ostateczne zdanie we wszelkich sporach. Jakiekolwiek wędrujace jednostki lub grupy bezdomnych ludzi z zewnątrz, podejmujące próby nieuprawnionego przegrzebywania, spotykały się z szybkim i zdecydowanym oporem, gdyż cała społeczność jednoczyła się w obronie swego źródła utrzymania. System ten, który wytworzył się po długim okresie czasu, był twardy, bowiem opierał się na sile fizycznej, ale ludzki, ponieważ członkowie społeczności mogli liczyć na wzajemne wsparcie w trudnych okresach.

Pewnego pięknego, letniego poranka, w trakcie przegrzebywania swego odcinka, mężczyzna mieszkający na wysypisku śmieci znalazł poobijaną walizkę zawierającą 80.000.000 złotych w gotówce (wtedy jakieś 24 przeciętne pesje) którą to walizkę przynósł przed oblicze Króla Góry śmieci aby on nią rozporządził. W ten wspaniały dzień, przepełniony wzruszeniem w obliczu takiego przykładu społecznej postawy i uległości wobec jego władzy - gdyż człowiek ten mógł z całą pewnością zmyć się ze swym znaleziskiem - Król Góry śmieci rozważał z wielką powagą nad możliwościami jakie leżaly w poobijanej walizce u jego stop. Opierając się na swej mądrości i znajomości stylu życia, potrzeb i nawyków swego ludu, obmyślał generalne dobro ogółu, wzrastając ponad indywidualne preferencje i wnioski które nie zadowoliłyby wszystkich w równej mierze. Sprawiedliwa decyzja została osiągnięta i tego samego dnia zdumiony kierowca ciężarowki dostarczył do wysypiska śmieci ładunek kilkuset skrzynek denaturatu, po 20 pięćset mililitrowych butelek każda.

Festyn był potężny, trwał przez wiele dni i przyciągnął chmary bezdomnych i odrzuconych, którzy tym razem byli witani z otwartymi ramionami. Wiadomość się szybko rozeszła po innych miastach, i obdarci, podli i nędzni podróżowali zewsząd w koło by wziąć udział w dobrym losie. Polacy, Ukraincy, Rosjanie, Białorusini, Rumuni i Cyganie zebrali się równi, żyli, pili i umierali razem jak bracia, i wydarzenie to miało szanse dorosnąć do rangi historycznego narodowego happening'u na skale Woodstock'u, czy może nawet Rewolucji Francuskiej, gdyby nie to, że w trakcie tego świętowania niedozorowane ognisko w którymś miejscu wymknęło się spod kontroli i w ciągu kilku godzin ogień objął całą górę, która stanowiła wysypisko śmieci. Ogień był tak intensywny, że straż pożarna, po kilku bezskutecznych chemicznych bombardowaniach ze śmigłowca poddała się, zabezpieczyła miejsce i pozostawiła aby wypaliło się samo.

Okoliczni mieszkańcy, niezadowoleni już z normalnego zapachu pobliskiego śmietniska, obecności szczurów i wagabundów posłużyli się uwagą mediów przyciągnięta przez pożar aby zabezpieczyć decyzję u władz miast o zmianie lokalizacji wysypiska śmieci. Gdy ogień się zmniejszył, został w końcu zgaszony a wiatr rozwiał zwęglone resztki, teren wyglądał jak duże, czarne nic, przypuszczalnie podobnie do miejsca detonacji bomby nuklearnej lub też lądowania gigantycznego statku kosmicznego, i jedyne co można było tam znaleźć to duże, twarde kałuże chropowatego metalu i szkła. Tak pozostało przez całą jesień. Ogromna pustka widoczna z daleka w koło i z powietrza, aż spadły śniegi i zakryły wszystko jak płyn korekcyjny. Na wiosnę, gdy śniegi roztopiły i rzeczy się znów poruszyły, miejsce puściło zielony zarost, który z czasem zmieszał je z okolicą, aż do połowy kwietnia, kiedy rozwinęły się mlecze i utworzyły ogromne żółte koło, które falowało i chwiało się na wietrze.

Ryszard Kornel Frackiewicz




ZB nr 9(51)/93, wrzesień '93

Początek strony