Strona główna |
Ten wspaniały okres dwóch m-cy spędziłem (z przerwami) na północy Polski. Oto trochę moich wrażeń.
Pomorze. Spotkałem się tu z kilkoma przejawami kultury ekologicznej - na ulicach duża liczba pojemników z tajemniczymi znakami recyklingu, z napisami zaczynającymi się (lub kończącymi) na "EKO". Lecz niestety, nie byłem w stanie wytropić zastosowania tych pojemników. żadnych objaśnień - niestety - nie znalazłem. Może były to zwyczajne kosze na śmieci (tak traktowali je turyści), a może była to część jakiejś akcji popularyzującej sortowanie odpadów? Nie byłem w stanie się tego dowiedzieć. W sklepach dużo puszek, kartonów, etc., lecz o dziwo - także duża liczba butelek. Wszędzie można było kupić napoje w szklanych butelkach. Lecz była to tylko połowa ekologicznego sukcesu. Wszyscy (miejscowi i turyści) kupowali, pili i... nie było co zrobić ze szklanym śmieciem. Rezultat - mimo intensywnych swoich poszukiwań, słynnego bałtyckiego bursztynu nie znalazłem, natomiast ilość szkieł wystarczyłaby na usypanie dużej hałdy.
Na morzu, jak to na morzu - co niepotrzebne, leci za burtę. Na małyn (stosunkowo) jachcie nietrudno było to zmienić. Natomiast strach mnie ogarnia na myśl o ogromnych statkach handlowych i wojennych. Każde odpompowanie zęzy (miejsca, gdzie zbierają się nieczystości statkowe, typu wyciekający olej silnikowy, paliwo, woda, piach etc.) jest małą katastrofą ekologiczną. Małą? Słowem, kultura ekologiczna, szacunek dla Ziemi, dla Gai - potrzebny jest zawsze i wszędzie.
Miłym akcentem (jeśli chodzi o "zielone" spojrzenie na rejs, bo żeglarstwo samo w sobie jest cudowne) był postój w porcie Hel. Miasto Hel postawiło sobie za zadanie być słynnym z ratowania ginących gatunków - co świetnie mu się udaje. Foka bałtycka, jedna z ostatnich na Bałtyku, która mieszka na koszt Uniwersytetu Gdańskiego w akwarium Stacji Hydrograficznej UG, jest wręcz rozpieszczana przez mieszkańców. W całym mieście wiszą plakaty informujące o wychowanku oraz o planach dalszego ratowania fok i wzywające do datków na rzecz wyżywienia pupila.
A potem... potem były dni, zwyczajne dni na morzu, które jednak pamięta się zawsze, gdyż na morzu nawet zwyczajne rzeczy - są niezwykłe. Morze wraz z wiatrem - to dwa żywioły, z którymi żeglarz styka się w rejsie 24 godziny na dobę. Upajający pęd wiatru prowadzącego jacht do wyznaczonego celu - jest naprawdę niezwykłym przeżyciem. żeglarstwo jest sportem (sportem? czymś więcej), który potrafi zaabsorbować człowieka na całe życie. W czasie rejsu miałem - silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, nieodparte wrażenie - że, wraz z jachtem, jestem częścią, elementem Przyrody, elementem Gai.
Krótki pobyt na Mazurach był dla mnie szokiem. Chmary ludzi, pchających się na wodę wszystkim, co pływa (lub może pływać) nie pozwalały na chwilę samotności. Wieczorami do pó=na ciszę przerywały ryki (a może to był śpiew?) pijanych "żeglarzy". Zdumiała mnie liczba silników. Silników prymitywnych, silników smrodzących i kopcących. Nie raz widziałem, jak pan na łódce (na "żaglówce") szarpał nerwowo przez pół godziny linkę startową, a za każdym szarpnięciem zwiększała się plama benzyny otaczającej jego jacht. W takich chwilach zastanawiałem się czy kiedykolwiek człowiek zdoła naprawić krzywdy wyrządzone bezmyślnie Ziemi. I brałem się do wiosła, z ogromnym poczuciem winy, a także krzywdy. Krzywdząc Ziemię krzywdzi się wszystkich ludzi.
O motorówkach, wielkich zachodnich ślizgaczach, skuterach wodnych itp. pływających śmieciach nawet nie piszę. Nieraz wieczorem, gdy wsłuchując się w głosy lasu słyszałem w oddali jazgot zbliżającego się ślizgacza czy skutera - ręce same zaciskały się w pięści. A nóż otwierał się w kieszeni na ludzką bezmyślność i dziwaczne upodobania co do sposobu spędzania wolnego czasu "na łonie natury". Pomijając wszystko inne - co to za wypoczynek w oparach benzyny i spalin? Myślę, że nigdy tego nie zrozumiem. I sądzę, że to ludzie zafascynowani sportami motorowymi, obojętnie - na lądzie czy wodzie - powinni coś zrozumieć. I nad czymś się zastanowić.
Czego serdecznie im wszystkim życzy
Witold