Strona główna |
"To prowokacja - informowali dziennikarze - przecież to ten sam cyrk, którego arenę pikietowaliście dwa lata temu. Co wy na to?" Faktycznie, sytuacja była niezręczna i smutna. Radni uchwalają pewne stanowisko sprzeciwiające się tresurze cyrkowej, a inni urzędnicy zupełnie to ignorują. Pozostała znowu zadyma.
Cyrk "Arena" nie miał w Bielsku komfortowych warunków. Przed występem cyrkowcy dowiedzieli się, że grozi im kilka kolegiów za nielegalną reklamę. życie utrudniał Sanepid i ci ekolodzy, którzy tym razem zjawili się w asyście policji, prasy i koniecznie chcieli wejść do cyrku. Oj, nie były to luksusowe warunki do pracy.
Jeszcze informacja, że to ostatnia już zgoda na lokalizację cyrku na terenach Spółdzielni Karpackiej. Dyrektor Anders oświadczył:
"To, co my pokazujemy, to właściwie nie jest już tresura, lecz pokazy zwierząt. W Bielsku po raz pierwszy spotkałem się z zorganizowaną grupą i jestem w stanie przychylić się do ich apeli. Potrzebujemy 3-4 lata, aby wyeliminować z naszego repertuaru tresurę zwierząt."
To ważne oświadczenie i duży sukces. Wreszcie dyrektor jednego z
największych cyrków polskich przyznał ekologom rację. Ale oto dowiadujemy się, że
jeżdżąc po Polsce pan Anders pikietującym jego cyrk ekologom opowiada o zawartym z
Klubem porozumieniu, z którego miałoby wynikać, że skoro dogadał się z
"Gają", to inni powinni mu dać spokój. To faktycznie prawda, że trochę sobie
porozmawialiśmy, ale żadnych ustaleń poza obietnicą dyrektora nie było. Warto
przypominać o tym dyrekcji "Areny", gdy zawita do kolejnego miasta.
Z końcem sierpnia zastukał do Bielska właściciel rekinarium, w którym w kilku akwariach pokazywane były nieszczęsne rekiny ku zaspokojeniu ciekawości "gawiedzi". Jak informował właściciel przedsięwzięcia, rybki te obwożone są po naszym kraju, żeby zarobiły na nieszczęsny los swoich braci z akwarium w Niemczech. Pan właściciel, jak to bywa w zwyczaju, udał się po przyjeździe do Urzędu Miejskiego załatwić potrzebne formalności. Niestety, bielscy urzędnicy uzależnili wydanie stosownych zezwoleń od uzgodnień - uwaga! - z Klubem "GAJA". Dlatego pewnego ranka pojawił się on u nas. Wyjaśnił jak ważne są jego pokazy dla braci - rekinów w Niemczech i zaproponował łapówkę.
"Nic z tego" - usłyszał.
"Ja wiem, że działacie w trudnej sytuacji - wybory, współpraca z urzędem. To może ja przyjdę później" - zaproponował właściciel.
"Nie da rady" - słyszał ponownie.
"To będzie tak, jak w innych miastach. Ja będę pokazywał rekiny, a wy będziecie rozdawali ulotki" - stwierdził właściciel.
"Nie, proszę pana, będziemy robić wszystko, żeby pan tutaj nie wjechał, a jak pan wjedzie, to zrobimy blokadę wejścia".
Po tym oświadczeniu pan właściciel westchnął i rzekł:
"W Polsce jest w końcu 500 miast, to wystarczy mi jak wjadę do 499".
Uścisnęliśmy sobie ręce i pan właściciel się pożegnał. I tak też kończy się bielska historia z rekinami.
Wojtek Owczarz (Klub "GAJA")