Strona główna |
"I tu zaczyna się
tragiczna, a zara-
zem śmieszna agonia
dawnych wierzeń [...]:
wyzwolenie, dochodzą-
ce do rozszerzenia
niewoli [...]"
Edward Abramowski, 1907r.
W ZB 52 anonimowy (czemu?) autor przedstawił swój "Projekt oświadczenia Federacji Zielonych nt. reklamy i dostępności informacji o szkodliwości produktów". Zgodnie z tym projektem, FZ powinna, ni mniej, ni więcej, domagać się od władz państwowych, aby te nakazały umieszczanie w reklamach tytoniu, alkoholu, środków chemicznych, paliw, pojazdów samochodowych i akcesoriów do nich - ostrzeżeń o szkodliwości tych produktów dla zdrowia i środowiska.
Wydanie takiego rozkazu ma, zdaniem autora, zapewnić nieświadomym ludziom lepszą informację nt. produktów, które zamierzają kupić (w domyśle: aby ich nie kupili, przerażeni możliwością utraty zdrowia). Co prawda uważam, że olbrzymia większość palących, pijących i jeżdżących samochodami (podobnie jak niepalących, niepijących i nie jeżdżących) dobrze wie, że papierosy i alkohol szkodzą zdrowiu, prowadzenie auta po pijanemu jest karane sądownie, a na drogach zdarzają się wypadki, ale przyjmijmy, że tak nie jest. W niczym to jednak, moim zdaniem, nie usprawiedliwia podobnego przymusu. Nikt nie musi kupować i używać papierosów, wódki czy samochodu (ja np. nie piję, nie palę i żadnego pojazdu nie posiadam). Jeśli kupujesz i używasz tych rzeczy, to znaczy, że albo wiesz o ich szkodliwości dla swojego zdrowia i zgadzasz się na nią jako na cenę uzyskiwanej przyjemności, albo nie wiesz i bagatelizując swą niewiedzę z własnej woli ponosisz ryzyko. Jeżeli ktoś jest zainteresowany, żeby on sam lub ktoś inny (jego dziecko, rodzina, obcy ludzie) miał lepszą informację w celu "bardziej świadomego" dokonania wyboru: kupić - nie kupić, to powinien ponieść trud i koszty takiej informacji, a nie przerzucać ich pod przymusem na kogoś innego, który może być tym nie zainteresowany. Nikt nikomu nie broni uzyskiwania i rozpowszechniania takiej informacji. Jeśli ktoś nie jest pewny, czy produkt X nie zagrozi jego zdrowiu, może zasięgnąć opinii fachowca (np. lekarza w przypadku papierosów) lub zwrócić się z zapytaniem (list, telefon) bezpośrednio do producenta (któremu wówczas, w przypadku udzielenia oszukańczej odpowiedzi, grozi odpowiedzialność cywilna i karna, jeśli jego produkt narazi klienta na szkodę, nie mówiąc o tym, że kodeks karny przewiduje karę więzienia nawet do 10 lat za sprowadzenie powszechnego niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wskutek m. in. spowodowania zanieczyszczenia wody, powietrza lub ziemi czy wyrabiania towarów szkodliwych dla zdrowia). Jeśli ktoś chce, żeby jego dziecko wiedziało o szkodliwości papierosów, może mu o tym mówić. Jeśli ktoś chce uświadomić ludzi, że np. rower jest lepszy od samochodu, może prowadzić kampanię propagandową.
Propozycja anonimowego Eko-Hitlera to nic innego, jak postulat dalszego ograniczenia (po zakazie "lżenia ustroju", szerzenia pornografii, pochwalania faszyzmu "lub jakiejkolwiek jego odmiany", nakazie respektowania "wartości chrześcijańskich" w radiu i telewizji itd.) wolności słowa i druku. Wolność ta postulowana jest przez Kartę Praw Człowieka i Konstytucję RP. W przeciwieństwie do wymyślonego przez autora projektu (a może kogoś innego?) "prawa jednostki do pełnej i nieskrępowanej informacji" nie nakłada na nikogo żadnych obowiązków, poza obowiązkiem nieprzeszkadzania drugiemu. Jednak okazuje się to zbyt niewygodne, wciąż i od dawien dawna, dla różnych idealistów (chrześcijanie, socjaliści, antyfaszyści, antykomuniści, feministki, niestety, również Zieloni), którzy uznając pewne wartości (braterstwo, równość, zdrowie itd.) nie chcą męczyć się z wprowadzeniem ich drogą przekonywania, lecz wolą iść na skróty w naiwnej wierze, że wszystko załatwi za nich "właściwie" skierowany państwowy przymus.
Nie ma jednak dróg na skróty. Co bowiem w praktyce może przynieść ustawa o przymusowych ostrzeżeniach? Jedna możliwość to rezygnacja firm z reklamowania swych produktów lub zmniejszenie ilości reklam (trzeba będzie płacić dodatkowo za obowiązkowe ostrzeżenia, a w ogóle co za sens ma reklama typu "produkt X może spowodować śmierć lub trwałe kalectwo"?). Doprowadzi to bynajmniej nie do spadku spożycia alkoholu, tytoniu i używania samochodów, ale jedynie do "zakonserwowania" rynku - nowe marki będą miały większe trudności z przebiciem się na rynek, co - notabene - w wypadku samochodów będzie m. in. oznaczało utrudnienie promocji bezpieczniejszych i czystszych modeli. Spadek ilości reklam będzie oznaczał przy tym paradoksalnie ograniczenie klientowi dostępu do informacji (poza banałem, że wódka i papierosy szkodzą zdrowiu)... Druga możliwość, to utrzymanie ilości reklam na dotychczasowym poziomie, kosztem zwiększenia cen produktów (tą drogą poszłyby prawdopodobnie firmy produkujące towary luksusowe, tak że bogaci w przeciwieństwie do biednych mieliby nadal dobry dostęp do informacji o towarach) i przedłużenia czasu zajmowanego w radiu i TV przez reklamy aut, olejów silnikowych i akcesoriów motoryzacyjnych (wskutek obowiązkowego dodatku), co przy limicie na czas przeznaczony na reklamę w mediach doprowadziłoby do podniesienia ceny za czas antenowy i wyrugowania małych firm, nie mogących finansowo konkurować z samochodowymi gigantami...
Proponowany projekt jest sprzeczny z zasadami Federacji Zielonych ("[...] nie chcemy już, żeby ktoś rządził w naszym imieniu, realizował łnasze obiektywne, dobrze pojęte interesyę [...] większość nie ma prawa narzucać swej woli mniejszości, nawet gdy jest nią pojedynczy człowiek [...] nic nie usprawiedliwia narzucania swojej wizji innym ludziom [...]"). Jego przyjęcie oznaczałoby zdruzgotanie ideałów, które szanowałem, przystępując do Federacji. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Jacek Sierpiński
Autorem "Projektu..." jest Marcin Hyła z Krakowskiej Grupy FZ.
(aż)