Strona główna |
I znów jesień, czas Akcji i Kampanii sadzenia drzew pod hasłem ZIELONE MIASTO. Zapewne trochę drzew się posadzi, ale czy miasto będzie zielone, gdy skończy się kampania, a nowo posadzonemu zabraknie czułości?
Wiadomo, po fajerwerkach kampanii wpada się znów w czarną dziurę (codzienności) i hasła najczęściej lepiej schować, żeby nie kłuły w oczy. Gdzie są drzewa z tamtych lat, czy rosną zdrowo otoczone obojętnością, jakby ich w ogóle nie było, jakby jeszcze nie pulsowało w nich życie (jak jeszcze we mnie) jak w Tobie?
Zachwycił mnie Twój zielony list, wiszący w Wielkiej Bramie Wielkiego Urzędu Wszystkich Świętych - o drzewach, nasionach i siewkach - i szkoda, żeś jakby nasiona na skały lub w piasek pustyni rzucił. Wystarczy widzieć ludzi, jak przebiegają w gorączce życia lub suną rozdysputowani tak, że mogliby rozdeptać każdą siewkę i każde inne stworzenie i aniby usłyszeli, jak piszczy i kwili.
I gdzież ci ludzie z magistratu mają siewki wypatrywać? Na asfaltowych łąkach? I po cóż im one, te toporne chabazie, prostackie tyczkowiny, gdy wokół tyle piękności wiecznie-zielonych i wiecznie-kwitnących? Nawet palmy kołyszą się - zima, lato - w plastykowych amforach przed starą Grodzką, która otworzyła się na EUROPĘ i nawet siebie nazwała RIO.
W pierwszym odruchu, może logicznym, ale jakże odległym od realiów, naszła mnie wizja wsi: pól, łąk, gajów, gdzie pod okiem rodzicielskich drzew leżą już podsiane przez nie i okryte liśćmi, nasiona przyszłorocznych osesków. Ale jeszcze szybciej zganiłam tę wizję, gdyż zobaczyłam, jak wypala się totalnie i "kropi" wszystko, co, nie daj Boże, wyrosło nie po myśli chłopa - wszystkim, co się ma pod ręką: zużytą ropą, zalzajerem i tym, z czym jest kłopot, bo nie wiadomo czym jest.
Ale P. kochany, i tak powiem Ci, że wyjście z murów miasta jest koniecznością już, natychmiast, bo maluczko, a nikt się nie wydostanie z opłotków rezydencji szczelnie pokrywających niegdysiejsze łąki, gaje i role jako relikty wsteczne komunizmu. I tak naprawdę komu one są potrzebne, skoro "półki pełne" bez krwawego potu chłopa. Widziałam nawet reklamę: KUP PAN TRAWY ŁAN - 100 LAT GWARANCJI, BEZ BIODEGRADANCJI.
I żeby zakończyć o drzewach. Przed kilku laty na moje łąki zaczął wkraczać las. Różne lekkonasienne drzewa rosły w mgnieniu oka w ilościach nieprzyzwoitych, a ja nie mogłam tak po prostu ich zlikwidować. Więc ogłaszałam, prosiłam, dzwoniłam, zachwalałam - LOP, szkoły, KFZ, ogrodników i leśników. Chcieli, umawiali się, zachwycali, dziękowali. To wszystko. Cóż, łączyło się to z pewnym wysiłkiem, a dla mieszczucha wyjazd poza miasto to prawdziwa uciążliwość.
Siewki wyrosły w drągowiny i powstał problem, który obciążył mnie i moje sumienie. Ale to był mój problem i moje sumienie.
Przypomniało mi się wtedy powiedzenie starożytnego filozofa, otoczonego świtą przyjaciół: "O przyjaciele moi, nie ma na świecie przyjaciół". Drzewa też ich nie mają.
Są tylko Manifestacje.
jesień '93.
Zuzanna Perchał Filarowa
Senatorska 25/86
30-106 Kraków
Chodzi o tekst opublikowany w ZB 41 pt. "Ratujmy
samosiejki".