Strona główna 

ZB nr 11(53)/93, listopad '93

GARŚĆ IMPRESJI Z GÓR PRZYWIEZIONA

UCIECZKA "OD"

Uciekłem. Uciekłem z mojego rodzinnego miasta. Pośpiesznie, pospiesznym autobusem uciekłem z oblężenia codziennymi sprawami. Z osaczenia przez wciskające się wszędzie, warczące z lewa i z prawa, z przodu i z tyłu, samochody. Uciekłem od betonowych ścian domów zatrzaskujących mi przestrzeń przed nosem. Od tyranii linii prostej. Od nudy prostokąta powielonego w tysiącach okien. Od setek prostopadłościennych pudeł bloków. Od wszechwładzy koloru szarego. Od mdłego powietrza, przeżutego i wyplutego przez wielkie i małe fabryki. Od świata, gdzie kępka trawy wygląda jak wybryk natury, niepotrzebna dziura we wszechobecnym asfalcie. Uciekłem od miasta.

UCIECZKA "DO"

Uciekłem do lasu. Do ciszy, która zachwyca. Do drzew. Trawy. Mchu. Do kolorów zielonych, których tyle, że nie zliczysz. Do kolorów niezielonych. Do brązów, żółci, czerwieni, których odcieni też nie policzysz. Uciekłem do kształtów różnych i rozmaitych. Do linii krzywych, garbatych, łamanych, kręconych, wygiętych i zawiłych. Do przestrzeni nieciasnej, co pozwala oczom odetchnąć. Do powietrza, którym oddychasz nie tylko dlatego, że musisz, ale i dlatego, że chcesz, że ci to sprawia przyjemność. Do powietrza, co smakuje. Uciekłem. Uciekłem do przyrody. Do Parku Narodowego. Tam przyroda ma być zachowana "w stopniu najwyższym".

TRZEBA ZABIĆ TĘ CISZĘ!

Gdy przekraczałem zmajstrowaną z kilku sękatych żerdek bramę z zielonym napisem "Park Narodowy" czułem się jakbym przekraczał bramę raju. I było rajsko. Ale tylko przez parę godzin.

Dowędrowałem do schroniska. A tam wycieczka. Szkolna. I hałas. Wrzaski. Ryki. Gwizdy. Trzaskanie drzwiami. Rajski nastrój prysł. A niech to... Bo to, co dobre na boisku szkolnym, to w schronisku górskim brzmi jak profanacja. Razi. Za to, co złe w środowisku lubimy obwiniać złą władzę bądź jakieś forsiaste lobby. A czy to jakiś tępy minister czy dolarowy mafioso zmusił tych ludzi, aby darli ryja? Takie schronisko to nie dla mnie. Wynoszę się. Postanowiłem nocować gdzie indziej. A niech to...

Na drugi dzień znowu zdziwko. Ciszę tną piły mechaniczne, tratują traktory. Wycinka drzew w Parku Narodowym? A może obok? Ale hałas dochodzi. A niech to...

Kolejny dzień. Niedziela. Traktory i piły odpoczywają. A więc będzie można posłuchać, co w trawie piszczy. Co las ma do powiedzenia. Gdzie tam! Z dalekiej szosy, raz po raz, dolatuje bzyk samochodów. Do tego wkrótce dodaje się dychawiczny pyrkot samolocika, którym jakiś niedzielny pilot oblatywał sobie w kółko Park Narodowy. A niech to... Trzeba stąd wiać.

Nowy park. Nie słychać ani pił, ani traktorów, ani samochodów, ani nawet samolocika. Nowe schronisko. A w schronisku obok ludzi, którzy wiedzą po co w góry przyszli, znów... wycieczka. Szkolna. I historia się powtarza. Darcie ryja na wszelkie możliwe sposoby. A niech to... Ale tym razem nie ustępuję. - Słuchajcie! Jesteście w górach, więc zachowujcie się jak na prawdziwych turystów przystało. Nie niszczcie górskiego nastroju w schronisku. - Nastała cisza. I to, ku mojemu zdumieniu, na stałe. Do schroniska powrócił górski nastrój. Elegancko pracowała gitara. I zrobiło się fajnie.

WIDOK PRZELECIANY

Wyszedłem przed schronisko pogapić się na gwiazdy. Nie ma co opisywać. Widok znany. Metafizyka. Metafizyka. Angelologia. I dal. Piękno, dla mnie zbyt trudne do opisania. A tu nagle... trrrach. Rozgwieżdżone niebo przecina szeroka, biała smuga. To znów jakiś samolocik. Co prawda nic nie słychać, ale wrażenie takie, jakby ktoś na suknię ślubną chlusnął keczupem. Za jakiś czas następny samolocik. Potem kolejny. Podobno nad parkiem przebiega jakiś korytarz powietrzny. A niech to...

NIESZKODLIWIE WĘDRUJĄCA BUTELKA

Szlak przez las. Dostojne, stare drzewa. Na szlaku czysto. Raptem parę pustych puszek po piwie. No i butelka. Duża. Plastikowa. Z kolorową niczym papuga etykietą, z której wynika, że kiedyś w butelce był "water" produkcji firmy z Kalwarii Zebrzydowskiej. Na etykiecie napis: "Butelka nieszkodliwa dla środowiska naturalnego". A niech to...

BRZYDSZE WYPIERA ŁADNIEJSZE

Droga przez wieś. Wieś duża. Długa. Letniskowo-zimowiskowa. Naćkane ciasno domy. Pustakowo-betonowe. Wielkie. "Nowoczesne". I brzydkie. Zasłaniają i psują krajobraz. Bez nich byłoby ładniej. Tu nie warto nocować! Tam wyżej są jeszcze stare domki. Niewiele ich. Drewniane. Tradycyjne. Nieduże. Ale zgrabne i ładne. Tak wtopione w krajobraz, że sprawiają wrażenie wyrosłych z ziemi. Niczym trafnie dobrany klejnot, podkreślają urodę otoczenia. Bez nich byłoby brzydziej.

SIĘ BAWIŁY ŚWINKI DWIE

Naprzeciw przystanku PKS, niedaleko sklepu spożywczego, za drucianą siatką ogrodu. Wśród krzaków porzeczek i agrestu. Jak małe psiaki. Biegały. Baraszkowały. Figlowały.

Nadjechał autobus. Wróciłem do miasta.

Stanisław Zubek

Kraków, 9.10.93.


ZB nr 11(53)/93, listopad '93

Początek strony