Strona główna 

ZB nr 12(54)/93, grudzień '93

CENA SŁAWY

Dawno już stwierdził z ironią znakomity pisarz francuski Fontenelle, że gdyby rozum rządził światem - nic by się na nim nie działo. Namiętności stwarzają i niszczą wszystko. Historia starożytna mówi, że szewc Herostratos z Efezu koniecznie chciał wejść do historii. Zaślepiony ambicją, która nie dawała mu spać, wykombinował, że aby uzyskać nieśmiertelną sławę, trzeba zrobić dużo dobrego albo dużo złego. Na pierwsze nie było go stać, drugie przyszło mu z łatwością: podpalił cudną świątynię Artemidy w Efezie i... wszedł do historii. Ale zostawmy historię na stronie - życie współczesne dostarcza równie wstrząsających przykładów niszczycielskiego działania ludzkich namiętności.

Japoński artysta malarz Sadamiki Hirasawa codziennie wystawiał na sprzedaż mnóstwo kolorowych obrazków i rysunków, wieszając je na zewnątrz ścian swej pracowni, mieszczącej się przy jednej z ulic w dzielnicy Nakano w Tokio. Chodził tam i z powrotem, kręcił się w koło, siadał i rysował, pakował szkice do teczki, zapraszał przechodniów do kupna obrazków. Ludzie mijali wystawę obojętnie, nikt jakoś nie kwapił się z kupnem. Czasem udawało mu się wymienić jakiś szkic na kawałek chleba lub garść ryżu. Przechodzący tędy młodzi studenci, widząc wielką ilość obrazów, często żartowali z malarza. Mówili mu, że jest tak płodnym artystą, że co do ilości stworzonych dzieł zajmuje drugie miejsce po Bogu.

Sadamiki zdejmował wieczorem swe obrazki, siadał rozgoryczony w swej ciasnej pracowni i ukrywając twarz w dłoniach mawiał do swej papugi, że w dzisiejszych czasach lepiej być koniem wyścigowym niż artystą. Zarażony nieczułością ludzką wpadał w smutną mizantropię. Tracił zapał do pracy, przestał wystawiać swe obrazy, godzinami patrzył oknem na ulicę: tam życie mknie jak taśma filmowa, którą kręci zwariowany operator. Zatrzymać tę taśmę, spojrzeć na jeden krótki wycinek i namalować go... Sprzęty w pracowni stały obok siebie zimne i obojętne, jak gdyby zajęte swoimi sprawami. Artysta pojął, że jego sztuka jest ludziom obojętna, że strach jest dziś jedyną formą zachwytu. I w głowie jego zrodziła się potworna myśl.

Dnia 18 lipca 1948 roku w wielkich salach cesarskiego banku w Tokio, pozbawionych urządzeń wentylacyjnych, panował nieznośny zaduch. Około godziny czternastej starszy, dystyngowany pan zwrócił się do portiera banku, że chce rozmawiać z dyrektorem.

- Jestem doktorem Shigeru Matsui z Departamentu Higieny - przedstawił się dyrektorowi.

- Mam polecenie uodpornić wszystkich pracowników banku na rozwijającą się w mieście dysenterię. Ja oraz moi szacowni koledzy z Departamentu mamy obowiązek bezpośrednio podawać ludziom środki neutralizujące grożne bakterie grupy czerwonkowej, aby nikt nie mógł uchylić się od zażycia leków, gdyż w przeciwnym razie nie moglibyśmy gwarantować skuteczności naszej akcji sanitarnej.
Po tym wstępie mężczyzna wręczył dyrektorowi bilet wizytowy i otworzył teczkę z lekarstwami. Dyrektor nie miał żadnych zastrzeżeń ani podejrzeń. Od kilku dni dzienniki pisały o licznych wypadkach czerwonki bakteryjnej i pełzakowej i o zakażeniu wody w miejskich wodociągach. Zawołał wszystkich podwładnych mu urzędników i zakomunikował im polecenie Departamentu Higieny. Urzędnicy, mężczyżni i kobiety, w liczbie szesnastu, chętnie zgodzili się poddać zabiegowi.

Po kilku minutach "doktor" rozpoczął swą pracę. Polecił przynieść szesnaście szklanek wypełnionych przegotowaną wodą, do każdej dodał nieco zielonkawego płynu, dosypał proszku i uśmiechając się, rzekł:

- A teraz, panowie i panie, wypić duszkiem!

Piętnaście osób posłusznie wychyliło szklanki. Szesnasta, młoda urzędniczka, która zawsze odczuwała paniczny lęk przed wszelkimi lekarstwami, ograniczyła się do delikatnego zamoczenia ust i języka w podanym płynie. I tylko dzięki temu ocalała. Okazało się, że zielonkawy napój był piekielną mieszaniną trującą z dodatkiem cyjanku potasu. Każda z dawek była dostateczna, aby na miejscu powalić trzy konie.

Dziewczyna zaczęła wić się w okropnych boleściach, ale nie traciła świadomości. Widziała wyraźnie, jak "doktor" stał nieruchomo i patrzył na skręcające się na podłodze ciała urzędników. Widziała, jak potem przekraczał zwłoki i zbliżył się do kasy pancernej. Wypełnił teczkę banknotami i bez pośpiechu, spokojnie jak zwykły klient, wyszedł z bramy banku. Skręcona szałem bólu, nadludzkim wysiłkiem doczołgała się do bramy i zaczęła wzywać pomocy. Nikt nie przychodził, jej towarzysze pracy leżeli martwi. Jakiś chłopak, przejeżdżający ulicę rykszą, rzucił okiem na bramę banku i dostrzegł gesty rąk leżącej na progu dziewczyny. Zatrzymał się, zabrał ją na swój wózek i zawiózł do szpitala.

Dziewczynę uratowano. Lekarze zabronili agentom policji przesłuchiwania nieszczęśliwej ofiary, dopóki nie odzyska sił.

Sprawca zbrodni został ujęty po dwóch tygodniach przez sierżanta policji Tamigoro Igii. Na biurku dyrektora banku znaleziono bilet wizytowy doktora Shigeru Matsui. Agent udał się do niego i stwierdził, że autentyczny doktor Matsui, który wykazał się nie ulegającym najmniejszej wątpliwości alibi, rozdał różnym osobom osiemdziesiąt swoich biletów wizytowych, które dał wydrukować przed paroma dniami. Sierżant Igii zaczął więc po kolei przesłuchiwać wszystkie osoby, które otrzymały bilet doktora Matsui. Potem sporządził zdjęcia tych osób. Po dwóch tygodniach wszystkie fotografie przedłożono uratowanej urzędniczce banku. Dziewczyna bez wahania odłożyła na bok fotografię artysty malarza - Sadamiki Hirasawa. Aresztowano go natychmiast. W krzyżowym ogniu pytań - jak mówią prawnicy - oskarżony przyznał się do winy.

- Jak pan mógł dokonać tak straszliwej zbrodni - zapytał prokurator.

- Od pewnego czasu - zaczął spokojnie mówić Hirasawa - byłem zdecydowany popełnić samobójstwo. Artysta nie mógł żyć i tworzyć w atmosferze obojętności, bezmyślnie jak jedwabnik, który będzie prządł, choćby cały świat przestał chodzić w jedwabiu. Póżniej zmieniłem zamiar: moja śmierć nikomu nie była potrzebna. Dokonałem tego czynu, aby zwrócić uwagę świata na tysiące takich, jak ja, artystów wegetujących w zapomnieniu, Potrzebowałem pieniędzy...

- Nic nie może usprawiedliwić potworności tej zbrodni - przerwał wzburzony prokurator.

- Wiem, czeka mnie szubienica - ciągnął Hirasawa. To też będzie zbrodnia dokonana legalnie w imię kłamliwych pozorów. I zbrodnia ta nikomu nie będzie potrzebna...

Proces ten, o głębokiej wymowie społecznej, odbił się szerokim echem w prasie światowej. Od czternastu lat sześćdziesięcioośmioletni Sadamiki Hirasawa walczy o swoje życie z więziennej celi. W roku ubiegłym Sąd Najwyższy w Tokio już dziesiąty raz odroczył wykonanie wyroku śmierci. Przebywając w samotności Hirasawa zaczął studiować z zapałem prawo karne, stał się jednym z najlepszych jego znawców. Zyskał przydomek "japońskiego Chessmana"

Utrzymuje niezmiennie, że artysta może żyć i pracować tylko wtedy, gdy ma świadomość, że swoją sztuką służy pewnej idei społecznej, musi czuć, że jego sztuka jest potrzebna ludziom. Inaczej - schodzi na manowce i okupuje swoją sławę za cenę nawet największych zbrodni.

24.4.63

Kazimierz Spisak


ZB nr 12(54)/93, grudzień '93

Początek strony