"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 1 (55), Styczeń '94
CZY KOMPROMIS ZAWSZE KOMPROMITUJE?
Jak sądzę, lepiej odpowiedzieć późno niż wcale. Otóż nie mogę się zgodzić z
tekstami Janka Bocheńskiego i Krzysztofa Żółkiewskiego z październikowego numeru
ZB. Krzysiek pisze, iż na kongres w Bielsku "Teraz Ziemia" przyjechała pani
poseł Teresa Liszcz, rekomendując projekt ustawy o ochronie zwierząt. Dotyczy
ona w dużej mierze praw zwierząt hodowlanych, przeznaczonych na ubój. Następnie
dosyć skutecznie wyśmiewa taki pomysł, wychodząc z założenia, że nam
(wegetarianom) żadne zwierzęta hodowlane nie są potrzebne, więc nie istnieje też
problem ich uboju. Proste, prawda?
Kłopot w tym, że nie wszyscy ludzie są wegetarianami (jak na razie) i
każdy, kto w cieplejszych porach roku wybierze się na spacer po łące lub
pastwisku ma okazję je zaobserwować. Wystarczy też wizyta na wsi lub w sklepie
mięsnym. Krzysiek nie lubi kompromisów. W trosce o lepszy los cieląt i świń
sugeruje rozwiązania radykalne, ale ich nam nie zdradza. Rozwiązaniem radykalnym
byłoby niewątpliwie ustawowe stwierdzenie, że w naszym kraju żyją tylko
roślinożercy, a wszystkie istniejące w tej chwili zwierzęta rzeźne przechodzą
niniejszym na utrzymanie skarbu państwa, który będzie je dożywotnio utrzymywał w
ramach opieki społecznej. Pytanie, czy taka ustawa byłaby przestrzegana i czy w
ogóle byłaby możliwa do uchwalenia w parlamencie. Sądzę, że nie. W tej sytuacji
nie ma innego wyjścia, jak przejęcie władzy i zaprowadzenie porządków w kraju
siłą.
I to jest właśnie owo sugerowane rozwiązanie radykalne, którego nie chciał
nam zdradzić. "Obserwatorium Gastronomiczne", które on reprezentuje, jest
zapewne fragmentem jakiejś większej, wojskowo-terrorystycznej organizacji,
mającej na celu wprowadzenie dyktatury wegetarian. I jak tu nie uwierzyć w
spiskową teorię dziejów?
Podobnie ktoś rzucił myśl, że worki na śmieci są przykładem rozbuchanego
konsumpcyjnego stylu życia. Tymczasem worki znacznie poprawiają warunki
higieniczne i mogą być robione z materiałów odpadowych. Polietylen jest
nieszkodliwy dla środowiska - a z niego są one najczęściej robione.
Powiedziałbym nawet, że worki na śmieci to pierwszy krok w kierunku rozwiązania
problemu odpadów - dzięki nim łatwiej jest je segregować, nawet odpadki
organiczne składane oddzielnie w kuchni nie są dokuczliwe.
Słowem - ostrożnie z potępianiem w czambuł wszystkiego, co nam nie
odpowiada. I trzeba umieć słuchać. Czasami trzeba też umieć zawierać kompromisy.
Slogany to dobra rzecz, ale świat jest zbyt bogaty, aby się w nich zmieścić.
Jacek Warda
O POSZANOWANIU ENERGII I POSZANOWANIU CZYTELNIKA
Szanowny Radku G.!
W ZB 9, s. 19 zadałem parę pytań o Twój (między innymi) stosunek do
Poszanowania Energii i o jego ewolucję. W odpowiedzi (ZB 10, s. 12) nie
odpowiedziałeś na ŻADNE z nich.
W 1990r. wspólnie walczyliśmy o politykę - Agencję Poszanowania Energii
podległą premierowi, a więc choćby formalnie niezależną od nacisków lobby
przemysłowego czy bankowego. Ja walczę o nią dalej (zob. Uchwała Konferencji z
Kozubnika), a blokują jej powstanie m. in. Twoi bliscy, za pieniądze Polskiego
Banku Rozwoju, któremu - jak mówią pracownicy - chodzi o zmonopolizowanie
kontroli nas funduszami z zagranicy.
Na naradzie u min. Eysmonta 90% ekspertów wypowiedziało się ZA powstaniem
APE, czyżby Cię pamięć zawiodła?
Nie wiem, czy jesteś Murzynem, czy blondynem, ale jeśli pomożesz w
skutecznej i uczciwej pracy tworzonego właśnie Sejmowego Zespołu Polityki
Energetycznej, możemy dalej walczyć ramię w ramię. Na jasne pytanie nie można
jednak odpowiadać: "A to Kazio puścił bąka..."
Mirek Dakowski
AKTUALNOŚĆ MALTUZJANIZMU
A TOTALITARYZMY I NARODOWO-RELIGIJNY INTEGRYZM
Niewielki rozmiarami wywód Jerzego Korcza pt.: "Marksistowskie wartości
chrześcijańskie" (ZB 54) zasygnalizował problem na tych łamach raczej rzadko
goszczący, a dla problematyki ekologicznej w gruncie rzeczy fundamentalny: wszak
u podstaw zagrażających przetrwaniu ludzkości globalnych kryzysów
(ekologicznego, energetycznego, surowcowego, żywnościowego) znajduje się
demograficzna eksplozja. Niepokój o przyszłość ludzkości z racji coraz większego
rozwierania się nożyc między potrzebami wzrastającej populacji ludzkiej, a
podażą dającej się wytworzyć żywności wyraził przed z górą 200 laty angielski
duchowny i ekonomista Tomasz Maltus. Dał tym samym początek uzyskującym coraz
silniejsze empiryczne potwierdzenie ideom, że ograniczoność ziemskich zasobów
(nie tylko żywnościowych) staje się coraz bardziej odczuwalną barierą dla stale
rosnącego zaludnienia. Nie usiłuję tutaj ustosunkować się do pełnej zawartości
wywodu p. Korcza, pragnę jedynie na kanwie poruszonego przez niego problemu
podzielić się kilkoma uwagami.
Maltuzjańskie koncepcje były atakowane ze szczególną furią przez
totalitaryzmy wszelkiej maści (czerwonej, brunatnej, czarnej), upatrujące w
przyroście ludności poszerzenia zasięgu swej władzy (wszak przybywa poddanych),
uzasadnienia dla ekspansywnych żądań (np. hitlerowskiego "Lebensraumu"), ale
przede wszystkim produkcji "mięsa armatniego" dla ekspansji manu
militari. To ostatnie deklarował otwarcie Hitler - najszczerszy wśród
totalitarnych przywódców, chociaż zamysły takie nie były obce i Stalinowi, i Mao
Tse-tungowi. Jednak ten ostatni, zapewne pod wpływem doznanych niepowodzeń
gospodarczych (fiaska "wielkiego skoku") doszedł do wniosku, że ograniczenie
przyrostu naturalnego bardziej będzie sprzyjać rozwojowi promilitarnie
zorientowanej gospodarki, niż posiadanie licznych zastępów bez należytego
uzbrojenia i zaopatrzenia. Również pomniejsi totalitaryści (jak np. Ceaucescu)
śnili o licznych rzeszach poddanych, mających służyć umacnianiu i poszerzaniu
zasięgu ich panowania.
Totalitaryzmy wprawdzie upadły, ale różne składniki ich doktrynalnego
wyposażenia zdają się zachowywać żywotność w niektórych postaciach narodowych i
religijnych integryzmów. Do ich rodzimych wersji nawiązuje p. Korcz, do którego
wywodu pragnę dorzucić kilka nasuwających mi się uwag.
Znany i silnie nagłośniony jest nieprzejednanie negatywny stosunek Kościoła
katolickiego do wszelkich w zasadzie form kontroli urodzeń (wyjąwszy
wstrzemięźliwość seksualną oraz tzw. kalendarz małżeński), nie liczący się z
katastrofalnymi tego skutkami, tak w ogólnoludzkim, jak i jednostkowym wymiarze.
Z najsurowszym potępieniem wśród środków kontroli urodzeń spotyka się
przerywanie ciąży (aborcja) w każdym stadium ciąży i bez względu na jakiekolwiek
okoliczności (zajścia w ciążę w wyniku przestępstwa, zagrożenia dla życia
kobiety). Do tych (jak i do wielu innych) nauk kościelnych nawiązują u nas
chętnie środowiska i ugrupowania deklarujące się jako prawicowe (chadeckie,
konserwatywne czy narodowe). Ich przedstawiciele składają w sprawie aborcji
niekiedy iście obsesyjne i kuriozalne enuncjacje, jak np. przyrównywanie aborcji
do holocaustu (!) czy choćby wystąpienie prezesa ZChN Wiesława Chrzanowskiego
19.6.93 na I zjeździe Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, że:
"Walka o ochronę życia, o nowelizację ustawy, idącą w kierunku
wykluczenia poprawek dopuszczających aborcję, jest WALKĄ O DEMOKRACJĘ."
(cyt. za "Tygodnikiem Powszechnym" nr 29'92; podkreślenie moje -
AD).
Tymczasem w świetle faktów walka o zakaz aborcji jest raczej walką
przeciw demokracji. Wszak odrzucono wniosek o poddanie tej sprawy pod
ogólnonarodowe referendum, a posłowie ZChN Jan Łopuszański i Halina Nowina-
Konopczyna deklarowali się jako przeciwnicy demokratycznych rozstrzygnięć:
pierwszy wołał, że nad sprawami moralnymi się nie głosuje (pytam się w takim
razie co się robi w Sejmie?), a p. Konopczyna wsławiła się enuncjacją o
"przypadkowym społeczeństwie", które nie jest godne rozstrzygania o takich
sprawach.
Wśród wrzawy, jaką wokół sporu o aborcję rozpętali narodowo-katoliccy
integryści, szczególnie zdumiewa opinia Jana Marii Jackowskiego (z książki
"BITWA O POLSKĘ", Warszawa'93, o której już wspominałem w ZB 49), przypisująca
legalizację aborcji w Polsce:
"STALINOWSKIEJ ustawie z kwietnia 1956r." (podkreślenie moje -
AD).
A że nie jest to określenie użyte przypadkowo w polemicznym ferworze,
świadczy jego dwukrotne użycie (na s. 39 i 165). Skoro miałaby to być ustawa
"stalinowska", to albo postała za sprawą Stalina (który zmarł 3 lata wcześniej),
albo dopuszczalność aborcji właściwa była stalinowskiej doktrynie czy praktyce
politycznej.
Oddajmy w tej sprawie głos świadkowi historii (nieodległej), jakim jest
tutaj popularny pisarz i publicysta Leopold Tyrmand. Przebywając już od lat na
emigracji wydał w 1980 swoje dokonywane przez okres roku zapiski, pt. "DZIENNIKI
1954" (korzystam z wydania krajowego z I poł. 1989r., niestety, jeszcze
ocenzurowanego), w których na bieżąco notował zdarzenia, obserwacje oraz pełne
błyskotliwości komentarze i refleksje. Powstał obraz codzienności realnego
socjalizmu z czasów szczególnego nasilenia jego opresyjności (lata 49 do 54, a
niekiedy do 56, uważane są za okres polskiego stalinizmu) z wszechobecnym
strachem, upodleniem i stłamszeniem jednostki przez totalitarny reżim,
uciążliwościami codzienności, powszechnymi brakami i materialną nędzą; obraz
wszechobejmującej beznadziejności egzystencji. Na tym tle pojawia się problem
przerwania niepożądanej ciąży u partnerki jednego z przyjaciół autora, co było
wówczas zakazane. Skłania to Tyrmanda - konserwatywnego liberała, do cierpkiej
uwagi, że:
"...komuniści i kler są zgodni przynajmniej w tym jednym punkcie"
(s. 292).
Ze swej strony pragnę to uzupełnić wiedzą o źródłach tego zakazu, którym
był przepis przejętego jeszcze po II Rzeczypospolitej kodeksu karnego z 1932r.
(który to zakaz przed II wojną światową w swej publicystyce atakował Boy-
Żeleński). Zakaz ten nie był zmieniany, gdyż wystarczył totalitarnemu państwu.
Natomiast w porewolucyjnym Związku Sowieckim, po przejściowym rozluźnieniu
obwarowanych prawnie obyczajowych rygorów (właśnie w zakresie dopuszczalności
aborcji oraz homoseksualizmu), w miarę umacniania się dyktatury Stalina
zapanował ponownie egzekwowany karnymi represjami rygoryzm. Wszelkie bowiem
uciechy zmysłowe i radości życia oddziaływują rozkładowo na społeczeństwo,
mobilizowane przez totalitarną dyktaturę do morderczych wysiłków na rzecz
realizacji komunistycznej utopii. Uchylenie zakazu aborcji w Polsce (a także i w
innych krajach komunistycznego bloku) to jeden z przejawów rozłożonego na
dziesięciolecia słabnięcia i rozkładu komunistycznego totalitaryzmu.
Co zaś do książki Jackowskiego, to w kończącym ją EPILOGU wieści
nieuchronność konfrontacji chrześcijaństwa z neopogaństwem, które może przybrać
postać konfliktu siłowego (!). Wprawdzie lepiej byłoby tego uniknąć, ale
skoro:
"...dialog jest pojmowany przez demoliberałów w wypaczonym sensie - jako
instrument pacyfikacji przeciwnika" (s. 186)
stanie się ono nieuchronne. Powstanie w jego wyniku albo cywilizacja
śmierci, albo cywilizacja miłości.
Tę lekcję już do niedawna przerabialiśmy, a zwała się totalitarną. Sprawa
zaś maści tegoż jest naprawdę drugorzędna. Dobrze jest sobie uświadomić, że są
wśród nas ludzie, którzy mimo straszliwych doświadczeń totalitaryzmu,
totalitarnych rojeń nadal wyzbyć się nie mogą.
Wracając jeszcze do nieporównywalnie bardziej sympatycznego Tyrmanda, to
warto sięgnąć do jego spostrzeżeń odnoszących się do pojawiających się już
wówczas pierwszych objawów późniejszego kryzysu ekologicznego, powstałego w
efekcie "socjalistycznej industrializacji". Odnotowuje zanieczyszczenie fenolem
Wisły pod Krakowem przez komunistyczny przemysł (zakłady chemiczne w
Oświęcimiu), co uprzykrza życie mieszkańcom miasta, ale o czym milczy zniewolona
prasa. Dopiero po wielu miesiącach pojawia się w "Trybunie Ludu" bagatelizująca
tę sprawę wzmianka (s. 272 i 332). Natomiast opinia, że w krajach
komunistycznych:
"...garstki fanatyków rozpętały potworne siły zniszczenia,
unicestwiające wszystko prócz domów, maszyn i powietrza" (s. 329)
okazała się grzeszyć nadmiernym optymizmem. Rozpętane przez komunistów siły
destrukcji nie oszczędziły ani domów, ani maszyn, ani powietrza. Z niezwykłą na
swój czas przenikliwością dostrzega związek między brakiem nadających się do
użytku polskich szczoteczek do zębów, a budową Nowej Huty (s. 88-89), a widząc
straszliwy brud polskich miast (jakże kontrastujący z ich dawną czystością)
zauważa, że:
"...brud fizyczny stał się (w oczach jego pokolenia - AD)
symbolem komunizmu" (s. 88),
zaś życie w komunizmie to:
"...życie w kloace świata" (s. 249).
Trafna i wyprzedzająca swój czas jest diagnoza Tyrmanda, orzekająca że
komunizm wpędza kraj w niezwykle ciężki cywilizacyjny niż (s. 113 i 134, z tym
że na tej ostatniej wywód przerywa zaznaczona ingerencja cenzury). Może by
któraś z licznych oficyn wydawniczych podjęła się pełnej edycji tej pasjonującej
i pouczającej książki, tym razem już wolnej od cenzury? Rozejście się nakładu
można uznać za pewne.
Na koniec tych miejscami ostrych polemicznych uwag jeszcze o sposobach
polemizowania. Polemika nie jest możliwa bez poszanowania prawnej i moralnej
podmiotowości adwersarza, a to wyklucza znieważanie jego osoby lub wyznawanych
przez niego wartości. Ponieważ ostrych polemik przy podejmowaniu spraw ekologii
uniknąć się nie da, albowiem są one uwikłane w głębokie różnice polityczne i
światopoglądowe, dbajmy o poszanowanie zasad prawa i kultury, umożliwiających
wymianę poglądów i argumentów (a nie werbalnych równoważników razów i kopnięć).
Piszę o tym, albowiem na tych łamach (ZB 52) doszło do pożałowania godnego
ekscesu, który wywołał ostre protesty p. F. Stalony-Dobrzańskiego (ZB 53) i p.
A. Markowskiego (ZB 54). W pełni się z tymi protestami solidaryzuję oraz apeluję
do Redakcji ZB, iżby w przyszłości podobne nadużycia wolności słowa nie miały
miejsca.
Andrzej Delorme
PO NARUSZENIU WARTOŚCI... czyli skończyło się babci s...
Niestety, stało się. W n-rze 10 ZB doszło do tak poważnego naruszenia
WARTOŚCI, różnych zresztą, a w 11 ZB dano tym naruszeniom tak stanowczy odpór,
że... w ZB nigdy nie będzie tak jak dotąd, o ile w ogóle będą...
Do rzeczy (przepraszam, że ja też naruszam).
I. Po primo: naruszono wartości ANARCHISTYCZNE, a uczynił to jakiś tam Zielony
Federasta. Anarchista, słusznie zapewne(?), oskarżył go o odchylenie
nacjonalistyczno-faszystowskie pod płaszczykiem "Eko-Hitlera".
II. Po drugie primo - aż trudno mi to napisać - naruszono WARTOŚCI
CHRZEŚCIJAŃSKIE. W replice Naruszony, słusznie zapewne, wyzwał naruszającego od
SWOŁOCZY, czym zapewne - nie naruszył.
Co się stało, to się stało, trudno wylewać krokodyle łzy.
Ale co dalej? Oto kilka propozycji rozwiązań:
1. Zamknąć ZB za NARUSZANIE, a kontynuować działalność już pod winietą
"PRZEGLĄDU POLEMIK ZASADNICZYCH" (piszę to jako stały korespondent...) Aha,
chyba jasne, że nie powinniśmy już więcej w ZB zajmować się ekologią, bo:
a) prowadzi nas to prostym zaułkiem do faszyzmu;
b) wypacza to nasze morale.
2. Nie zamykać ZB, ale dla zabezpieczenia się:
a) ustalić listę WARTOŚCI NIENARUSZALNYCH; tu zgłaszam oczywiście "wartości
bokonońskie" - zapoznać się z nimi możesz w dziele Kurta Vonneguta pt. "Kocia
kołyska". Komisja ideologiczna ZB w Terminie do 15.2.94 zamknie listę i
opublikuje, opatrując pieczęcią;
b) otworzyć biuro autocenzorskie, tak aby żaden wredny paszkwil nie
prześliznął się już na łamy.
Przy okazji tego mocnego starcia na WARTOŚCI dotykamy też znacznie
poważniejszego zagadnienia filozoficznego: czy istnieją wartości absolutne (tj.
niezależne, nie związane z jakąś ideologią). Czy np. dobro - takie samo -
czynione przez Nie-wyznawcę ma taką samą wartość, jak czynione przez Wyznawcę, i
czego?
Krzysztof Żółkiewski
Obserwatorium Gastronomiczne - Katowice
PS. Pora już chyba też na ogłoszenie, także przez ZB, LISTY DZIEŁ ZAKAZANYCH.
Ja zgłaszam tu "PODRÓŻ DWUDZIESTĄ PIERWSZĄ" Ijona Tichego. Dziś przeczytałem ją
po raz ostatni. Po czym połknąłem, zamknięty w WC.
PS.2. W stałej rubryce przeprosin proszę o opublikowanie przeprosin
wszystkich tych, których mogły obrazić teksty "Era Eko-Hitlera" i "O potrzebie
obrony przed nietolerancją ".
ANARCHIZM, LIBERALIZM, autoreklama
LIBERALIZM jest ostatnio serwowany społeczeństwu jako LEK NA WSZYSTKO.
Główne hasła liberalizmu to: "Wolnoć Tomku w swoim domku", "Poznaj siłę swego
pieniądza" oraz "Weź sprawy w swoje ręce".
Z założenia "czysty" liberalizm jest filozofią CYNICZNĄ. Bezrobotnym wmawia
się, że tylko z lenistwa, braku wykształcenia lub innych subiektywnych cech nie
są... milionerami.
Inne panaceum, serwowane ostatnio Zielonym, to ANARCHIZM. Główne hasła
anarchizmu są w zasadzie identyczne z podanymi wyżej. Czysty anarchizm jest z
założenia filozofią utopijną, możliwą do zrealizowania w horyzoncie*
czasowym.
Jacek Sierpiński ostatnio zmieszał, nie tyle z błotem, co z faszystowskim
gównem dość rozsądne propozycje FZ w sprawie reklamy. Niestety, REKLAMA jest
zjawiskiem bardzo szkodliwym SPOŁECZNIE i należy z nią walczyć. Nie jest prawdą,
że konsumentowi pozostawia się WYBÓR. Jest on po prostu MANIPULOWANY. Nie podaje
mu się informacji, lecz wciska kit. A co np. powie Jacek Sierpiński na reklamę
skierowaną do dzieci: czy one rzeczywiście potrafią rozsądnie ocenić, co tu jest
grane?
Osobiście jestem za jak największymi ograniczeniami reklam, co według
anarchistów zapewne ogranicza wolność jednostek (tylko których?). Np.
postulowałbym, aby w TV:
- wolno było pokazywać tylko produkt, a tło tylko wtedy, gdy jest konieczne,
np. gdy maszynka do makaronu tenże wytwarza. Obecnie prawie nie pokazuje się
reklamowanego wyrobu, ale tylko bajeruje klienta pięknymi obrazkami. Tak, abyśmy
uwierzyli, że np. spryskując się jakimś pachnidłem od razu znajdziemy się na
pokładzie luksusowego jachtu w towarzystwie płci przeciwnej, czego zresztą
wszystkim, także anarchistom, życzę;
- pożyteczne byłoby także, aby 20% czasu antenowego reklamy zajęła np.
Federacja Konsumentów, podając informacje o tym, czego nie podał lub co ukrył
producent, oczywiście na koszt tegoż.
Krzysztof Żółkiewski
Obserwatorium Gastronomiczne - Katowice
*) HORYZONT - definicja "wojskowa": "wyimaginowana linia: im bardziej się do
niej zbliżamy, tym bardziej się od niej oddalamy..."
O DWÓCH TAMACH I EKSPERTACH
Po świecie krąży pewna brednia.
Brednia ta kolor ma zielony. Widziałem ją, słyszałem ją wiele razy.
Ostatnio radio podawało informacje o planach budowy Kaskady Wisły i pewien
profesor powtórzył tę brednię raz jeszcze. Nie wytrzymałem i postanowiłem dać
odpór. Bo brednia, dostatecznie często powtarzana, staje się prawdą. A nie
chciałbym, aby akurat ta brednia dostąpiła tego zaszczytu.
Dlaczego ta brednia ma kolor zielony?
Dlatego, że służy do "ekologicznego" uzasadniania antyekologicznych
inwestycji. Używano jej, by uzasadniać budowę elektrowni jądrowej w Żarnowcu,
używa się jej teraz, by uzasadnić budowę zapory w Czorsztynie oraz planowaną
budowę 7 wielkich zapór na Wiśle (Kaskada Wisły).
Cóż to za brednia?
Brednia ta brzmi: elektrownie jądrowe bądź elektrownie zaporowe produkują
"czystą" energię. Terminu "czystość" nie można bowiem rozumieć tylko jako brak
dymu z komina, ale trzeba rozumieć szerzej - jako brak negatywnych oddziaływań
na środowisko. Negatywne oddziaływania energetyki jądrowej na środowisko są
sprawą dość znaną (choć nie do końca) i nie będę tej kwestii teraz rozwijał. Zaś
wiedza o negatywnych oddziaływaniach dużych zapór wodnych na środowisko jest
daleko mniej rozpowszechniona (nawet w światku ekologów). Dlatego też
postanowiłem przytoczyć obszerny cytat z bardzo ciekawej książki Wojciecha
Giełżyńskiego "Ani Wschód, ani Zachód", wydanej przez Oficynę Wydawniczą "Rytm"
w Warszawie w 1989r. Cytat ten (s. 135-136) doskonale ilustruje negatywne skutki
zapór wodnych już nie przewidywane, ale dokonane (!). Mówi też nieco o
"racjonalnych" ekspertach i nawet o... Czorsztynie. Uwaga - cytuję:
Za wzorowych realistów uważają się ekonomiści, przeto ich przewidywania
odznaczają się niskim stopniem sprawdzalności, co każdy, a już Polak
szczególnie, odczuwa na własnym portfelu. Bywa, że powodują niepowetowane
szkody. Najświetniejsi eksperci amerykańscy i radzieccy (pospołu, choć z pozycji
rywali) uszczęśliwili w swoim czasie Egipt Wielką Tamą Assuańską. Wsparci wiedzą
hydrotechniczną przeszli do porządku dziennego nad żalami utopistów, którzy
wzruszali się losami świątyni Abu Simbel oraz jakichś rzadkich nenufarów,
bredzili o groźbie zachwiania równowagi ekologicznej i ostrzegali, że zmieni się
krajobraz. Oddalono te niepoważne pretensje. Udowodniono, iż inwestycja ze
wszech miar opłaci się - i spłaci potokiem taniej, najczystszej energii "białego
węgla". Wielka Tama stoi, wspaniały pomnik Nowoczesności. Zatrzymuje ona setki
milionów ton namułów, które przez całe tysiąclecia darmowo użyźniały egipskie
pola oraz budowały deltę Nilu, wspaniale płodną i coraz głębiej wnikającą w
Morze Śródziemne. Teraz te namuły wypłycają Jezioro Nasera, wskutek czego
zmniejsza się pojemność energetycznie użyteczna. Wzmożone parowanie z szerokich
rozlewisk powoduje wzrost zasolenia wód zbiornika, co czyni je mało przydatnymi
do nawodnień. Do morza wpływa mniej wody, za to bardziej słonej, co niszczy
niektóre cenne gatunki ryb; na zubożenie ich bazy pokarmowej składa się też
niedostatek składników biologicznych, niesionych przedtem w mule. Tysiące
rybaków straciły środki egzystencji. Tracą je tysiące rodzin rolniczych z delty,
która - pozbawiona nowego budulca - kruszeje od uderzeń fal. Jezioro Nasera
stało się wylęgarnią komarów malarycznych, grożących dwu milionom Nubijczyków, a
także bilharzji, roznoszonej wzdłuż całej doliny Nilu. (Notabene, na komary
nauka wymyśliła DDT, lecz - jak się okazało z opóźnieniem, miało ono tak
trucicielskie skutki dla fauny i dla człowieka, że od 1974r. nie wolno go
używać. Ale miliony ton DDT, skumulowanych w przyrodzie, jeszcze długo zachowają
siłę trucia - a komary wznowiły malaryczną ofensywę.)
Na szczęście zapora w Czorsztynie nie grozi malarią. Spowoduje "tylko"
zniszczenie Parku Narodowego w Pieninach, wyjątkowo bogatego "banku genów",
obfitującego w unikalne rośliny. Utopiści płakali od momentu, w którym zrodził
się ten pomysł, ale realiści postawili na swoim. Dalsze szkody pokaże
przyszłość.
Koniec cytatu.
Do tematu "czystej energii" wrócę.
Stanisław Zubek
Kraków, 19.12.93
GŁUPI EKOLOG
10 grudnia słyszę w wiadomościach TV: "W Warszawie choinek w bród, w tym
roku sprzedaje się je na metry, Ekolodzy wolą plastykowe..." Zdaje się, że
niedługo "ekolog" będzie kojarzył się z kimś niezbyt zorientowanym w...
ekologii.
Kilka lat temu, w tej samej telewizji, chyba PKE prowadził wielką akcję
namawiającą do rezygnacji z żywych choinek na rzecz sztucznych. W każdym razie
moja sąsiadka od tego czasu "ekologów" kojarzy z tymi, którzy nie chcą
prawdziwych choinek.
Liczne organizacje ekologiczne przed świętami uaktywniają się "w sprawie
choinek" - namawiają do plastykowych, czasami nawet je sprzedają, czasami
sprzedają świerki w doniczkach (plastykowych), żeby je potem (świerki, nie
doniczki) zasadzić. Widziałem plakat mówiący o rzezi lasów na święta... A mnie
się to wydaje - przepraszam za szczerość - głupie.
W Polsce lasów mamy bardzo mało, większość tego, co się nazywa lasem to
plantacje jednowiekowych, jednogatunkowych drzew. W tych plantacjach trzeba
robić trzebieże, czyszczenia i inne zabiegi, polegające głównie na wycinaniu.
Świerki sprzedawane jako choinki to, podobno, drzewka ze specjalnych plantacji
lub wycinane pod liniami przesyłowymi. Poza tym świerk, np. w terenach
podgórskich i górskich jest gatunkiem - na dużej połaci - -obcym. Zasoby leśne w
Polsce według klas drzewostanów przedstawiają się bardzo niekorzystnie:
większość naszych lasów to najniższe klasy wieku (V i wyższe klasy, pow. 80 lat,
stanowią niecałe 16%). Wycinanie świerków na święta nie ma więc najmniejszego
związku z kiepską sytuacją lasów w Polsce. Inaczej wygląda sytuacja z jodłą, ale
na szczęście w ostatnim czasie wojewodowie wprowadzają lokalnie zakazy w okresie
świątecznym. Inna sprawa, czy są one przestrzegane.
Niewątpliwie "akcja choinkowa" w okresie przedświątecznym jest
spektakularna i pozwala zaistnieć jej organizatorom. Mam jednak wątpliwości, czy
przynosi więcej pożytku, czy szkody przyrodzie. Choinki plastykowe, plastykowe
doniczki, wymagają dużo wyższej ceny od Ziemi niż świerk, który - nawet zabity
dla udekorowania świątecznego mieszkania - wraca do cyklu życia bardziej
harmonijnie, oddając wyprodukowaną biomasę, niż produkt z PCV. Plantacje, czyli
"produkcja" świerków, niewiele różnią się od rolnictwa (może tylko mniejszą
ilością chemii), a na pewno nie różni się bardzo od produkcji sztucznych choinek
i doniczek. Wreszcie sprawa może najtrudniejsza do wyrażenia, ale dość chyba
istotna. W cywilizacji wzrostu i rozwoju za wszelką cenę, mieszkańcy miast i
aglomeracji niewiele mają okazji by obcować z lasem. Tradycja choinki ma w sobie
coś magicznego - choć również coś z ofiary. Doskonale pamiętam, że moją pierwszą
lekcją lasu był zapach choinki w domu. Miałem wtedy kilka lat i na szczęście nie
było ekologów i plastykowych drzewek.
Od wielu lat nie kupuję choinek. 200 metrów od mojego domu rośnie las.
Wczoraj poszedłem przynieść do domu kilka gałęzi po przedwczorajszej wichurze.
Właśnie wycięto w tym lesie setki brzóz i poszerzono spychaczem drogę stokową,
by sprawniej wywozić grubiznę. Las przecież musi produkować dla człowieka. A te
choinki, to niezły temat zastępczy. Nikomu specjalnie nie przeszkadza, a kupując
erzatz można się przy okazji poczuć dobroczyńcą przyrody...
Janusz
Korbel
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 1 (55), Styczeń '94