Strona główna |
Jak wiadomo, każdy REZERWAT BIOSFERY składa się z 3 podstawowych stref:
CENTRALNEJ, czyli tzw. jądra, PRZEJŚCIOWEJ i BUFOROWEJ. W pewnym uproszczeniu
zasady jego funkcjonowania polegają na maksymalnej ochronie przyrody i
nieinwestowaniu w strefie centralnej, która winna być traktowana jako rezerwat
oraz stworzeniu możliwości godziwego bytowania ludności, zamieszkującej
pozostałe dwie strefy. W Bieszczadach obejmują one Parki Krajobrazowe Ciśniańsko-
Wetliński oraz Doliny Sanu i Otrytu.
Minione dziesięciolecia wykazały, że nie ma najmniejszego sensu rozwijać na
tych terenach przemysłu, rolnictwa, a nawet hodowli bydła. Bieszczadzkie
leśnictwo zaś jest w coraz wyższym stopniu deficytowe i obciąża budżet państwa,
a więc kieszenie podatników, monstrualnymi kwotami dotacji na poziomie miliarda
złotych na tys. ha lasu rocznie.
Pamiętając, że flora i fauna Karpat, których maleńką cząstką są Bieszczady,
decyduje o różnorodności kontynentu europejskiego, należy mieć też uwadze sprawę
najważniejszą. Jest nią dla mieszkańców naszego kraju zagrożenie brakiem wody,
które jeszcze za życia obecnego pokolenia da o sobie znać w sposób niezwykle
dotkliwy i brzemienny w skutkach. Zagrożenie, które w wielu nizinnych regionach
Polski już dziś jest realnością i będzie dramatycznie narastać. A systematyczne
obniżanie poziomu wód gruntowych i ich wzrastające zanieczyszczenie staje się
problemem, którego rangi i znaczenia nie sposób przecenić. Tak, jak nie sposób
niedocenić roli, jaką będzie - bo musi - odgrywać w tej sytuacji pokrywa
roślinna gór, z których wypływają nasze rzeki i jej zdolności retencyjne opadów
atmosferycznych.
Nie jesteśmy drugim Kuwejtem. Nas nie będzie stać na kupowanie wody. Aby
uchronić przed kataklizmem mieszkańców nizin Wielkopolski, Mazowsza, Śląska,
Łodzi, Stalowej Woli i Warszawy należało będzie prawdopodobnie już w pierwszej
połowie nadchodzącego nowego wieku podjąć drastyczne decyzje. Decyzje
zaniechania uprawy roli na terenie Beskidów. Decyzje zalesienia setek tysięcy i
milionów hektarów położonych w górach gruntów i przesiedleniu bardziej na północ
dotychczasowych ich użytkowników lub chociażby tylko skutecznym zahamowaniu
dalszego wzrostu ludności terenów górskich.
W tej sytuacji jedyną szansą dla obecnych mieszkańców południowo-wschodniej
części Polski jest rozwinięcie na obszarach przyległych do Bieszczadzkiego Parku
Narodowego - a więc na obszarach wzmiankowanych wyżej Parków Krajobrazowych
(które winny być poszerzone o Park Krajobrazowy Zalewu Solińskiego) -
"przemysłu" turystycznego, który musi zagwarantować stworzenie wystarczającej
ilości miejsc pracy.
Niezwykle ważnym jest osiągnięcie przyzwoitego poziomu cywilizacyjnego
ludności w sposób zrównoważony, nie szkodzący naturalnemu środowisku.
Ograniczenie do minimum aktywności człowieka na obszarze BPN tzn. NIE
INWESTOWANIE w różnego rodzaju obiekty kubaturowe i w konsekwencji w tzw.
infrastrukturę cywilizacyjną, jest warunkiem podstawowym dla prawidłowego
funkcjonowania REZERWATU BIOSFERY.
Niestety, w Bieszczadach jest akurat odwrotnie!!!
W strefie centralnej, w Ustrzykach Górnych, wzniesiono okazały hotel i dom
parafialny (choć nie ma tu parafii). Uległa znaczącemu zwiększeniu armia
parkowych urzędników, którym zapewniono mieszkania służbowe tam, gdzie nie
powinno ich być, a więc w strefie centralnej REZERWATU BIOSFERY.
Jednocześnie nie zwraca się uwagi na fakt, że najcenniejsze i
najwartościowsze z przyrodniczego i krajobrazowego punktu widzenia fragmenty
Bieszczadów ulegają bezpowrotnej zagładzie. Są nimi opustoszałe przed
półwieczem, powtórnie zdziczałe doliny rzek i górskich strumieni, w których
ongiś - na prawie wołoskim - lokowano wsie, takie jak Krywe, Hulskie, Wołosate,
Tworylne. To są jedne z ostanich bieszczadów w Bieszczadach. To te bieszczady,
pisane z małej litery, należało szczególnie chronić. One stanowiły największą
atrakcję turystyczną w tej części Europy. Po to, by właśnie je zobaczyć
przybywali turyści z Nowej Zelandii, Japonii, Kanady. To nimi właśnie zachwycał
się Sir Hillary, zdobywca Mt. Everestu.
I te właśnie bieszczady na naszych oczach i za nasze pieniądze niszczy
garstka bezwzględnych, zadufanych w sobie biurokratów, marnując jednocześnie
ostatnią szansę, jaką mają mieszkańcy Bieszczadów (tych z dużej litery) na
poprawę bytu. Poprawę, która mogła przyjść wraz z rozwojem turystyki.
Powyższa prawda, niestety, nigdy, jak dotąd, nie trafiała do przekonania
urzędnikom Ministerstwa Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa,
dyrekcji Bieszczadzkiego Parku Narodowego, Wojewódzkiemu Konserwatorowi Przyrody
oraz Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych z Krosna.
Wiceminister odpowiedzialny za sprawy leśnictwa oraz Generalny Dyrektor
Lasów Państwowych zostali już w trybie natychmiastowym odwołani ze stanowisk, a
Główny Konserwator Przyrody złożył rezygnację.
Niestety, skonstruowany przez biurokratów "od przyrody" mechanizm działa
nadal i dość sprawnie wysysa z państwowej kasy, a więc z kieszeni podatników
(czyli naszych), dziesiątki mld zł, jednocześnie dopuszczając do bezpowrotnego
zmasakrowania tego, co było w Bieszczadach najcenniejsze, to jest - bieszczadu.
Najwyższy czas, aby go zastopować!
Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przeznaczył w
latach 1991-93 na finansowe wsparcie przedsięwzięć w dziedzinie ochrony przyrody
w Bieszczadzkim Parku Narodowym 32 miliardy 582 miliony złotych, w tym w 1991 -
650 mln, w 1992 - 27.882 mln. i w 1993 - 4.050 mln. Na tę kwotę "zawarto umowy".
Kwota faktycznie wypłacona do dnia 15.12.93 wynosiła 19 mld 458 mln zł.
Biorąc pod uwagę fakt, że w tym samym okresie taki np. POLESKI PARK
NARODOWY, na którego terenie znajdują się unikalne w skali europejskiej zespoły
bagien i torfowisk uzyskał z tego samego FUNDUSZU finansowe wsparcie na poziomie
zaledwie 50 mln zł, a więc przeszło 600 razy - tak jest, sześćset razy! -
mniejsze, widać że doceniono wyjątkową rangę Bieszczadzkiego Parku Narodowego
jako części centralnej (jądra) MIĘDZYNARODOWEGO REZERWATU BIOSFERY KARPAT
WSCHODNICH.
Ale, jeżeli mamy do czynienia z REZERWATEM BIOSFERY, to - jak już
powiedziano - wszelkie nowe inwestycje winny mieć miejsce poza obszarem BPN!
Na co więc wydano 19, a zamierza się wydać przeszło 32 mld zł? Niestety,
zarówno w dyrekcji Parku, jak i w Ministerstwie Ochrony Środowiska, Zasobów
Naturalnych i Leśnictwa ODMÓWIONO udzielenia informacji na ten temat.
W ROCZNIKACH BIESZCZADZKICH, Tom I z 1992, na s. 78 podano do wiadomości
publicznej fragmentaryczny wykaz kwot, wydatkowanych na "prawidłowe
funkcjonowanie Parku". Najpoważniejszą, kilkunastomiliardową pozycją jest
finansowanie PLANU OCHRONY BIESZCZADZKIEGO PARKU NARODOWEGO.
Uwzględniając fakt, że jednocześnie dyrekcja BPN wystąpiła o
zwielokrotnienie obszaru BPN, co jest w pewnej części zasadne, wydatkowanie
wielomiliardowych kwot na sporządzanie PLANU OCHRONY może być uważane za rażącą
niegospodarność, ponieważ "nowe" granice BPN jeszcze nie istnieją, a "stare"
będą zmienione.
Zupełnie zbyteczne było też wydatkowanie wielomiliardowych sum na budowę i
wyposażenie ekskluzywnych "pokojów gościnnych" w pozostałych po IGLOOPOLU
niewykończonych budynkach w Wołosatem (które należało bezwzględnie rozebrać).
Pokoje te otrzymały, mocno na wyrost, nazwę "placówki naukowo-badaczej".
Placówki, której na pewno nie powinno tam być, podobnie jak i całej zabudowy
Wołosatego, a "pokoje gościnne" można było urządzić w opustoszałych hotelach
robotniczych w Smolniku, Zatwarnicy, Tarnawie lub Mucznym.
Ochrona przyrody jest sprawą ważną. Przyrodnicy różnych specjalności
prowadzą na ogół badania naukowe nad zebranymi w terenie materiałami w zaciszu
swoich gabinetów i laboratoriów - w Krakowie, Lublinie czy Warszawie. W
Bieszczadach najchętniej mieszkają w namiotach i powinni w nich nadal mieszkać,
tak jak ich koledzy penetrujący kanadyjską tajgę czy tropikalne puszcze
Amazonii. "Pokoje gościnne" na Wołosatem potrzebne są zapewne dla
ministerialnych "ekspertów od ochrony przyrody", bo zbyt by się utrudzili
kilkunastokilometrowym dojazdem na Tarnawę czy do Zatwarnicy. W porządku, niech
płaci za nie ich pracodawca, ale pod żadnym warunkiem nie wolno było lokalizować
tego typu obiektów w strefie centralnej REZERWATU BIOSFERY, a już delikatnie
mówiąc, zupełnym nieporozumieniem jest wydanie na ten cel wielu mld zł z...
Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, co - niestety - miało miejsce.
Nie uważając się za autorytet w żadnej z nauk przyrodniczych, ośmielę się
jednak stwierdzić, że w przypadku Bieszczadów polska nauka i polscy naukowcy
popełnili w niedawnej przeszłości wiele błędów.
Haniebną zmianę nazw geograficznych przypieczętował swoim autorytetem
ówczesny rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Szacunki masy rębnej i, w konsekwencji, decyzję o budowie poronionej od
samego początku inwestycji, jaką był kombinat przemysłu drzewnego w Ustianowej,
przeprowadzał i aprobował wybitny specjalista i profesor, którego nazwisko
znajduje się w licznych podręcznikach i encyklopediach.
Obłędne lokalizacje w terenach górskich ferm bezściółkowej hodowli bydła
zatwierdzały, składające się z wysoko utytułowanych naukowców, gremia zespołów
konsultacyjnych biur projektowych.
Idiotyczne pomysły, że olcha jest "leśnym chwastem" i w ślad za nim
przyzwolenie na tępienie tego "chwastu" buldożerami i materiałami wybuchowymi
też miało parafkę jakiegoś naukowca.
Można, oczywiście, stwierdzić, że to wina minionego systemu, który
deprawował ludzi i na erozję etyki zawodowej, traktowanej jako "burżuazyjny
przeżytek", miał wpływ zasadniczy.
Można, aczkolwiek z dość dużym ryzykiem, założyć, że obecnie sytuacja
uległa radykalnej poprawie i mamy już do czynienia wyłącznie z idealnie
bezinteresownymi i nie związanymi z żadną z grup interesów naukowcami.
Można decyzje dyrekcji Bieszczadzkiego Parku Narodowego zlecenia takiej a
nie innej grupie naukowców czy ekspertów wykonania określonych prac i badań,
których preliminowane koszty wynoszą kilkadziesiąt mld zł z góry uznać za
właściwe i optymalne. Oczywiście, można.
Powstaje jednak pytanie: czy w Bieszczadach, w rejonie, gdzie średnio co
tydzień ktoś pozbawia się życia z nędzy, z beznadziei, z braku perspektyw,
wydawanie w tej chwili dziesiątków mld na badania naukowe, które na pewno nie
zaowocują Noblem i które równie dobrze można by przesunąć w czasie o parę lat,
jest zgodne chociażby z zasadami etyki chrześcijańskiej.
Bieszczadzki Park Narodowy otrzymał zresztą wspomnianą dotację na
finansowanie przedsięwzięć związanych z zagadnieniami ochrony przyrody w
REZERWACIE BIOSFERY. A do nich należy w pierwszej kolejności wypracowanie
skutecznych sposobów restrukturyzacji zatrudnienia mieszkańców gmin położonych w
strefie PRZEJŚCIOWEJ i BUFOROWEJ tegoż REZERWATU, czyli mieszkańców gmin Cisna,
Lutowiska i Czarna.
Niestety, w tej dziedzinie nie zrobiono nic. Przedstawicielka Rady Naukowej
Parku za absurd uznała propozycję, aby rozszerzyć jej skład o socjologów i
ekonomistów, którzy by zajęli się problemami ludności bieszczadzkich gmin.
Pani profesor chyba jednak nie miała racji. Mieszkańcy Bieszczadów nie chcą
być jedynie beneficjantami manny, która spływa z ministerialnego nieba. Nie
chcą wyciągać dłużej ręki, aby móc nakarmić i odziać własne dzieci. W
demokratycznym państwie, jako płatnicy podatków mają konstytucyjne prawo
wiedzieć, komu i za co płaci się ich pieniędzmi. Mają również prawo do zmiany
priorytetów ich wydatkowania. Mają takie prawo i powinni z niego korzystać.
Witold St. Michałowski
38-713 Lutowiska 7 "M"
48/22/150430
fax 48/22/150420