Strona główna 

ZB nr 2(56)/94, luty '94
file:///D:/carnival/ekologia/basia/1984.txt

MIĘDZYNARODOWY REZERWAT BIOSFERY KARPAT WSCHODNICH
SZANSA CZY ZAGROŻENIE DLA BIESZCZADÓW

Jak wiadomo, każdy REZERWAT BIOSFERY składa się z 3 podstawowych stref: CENTRALNEJ, czyli tzw. jądra, PRZEJŚCIOWEJ i BUFOROWEJ. W pewnym uproszczeniu zasady jego funkcjonowania polegają na maksymalnej ochronie przyrody i nieinwestowaniu w strefie centralnej, która winna być traktowana jako rezerwat oraz stworzeniu możliwości godziwego bytowania ludności, zamieszkującej pozostałe dwie strefy. W Bieszczadach obejmują one Parki Krajobrazowe Ciśniańsko- Wetliński oraz Doliny Sanu i Otrytu.
Minione dziesięciolecia wykazały, że nie ma najmniejszego sensu rozwijać na tych terenach przemysłu, rolnictwa, a nawet hodowli bydła. Bieszczadzkie leśnictwo zaś jest w coraz wyższym stopniu deficytowe i obciąża budżet państwa, a więc kieszenie podatników, monstrualnymi kwotami dotacji na poziomie miliarda złotych na tys. ha lasu rocznie.
Pamiętając, że flora i fauna Karpat, których maleńką cząstką są Bieszczady, decyduje o różnorodności kontynentu europejskiego, należy mieć też uwadze sprawę najważniejszą. Jest nią dla mieszkańców naszego kraju zagrożenie brakiem wody, które jeszcze za życia obecnego pokolenia da o sobie znać w sposób niezwykle dotkliwy i brzemienny w skutkach. Zagrożenie, które w wielu nizinnych regionach Polski już dziś jest realnością i będzie dramatycznie narastać. A systematyczne obniżanie poziomu wód gruntowych i ich wzrastające zanieczyszczenie staje się problemem, którego rangi i znaczenia nie sposób przecenić. Tak, jak nie sposób niedocenić roli, jaką będzie - bo musi - odgrywać w tej sytuacji pokrywa roślinna gór, z których wypływają nasze rzeki i jej zdolności retencyjne opadów atmosferycznych.
Nie jesteśmy drugim Kuwejtem. Nas nie będzie stać na kupowanie wody. Aby uchronić przed kataklizmem mieszkańców nizin Wielkopolski, Mazowsza, Śląska, Łodzi, Stalowej Woli i Warszawy należało będzie prawdopodobnie już w pierwszej połowie nadchodzącego nowego wieku podjąć drastyczne decyzje. Decyzje zaniechania uprawy roli na terenie Beskidów. Decyzje zalesienia setek tysięcy i milionów hektarów położonych w górach gruntów i przesiedleniu bardziej na północ dotychczasowych ich użytkowników lub chociażby tylko skutecznym zahamowaniu dalszego wzrostu ludności terenów górskich.
W tej sytuacji jedyną szansą dla obecnych mieszkańców południowo-wschodniej części Polski jest rozwinięcie na obszarach przyległych do Bieszczadzkiego Parku Narodowego - a więc na obszarach wzmiankowanych wyżej Parków Krajobrazowych (które winny być poszerzone o Park Krajobrazowy Zalewu Solińskiego) - "przemysłu" turystycznego, który musi zagwarantować stworzenie wystarczającej ilości miejsc pracy.
Niezwykle ważnym jest osiągnięcie przyzwoitego poziomu cywilizacyjnego ludności w sposób zrównoważony, nie szkodzący naturalnemu środowisku.
Ograniczenie do minimum aktywności człowieka na obszarze BPN tzn. NIE INWESTOWANIE w różnego rodzaju obiekty kubaturowe i w konsekwencji w tzw. infrastrukturę cywilizacyjną, jest warunkiem podstawowym dla prawidłowego funkcjonowania REZERWATU BIOSFERY.
Niestety, w Bieszczadach jest akurat odwrotnie!!!
W strefie centralnej, w Ustrzykach Górnych, wzniesiono okazały hotel i dom parafialny (choć nie ma tu parafii). Uległa znaczącemu zwiększeniu armia parkowych urzędników, którym zapewniono mieszkania służbowe tam, gdzie nie powinno ich być, a więc w strefie centralnej REZERWATU BIOSFERY.
Jednocześnie nie zwraca się uwagi na fakt, że najcenniejsze i najwartościowsze z przyrodniczego i krajobrazowego punktu widzenia fragmenty Bieszczadów ulegają bezpowrotnej zagładzie. Są nimi opustoszałe przed półwieczem, powtórnie zdziczałe doliny rzek i górskich strumieni, w których ongiś - na prawie wołoskim - lokowano wsie, takie jak Krywe, Hulskie, Wołosate, Tworylne. To są jedne z ostanich bieszczadów w Bieszczadach. To te bieszczady, pisane z małej litery, należało szczególnie chronić. One stanowiły największą atrakcję turystyczną w tej części Europy. Po to, by właśnie je zobaczyć przybywali turyści z Nowej Zelandii, Japonii, Kanady. To nimi właśnie zachwycał się Sir Hillary, zdobywca Mt. Everestu.
I te właśnie bieszczady na naszych oczach i za nasze pieniądze niszczy garstka bezwzględnych, zadufanych w sobie biurokratów, marnując jednocześnie ostatnią szansę, jaką mają mieszkańcy Bieszczadów (tych z dużej litery) na poprawę bytu. Poprawę, która mogła przyjść wraz z rozwojem turystyki.
Powyższa prawda, niestety, nigdy, jak dotąd, nie trafiała do przekonania urzędnikom Ministerstwa Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, dyrekcji Bieszczadzkiego Parku Narodowego, Wojewódzkiemu Konserwatorowi Przyrody oraz Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych z Krosna.
Wiceminister odpowiedzialny za sprawy leśnictwa oraz Generalny Dyrektor Lasów Państwowych zostali już w trybie natychmiastowym odwołani ze stanowisk, a Główny Konserwator Przyrody złożył rezygnację.
Niestety, skonstruowany przez biurokratów "od przyrody" mechanizm działa nadal i dość sprawnie wysysa z państwowej kasy, a więc z kieszeni podatników (czyli naszych), dziesiątki mld zł, jednocześnie dopuszczając do bezpowrotnego zmasakrowania tego, co było w Bieszczadach najcenniejsze, to jest - bieszczadu. Najwyższy czas, aby go zastopować!
Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przeznaczył w latach 1991-93 na finansowe wsparcie przedsięwzięć w dziedzinie ochrony przyrody w Bieszczadzkim Parku Narodowym 32 miliardy 582 miliony złotych, w tym w 1991 - 650 mln, w 1992 - 27.882 mln. i w 1993 - 4.050 mln. Na tę kwotę "zawarto umowy". Kwota faktycznie wypłacona do dnia 15.12.93 wynosiła 19 mld 458 mln zł.
Biorąc pod uwagę fakt, że w tym samym okresie taki np. POLESKI PARK NARODOWY, na którego terenie znajdują się unikalne w skali europejskiej zespoły bagien i torfowisk uzyskał z tego samego FUNDUSZU finansowe wsparcie na poziomie zaledwie 50 mln zł, a więc przeszło 600 razy - tak jest, sześćset razy! - mniejsze, widać że doceniono wyjątkową rangę Bieszczadzkiego Parku Narodowego jako części centralnej (jądra) MIĘDZYNARODOWEGO REZERWATU BIOSFERY KARPAT WSCHODNICH.
Ale, jeżeli mamy do czynienia z REZERWATEM BIOSFERY, to - jak już powiedziano - wszelkie nowe inwestycje winny mieć miejsce poza obszarem BPN!
Na co więc wydano 19, a zamierza się wydać przeszło 32 mld zł? Niestety, zarówno w dyrekcji Parku, jak i w Ministerstwie Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa ODMÓWIONO udzielenia informacji na ten temat.
W ROCZNIKACH BIESZCZADZKICH, Tom I z 1992, na s. 78 podano do wiadomości publicznej fragmentaryczny wykaz kwot, wydatkowanych na "prawidłowe funkcjonowanie Parku". Najpoważniejszą, kilkunastomiliardową pozycją jest finansowanie PLANU OCHRONY BIESZCZADZKIEGO PARKU NARODOWEGO.
Uwzględniając fakt, że jednocześnie dyrekcja BPN wystąpiła o zwielokrotnienie obszaru BPN, co jest w pewnej części zasadne, wydatkowanie wielomiliardowych kwot na sporządzanie PLANU OCHRONY może być uważane za rażącą niegospodarność, ponieważ "nowe" granice BPN jeszcze nie istnieją, a "stare" będą zmienione.
Zupełnie zbyteczne było też wydatkowanie wielomiliardowych sum na budowę i wyposażenie ekskluzywnych "pokojów gościnnych" w pozostałych po IGLOOPOLU niewykończonych budynkach w Wołosatem (które należało bezwzględnie rozebrać). Pokoje te otrzymały, mocno na wyrost, nazwę "placówki naukowo-badaczej". Placówki, której na pewno nie powinno tam być, podobnie jak i całej zabudowy Wołosatego, a "pokoje gościnne" można było urządzić w opustoszałych hotelach robotniczych w Smolniku, Zatwarnicy, Tarnawie lub Mucznym.
Ochrona przyrody jest sprawą ważną. Przyrodnicy różnych specjalności prowadzą na ogół badania naukowe nad zebranymi w terenie materiałami w zaciszu swoich gabinetów i laboratoriów - w Krakowie, Lublinie czy Warszawie. W Bieszczadach najchętniej mieszkają w namiotach i powinni w nich nadal mieszkać, tak jak ich koledzy penetrujący kanadyjską tajgę czy tropikalne puszcze Amazonii. "Pokoje gościnne" na Wołosatem potrzebne są zapewne dla ministerialnych "ekspertów od ochrony przyrody", bo zbyt by się utrudzili kilkunastokilometrowym dojazdem na Tarnawę czy do Zatwarnicy. W porządku, niech płaci za nie ich pracodawca, ale pod żadnym warunkiem nie wolno było lokalizować tego typu obiektów w strefie centralnej REZERWATU BIOSFERY, a już delikatnie mówiąc, zupełnym nieporozumieniem jest wydanie na ten cel wielu mld zł z... Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, co - niestety - miało miejsce.
Nie uważając się za autorytet w żadnej z nauk przyrodniczych, ośmielę się jednak stwierdzić, że w przypadku Bieszczadów polska nauka i polscy naukowcy popełnili w niedawnej przeszłości wiele błędów.
Haniebną zmianę nazw geograficznych przypieczętował swoim autorytetem ówczesny rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Szacunki masy rębnej i, w konsekwencji, decyzję o budowie poronionej od samego początku inwestycji, jaką był kombinat przemysłu drzewnego w Ustianowej, przeprowadzał i aprobował wybitny specjalista i profesor, którego nazwisko znajduje się w licznych podręcznikach i encyklopediach.
Obłędne lokalizacje w terenach górskich ferm bezściółkowej hodowli bydła zatwierdzały, składające się z wysoko utytułowanych naukowców, gremia zespołów konsultacyjnych biur projektowych.
Idiotyczne pomysły, że olcha jest "leśnym chwastem" i w ślad za nim przyzwolenie na tępienie tego "chwastu" buldożerami i materiałami wybuchowymi też miało parafkę jakiegoś naukowca.
Można, oczywiście, stwierdzić, że to wina minionego systemu, który deprawował ludzi i na erozję etyki zawodowej, traktowanej jako "burżuazyjny przeżytek", miał wpływ zasadniczy.
Można, aczkolwiek z dość dużym ryzykiem, założyć, że obecnie sytuacja uległa radykalnej poprawie i mamy już do czynienia wyłącznie z idealnie bezinteresownymi i nie związanymi z żadną z grup interesów naukowcami.
Można decyzje dyrekcji Bieszczadzkiego Parku Narodowego zlecenia takiej a nie innej grupie naukowców czy ekspertów wykonania określonych prac i badań, których preliminowane koszty wynoszą kilkadziesiąt mld zł z góry uznać za właściwe i optymalne. Oczywiście, można.
Powstaje jednak pytanie: czy w Bieszczadach, w rejonie, gdzie średnio co tydzień ktoś pozbawia się życia z nędzy, z beznadziei, z braku perspektyw, wydawanie w tej chwili dziesiątków mld na badania naukowe, które na pewno nie zaowocują Noblem i które równie dobrze można by przesunąć w czasie o parę lat, jest zgodne chociażby z zasadami etyki chrześcijańskiej.
Bieszczadzki Park Narodowy otrzymał zresztą wspomnianą dotację na finansowanie przedsięwzięć związanych z zagadnieniami ochrony przyrody w REZERWACIE BIOSFERY. A do nich należy w pierwszej kolejności wypracowanie skutecznych sposobów restrukturyzacji zatrudnienia mieszkańców gmin położonych w strefie PRZEJŚCIOWEJ i BUFOROWEJ tegoż REZERWATU, czyli mieszkańców gmin Cisna, Lutowiska i Czarna.
Niestety, w tej dziedzinie nie zrobiono nic. Przedstawicielka Rady Naukowej Parku za absurd uznała propozycję, aby rozszerzyć jej skład o socjologów i ekonomistów, którzy by zajęli się problemami ludności bieszczadzkich gmin.
Pani profesor chyba jednak nie miała racji. Mieszkańcy Bieszczadów nie chcą być jedynie beneficjantami manny, która spływa z ministerialnego nieba. Nie chcą wyciągać dłużej ręki, aby móc nakarmić i odziać własne dzieci. W demokratycznym państwie, jako płatnicy podatków mają konstytucyjne prawo wiedzieć, komu i za co płaci się ich pieniędzmi. Mają również prawo do zmiany priorytetów ich wydatkowania. Mają takie prawo i powinni z niego korzystać.

Witold St. Michałowski
38-713 Lutowiska 7 "M"
48/22/150430
fax 48/22/150420




ZB nr 2(56)/94, luty '94

Początek strony