"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 3 (57), Marzec '94
Myślę, że największą bolączką ludzi, którym naprawdę zależy na uchronieniu
Natury przed nieodwracalną degradacją, jest niemożność realizowania praktycznie,
na co dzień, swoich idei. System zależności, w którym żyjemy, zmusza nas do
postępowania przeciw sobie. Nie sposób kupić czegokolwiek - jabłka, bułki, soku
itp. - bez pakowania w plastikowe, takie czy inne, nie poddające się utylizacji
opakowania. Przedmioty, sprzęty, nawet ubrania, które kupujemy, są nietrwałe,
kiepskie, wręcz jednorazowe. Wciąż jesteśmy w ten sposób zmuszani do kupowania
nowych i nowych, równie kiepskich rzeczy. Owszem, są towary trwałe, ładne i
dobrej jakości, ale przeciętnego człowieka na to nie stać. Dlatego produkuje się
je w niewielkich ilościach, co czyni je, oczywiście, jeszcze droższymi.
Przykład: są u nas w sklepach oszczędne żarówki, "bardzo tanie", tylko 300 tys.
sztuka. Jak dowiedziałem się z TV w USA komplet 6 takich żarówek kosztuje 5 $ i
jeszcze pracownicy elektrowni przywożą je do domu. O różnicy w naszych i
amerykańskich zarobkach chyba przypominać nie trzeba. Jeżeli chcemy chronić
drzewa nie kupując książek czy czasopism, to możemy podarować sobie czytanie w
ogóle. Biblioteki i czytelnie, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, ciągną
resztkami sił, a pozycji, które by nas zainteresowały, nie znajdziemy na pewno.
"Harlekiny", "biznesy", "sukcesy" itp. jeszcze owszem, poczytamy. Oszczędzajmy
więc papier inaczej - przetwarzając słowa elektronicznie. Pomijając takie
"drobiazgi", jak brak porządnej telekomunikacji (warunek korzystania z sieci),
brak książek i czasopism na dyskach, np. optycznych, to cena komputera i
czytnika obezwładni najbardziej zagorzałego ekologa. Pozostaje jeszcze jedna
droga - odrzucić cywilizację w ogóle, udać się w lasy lub na pustkowia i tam żyć
w zgodzie ze sobą i przyrodą. Ręczę jednak, że pierwsze bóle zębów przywrócą na
łono cywilizacji technicznej każdego - no, chyba że jest wytrawnym
masochistą.
Przerażony takim stanem rzeczy, zastanawiałem się z przyjaciółmi, co robić,
żeby choć trochę złagodzić paranoje, w które jesteśmy wszyscy uwikłani.
Zaczęliśmy testować pewne rozwiązania w praktyce i wyszła nam nowa forma
społeczna (a może ekonomiczna), zwana wspólnotą. Potem okazało się, że bardzo
stara, a może nawet najstarsza. Na pierwszy ogień poszły czasopisma: składamy
się, ktoś zaprenumerowuje i wszyscy mogą czytać. Z książkami robimy podobnie,
aktualnie negocjowana jest sprawa płyt. Sprawę wymiany między sobą dziecinnych
ubranek, zabawek, bucików (akurat mamy dzieci) załatwiliśmy od ręki. Zakupy
najlepiej robić hurtowo, to dużo taniej i nie ma tych opakowań. Samodzielnie to
nie do wykonania, zbyt duży wydatek na raz i trudno spożyć np. duże ilości
warzyw czy owoców, zanim się zepsują. Przy dobrej organizacji pracy można zrobić
tyle przetworów na zimę, że całkowicie odpada kupowanie soków w tetrapakach itp.
Szkoda, że nie mieszkamy razem (to dalekie plany), bo pewnie wtedy zakupilibyśmy
trwałe i porządne sprzęty gospodarstwa domowego. Opłacałby się domowy wypiek
chleba, oszczędniejsze byłoby pranie. Odpadłyby problemy opieki nad dziećmi czy
pilnowania domu przy wyjazdach. Tym sposobem oszczędności w zużyciu surowców,
wody i energii bez specjalnych wyrzeczeń sięgają kilkudziesięciu procent.
Największą przeszkodą przy współdziałaniu są jak zawsze nasze wady:
nieuczciwość, lenistwo, zazdrość, chore ambicje i zarozumialstwo. Dotyczy to
raczej dorosłych, dzieciaki wspólnotowy styl życia łapią szybko. Jednak odrobina
dobrej woli, wspólne poglądy na pewne sprawy (np. wegetarianizm) i ewidentne
korzyści przezwyciężają opory.
Przy okazji podjąłem poszukiwania informacji o byłych i współczesnych
wspólnotach. Nie znalazłem ich wiele, a raczej prawie wcale. Nietrudno
zrozumieć, dlaczego. Dla obecnie panującego modelu gospodarki nieustannego
wzrostu (wskaźników), konkurencji i własności prywatnej, istnienie czegoś
takiego, a zwłaszcza funkcjonowanie z pożytkiem dla ludzi i środowiska to sprawa
wstydliwa. Łamie to stereotypy i mąci w głowach. Takie osoby, jak np. Gandhi
(między innymi założyciel kilku wspólnot) czy projekty, np. miasto Auroville,
nie są tematami popularnymi. Za to wojny, afery szpiegowskie, szczegóły z życia
zbrodniarzy, jak np. Hitler, Stalin, i tym podobne "osiągnięcia ludzkości" są
nieustannie wałkowane w telewizji edukacyjnej i nie tylko.
Mimo trudności, natrafiłem na nieliczne wzmianki o działających, i to ponoć
do dziś, wspólnotach. Nie wiem, co się dzieje teraz z tymi inicjatywami, dlatego
proszę o informacje, zwłaszcza adresy czy kontakty, a ludzi zainteresowanych
tematem o uwagi i rady, własne przemyślenia czy doświadczenia. Być może, gdyby
tzw. normalne społeczeństwo składało się z ludzi o takich cechach, że zdolni
byliby do życia we wspólnocie, to nie byłoby potrzeby go zmieniać. Póki co, jest
inaczej, więc ludzie, dogadajcie się, razem można więcej zdziałać nie czekając,
że ktoś za nas coś zmieni na lepsze. Jasne, że trzeba liczyć na polityczne i
administracyjne zmiany, popierać partie Zielonych, protestować, bojkotować itp.
Mając oparcie w grupie można to robić skuteczniej, odważniej i łatwiej.
Dariusz Liszewski
Noakowskiego 58/34, 87-800 Włocławek
25-21-36
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 3 (57), Marzec '94