"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 3 (57), Marzec '94


STAROŻYTNA CHIŃSKA MĄDROŚĆ I EKOLOGIA

Joanne O'Brien, Kwok Man Ho,
Elementy Feng Shui,
tłum. Jacek Kryg, Poznań 1993, wyd. "Rebis"

Jacek Kryg od wielu lat zajmuje się przyswajaniem nam najrozmaitszych dziełek, przybliżających naszej kulturze sposób myślenia Dalekiego Wschodu. Na ogół wybiera takie pozycje, które przystępnie wyjaśniają dziedziny dotąd nie znane. Tak jest i w tym wypadku. Niewiele ukazało się w Polsce książek i artykułów na temat chińskiej geomancji (Feng Shui), żadna nie przedstawiała całości zagadnienia w sposób logiczny. Przy tak skomplikowanej sztuce, uwzględniającej tak wielkie ilości danych, jak `Sztuka Wiatru i Wody', całościowe przedstawienie wymagałoby zapewne wielu tomów. Nie sposób też zrozumieć tego wszystkiego w jeden dzień.
Książka O'Brien i Kwoka pozwala jednak z grubsza na orientację w zagadnieniu, np. przedstawia budowę kompasu Feng Shui, zasady sytuowania obiektów w terenie, różnice w ich konstrukcji i wyposażeniu w zależności od przeznaczenia. Zawiera też parę praktycznych rad, które mogą pomóc w urządzeniu domu i jego wnętrza - choć ich szczegółowe zastosowanie zależy od horoskopu astrologicznego właściciela. Jeśli nawet ktoś nie wierzy w energie i duchy krążące po okolicy i mieszkaniu, do rad może się zastosować - są rozsądne i zapewniają wnętrzom dobrą atmosferę psychiczną: osłona przed wiatrem, właściwy widok z okna, właściwy kolor ścian, właściwe, nie przytłaczające otoczenie, proporcje wielkości wejścia do wnętrza, zapewniające przytulność i przestrzeń - to wszystko są dobre rady, o których właściwie wiemy, lecz tak rzadko je stosujemy.
j.s.

Andrzej Głowacki,
Feng Shui
jako chińska sztuka usytuowania,

Kraków, wyd. Jo Design - A. Głowacki
Ze wszystkich chińskich sztuk, w rodzaju Qigongu, Taijiquanu, Yijingu (I Ching), akupunktury i dietetyki - sztuka usytuowania obiektu w terenie i komponowania wnętrz, związana z chińskimi teoriami energetycznymi, czyli Feng Shui, była dotąd najmniej znana. A dla Chińczyka ma ona z reguły niebagatelne zna- czenie, stanowiąc jedną z zasad zdro- wego i szczęśliwego życia. Uwzględnia ona warunki nie tylko radiestezyjne, lecz także klima- tyczne, ekspozycję na słońce i wiatry (Feng Shui to dosłownie "wiatr i woda"). Wynikiem jej stosowania jest piękne wkompono- wanie tradycyjnej architektury chiń- skiej w teren i otaczające budynek inne obiekty.
Niestety, omawiana książka bardzo pobieżnie wprowadza w zagadnienie. Z ogónych informacji na wstępie można się dowiedzieć, co to jest Feng Shui i jakie są jego generalne założenia. Potem jest jeszcze kilka przykładów poprawy nieszczęsnych rozwiązań architektonicz- nych, lecz bez wyjaśnień, dlaczego tak, a nie inaczej. Z tym tomikiem w ręku raczej nie można samodzielnie poprawiać niczego w naszych mieszkaniach i ogrodach. Widać tylko, że Autor WIE.
j.s.
Anna Czelej,
Pięć Przemian w kuchni wegetariańskiej, Warszawa 1992, wyd. EFEKT sp. c., ss. 184

Na naszym rynku księgarskim znalazły się już książki poświęcone astrologii chińskiej, akupunkturze i jej zastosowaniu w dietetyce (teoria Wuxing tzn. Pięciu Przemian lub Pięciu Żywiołów), a także makrobiotyce, odmianie dietetyki daleko- wschodniej, kładącej nacisk na równowagę Yin i Yang. Tematyka ta jest więc znana. Co lepiej zorientowani wiedzą nawet, że koncepcje te są podstawą teorii wielu różnych szkół, radzących nam, co jeść i jak żyć, by utrzymać równowagę organizmu. Żadna nacja na świecie nie przywiązywała do tego takiej wagi, jak Chińczycy, i żadna nie ma w tej dziedzinie takiego doświadczenia. Niemniej, wskazania poszczególnych mistrzów często różnią się w szczegółach, a nawet w generalnych koncepcjach (jak np. kontrowersja wokół diety letniej i zimowej - czy wzmacniać naturalne tendencje organizmu, czy je równoważyć produktami o przeciwnej naturze?). Na dodatek większość wskazań odnosi się do innych warunków, niż panujące w naszym kraju.
Książka, którą omawiam, jest próbą indywidualnej - jak sama Autorka wspomina, częściowo intuicyjnej - interpretacji wyżej wymienionych teorii i scalenia ich w jednym tomie, w sposób logiczny i pasujący do siebie. Można ją więc potraktować jako pewne kompendium wiedzy na ten temat. Co bardziej doświadczeni Czytelnicy zapewne żachną się - istnieje wśród Europejczyków czy Amerykanów tendencja do scalania i kojarzenia wszystkiego na siłę: Kalkina, Maitrei, Paruzji Chrystusa, obrzędów indiańskich szamanów, dzieła Lowry'ego i egzystencjalistów. Na ogół kończy się to powierzchownymi banała- mi i przechodzeniem do porządku dziennego nad różnorodnością świata i sposobów jego wyjaśniania. W tym wypadku jest to jednak próba co prawda indywidualna (co należy brać pod uwagę - to też JEDNA Z MOŻLIWYCH INTERPRETACJI), lecz rozsądna i dorzeczna. Całkiem udatnie godzi Autorka wegetarianizm, chińskie teorie dietetyczne, które z wegetarianizmem i moralnością nie mają nic wspólnego, nasze, środkowoeuropejskie przy- zwyczajenia kulinarne, sprzeczności między dalekowschodnimi teoriami medycznymi. Na dodatek wykłada to przystępnie, w sposób uporządkowany, co ułatwia orientację w temacie.
Dla wegetarian książka szczególnie cenna, jako że stanowi próbę przystosowania diety jarskiej do naszych warunków klimatycznych.
j.s.

UWAGA BADACZE-AMATORZY RZEK!

Dla skutecznej ochrony środowiska naturalnego (lub poprawniej - przyrodniczego) nieodzowne są szeroko zakrojone, powszechne badania tegoż środowiska. Takie badanie (monitoring) z jednej strony dostarcza bezcennych danych o stanie środowiska, z drugiej podnosi społeczną wiedzę o środowisku oraz sprzyja zmianie postaw wobec tegoż środowiska. Intensywne badania są drogie. Najlepszym rozwiązaniem jest włączenie do monitoringu amatorów. Takie podejście jest stosunkowo tanie oraz umożliwia rzeczywiście duże przedsięwzięcia. Niezależnie od tego jest to podejście eko-wychowawcze. Żeby jednak było to możliwe, potrzebne jest przygotowanie i wydrukowanie materiałów: podręczników, poradników itp.
Jeżeli chodzi o badania rzek, to ukazała się ostatnio książka: "Podręcznik do wykonywania badań jakości wód dla szkół ponadpodstawowych", wydana przez Narodową Fundację Ochrony Środowiska (Warszawa'92, 200 s.). Pozycja ta sponsorowana jest przez Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, a mimo to kosztuje aż 60 tys. zł. Dlaczego tak drogo?
Wspomnianą pozycję przygotowano w oparciu o amerykański podręcznik pt. "Field manual for water quality monitoring" autorstwa M. K. Mitchell i W. B. Stapp. Opracowanie polskiej wersji przygotował zespół w składzie: L. Behnke, B. Lewicka- Kłoszewska, B. Pillich i P. Wrona.
Teoretycznie książka ta mogłaby być wykorzystywana przez nauczycieli szkół średnich do badań środowiska lokalnego, prowadzonych wspólnie z uczniami oraz, jak podkreślają autorzy, z "wszystkich ludzmi, którym droga jest planeta Ziemia". Recenzowany "Podręcznik" poświęcony jest metodom badania rzek. Jego niewątpliwą zaletą jest to, że oprócz technik badania wody zawiera wprowadzenie do szerszego tła przyrodniczego i gospodarczego. Zrealizowanie metodycznej i teoretycznej interdyscyplinarności należy do zalet recenzowanej książki. Niestety, w omawianej pozycji znalazło się wiele błędów, wynikających najprawdopodobniej z pośpiechu i braku starannej naukowej adiustacji. Błędy te utrudniają (czasami uniemożliwiają) samodzielne korzystanie z tejże książki przez amatorów. Po prostu bardzo "namiesza im w głowie"!
"Podręcznik" zawiera siedem rozdziałów, które stanowią odrębne "całości". Taki modułowy charakter opracowania jest jego zaletą. Rozdział pierwszy dotyczy wiadomości ogólnych (4 strony) i stanowi w zasadzie wprowadzenie. Rozdział drugi, zatytułowany "Wiadomości wstępne", prezentuje ogólne wiadomości poświęcone rzekom, ich zanieczyszczeniu, metody pobierania próbek oraz omawia "współczynnik jakości wody". W rozdziale tym umieszczono także treści odnoszące się do bezpieczeństwa pracy. Jest to niezwykle ważne. Także w dalszej części "Podręcznika" często przypominane są zasady bezpieczeństwa, zawsze przy opisywaniu metod i ćwiczeń, podczas których mogłoby się coś wydarzyć.
Trzeci, obszerny rozdział szczegółowo prezentuje dziewięć testów na określenie jakości wody: tlen rozpuszczony, liczba kolonii bakterii coli, pH, BZT, temperatura, fosfor całkowity, azotany, mętność, zawartość substancji stałych. Zaletą omawianej książki jest atrakcyjne i łatwe zaprezentowanie w/w testów oraz ostateczne obliczanie wyników. Zastosowanie miar ważonych umożliwia uzyskiwanie dobrych i wiarygodnych wyników nawet w warunkach szkolnych czy badań amatorskich.
Rozdział czwarty - "Biologia" - zawiera najwięcej błędów merytorycznych. Prezentowane są w nim ogólne wiadomości o ekosystemach wodnych w ujęciu bardzo nowoczesnym! Charakteryzowane są strefy samooczyszczania rzek i przedstawiane są biowskaźniki. Uwzględniono również treści odnoszące się do metodyki pobierania próbek i zasad bezpieczeństwa. Ze względu na liczne błędy, o których niżej, rozdziału tego nie poleca się do samodzielnego wykorzystywania przez uczniów. Nauczyciele muszą usterki merytoryczne korygować innymi opracowaniami tego tematu.
Bardzo wartościowy dla szkolnych badań terenowych jest rozdział 5, zatytułowany "Zajęcia służące badaniu użytkowania lądu i zajęcia oświatowe". Obok omówienia źródeł i typów zanieczyszczeń w szerokim kontekście krajobrazowym i gospodarczym, autorzy "Podręcznika" przedstawiają w nim wiele ciekawych ćwiczeń.
Rozdział 6 w całości zawiera informacje o przykładowym programie badania zlewni rzeki. Z całą pewnością będzie on stanowił cenne źródło inspiracji do badań i przedsięwzięć lokalnych.
Ostatni rozdział - "Rzeki na świecie" - stanowi ogólno-teoretyczne zakończenie.
Omawiana książka podejmuje bardzo aktualny problem z punktu widzenia ochrony środowiska, jak i aktywizowania społeczności lokalnej. Na uwagę zasługuje także dobry układ treści i konstrukcja - operatywna dla czytelnika. Niestety zawiera też dużo błędów, wynikających z mało starannego tłumaczenia. Wszystkie przykłady (poza jednym!) dotyczące rzek i technik badawczych odnoszą się do Ameryki, Europy, świata (np. str. 11, 12, 14, 37, 38, 156)... lecz w całości pomijane są przykłady i sytuacja w Polsce. To jest poważne niedociągnięcie redakcyjne. Tak jak w wielu innych tematach, nauczyciel i uczniowie wiedzą ile ton śmieci "produkuje" się w Anglii, Niemczech itp. przy kompletnym braku wiedzy o sytuacji w kraju i środowisku lokalnym.
Złe i niestaranne tłumaczenie spowodowało zamieszczenie wielu niezręcznych zwrotów i niezrozumiałych terminów. Np., "strumienie przerywane" zamiast "strumienie okresowe" (str. 10), "studenci szkół średnich" zamiast "uczniowie" (str. 14), "przykre glony" (str. 23), "robaki ściekowe" (str. 41, 49), "szarpaki, szarpacze" zamiast "rozdrabniacze" (str. 79, 82, 103 i wiele innych), Slarwy chruścika, jętki" zamiast liczby mnogiej (str. 38, 81, 82, 103, 104 itd., w innych miejscach jest prawidłowo, a więc niekonsekwencja!), "warstwa przyścienna" (str. 80). Pojawiają się też gatunki zwierząt nie występujących w Polsce, np. "błękitnoskrzele" (str. 49), "larwy zabarwic" (str. 104).
Rys. 5 przedstawiający zakresy pH, w których rozwija się życie wodne, jest co najmniej w dwu przypadkach błędny. I tak rośliny (glony i rośliny ukorzenione) nie powinny występować nie tylko w zbiornikach kwaśnych (a jednak występują np. w jeziorach lobeliowych), ale i w obojętnych, i lekko zasadowych! Także zakres występowania zwierząt jest mocno zawężony.
Najwięcej błędów merytorycznych znalazło się w rozdziale 4. Na str. 83 filtratorzy nazywani są "zbieraczami". Całkowicie myląco opracowano część "Podział owadów na grupy według sposobu odżywiania". Z jednej strony godne pochwały jest wyróżnienie funkcjonalnych grup troficznych - najprawdopodobniej po raz pierwszy w polskiej literaturze popularnonaukowej. Z drugiej natomiast nie wyartykułowano kryteriów podziału i całkowicie pominięto "tradycyjny" podział ze względu na rodzaj pokarmu. Takie podejście i błędy tłumaczenia czynią tę część podręcznika (str. 103-105 oraz dalsze powoływania) całkowicie mylącą dla czytelnika. Używany termin "szarpaki" lepiej byłoby zastąpić terminem "rozdrabniacze". Autorzy grupę zbieraczy dzielą na filtratorów (filtratory - lepiej byłoby "filtratorzy") i detrytusofagów! Jest to wyraźne pomieszanie pojęć. W języku angielskim termin "collectors" dotyczy typowych filtratorów (filter or suspension feeders) oraz zbieraczy (sediment or deposit feeders). Także grupa "drapieżniki" wydaje się nielogiczna, lepszym terminem byłyby: "napadacze" lub "łapacze" (oraz uwzględnienie "wysysaczy"). Wydzielanie drapieżników (predators: swallowers, piercers) w funkcjonalnych grupach troficznych wynika ze sposobu pobierania pokarmu. W omawianym podręczniku jest to zupełnie nieczytelne.
Przedstawiona systematyka owadów (str. 105-106) jest bardzo niekonsekwentna. W jednych rzędach ograniczono się tylko do rzędu, w innych wymieniono niektóre rodziny. Dla wymienionych sieciarek nie ma w dalszej części nic konkretnego. Wymieniane są natomiast wojsiłki (Mecoptera) jako owady wodne (str. 105, 114). W Europie nie są znani wodni przedstawiciele tego rzędu owadów!
W wielu miejscach mylone są pojęcia "nimfy" i "larwy". Autorzy stosują je zupełnie nie rozumiejąc treści! (np. str. 106, 107, 114). W rzędzie ważek autorzy wyróżniają: "rząd równoskrzydłych" i "rząd różnoskrzydłych", dając wyraz swojej ignorancji dla logicznej i konsekwentnej systematyki biologicznej! Cechy różniące larwy jętek i widelnic są bardzo słabe i wątpliwe, zupełnie nieprzydatne dla osób, które nie wiedzą, czym się te grupy owadów różnią. Pluskwiaki wodne ograniczone są tylko do nartników (Gerridae), przez co okazuje się, że te owady żyją tylko na powierzchni wody (str. 109). Wcześniej sami autorzy wspominali o płoszczycy i grzebietopławku! Zdziwienie może budzić stwierdzenie odnoszące się do nartników: "żywią się martwymi owadami, ptaszkami lub małymi ssakami"! Rysunek 28 podpisany jest jako "nartnik", w rzeczywistości przedstawia najprawdopodobniej Hydrometra sp. (Hydrometridae). Błąd ten wziął się zapewne z bezmyślnego przerysowania z książki Stańczykowskiej "Zwierzęta bezkręgowe naszych wód". W oryginale jednakże "nartnik" występuje łącznie z nazwą łacińską (Hydrometra) obok nazwy "Gerris" (to jest właśnie nartnik!).
Zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego chrząszcze rozbite są na "pływakowate" i "krętaki". Układ treści wskazywałby na to, że są to dwa odrębne rzędy... To wrażenie pogłębia brak wskazania w treści, że pływakowate to chrząszcze! We fragmencie poświęconym chruścikom dowiadujemy się, że "larwy nie posiadają odnóży", co jest sprzeczne nie tylko z rzeczywistością, lecz i zamieszczonymi dalej rysunkami (str. 118, rys. 35 i str. 119, rys. 36), gdzie odnóża są doskonale widoczne! Podpis pod rys. 42 też nie jest zgodny z treścią ryciny. Na str. 132 pomylono strefę eufotyczną z "eutroficzną". Podobne słowo, lecz treść zupełnie niepodobna... Także na rysunku 46 (str. 137) można dostrzec błąd: larwa muchówki ma odnóża, co jawnie kłóci się nawet z treścią umieszczoną kilkanaście stron wcześniej.
Kilka błędów merytorycznych wkradło się także do rozdziału 5. Larwy jętek i widelnic (np. str. 150, 157) wyraźnie mylone są z "poczwarkami", które to występują tylko u owadów z przeobrażeniem zupełnym!
Wadą omawianej pozycji jest zupełny brak odsyłaczy do istniejących polskich opracowań. Co prawda na końcu znaleźć można spis sześciu książek, lecz ze względu na brak podpisu, trudno się zorientować, o co chodzi: czy o literaturę cytowaną, czy o literaturę uzupełniającą.
Pewne sozologiczne i higieniczne wątpliwości budzi brak informacji o tym, co zrobić ze zużytymi odczynnikami chemicznymi, jak utylizować te szkodliwe dla środowiska substancje? Po prostu wylać do zlewu? Sanitarne obawy budzi także brak informacji, co zrobić z wyhodowanymi bakteriami typu coli. Wyrzucić do śmietnika?
Mam nadzieję, że następne wydanie będzie wolne od wymienionych błędów lub też polscy autorzy przygotują oryginalne opracowanie o podobnym charakterze. Zamiast dotować wątpliwej jakości tłumaczenia, może lepiej przeznaczyć fundusze na stworzenie czegoś swojego i w 100% dostosowanego do naszych, polskich, lokalnych warunków i możliwości. Badacze-amatorzy czekają na "narzędzia" do pracy!!!
Stanisław Czachorowski
PRAGNĘ ZWRÓCIĆ UWAGĘ NA:

RZEKĘ W BETONIE*

Rzeka w betonie...
Rzeka w betonie to problem. Mało dostrzegany. A ważny. Kto wie, czy nie najważniejszy obecnie problem ekologiczny w Polsce? Rozważenie tej kwestii wymaga jednak osobnego artykułu. Tu nadmienię tylko, że BETONIZACJĘ RZEK POLSKICH lansuje i forsuje od lat nie kto inny, tylko... Ministerstwo Ochrony Środowiska.
Ale rzeka w betonie to nie tylko problem. To także, opublikowany w kwartalniku "Gaja" nr 5, znakomity artykuł Jolanty Trojanowskiej, ilustrowany równie dobrym zdjęciem Wojtka Owczarza. I na to wszystko - zdjęcie, artykuł i problem - pragnę zwrócić uwagę. Dla formalności dodam jeszcze, że zamieszczone niżej cytaty pochodzą oczywiście z omawianego artykułu
* * *
"Większość tych strumieni i rzek, które płyną przez nasze wsie, miasteczka i miasta to okropne, wyłożone betonem rynny w niczym nie przypominające cienistych, krętych ruczajów, powoli i leniwie sączących swoje wody. (...)
Przy tradycyjnie stosowanym okładaniu betonowymi płytami strumień staje się płytki, rwący, nie dający szans żadnemu żywemu stworzeniu na zatrzymanie się. Zresztą, nie dość że płytko i szybko, to jeszcze gładkie jak szkło brzegi nie mają żadnych wgłębień, w których rak czy ryba mogłyby pozostać. Wszystko wraz z wodą pędzi w dół jak oszalałe."
Rzeka w betonie...
Brzydka jak beton.
Martwa jak beton.
Ani nad taką rzeką usiąść. Ani na taką rzekę popatrzeć. Ani się w niej wykąpać. Nic z takiej rzeki człowiekowi. A i rybie też nic. I rakowi także. I wszelkiemu żywemu stworzeniu - NIC. Ale są wyjątki. Są tacy, którzy z rzeki w betonie, a ściślej mówiąc - z zakuwania rzeki w beton coś jednak mają. I to COŚ niekoniecznie małe jest.
"Ci ludzie mają nawet wejścia w ministerstwie, są na to pieniądze z centralnego budżetu i oni je zawsze dostaną. To potężne firmy, które płacą duże podatki. A cenniki są tak ustawione, że im więcej się wkłada betonu w budowę, tym jest ona więcej warta."
Zamiast betonu pan Zdzisław Polak - bohater artykułu Jolanty Trojanowskiej - chce umacniać brzegi rzek tak jak to robiono dawniej, czyli drewnem. Byłoby to z korzyścią dla rzek i budżetu. Chce, ale nie może. Dlaczego? Co stoi na przeszkodzie? Jakiego lobby nie może "przeskoczyć" pan Zdzisław Polak, który zresztą uważa, że "mniejszym złem będzie, jeżeli raz na 5 lat komuś zaleje łąkę, byle by rzeka w miarę możliwości była naturalna."
Zainteresowanych odsyłam do kwartalnika "Gaja", gdzie dodatkowo obejrzeć można doskonałe zdjęcie Wojtka Owczarza, które w plakatowym skrócie pokazuje jak z rzeki, po BETONIZACJI, zostaje... mokra plama. Dosłownie.
* * *
I, na koniec, jeszcze uwaga.
W ekologicznym, nie tylko polskim zresztą, światku wiele hałasu robi się wokół przedsięwzięć, które tak naprawdę są nic-nie-warte. Dobra robota natomiast pozostaje często niezauważona i niedoceniona.
Artykuł Jolanty Trojanowskiej napisany jest naturalnym, potoczystym i żywym językiem. Porusza ważny problem. Jest tak interesujący, że wciąga jak kryminał. I, choć krótki, niesie sporo informacji. Niech więc autorzy rozmaitych tyleż dętych, co pustych eko-publikacji, tych eko-raportów i eko-referatów, wypełnionych drętwym, pseudonaukowym bełkotem do tego artykułu dotrą, siądą sobie, przeczytają i... się wstydzą. I... się uczą. Jeśli potrafią.
Stanisław Zubek
Kraków, 9.1.94
*) Jolanta Trojanowska, "Rzeka w betonie", Kwartalnik "Gaja" nr 5/93 wydawany przez Klub "Gaja" z Bielska-Białej. Adres redakcji: skr. 261, 43-301 Bielsko- Biała 1,
/fax 236-94.
Ja zaś chciałbym zwrócić uwagę na interesujący art. Stanisława Zubka "Były sobie strumyki trzy" w Dzienniku Polskim z 18.12.93 (aż)

"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 3 (57), Marzec '94