Strona główna |
Poniższy tekst powstał na spotkanie kampanii anty- autostradowej. Nasz obecny adres: Kampania a/autostradowa; c/o Jacek Polewski; skr. 439; 60-959 Poznań 2.
Ruch ekologiczny ma pewne słabości. Są one powszechnie znane i opisywane. Od paru miesięcy pojawiają się inicjatywy mające na celu scentralizowanie ruchu ekologicznego w jakąś jedną organizację. Szkoda tylko, że tego scentralizowania nie da się określić jako zjednoczenia. Moim skromnym zdaniem to łączenie się organizacji w jedną naczelną wcale nie przyniesie od lat wyczekiwanych skutków. Bo jeśli poprzesadzamy ekologów, to oni się rozmnożą? Szansą jest otwarcie się ruchu ekologicznego. Jak na razie po upadku Żarnowca jedyną inicjatywą nie działającą w zielonym sosie pod zieloną pokrywką jest Ogólnopolskie Towarzystwo Zagospodarowania Odpadów 3R, które wiele wysiłku wkłada w kontakty bezpośrednie z władzami wybranych gmin i faktycznie oddolnych inicjatyw (np. Żychlin). Zły to ptak, co własne kala gniazdo, niemniej jednak odpowiedzmy sobie na pytanie: "Czy ruch ekologiczny pomaga komuś oprócz samego siebie?" Po odpowiedź należy sięgnąć do ZB z ostatnich 3 lat - rubryka "Doniesienia". Widać często, że w ruchu ekologicznym realizuje się zadania, a nie rozwiązuje się problemów. Moje doświadczenie pokazuje, że w Polsce jest ledwo kilka organizacji, które wiedzą, po co istnieją. Mają określony cel i ustalają, co będą robiły w kolejnych miesiącach, aby go osiągnąć. Natomiast przytłaczająca większość zajęła się zbieraniem śmieci i robieniem kongresów ekologicznych.
Sprawa kolejna to alienacja. Polski ruch ekologiczny zajmuje się tylko ochroną środowiska. No, kochani, a gdzie bezrobocie, gospodarka, pacyfizm/militaryzm, prawa kobiet bądź mniejszości etnicznych? Na luksus nie poszukiwania dodatkowych argumentów mogą sobie pozwolić silni. My tacy, niestety, jeszcze nie jesteśmy. Myślę, że warto przebudować nasz system wartości. Ja stawiam tezę "Kryzys ekologiczny jest częścią kryzysu społecznego tej cywilizacji, więc miejmy na celu przezwyciężenie właśnie tego kryzysu".
Teraz trochę bardziej konkretnie. Na Zachodzie poważne organizacje ochrony
środowiska liczą 20-25 lat. Oni też kiedyś mieli kilkunastu członków i stali
przed wyborami, jakie my mamy obecnie. Dziś mówi się, że rok 68 wiele zmienił.
Te wielkie dziś organizacje powstały 3 lata później. Proces był więc dość
powolny (przy dużo lepszym przepływie informacji, niż w Polsce).Wtedy to doszło
do aliansu:
Nie dążono do połączenia z ruchem ochrony przyrody. Nierzadko była to wręcz negacja starych, skostniałych, wtedy już 80- letnich struktur. Nie zaprzątano sobie głowy tym, by ekolodzy byli razem. Naiwnością byłoby wierzyć w owocną współpracę obrońców praw zwierząt, miłośników motyli, myśliwych, ekologów populacji, zwolenników turystyki.
Organizacja ekologiczna winna pracować dla ludzi. Problemem jest tutaj komunikacja między ekologami a społeczeństwem. Dobrymi kanałami mogą się tutaj okazać: publikowanie informacji o podejmowanych działaniach (oczywiście w mediach lokalnych), audycje radiowe na żywo z udziałem słuchaczy czy też finansowanie organizacji z członkostwa. Zależność w ostatnim przypadku jest prosta: im więcej informacji o naszych działaniach, tym większe zainteresowanie ludzi, a w tym również chęć poparcia przez udział (choćby formalny) w inicjatywie. Członkostwo jest też źródłem dochodów dla organizacji. O członków trzeba dbać, a to kosztuje. To się zaczyna bardzo opłacać od 1000 osób. No, ale jak dobrnąć do tej liczby? Wytrwale! Przykładem może być tu Robin Wood e.V., które powstało w 1982r. po odejściu części członków niemieckiego Greenpeace'u z kampanii przeciw zanieczyszczaniu powietrza i wymieraniu lasów. Ci ludzie nie chcieli ponownie tworzyć takiego kolosa, jak Greenpeace. Po 10 latach mieli 1000 członków, a dziś mają prawie 4000. Ulotki o organizacji winny być dostępne w publicznych miejscach (przychodnie, szkoły, fryzjer, urzędy), być może warto się zareklamować w prasie. Wzorem niech będzie tutaj The Royal Society for the Protection of Birds - publikuje deklaracje członkowskie na pierwszej stronie "The Independent". Z pewnością sprawy członkostwa trzeba traktować z dużą odpowiedzialnością, żeby miało to jakikolwiek sens. Ludzie w organizacji muszą podjąć świadomą decyzję o tym sposobie zdobywania pieniędzy, gdyż wiąże się to z ogromnymi zmianami (liczba członków a ich aktywność - która z założenia ma być żadna). Uważa się, że zwiększenie liczby członków służy osiągnięciu celów, ale zadania muszą być podzielone, a zespoły wyspecjalizowane i liczące najlepiej 7 do 9 osób. Uwzględnić należy jednak, że zwiększenie liczby osób w grupie to większa jednolitość poglądów i różnorodność działań. Stąd, aby uniknąć takich - bywa, że niepożądanych - następstw, wiele grup ogranicza liczbę członków. Zwiększenie liczby członków to też mniejsza chęć do aktywnego uczestnictwa i pasywność większości członków. Obowiązuje zasada - inni to mogą zrobić, tak więc w celu utrzymania motywacji na wysokim poziomie należy dążyć do tego, by korzyści zbiorowe łączyły się z indywidualnymi. Rośnie rola komunikacji - im bardziej sprawna, tym wyższa lojalność i zaangażowanie. W sumie więc grupa winna utrzymywać liczebność 25 osób tak długo, jak to możliwe, a okres rozwoju liczebnego do założonej liczby np. 200 skrócić do minimum - gdyż tworzenie nowych mechanizmów komunikowania się wewnętrznego bywa wyjątkowo frustrujące.
Teraz parę słów o organizowaniu jednorazowych imprez. Fajnie by było, gdyby społeczeństwo identyfikowało się z naszymi działaniami. Należy świadomie wybrać tylko takie argumenty, jakie trafią do innych. Ocenić też trzeba własne możliwości. Jeśli ktoś lubi głęboką ekologię, a wygląda na sekciarza, to lepiej niech o niej nie mówi. Pamiętać wypada, że naprawdę nośne mogą być dopiero hasła społeczne - to zresztą był kamień milowy na drodze do sukcesu zachodnich organizacji.
I jeszcze jedna rada - pogrzebcie w książce telefonicznej, pogadajcie z siostrą,
jej kolegami, nauczycielkami i znajdźcie kontakt z innymi grupami lokalnymi:
chórem, harcerzami, klubem sportowym. Wykorzystując kontakty osobiste z marnej
akcji 20 ekologów można prosto zrobić manifestację 200 ludzi (tak było u nas we
Włocławku na manifestacji rowerowej). To może zrobić wrażenie na Radzie
Miejskiej.
Marcin Bielecki
W ZB 11/93 J. Korbel wyraził powątpiewanie w sens działalności politycznej prowadzonej przez ekologów. Spotkało się to jedynie z zainteresowaniem Obserwatorium Pędologicznego (ZB 12/93). Szkoda, bo - moim zdaniem - sprawa ta ma kapitalne znaczenie dla ochrony środowiska.
Zdaniem autora omawianego tekstu, politycy nie są zbyt zainteresowani ekologią. Jednak czy z tego powodu ekolodzy mają przestać interesować się politykami? Sądzę, że nie.
Edukacja ekologiczna powinna być, oczywiście, prowadzona. Lecz jest też konieczne stworzenie mechanizmów ułatwiających obywatelom wpływanie na władzę. Zorganizowanie strajku też wymaga pewnej wiedzy i doświadczenia. Konieczne jest więc gromadzenie informacji o wypowiedziach polityków i programach partyjnych. Jest to konieczne, aby potencjalny wyborca wiedział, z kim ma do czynienia. Sądzę, że w działalności politycznej zieloni mogą mieć sprzymierzeńców. Jeżeli chce się wygrać wybory, to trzeba być lepszym od innych. Albo - i to jest łatwiejsze - pokazać, że inni są gorsi od nas. Np. gdy Unia Demokratyczna była przy władzy, to nie było Agencji Poszanowania Energii. Brak w rządzie UD, a ja słyszę ostatnio, że Agencja powstanie już na dniach. Czy warto więc głosować na UD? Lecz o tych działaniach trzeba wyborcom powiedzieć, aby wiedzieli, jacy politycy są mniej, a jacy bardziej ekologiczni. A kto to ma zrobić, jeśli nie zieloni? A że jest nas tak mało? No to co? Ponoć Mirabeau zwykł mawiać, że "dziesięciu ludzi działających razem może sprawić, że zadrży sto tysięcy rozproszonych".
Jak na razie, to drżą jedynie skały w Czorsztynie. Mam nadzieję, że posiadam błędne informacje, lecz o ile mi wiadomo, budowa tamy trwa. Skoro blokada tamy dała takie wyniki, to może warto spróbować innej taktyki...
Piotr Szkudlarek
Mirosław Pukacz w artykule "Warto przeczytać" (ZB 2/94) uzasadnia swoje poparcie dla Unii Demokratycznej. To naturalne i w pełni zrozumiałe: M.P. stara się łączyć ekologię akurat z liberalizmem. Nie zgadzam się jednak z jego opinią, że ten właśnie wybór jest jedynym właściwym czy też najlepszym. Zaangażowanie ekologiczne może się łączyć z różnymi ideologiami - istnieją też "zieloni" anarchiści, socjaliści, konserwatyści... Co więcej, jeśli ekologizm zdefiniujemy jako postulat życia zgodnego z Naturą, to wiele pacyfistycznych, humanitarystycznych, kosmopolitycznych ideałów liberalizmu okaże się sprzecznych z darwinizmem przyrody. Partie typu "Die Grünen" są po prostu ugrupowaniami Nowej (mieszczańskiej i postmaterialistycznej) Lewicy, a ich program to "bigos hultajski" rozmaitych haseł obyczajowych (obrona praw jednostki i mniejszości) okraszonych jeno szczyptą ekologii. Nie chcę tu wszakże wdawać się w dyskusję filozoficzną (zainteresowanych odsyłam do prac naukowych z dziedziny etologii i socjobiologii).
Skoncentrujmy się raczej na naszej Unii. M.P. zdaje się nie zauważać, że istotą polityki Unii Demokratycznej są nie tyle "najlepsze tradycje polskiego narodu i europejskiego kręgu kulturowego", co program gospodarczy forsujący budowę kapitalizmu i integrację z Zachodem. M.P. popiera ten program pisząc o "pomysłach gospodarczych innych partii", prowadzących do "inflacji i kartek żywnościowych". Nie zamierzam krytykować programu dostosowawczego MFW (znanego jako "plan Balcerowicza") odwołując się do zasad sprawiedliwości społecznej i do trudnego życia zwykłych ludzi, bo z doświadczenia wiem, że tego typu argumenty nie trafiają do umysłów ukształtowanych przez "Gazetę Wyborczą". Poproszę za to M.P., by raz jeszcze przeczytał przetłumaczony przez siebie artykuł "Zmartwychwstanie gigantów". Czy nie zauważa on, że UD-ecki euroliberalizm sprzeczny jest z ideą "różnorodności kulturowej i bioregionalnej"? Przecież to właśnie Kapitalistyczny Kosmopolityczny Konsumizm glajszachtuje i dewastuje nasz kraj, nasz kontynent i naszą planetę!
J.T.
Jest w Polsce taka góra. Znana. Masywna i kształtna. Dobra na pocztówki. Jeśli masz w głowie szczyptę wyobraźni lub dostateczną dawkę promili we krwi, to - patrząc pod odpowiednim kątem - możesz dojrzeć, że to nie góra, a... rycerz. Śpiący. Jak gminna wieść niesie, ten rycerz kiedyś się obudzi. Kiedy? Gdy nadejdzie czas. Stosowny. Gdy Ojczyzna będzie w potrzebie. Góra jest stara jak świat. Polska ma tysiąc lat. W tym czasie w potrzebie była nie raz. Potop, zabory, wojny, powstania, okupacja, komuna i to, co mamy. A rycerz spał i spał. I śpi. Nie obudziła go nawet akcja "Tama Tamie". Choć była głośna i działa się blisko. Wygląda na to, że zaklęty w górę rycerz śpi jednak snem ostatecznym. Albo olewa nas, olewa kraj, ma w ... Ojczyznę całą. A Ojczyzna woła. Bo rycerze są przecież potrzebni.
Co więc będzie? Dobrze będzie!
Na szczęście są w Polsce jeszcze inni rycerze. Choć również śpiący. Lecz śpiący inaczej. Snem przerywanym. Inaczej zaklęci. W kluby i ligi, partie i frakcje. Na stołkach, fotelach, kanapach i krzesłach. Drzemią i chrapią. EKORYCERZE. Nie trzeba ich budzić. Budzą się sami. Przed wyborami.
Stanisław Zubek
Kraków, 12.03.94
Przyroda budzi się wiosną. Ekorycerze budzą się przed wyborami. Pierwszy przypadek ekoprzebudzenia miał już miejsce. W Krakowie na początku marca obudziła się Polska Partia Zielonych (PPZ), organizacja tak zasłużona dla polskiej sceny ekologicznej. PPZ fakt swojego przebudzenia obwieściła prasie. Z notatki prasowej "Ekologicznie do wyborów" (lokalny dodatek do "Gazety Wyborczej" - "Gazeta w Krakowie" z 5.3.94) wiadomo, że w Małopolsce "zieloną rekomendację" może mieć do 800 kandydatów. Z tekstu nie wynika jasno, kto tę "zieloną rekomendację" będzie kandydatom wystawiał. Wygląda na to, że PPZ. Co warta jest taka wystawiona przez PPZ zielona rekomendacja? Odpowiedź taktownie zmilczę. I zadam następne pytanie. Czy PPZ sam taką zieloną rekomendację ma? I kto mu ją wystawił? -- zapyta ktoś. Jeśli ktoś myśli, że do wystawienia takiej rekomendacji dla PPZ potrzebne jest jakieś inne "zielone ciało" typu LOP, PKE czy BORE, to się myli. Zieloną rekomendację każdy powinien wystawić sobie sam. PPZ również. Oczywiście nie w ten sposób, że Pan Przewodniczący siada, bierze kartkę papieru, pisze sobie laurkę i dodaje jej zielonej mocy przybijając zieloną pieczątkę. Zieloną rekomendację można wystawić sobie tylko poprzez własną działalność.
I tu należy zadać sobie kolejne, istotne pytanie. Czy i jaką działalność ekologiczną prowadziła PPZ przez 5 lat swego istnienia? Bo nazwać się Zielonym to żadna sztuka.
Na temat działalności ekologicznej PPZ niewiele mogę powiedzieć, choć
polską scenę ekologiczną znam nienajgorzej. Z cytowanej notki prasowej też
niewiele się można dowiedzieć.
Wiadomo, że "PPZ będzie dalej walczył z amerykanizacją". Nic to
konkretnego, ale niezłe hasło na mury i plakaty - "PPZ walczy!"
Zaświtała zielona jutrzenka. Godzina ekorycerzy wybiła. Pierwszy przypadek
zielonowyborczego przebudzenia mamy już za sobą. Ciekawe, kto będzie następny?
Warto obserwować, bo widok jest imponujący. Wszak nie ma na świecie nic bardziej
walecznego niż dopiero-co-przebudzony ekorycerz.
Eko - eko.
Budzu - budzu.
Stanisław Zubek
Kraków, 15.03.94
Jako autor drugiego tekstu "anty-New Age" wspomnianego w POLEMIKI NIE BĘDZIE! (ZB 54 s. 65) - tytuł tego artykułu autorstwa (aż) uderzająco przypomina stanowisko zwapniałego rodzica pozbawionego dalszych argumentów - czuję się zobowiązany do obrony swego stanowiska. Jeśli moje nieco przydługie wypociny krytyczne wobec AKSJOLOGII NEW AGE Beaty Lenart (ZB 51 s. 45-50) nie doczekały się publikacji ze względu na niejasne wątki ekologiczne - pozwolę sobie dokonać ich streszczenia. Jeśli względy były inne, to ten precedens nie może oznaczać nic dobrego.
Zacznę od tego że przeproszę za niezauważenie, że już zimą 89/90 omawiano ten temat, ale w tym czasie byłem jeszcze na innej planecie i ZB były mi nieznane. Postaram się jednak te zaległości nadrobić. Pismo to odkryłem dopiero niedawno i byłem mile zaskoczony profesjonalizmem, niskim poziomem ściemniania, jak i otwartością objawioną np. zamieszczeniem artykułu Warrena Newmana RUCH OCHRONY ŚRODOWISKA JAKO RELIGIA (ZB 49 s. 11-14). Uważam bowiem, że jakakolwiek uzasadniona krytyka ukazująca głupotę i pomieszanie, w których toniemy, jest niezwykle cenna, nawet jeśli pochodzi od osoby równie głupiej i pomieszanej. Ale ekologiczność powyższego może być niejasna, więc przejdę dalej.
Pozwolę sobie teraz nadać własne definicje "ekologii", bowiem skoro Beata Lenart może definiować kosmiczną abstrakcję, jaką jest "New Age," to chyba ja mogę zrobić to samo z abstrakcją na "e". A więc:
Jeśli EKOLOGIA TO OSZCZĘDNOŚĆ, to z całą pewnością oszczędność ta nie tyczy się tylko używania rzeczy materialnych, ale także używania SŁÓW (wkraczamy tutaj w sferę ekologii wewnętrznej). Tak więc ekologicznie słowa używamy tylko wtedy, gdy jest to konieczne, w przeciwnym razie nurzamy się w morzu haseł, bleblania i pomieszania, które zalewa naszą "cywilizację". Aby wydobyć się z tego morza pomieszania, stosujemy ROZWAŻNIE dobrane słowa, bowiem: EKOLOGIA TO DOKŁADNOŚĆ. W celu uzyskania wyjaśnień duchowych możemy skierować się do mistrza duchowego bądź osoby szczerze praktykującej. Wyjaśnienia o astrologii uzyskamy u astrologa. Jasnych informacji nt. Rastafarianizmu nie może udzielić nam nikt inny, jak tylko osoba Rastafari, zielarstwa - zielarz; psychologii - psycholog. Dążymy bowiem do JASNOŚCI. Zielarz nie powie nam nic dokładnego o psychologii ani psycholog o Ruchu Świadomości Krishny. To jest chyba jasne. Jasne jest też, że zanim przyjmiemy kogokolwiek za autorytet w danej dziedzinie, to dokładnie tą sprawę sprawdzamy. Dredy i nabita faja konopi o niczym jeszcze nie świadczą. I tu w kwestii "New Age" pojawia się problem: kto jest uprawniony do wydawania rozważnych orzeczeń nt. "kręgu/kultury/nurtu New Age?" Czyżby Beata Lenart była New-age-owianką? Mistrzynią Nowej Ery? Profesorus Aquarius? Czy mistrz Zen może powiedzieć coś o "New Age?" A zielarz? Socjolog? Czy jest w ogóle o czym mówić?
Jeśli EKOLOGIA TO CELOWOŚĆ W DZIAŁANIU, to jaki jest cel wrzucania do jednego garnka takiej masy tematów? Każdy może się z łatwością przekonać, że jeśli zmielimy razem ziemniaczki, surówkę i kotlecika, to rezultat będzie taki, że ani o smaku kotlecika, ani suróweczki nikt się nigdy nie dowie. A że wszystko we wszechświecie jest wzajemnie powiązane, to jest całkiem osobna sprawa.
Kończąc, przyjmijmy, że EKOLOGIA TO PROSTOTA: tendencja ekologiczna jest
tendencją do DEKOMPLIKOWANIA (nie mylić z upraszczaniem), do szukania esencji,
zrozumienia natury danej sprawy. Przy takim założeniu praca Beaty Lenart nie
jest ekologiczna, gdyż nie wyjaśnia esencji jakiegokolwiek z mnóstwa tematów,
które porusza. Powoduje jedynie pomieszanie, które utrudnia zrozumienie głębi
jakiejkolwiek rzeczy i wielce szkodzi wszystkim, którzy by się tym dziełem
sugerowali, obładowując ich bagażem złych skojarzeń i błędnych poglądów.
Jeśli to powtarzało tezy teologów chrześcijańskich, to jest to niespotykany
zbieg okoliczności. W "nurcie New Age" nie widzę żadnych ekologicznych wątków do
podważania, ponieważ nie widzę w ogóle tego nurtu. Widzę zielarstwo, widzę
astrologię, widzę okultyzm itd. Zielarstwo jest zielarstwem. Okultyzm jest
okultyzmem. Staram się nie osądzać tego, czego nie miałem okazji bliżej zbadać.
Nie wiem nic o okultyzmie. Ja się nie mieszam w okultyzm, okultyzm nie miesza
się we mnie. Tak jest chyba najlepiej.
R.K.Frąckiewicz
HUMANIZM - KOSMICZNE ZŁUDZENIEPROPOZYCJA: Zanim zaczniesz czytać ten tekst, przeczytaj tekst Jerzego Prokopiuka "Nauka i potrzeba jej przemiany", do którego stanowi on odniesienie ("Eko-Rozwój 2020").
Żyjemy w czasach całkowitej zawieruchy myślowej, kiedy wszelkie idee mają wartość li tylko wymienną, a ich znaczenie liczy się tylko wtedy, gdy znajdują się w odpowiednim miejscu. Jest to następstwo po trosze zmiany społeczno- politycznej, jaka nastąpiła w naszym kraju, po trosze zaś ogólnych tendencji kultury euro-amerykańskiej, która znalazła się w martwym punkcie wyczerpania. Do tych dwóch czynników, które kreują sytuację współczesną, dochodzi jeszcze trzeci - horror czasu, piętno "schyłku wieku", końca drugiego millenium, które - jak wykazuje historia - zawsze napawało ludzi lękiem przed nieznanym, przed perspektywą końca jakiejś formacji dziejowej, przed perspektywą nieciągłości.
Nie dziwi więc fakt, że ludzie starają się neutralizować ten lęk za pomocą transforamcji symbolicznej, a więc myślowego dokonywania zmian bez ingerencji w świecie fizycznym. Efektem tego są liczne testy na temat zbawiennych skutków danej idei, popyt na uzdrowicieli i cudotwórców, kolejne mody w stylu "diety cud" i kultu Chrystusa etc. Przykładem takiego myślenia jest także tekst Jerzego Prokopiuka "Nauka i potrzeba jej przemiany".
Jerzy Prokopiuk (skądinąd słusznie) upatruje przyczyny kryzysu współczesności w pozytywistyczno-materialistycznym kulcie techniki i postuluje (skądinąd słusznie) zastąpienie go perspektywą holistyczną, traktującą świat jako całościowy system. Dlatego dziwi mnie bardzo treść tego tekstu, która nieustannie odwołuje się "implicité" do pozytywistycznej i atomistycznej skarbnicy przeżytków, zalanej ostrym sosem chrześcijaństwa.
I. Złudzenie podmiotowości
Już pierwsze zdanie razi gołosłownością: "Nauka to - obok gnozy, filozofii
i sztuki - jeden z przejawów wrodzonego człowiekowi
Prokopiuk kreśli obraz człowieka, który odwrócił się od Boga Ojca i wpadł w
ramiona Matki-Natury. Stało się tak za sprawą nauki, która swoim krytycyzmem i
sceptycyzmem rozczarowała go wobec religii. Należy teraz przywrócić człowieka
Bogu, ale ma być to teraz Bóg partnerski, równiacha, z którym możemy pójść na
wódkę, a nie Stary Mędrzec na służbie Cienia, wyklinający i karzący. Jest to
gnostycka wizja dziejów, dopasowująca się do terminologii Junga. Modelem powrotu
do Boga ma być antropozofia Rudolfa Steinera jako "paradygmat wyobraźni".
Historiozofia ta razi swoim dualistycznym podejściem do problematyki
rozwoju i skrajnym redukcjonizmem psychologicznym. Prokopiuk wprowadza
konfliktowy podział na "naukę" i "duchowość", co nie może stanowić punktu
wyjścia dla jakichkolwiek perspektyw nowego paradygmatu, jako że stanowi podporę
paradygmatu (sic!) pozytywistycznej nauki. To przecież Oświecenie wprowadza
dualistyczny ogląd rzeczywistości, odrywając umysł od ciała, naukę od natury i w
miejsce harmonii wprowadzając wampiryczny postęp technokratycznej gospodarki
wymiennej. Płynność natury i cywilizacji zostaje zablokowana, a w miejsce zatoru
wprowadza się teleologię użyteczności. Jednocześnie, człowiek wybija się na
piedestał, roszcząc sobie pretensje do wyjątkowości i nienaruszalności. Wali się
więc ład, który opierał się na holistycznej strukturze Ziemi, w której wszystkie
jednostki przyrody organicznej stanowiły element w łańcuchu przepływu
energetycznego. Człowiek "upodmiotawia" się, co stanowi formę "fałszywej
świadomości" zgodnie z potrzebami rodzącego się kapitalizmu. Następuje podbój
przyrody.
Złudzenie podmiotowości stanowi główny oręż Humanizmu - ideologii
oświeceniowej, wytworzonej na potrzeby dyskryminowania "natury". Jeśli bowiem
człowiek jest podmiotem, to wszystko, co "zewnętrzne" wobec niego, jawi się jako
przedmiotowe, a więc mu przynależne. Jeśli zaś jest mu przynależne, można tym
kupczyć. A kto ma większy kapitał, tego podbój większy teren obejmie. Stąd droga
dość prosta do traktowania ludzi nic nie posiadających jako zasobów, które
należy efektywnie wykorzystać. Idea Humanizmu osiąga swój punkt szczytowy w
Oświęcimiu i na całe szczęście l. 60. naszego wieku usuwają ją na bok. Na
starych ideach nie wyrosną piękne kwiaty.
II. Terror aksjologiczny
Kolejnym roszczeniem, jakie wysuwa p. Prokopiuk wobec nauki, jest postulat
"aksjologicznego" podejścia. Oznacza to, że naukowiec - poszukiwacz prawdy - ma
wychodzić od wartości, zanim rozpocznie swój proces badawczy. Jest to tyleż
nonsensowne, co prawdziwe. Trudno jest bowiem odnaleźć naukowca, który by
"obiektywnie" prowadził swoje badania. Nawet pozytywiści, uzbrojeni w oręż
obiektywnej metody, pod pozorem podejścia "obiektywnego" kultywują schemat
aksjologiczny swojej szkoły. W końcu, takie pojęcie jak "postęp", "użyteczność",
"efektywność" same w sobie skażone są wartościowaniem.
Reasumując, postulat Jerzego Prokopiuka dotyczy tego, co w istocie stanowi
składnik nauk od ich samego początku. Nie ma tu nic nowego poza na nowo
prześwitującą tęsknotą za niezależnym, suwerennym podmiotem - tęsknotą, która
doprowadziła do dialektyki nauki/natury.
Argumentacja Jerzego Prokopiuka nie dorasta więc do paradygmatu nowej
nauki, który on formułuje. Wystarczy mi więc zgodzić się z tym truizmem, że
człowiek powinien koegzystować z przyrodą. Obca jest mi jednak "duchowa"
formuła, która przeciwstawia metafizykę fizyce, psychikę społeczeństwu i podmiot
przedmiotowi. Albowiem to właśnie na tym światopoglądzie wykiełkowała
technokratyczna cywilizacja "walki" i "inkwizycji". Warto także pamiętać, że nie
byłoby "podboju natury", gdyby nie chrześcijaństwo ze swoim antropocentrycznym
faszyzmem.
Na koniec chciałbym dodać, że podzielam przekonanie Jerzego Prokopiuka, że
należy korzystać ze spuścizny naukowej psychologów głębi, psychologów
transpersonalnych, antypsychiatrów, co nie uwalnia nas od poszukiwań własnych -
od zabawy z własną głową, ale i ze społeczeństwem, bowiem jedno bez drugiego nie
istnieje. Dobrym modelem takiego paradygmatu może być nie tyle antropozofia
Steinera, co praktyka rewolucji codziennego życia, podczas której odkrywa się
krainy cudowności i dzięki dostrzeganiu własnych ograniczeń osiąga się większą
samoświadomość. Samoświadomość jest mostem do świadomości całej przyrody, którą
przysłania iluzja podmiotowości.
Dariusz Misiuna
Tekst drukowany jest ze sporym opóźnieniem, gdyż spodziewając się
wiekszej ilości polemik i komentarzy do "Ekorozwoju 2020" chcieliśmy wydać je
razem w "Bibliotece ZB".
(aż)
Od pewnego czasu obracam się w środowisku tzw. niezależnych ekologów, sam też się chyba do takowych zaliczam. Zrzeszamy się w różne organizacje, mamy niby różne cele i metody działania, ale w gruncie rzeczy chodzi nam o to (może się mylę), żeby zmienić świat na - według nas - lepszy, piękniejszy, gdzie ludzie będą szczęśliwsi. Jak to zrobić?
Oczywiste (choć nie dla wszystkich) jest, że musimy do naszej wizji świata przekonać innych ludzi i, co gorsza, tych, których nie lubimy: palaczy, samochodziarzy, zjadaczy mięsa (o zgrozo), zwolenników techniki za wszelką cenę, przemysłu, wiwisekcji itp. Tu zaczyna się problem naszej roli społecznej. Niedawno byłem świadkiem dyskusji na ten temat. Młody, świeżo upieczony ekolog zapytany o swoją rolę społeczną odpowiada bez wahania - uczyć innych. Błyskawiczna riposta doświadczonego adwersarza: -- No to czego, chłopcze, mógłbyś mnie nauczyć? --- Tu nastąpiła długa cisza, a potem pokrętne próby tłumaczenia się z tego, że tak naprawdę nie ma nic pozytywnego do powiedzenia. Pozostaje naga prawda, że poza totalną negacją większość z nas nie ma niczego konstruktywnego do zaprezentowania społeczeństwu. Jasne, że sprzeciw, krzyk są ważne, to wydobycie problemu, pokazanie i nagłośnienie, ale nie można się na tym etapie zatrzymać. Po odrzuceniu należy dać coś w zamian, z próżni nic się nie zbuduje. Nikt nie zmienił i nie zmieni cywilizacji tylko przez bieganie z tubą, wywieszanie haseł i robienie happeningów. Chcąc przekonać innych, najpierw samemu trzeba mieć coś mądrego do powiedzenia, po prostu trzeba się uczyć i myśleć. Paradoksalne ale prawdziwe jest to, że najlepiej się uczyć od swoich przeciwników, oni doskonale ukazują nasze słabe punkty. My postępujemy akurat na odwrót. Ostatnio (obym się mylił) środowisko tzw. ekologów przypomina mi gromadkę ludzi, drepczących w kółko i wzajemnie poklepujących się po plecach dla dodania otuchy. Czytamy wciąż te same pisemka, ziny, wydajemy nowe, bo stare się już znudziły, ale robi to wciąż to samo kółko wzajemnej adoracji. Chociaż słyszałem już nawet głosy, że i ZB nie warto czytać, a bo nudne, a to się powtarzają.
Drodzy koledzy, skoro osiągnęliście taki poziom intelektu, to sami zacznijcie wydawać profesjonalne pismo, takie jakie raczycie czytać. Póki co, warto wykorzystać to, co mamy. O ile wiem, koledzy z ZB czy "Gaji" nie narzekają na nadmiar dobrych tekstów, nie mówiąc już o ilości czytelników, którzy nie oczekują w każdym numerze, tak jak w cyrku, wyciągania za każdym razem królika z cylindra. Tak się po prostu nie da, działania dla Ziemi to nie zabawa i przegląd co barwniejszych zadym. Taka postawa oznacza, że nasi zieloni wszystko już wiedzą albo zwyczajne lenistwo umysłowe. Nikomu nie chce się sięgnąć po klasyczne już pozycje, np. F. Capra "Punkt zwrotny", E. J. Mishan "Spór o wzrost gospodarczy", P. Saint Marc "Przyroda dla człowieka" czy E.F. Schumachera "Małe jest piękne". Czy ktoś czyta "Świat Nauki" czy "Przegląd Techniczny"? Nie są to pisma stricte ekologiczne, ale praktycznie w każdym numerze jest poważny, wartościowy artykuł z naszej "działki". A dalej, czy ktoś się chce podzielić wiedzą z innymi, podyskutować? Gdzie tam, lepiej na spotkaniu czy zlocie pogadać o dupie Maryni, poplotkować, ponarzekać, popalić faje (tak, ekolodzy też palą, to taki szpan) i rozjechać się do domu w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku. Zaś w rubryce OSIĄGNIĘCIA wpisać: przeprowadzono szkolenie, były takie a takie wykłady, tylu i tylu uczestników.
Druga ważna sprawa - motywacja do działania.
Według mnie najsilniejsze są dwie: naturalna młodzieńcza chęć robienia inaczej niż wszyscy (zwłaszcza rodzice) i skłonność do robienia szumu wokół siebie, czytaj - "dymienia". Myślę, że to za mało. Musimy wypracować sobie, każdy sam, solidną, głęboką, duchową, filozoficzną czy wręcz religijną postawę - opokę, na której będziemy się opierać i czerpać z niej siłę. Bez niej natychmiast się pogubimy. Tylko odwołując się do tej podstawy, naszej wizji świata i człowieka możemy się porozumieć i przekonać do niej innych. Zawsze tak było, że ludzie posiadający swoje dobrze uzasadnione i ugruntowane poglądy przekonywali innych ludzi. Tak zwykle zmieniały się paradygmaty w nauce i cywilizacje. Pozostaje jeszcze jedna droga zmian - samozniszczenie, wojna, chaos i budowanie na ruinach. Mnie osobiście to nie interesuje.
Darek Liszewski
Nie posądzam organizatorów Ósmego Ogólnopolskiego Spotkania Ruchów Ekologicznych "Kolumna'94" o niecne zamiary. Ale mam dwa "ale".
PIERWSZE "ALE"
W przedstawionych tematach spotkania (ZB nr 2/94, s. 79) brak mi trzech istotnych zagadnień. Ale za ten brak nie zamierzam, oczywiście, obwiniać organizatorów. Ani w ogóle nikogo.
A teraz te trzy brakujące zagadnienia.
Zagadnienie pierwsze.
Czy MOŚ to MNIŚ? MOŚ to, oczywiście, Ministerstwo Ochrony Środowiska. MNIŚ to Ministerstwo Niszczenia Środowiska. Temat ten można, oczywiście, sformułować bardziej naukowo. Choćby - ocena funkcjonowania Ministerstwa Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Warto nad taką oceną się zastanowić. Czy MOŚ rzeczywiście chroni środowisko? Czy aby nigdy go nie niszczy?
Zagadnienie drugie.
Czy w Polsce istnieje rzeczywisty ruch ekologiczny? A może tylko pozorny? Czy wręcz pozorowany? Czy zagraniczni sponsorzy sponsorują tematy istotne? Czy może tylko zastępcze? Czy Ministerstwo Ochrony Środowiska wspiera czy hamuje autentyczny ruch ekologiczny? Co można zrobić, a czego nie należy robić, aby działalność ruchów ekologicznych była bardziej skuteczna?
Zagadnienie trzecie.
Sprawa zapory w Czorsztynie (i innych inwestycji hydrotechnicznych). Temat ten, ważny sam w sobie, znakomicie łączy i ukonkretnia problemy związane z dwoma wymienionymi wyżej zagadnieniami.
Myślę, że dwa pierwsze zagadnienia powinny być przedmiotem stałej refleksji uczestników polskich ruchów ekologicznych i powinny należeć do "żelaznych" tematów omawianych na wszystkich ogólnoekologicznych spotkaniach. I sprawa Czorsztyna, póki co, też.
DRUGIE "ALE"
Niepokojące jest (ale to może tylko słowa) stwierdzenie zawarte w
ogłoszeniach o spotkaniu (ZB nr 1/94, s. 67 oraz ZB nr 2/94, s. 80):
"Zaproponowana tematyka spotkania może ulec częściowej zmianie po
konsultacjach z ruchami ekologicznymi i Ministerstwem Ochrony Środowiska,
Zasobów Naturalnych i Leśnictwa." Czy to znaczy, że Ministerstwo może na jakiś temat się nie zgodzić?
Takie mam dwa "ale". Zaś tytuł mojego artykułu jest zaproszeniem do myślenia.
Stanisław Zubek
Kraków, 15.03.94
Najpierw sztuczne choinki w coraz większych ilościach. Później sztuczne
kwiaty doniczkowe, takie na okno, i takie zawieszane na ścianę. Są też wielkie
sztuczne palmy na wystawy sklepowe. W tegoroczny Dzień Kobiet mnóstwo pań w
naszym mieście chodziło ze sztucznymi kwiatami á la "ciętymi". O Duchu
Przyrody! A parę dni temu postawili u nas przed dużym pawilonem sklepowym
sztuczny słup, a na nim duże sztuczne gniazdo ze stojącym w nim sztucznym,
białym bocianem. Może by tak przed swoim domem zabić ziemię i rozścielić
sztuczny trawnik ze sztucznymi klombami. Nie rosłyby chwasty, nie trzeba byłoby
podlewać. Zastanawiałem się, gdzie może tkwić przyczyna tych "cudownych
wytworów". W sztucznych warunkach cementowego bloku z dala od przyrody rodzi się
już od dzieciństwa sztuczny umysł. Później sztuczny umysł tworzy coraz bardziej
sztuczny świat i w ten sposób powstaje coraz większe koło. Nie dajmy się! Bojko
tujmy sztuczny świat, aby zachować żywy!
Mirek Kowalewski z MONDVERDAJ