Strona główna |
Świnie - czy to z powodu ohydnego wyglądu, czy to wspaniałego smaku - nie zaskarbiły sobie sympatii u ludzi.
Czy jednak ci nasi BLISCY KREWNIACY (tak!!!) zasługują na taki los? Najnowsze fakty i doniesienia naukowe nie mogą nas pozostawić obojętnymi wobec tego zagadnienia...
Jak wiadomo, w 1990r. prof. Religa przeprowadził pierwszą w świecie operację przeszczepienia człowiekowi SERCA ŚWINI. Pacjent zmarł po kilkudziesięciu godzinach. Ale, jak mówi prof. Religa: "Jestem pewien, że takie przeszczepy będą wykonywane na świecie w ciągu najbliższych pięciu lat. Już teraz hoduje się szczepy transgeniczne świni, do których wprowadza się geny ludzkie (!!! - podkr. K.Ż.), by zwiększyć szansę przyjęcia przez organizm ludzki narządów tych zwierząt."
Jeśli dodamy do tego, że z krwi świń próbuje się wytwarzać substytuty składników krwi ludzkiej do celów transfuzji, to niestety, jasne się staje, że pokrewieństwo CZŁOWIEKA i ŚWINI jest znaczne.
A sam przeszczep serca świni do organizmu człowieka wiąże się z wieloma zagadnieniami etycznymi i prawnymi. O dziwo, przeszczepy takie poparł ksiądz Tischner.
Krzysztof Żółkiewski
Jestem świnią. I czytając ZB - gdzie o mnie piszecie tak mało i na ogół źle - marzę o losie, który spotyka inne zwierzęta, a który wy uważacie za zły! Możecie się ze mnie śmiać, ale mnie się marzą występy w CYRKU. Może nie jestem zbyt ładna, jestem trochę za tłusta (brak talii), ale to także dlatego, że w moim boksie nie mam ruchu. Ale jestem raczej bystra i uczę się szybko. Może nawet potrafiłabym chodzić po linie?! Dlaczego uważacie, że cyrk nie jest dla zwierząt. Wiem, że psy z mojego podwórka też chciałyby móc popisywać się przed publicznością. Wolałyby to niż bycie psem łańcuchowym. Piszecie, że cyrk to nienaturalny i ogromny wysiłek dla zwierząt. A czy przypadkiem dla ludzi nie jest tak samo? Ale jeśli coś się lubi, to staje się to przyjemnością. Proszę Was, nie wylewajcie dziecka z kąpielą. Bo wtedy moje marzenie nigdy nie będzie miało szansy spełnienia. Za miesiąc przyjedzie po mnie kibitka i zabiją mnie. Nie odbierajcie mi choć nadziei, że kiedyś jakąś świnię spotka lepszy los, niż mnie...
Świnia Świntucha
Świntuchowo k/Ubojni
Popielno - to nie tylko półwysep pomiędzy Śniardwami i Bełdanami. Popielno to również miejsce, gdzie prowadzone są "badania" nad jeleniowatymi. "Badania" te polegają na: obcinaniu jeleniom rosnącego poroża oraz na powodowaniu wzrostu tegoż poroża w różnych miejscach czaszki, wywoływaniu wzrostu poroża u łań - samic jelenia oraz przeszczepie tkanki powodującej wzrost poroża na kości innej niż kości czaszki.
Zakład Doświadczalny Polskiej Akademii Nauk w Popielnie istnieje już prawie 40 lat. Do niewątpliwych zasług zakładu należy zaliczyć reintrodukcję bobra w Polsce i hodowlę tarpanopodobnego Konika Polskiego. Oprócz tych - pozytywnych form działalności zakładu, w Popielnie znaleźli się również ludzie, którzy postanowili zostać STWÓRCAMI. Krzyżowanie genetyczne żubra, bizona i bydła domowego doprowadziło do stworzenia "czegoś", co nazwano później żubroniem. Żubroń nie spełnił ich wynalazczych oczekiwań. W dalszym ciągu trwają doświadczenia na jeleniowatych. Celem ich - jak twierdzą osoby je prowadzące - jest ZWIĘKSZENIE MASY POROŻA I STWIERDZENIE, KTÓRE TKANKI I HORMONY SĄ ODPOWIEDZIALNE ZA JEGO WZROST.
Pozostaje pytanie: komu lub czemu te doświadczenia mają służyć? Co daje zwiększenie masy poroża? Czy będzie się tworzyć w naszych lasach nową, sztuczną populację jelenia z większym porożem? Może chodzi jednak tylko i wyłącznie o czyjeś ambicje i o jakieś pieniądze, bo nie jest to przecież hobby!!!
W wybranym miejscu czaszki jelenia wycinamy kawałek skóry. Następnie w tym miejscu - przy pomocy dłuta - wycinamy okostną i kaleczymy kość czaszki. Potem pozostaje już tylko podawanie hormonów. Tak wyglądają badania, które w Popielnie prowadzone są już od ok. 30 lat. Nazywa się to DŁUTOWANIEM. Jeleń lub łania do końca życia będą miały w tym miejscu poroże.
Od maja w Popielnie nie ma już Zakładu Doświadczalnego. Wraz z jego upadkiem powołano nową placówkę pod nazwą Sekcji Badawczej Rolnictwa Ekologicznego i Hodowli Zachowawczej Polskiej Akademii Nauk w Popielnie. Niestety, poza zmianą nazwy nie zmieniło się nic. Nadal są i będą prowadzone doświadczenia. Teraz "przyczepianie" łaniom poroża do głowy i rolnictwo ekologiczne lub hodowla zachowawcza - jest jednym i tym samym?
Kolejna sfera działań grupy "naukowców" to obcinanie jeleniom rosnącego poroża, tzw. pantów. Jest to żywa tkanka, stosowana do produkcji pantokryny, uważanej przez medycynę wschodu za lek służący między innymi wzrostowi potencji, co odpowiadałoby "cudownej mocy" sproszkowanego rogu nosorożca. W tym roku 1 kg młodego poroża sprzedawano za 54$, a mimo tego zwierzęta wiosną głodowały z powodu braku pieniędzy na paszę!
CZAS POMÓC TYM ZWIERZĘTOM!!!
PETYCJA DO MINISTRA EDUKACJI NARODOWEJ DO MINISTRA OCHRONY ŚRODOWISKA, ZASOBÓW NATURALNYCH I LEŚNICTWA
Domagamy się zaprzestania eksperymentów badawczych na zwierzętach, określenia dopuszczalnych granic doświadczeń z punktu widzenia etyki naukowej.
Domagamy się zastąpienia doświadczeń na jeleniowatych, prowadzonych w
Zakładzie Polskiej Akademii Nauk w Popielnie, innymi, alternatywnymi metodami,
nie powodującymi cierpienia i śmierci tych zwierząt.
Nieuzasadnione okrucieństwo wobec innych zaprzecza ludzkiemu humanizmowi i
etyce naukowej.
Lp., imię, nazwisko, adres, podpis.
SCHRONISKO DLA BEZDOMNYCH ZWIERZĄT W RZESZOWIE - SPRAWOZDANIE Z PROWADZONEJ AKCJI, PLANY I PERSPEKTYWY
O schronisku dla bezdomnych zwierząt mówi się w Rzeszowie od co najmniej 15 lat. Wiele już było pomysłów, podejmowanych prób. Wszystkie spełzły na niczym. Mimo wielokrotnie wznawianych zbiórek pieniędzy (między innymi w 1982), wykonania licznych, szalenie kosztownych ekspertyz i opracowań technicznych, problem bezpańskich czworonogów nurtuje miasto cały czas.
O tym, że miastu potrzebne jest schronisko, nie trzeba nikogo przekonywać. Świadczą o tym chociażby sygnały zgłaszane przez mieszkańców Rzeszowa do policji. W listopadzie ub.r. komendant rejonowy policji, Bogdan Roman, wystosował pismo w tej sprawie do Prezydenta Rzeszowa, wyrażając zaniepokojenie rosnącym problemem. Mnożą się przypadki pogryzień ludzi przez bezdomne psy, akcja zbierania bezpańskich zwierząt z ulicy przez wyspecjalizowane służby MPGK pozostawia wiele do życzenia.
Dotychczas istnieje w Rzeszowie jedno tylko tymczasowe schronisko dla bezdomnych zwierząt, popularna "Pantera", o bardzo jednak ograniczonej liczbie miejsc. Zwierzęta przebywają tu kilka dni, jeżeli nie zgłosi się właściciel, są one usypiane. Jedynym wyjściem z sytuacji jest tutaj możliwie szybkie utworzenie schroniska stałego w Rzeszowie. Najbliższe jest dopiero w Mielcu, co poważnie ogranicza możliwości obsługiwania przez nie terenu naszego miasta.
W październiku'93 z inicjatywy oddziału rzeszowskiego gazety "Dziennik Polski" podjęto kolejną próbę stworzenia schroniska dla bezdomnych zwierząt w Rzeszowie. W tym celu powołano Społeczny Komitet na rzecz Utworzenia Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Rzeszowie. W jego skład weszli przedstawiciele rzeszowskiej redakcji "Dziennika Polskiego", Zarządu Wojewódzkiego Ligi Ochrony Przyrody - współinicjatora akcji oraz reaktywującego ię Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Jako termin utworzenia schroniska członkowie Komitetu przyjęli zimę'93/94.
W tym czasie w Urzędzie Miasta odbyło się spotkanie członków Komitetu oraz przedstawicieli ZW LOP z wiceprezydentem Rzeszowa, Górnym, poświęcone sprawie schroniska. Prezydent, jakkolwiek pesymistycznie nastawiony do możliwości zakończenia akcji w tak krótkim terminie, obiecał pewne wsparcie ze strony miasta. Mowa była o kilku etatach dla obsługi przyszłego schroniska.
Pełną parą ruszyła akcja zbierania funduszy i propagowania idei schroniska. Rozesłano faxy do wielu rzeszowskich firm, ruszyła zbiórka funduszy w rzeszowskich szkołach. 26.11.93 w Zespole Szkół nr 1 przy Towarnickiego odbył się pierwszy z serii zaplanowanych koncertów, z których dochód przeznaczony jest na rzecz schroniska. W rekordowym tempie grupie młodzieży z rzeszowskich szkół średnich udało się przygotować imprezę. Dla schroniska zagrały popularne zespoły: "Rebeliant" z Jaworzna, "Rumor" z Dębicy, "Grassta", "Nuclear Politics" i "Star Fier¨ z Rzeszowa.
Kolejną inicjatywą były "Mikołajki dla zwierząt" zorganizowane przez nauczycieli, dzieci i młodzież z Zespołu Szkół nr 3 przy Wyspiańskiego. Dochód ze zbiórki pieniędzy oraz aukcji prac plastycznych i szeregu "drobiazgów" również zasilił konto przyszłego schroniska. Jednocześnie dalej prowadzona jest aukcja w szkołach. Własnym sumptem wyprodukowano kalendarzyki na r. 1994, kolportowane w szkołach z przeznaczeniem na cel schroniska. Wkrótce pojawią się specjalnie przygotowane koszulki, z których dochód również zasili nasz fundusz.
Na uwagę zasługuje bardzo silne zaangażowanie się w akcję młodzieży i dzieci z niektórych szkół, zwłaszcza Zespołu Szkół nr 3 i Szkoły Podstawowej nr 3. Na rzecz schroniska działa również utworzony niedawno przez rzeszowską młodzież Ruch na rzecz Praw Zwierząt. Ostatnią inicjatywą rzeszowskich uczniów jest powołanie Młodzieżowego Stowarzyszenia na rzecz Bezdomnych Zwierząt, koordynującego pracę w szkołach. W obecnej chwili trwa procedura rejestracyjna Stowarzyszenia. Powstają już zalążki pierwszych szkolnych kół Stowarzyszenia. Zainteresowana jest m.in. młodzież z Zespołu Szkół nr 1, nr 3, Zespołu Szkół Sa mochodowych, Zespołu Szkół Gospodarczych. Przewodniczącą tymczasowego zarządu Stowarzyszenia wybrano kol. Beatę Szwagiel, uczennicę IV Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie.
Dzięki podjętym staraniom wyłania się realna możliwość utworzenia schroniska już w styczniu'94. 23.11.93 specjalna komisja dokonała oględzin budynku Okręgowego Przedsiębiorstwa Obrotu Zwierzętami Hodowlanymi. Ze sporządzonej notatki wynika, że posiadłość w Załężu nadaje się do utworzenia schroniska. Powierzchnia ogólna budynku wynosi 364 m2, konstrukcja typu "Fermastal", wyposażenie w instalację elektryczną i wodociągową. Powierzchnia użytkowa wynosi 343 m2, 28,26m x 12,88m. Odprowadzenie ścieków: szambo i gnojówka. Do budynku przylega teren o powierzchni 60 arów z wybrukowanym dojazdem. Budynek ma 2 hale, pomieszczenia na paszę i dla obsługi. Wstępny koszt posiadłości przedstawiony przez dyrektora POZH wynosi 450 mln zł. Możliwa jest jednak dzierżawa. W notatce podana jest kwota 5-10 mln zł do negocjacji.
Z analizy obecnych możliwości finansowych grupy inicjatywnej schroniska wynika, iż jesteśmy w stanie co miesiąc opłacać czynsz na poziomie 3 mln zł. Jednocześnie podejmowane są kroki mające rozwiązać inne kwestie przyszłego schroniska. Żywność dla zwierząt w postaci treściwej paszy drobiowej, uznanej przez hodowców zwierząt, można kupować po niskich cenach w Zakładach Drobiarskich. Załatwiony już jest transport. Dowozem zwierząt prawdopodobnie nadal zajmowałby się MPGK. Liczymy na wywiązanie się miasta z obietnic przydzielenia etatów.
Pozostaje również kwestia zarządzania schroniskiem. Do tej roli przygotowuje się podobno Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Jest to jednak w tej chwili organizacja przeżywająca poważny kryzys organizacyjny. Wydaje się, że najrozsądniejszym wyjściem, a zarazem uhonorowaniem wysiłków zaangażowanej w akcję młodzieży byłoby przekazanie schroniska w zarząd Młodzieżowemu Stowarzyszeniu na rzecz Bezdomnych Zwierząt. Funkcję doradczą mogłaby tu pełnić Rada Schroniska stworzona z osób dorosłych, szczególnie zaangażowanych w sprawę.
W skład Rady proponowani są m.in.: Jerzy Burtan, dyrektor oddziału rzeszowskiego "Dziennika Polskiego"; mgr Małgorzata Wiech - nauczycielka biologii w SP nr 3; mgr Renata Grabska - pielęgniarka z Zespołu Szkół nr 3, a także ewentualni sponsorzy i dobroczyńcy schroniska. Miejsce w Radzie byłoby również zarezerwowane dla przedstawicieli Urzędu Miasta i Młodzieżowego Stowarzyszenia na rzecz Bezdomnych Zwierząt.
Szymon Jakubowski
Rzeszów, 20.12.93
Młodzi rzeszowscy ekolodzy z Ruchu na Rzecz Praw Zwierząt są bezkompromisowi. Ich celem jest likwidacja produkcji i handlu futrami naturalnymi.
"...futro nie stanowi koniecznej i jedynej ochrony przed zimnem, a jest jedynie towarem luksusowym - efektem cierpienia i śmierci niewinnych stworzeń... Czy da się usprawiedliwić odbieranie naturalnego środowiska zwierzętom, zamykanie ich w ciasnych klatkach tylko po to, by pewnego dnia je zabić i zrobić z nich futra?!..." - pytają w rozdawanych na ulicach Rzeszowa ulotkach. Pytają i czekają na odpowiedź. Odpowiedzi przechodniów są różne, od poparcia: "ja nie noszę futra", poprzez zupełną obojętność: "a mnie co tam...", aż po jawną wrogość: "Do pracy byście się wzięli", "Żydy" itp.
Młodzi nie zrażają się. Gdy tworzyli w listopadzie Ruch na rzecz Praw Zwierząt, było ich zaledwie kilku - uczniów pierwszych klas rzeszowskich szkół średnich, pokolenie pełne energii, marzące o nowym, lepszym świecie, bez przemocy, bez krwi. Pokolenie, które nie załapało się na "wielkie zmiany", wielką walkę o "wolną i niepodległą" w stanie wojennym, na konspirację. Wpatrzone w swych starszych kolegów, aktywistów kontrowersyjnego ruchu "Wolność i Pokój".
Pierwszą "imprezę" przygotowali całkowicie samodzielnie. Starsi, bardziej doświadczeni przestraszyli się zbyt krótkiego terminu od pomysłu do realizacji. Przestraszyli się możliwości interwencji policyjnej czy starć ze skinami. Młodzi postanowili ruszyć sami. Przygotowali własnym sumptem plakaty, ulotki. O umówionej godzinie, pod "Delikatesami", na początku grudnia, stawiło się kilkadziesiąt osób. Z kilkoma transparentami ruszyli ulicami Rzeszowa. Przeszli pod sklep myśliwski i salon futrzarski. Manifestowali 2 godziny.
3 tygodnie później, tuż przed świętami, zorganizowali kolejną demonstrację. Tym razem do zalegalizowanej już akcji przyłączyli się starsi koledzy z Federacji Anarchistycznej i ruchu "Wolność i Pokój". Czy ich protesty coś dały?
-- Mamy nadzieję, że może chociaż na kilka osób nasze manifestacje jakoś wpłynęły. Może kilka zwierząt, dzięki nam, zostało uratowanych?
Dla młodych działalność w obronie zwierząt to nie tylko manifestacje. To również edukacja. Kształcą się, aby w czasie akcji nie "wyjść na głupa". Czytają materiały informacyjno-propagandowe, otrzymane z ruchów ekologicznych działających w Polsce. Szukają odpowiedzi na często stawiane im podchwytliwe pytania, mające wykazać młodym brak wiedzy i kompetencji.
Jednym tchem młodzi wymieniają "minusy" noszenia futer naturalnych:
-- Na jedno futro trzeba zabić 55 dzikich norek lub 35 hodowlanych, 100 szynszyli, 18 rudych lisów lub 11 srebrnych -- mówią.
Podają przykłady szkodliwego wpływu ferm na środowisko naturalne: smród, unosząca się w powietrzu sierść, plagi insektów, szczurów, myszy, ciągły hałas. Z materiałów ekologów wynika, że 3/4 gruntów badanych ferm jest skażone odchodami zwierząt wsiąkającymi w glebę razem z takimi chemikaliami, jak fosforany, azotany, pestycydy. Zdaniem ekologów fermy są źródłem choroby, zwanej botulizmem. Jest ona powodowana wirusem, który łatwo rozprzestrzenia się w pożywieniu zwierząt futerkowych. Najczęściej ofiarą botulizmu padają ptaki, żerujące na resztkach fermowego pożywienia.
Rzeszowscy obrońcy praw zwierząt podpisują się pod międzynarodową akcją fu trzarską koordynowaną przez The World Society for the Protection of Animals, skupiające ponad 300 organizacji ekologicznych na całym świecie. Czy rzeszowscy działacze wierzą w powodzenie akcji w Polsce, gdzie futro jest towarem luksusowym, świadczącym o pozycji społecznej posiadacza?
-- Tak! -- odpowiadają bez namysłu młodzi. Trzeba tylko uświadomić ludziom, jaka jest prawdziwa cena "luksusu", splamionego krwią. Ekolodzy wskazują na efekty kampanii antyfutrzarskich w krajach zachodnich. W Szwajcarii sprzedaż futer spadła o 75%.
Dla młodych działaczy Ruchu na Rzecz Praw Zwierząt futra nie są jedynym problemem, z którym chcą się uporać. Niedawno byli na krośnieńskim zjeździe ekologów. Wrócili pełni wrażeń, z nowymi pomysłami, planami, informacjami. Przygotowują nowe kampanie ekologiczne. Chcą propagować wegetariańskie żywienie, walczyć z laboratoryjnymi doświadczeniami na zwierzętach. Wspierają akcję na rzecz budowy schroniska dla bezdomnych zwierząt w Rzeszowie. Zbierają fundusze i współorganizują koncerty na ten cel.
W lecie spodziewają się przyjazdu cyrku do Rzeszowa. Akcję propagandową
przygotowują już teraz. Ich hasłem jest: "Uczyńmy ten cyrk ostatnim".
(S.J.)
Godz. 1330, piątek. Staję z Jakubem na pl. de Gaulle'a. Informujemy o przesunięciu akcji na niedzielę. Pomysł nie podoba się, bo w niedzielę ma być zła pogoda, ale cóż? Urząd miał tego dnia dużą manifę bezrobotnych i to wykorzystał. W niedzielę sprawdza się pogoda i większość uczestników akcji to przypadkowi przechodnie. Idziemy na Rynek i widzimy 4 duże i 2 małe policyjne wozy, ustępujące nam miejsca - cofnęły się, blokując wyjazdy. Główny organizator nie przyszedł, biorę więc całą odpowiedzialność na siebie. Funkcjonariusz, znany mi z manify pod Belwederem (gdzie niesłusznie mnie spisali - jako pierwszego lepszego - za rzucenie czarną flagą w opancerzone służby) każe mi się zgłosić do wozu z dowodem osobistym... Zbieramy podpisy w sprawie brazylijskich Indian i ochrony gatunkowej dla wilka, rysia i głuszca. Pod tą drugą podpisali się też miejscowi skini. Podpis złożył człowiek, wylany z pracy w Żarnowcu.
Po 40 min. ruszamy na pl. Zamkowy. Elegancko przechodzimy przez niebieskie
migacze. Dominowały hasła "nie zabijaj" (to ze szczególnym akcentem przed
kościołem, gdzie właśnie skończyła się msza), "tylko bestie noszą futra",
"zdejmij futro, załóż kurtkę". Po niedługim czasie ponad 30 uczestników
rozeszło się, np. na Starówkę. Punki z Zielonej Góry narzekały na krótki czas
akcji; dłuższa, ogólnopolska, będzie 5.3.br. Zapraszamy.
Przemek Sobański
Oto relacja pewnej zacnej i czcigodnej góralskiej gaździny, spisana przez specjalnego korespondenta ZB.
... Jeszcze nigdy w życiu nie zjadłam jajka kupionego w sklepie. To po prostu wykluczone.
Najpierw muszę poznać właściciela kury. Muszę wiedzieć, czy jest dobrym gospodarzem. Czy dba o swoje zwierzęta, czy kurnik jest czysty. Co daje jeść kurom, czy mają duży ogród, dużo przestrzeni do spacerów i grzebania. Muszę wiedzieć, czy te kury mają koguta, w jakim on jest wieku i w jakiej formie, czy dobrze się spisuje, czy nie jest np. za stary.
Muszę po prostu osobiście znać kurę, od której jajka będę jadła. Czy ta kura jest zdrowa, czy jest młoda, czy nie za stara. Muszę znać jej przyzwyczajenia, przyglądam się jej najpierw uważnie. Chcę też wiedzieć, jakie jest jej pochodzenie, skąd się ta kura wzięła u tego gospodarza, jak długo ją ma, czy ją lubi i czy jest z niej zadowolony. Czy miała już kurczęta i jak je wychowywała, czy była dobrą kwoką. Jeśli tak, to wtedy mam zaufanie do takiej kury. I dopiero wtedy zjem z apetytem jajko od niej.
Drodzy Państwo, czas wrócić do początków. Od jaj wszystko się zaczęło, a
mądrości górali nie należy lekceważyć.
Paweł Zawadzki
Wielu wegetarian, dopuszczających w swej diecie jedzenie ryb, nie zdaje sobie sprawy z faktu, iż podczas połowów dzieją się nieraz horrory, porównywalne z tymi w rzeźni. Panuje powszechne przekonanie, iż ryby nie czują bólu. Jak jest naprawdę?
Wyobraź sobie taką scenę. Sieci pełne ryb wyciągane są na pokład kutra, ich zawartość wysypywana do specjalnych pojemników. Ryby tłoczą się bezładnie, w panice próbują chwytać pOwietrze. Potem - robi się to czasami na kutrach - są patroszone: rybacy rozcinają im brzuchy, wyciągają wnętrzności, czasem odcinają głowy...
Brr - ohyda. Potem rybki trafiają do przetwórni, gdzie ich ciała są miażdżone, krojone, rozcinane, zamrażane - co tylko sobie życzysz, kochany rybożerny wegetarianinie. No, a potem w różnej postaci trafiają na Twój stół.
No, ale to jeszcze nie wszystko. Jadasz może krewetki, homary, raki czy
inne "frutti di mare"? One także czują ból - podobnie jak ryby, świnie czy
krowy. Ale to już tylko Twój wybór. Nie przeczę, ryby są zdrowe - ich mięso
zawiera w końcu mnóstwo składników typu potas czy fosfor. Jednak sądzę, iż
prawdziwy wegetarianin ryb jeść nie powinien - w końcu to także czujące, żywe
stworzenie. Tym- czasem często słyszę teksty "no, ja nie jem mięsa", a
widzę, jak osobnik zajada kanapkę z pastą rybną czy smażonego kurczaka. No, ale
drób to już osobny temat.
Kasia Hubicz
Generalnie na świecie można zauważyć tendencję zwyżkową w poziomie konsumpcji tuńczyka. Nic dziwnego - lekko różowe mięso tej delikatnej ryby jest nietłuste, nie przyczynia się do wzrostu poziomu cholesterolu we krwi i w dodatku wybornie smakuje. Wiadomo jednak, że to, co ludziom przynosi przyjemność i korzyści, może mieć katastrofalne skutki dla oceanów. Rybacy dwoją się i troją, aby zaspokoić apetyty, wymyślając wciąż nowe sposoby połowu. Czasy, w których łowiło się ze zwykłej szalupy ręczną siecią, dawno już minęły. Dziś również na morzach króluje nowoczesna technika. Szczególnie wydajne i zarazem tragiczne w skutkach są połowy za pomocą tzw. sieci dryfującej. Ma ona nieraz aż kilkadziesiąt kilometrów długości i sięga do 15 m w głąb morza. W przypadku, gdy tego rodzaju sieć zainstalowana jest za pomocą bój i ołowianych ciężarków, tworzy w oceanie śmiertelną ścianę: przy średnicy oczek nie większej niż 5 cm, łapie się w niemal niewidoczną nylonową sieć wszystko, co jest większe od śledzia. Miliony morskich istot - od rekina do ośmiornicy - trafiają do sieci i ranią się w daremnej walce o uwolnienie, nieraz śmiertelnie. Gdy sieć zostaje wyciągnięta z wody, wrzuca się po prostu "zbędny połów" do morza, gdzie ranne zwierzęta zazwyczaj idą na dno. A przecież nie tylko ryby łapią się w sieci, ale również żółwie morskie, ptaki i ssaki, takie jak walenie, delfiny i foki odnoszą rany lub zaplątują się na tyle poważnie, że nie mogą już zaczerpnąć oddechu nad powierzchnią wody.
Szczególnie często delfiny stają się ofiarami połowów tuńczyka przy użyciu sieci zamykanych, używanych przede wszystkim na wschodnim Pacyfiku przez floty Meksyku, Kolumbii i Wenezueli. Metoda ta polega na tym, że konkretna ławica ryb zostaje okrążona przez sieć. Jako że tuńczyki w tej części oceanu, z naukowo jeszcze nie wyjaśnionych przyczyn, często pływają pod grupami delfinów, łowcy tuńczyków poszukują najpierw delfinów. Gdy już delfiny zostają znalezione, otacza się je sieciami. Aby złapać znajdujące się poniżej tuńczyki, łowcy poświęcają bez zmrużenia oka życie delfinów.
Pod presją opinii publicznej niektóre koncerny zajmujące się przetwórstwem rybnym umieszczają na puszkach z tuńczykiem napisy o nieszkodliwości dla delfinów zastosowanej metody połowu, co jednak nieraz nie odpowiada prawdzie. Amerykańska organizacja Earth Island Institute, przy współpracy WWF publikuje regularnie, co pół roku weryfikowaną listę firm, które rzeczywiście dbają o to, aby nie przyczyniać się do śmierci delfinów. Potępiona przez ekologów sieć dryfująca została już w czerwcu'92 zakazana przez moratorium ONZ, choć za przekroczenie zakazu nie wyznaczono żadnych sankcji, co powoduje, że dotychczas co noc w oceanach wypuszcza się ~ 50 tys. km sieci. Między innymi Japonia, Tajwan, Korea i Chiny, a także Francja wciąż używają tych sieci do połowu tuńczyków.
Jako że intensywne połowy poważnie przetrzebiają populację tuńczyków, firmy połowowe uciekają się do coraz wymyślniejszych metod, jak np. tropienie ławic przez satelity. W podobny sposób śledź, niegdyś tania i łatwodostępna ryba, stała się rarytasem w morzach północnych.
Przez wyłączenie tuńczyka z naszych jadłospisów bądź bojkot firm stosujących nie
dozwolone metody, możemy wpływać na międzynarodowe koncerny. Poniżej zamieszczam
sporządzoną w tym roku pozytywną listę firm:
John West
La Miranda
La Paloma
Miramar
Ikebana
Geisha
A+P
La Perla
Lorado
Nestor
3 Kronen
Saupiquet.
Szersze informacje na ten temat można uzyskać w biurze WWF,
Ottakringer Str. 114-116, 1162 Wien, 4091641.
Michał Rudziecki
Ludzie zajmujący się ochroną zwierząt zwrócili nam uwagę na zdumiewające wypowiedzi, jakie ogłosił Kościół Katolicki w swoim nowym katechizmie. Na s. 609 można wyczytać, co wyprowadziło tych ludzi z równowagi. Pod napisem "Szacunek dla całości stworzenia" czytamy m.in.:
"Bóg oddał zwierzęta we władanie człowiekowi, którego stworzył na swoje podobieństwo. Przeto wolno używać zwierząt jako pożywienia i sporządzać z nich odzież. Można je oswajać, aby pracowały dla ludzi, a w wolnym czasie służyły jako rozrywka. Medyczne i naukowe doświadczenia na zwierzętach są w rozsądnych granicach moralnie dozwolone, ponieważ przyczyniają się do ratowania ludzkiego zdrowia i życia."
Co panowie kardynałowie, odpowiedzialni za opublikowanie katechizmu rozumieją jako doświadczenia na zwierzętach "w rozsądnych granicach"? Spotyka je tam cierpienie, ból i samotność.
A oto druga część wypowiedzi w katechizmie:
"Nie licuje z godnością człowieka sprawiać zwierzętom bezużytecznie ból i zabijać je. (A czy każdy pożytek jest usprawiedliwiony? -- przyp. tłum.) Niegodne jest również wydawanie na nie pieniędzy, które w pierwszym rzędzie powinny łagodzić ludzką biedę. Można zwierzęta lubić, ale nie powinno się obdarzać ich miłością, bo ona należy się tylko ludziom."
A więc nie godzi się wydawać na zwierzęta pieniędzy, które w pierwszym rzędzie powinny łagodzić ludzką biedę. Cóż za fatalny błąd! A więc sterany życiem człowiek, który uciułane z trudem grosze dzieli ze swoim ulubionym zwierzęciem, ma teraz te pieniądze położyć na tacę, czy tak?
Te tezy ogłoszone w nowym katechizmie nie wyjdą Kościołowi na dobre. Jak dotąd, nie udało się wypełnić pustych ławek w kościołach, mimo ciężkich czasów. Trzeba będzie coś wymyślić, żeby te nieżyciowe i wrogie zwierzętom wypowiedzi jakoś załagodzić.
Bylibyśmy wdzięczni panu kardynałowi Ratzingerowi za zajęcie stanowiska
wobec naszego listu.
Niemieckie Towarzystwo Ochrony Zwierząt
(z Die Stimme der Minderheiten und Ausgegrenzten nr 1/94 tłum. Anna
Czapik)
Ogólnopolski Zarząd Organizacji Młodzieżowej Ligi Ochrony Przyrody
uprzejmie informuje o rozpoczęciu kampanii "Świat, który nie może
zaginąć". Celem akcji jest zbiórka funduszy na ochronę i utrzymanie
drapieżników, które z różnych przyczyn nie są w stanie powrócić do swego
naturalnego środowiska życia. Zebrane pieniądze przeznaczone będą na utrzymanie
2 wilków: Kazana i Vikiego, znajdujących się pod opieką
pracowników Stacji Badania Ssaków PAN w Białowieży i Białowieskiego Parku
Narodowego, a także ponad 70 ptaków w ośrodku "rehabilitacji" prowadzonym przez
pp. Desselbergerów. Akcja ta jest organizowana wspólnie z redakcją
programu telewizyjnego "Animals" i "Gazetą Wyborczą" (czyt.
GW nr 273 z dn. 23.11.93, s. 1; Adam Wajrak,"Tańczący z wilkami").
Zebrane pieniądze, przeznaczone na utrzymanie naszych podopiecznych, można
wpłacać na konto: Zarząd Główny LOP (BGŻ O/W W-wa 801069-9016-2710) z
dopiskiem "Zwierzęta".
Tomasz Cieślik, Przewodniczący OM LOP
ZG LOP Tamka 37/2, 00-355 Warszawa
/fax 0-22/635-81-71
Uprzejmie zapraszamy na następujące spotkanie, organizowane przez nasze
Towarzystwo w dniu 8.4.94. Józef Tyburski wygłosi odczyt nt. "Żywność z
gospodarstw ekologicznych". Powyższe spotkanie odbędzie się w Kortowie, pl.
Łódzki 2 (sala nr 1). Początek: 1700. Zapraszamy!
Ponadto informujemy, że:
P. Bojarowska
sekretarz
Towarzystwo Zwolenników Wegetarianizmu w Olsztynie
Stare Miasto 11-16/23
10-026 Olsztyn
341157 (17oo-20oo)
Spotkania odbywają się w niedziele o 1030 w kawiarni "Stańczyk", Wieża Ra
tuszowa. Bliższe informacje: 22-22-20.
Równocześnie z przyjemnością zawiadamiam, że powstał w Krakowie KLUB ANI
MALS, którym opiekują się TOZ i Krakowski Klub Wegetarian. Informacje: 22-34-
71, 1600-1800, prosić Pawła.
Orientacyjne tematy najbliższych spotkań:
Andrzej Donimirski - częsty gość Klubu Wegetarian, autor znanych
książek o reinkarnacji. Temat spotkania: Tajemnice piramid.
Maria Grodecka - autorka wielu wspaniałych książek. Temat spotkania:
Wegetarianizm.
dr Edward Miszurow-Rafalski - doktor medycyny, biologii i chemii.
Temat spotkania: Dieta wegetariańska wskazana dla zdrowia.
Renata Fiałkowska
Z radością donoszę, że w Rudzie Śląskiej powstaje Koło Towarzystwa Opieki
nad Zwierzętami (podległe Oddziałowi TOZ w Zabrzu). W planach na przyszłość,
oprócz działalności statutowej przewiduje się również działania dotyczące
problematyki prowegetariańskiej.
Wszystkie bratnie dusze z okolic, zainteresowane współpracą, gorąco proszę
o kontakt.
Beata Drzymała
Niedurnego 38/50
41-709 Ruda Śl.
(Nowy Bytom)