"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94
O MCDONALDZIE INACZEJ
Dużo osób protestuje przeciw sieci McDonalda. Używane są głównie argumenty
związane ze zdrowiem, propagowaniem zautomatyzowanego czyli i ogłupiającego
sposobu na życie, który jest związany z tymi pseudo - restauracjami, losem
"produkowanej masy mięsnej", w końcu nawet z pojęciami inwazji gospodarczej i
cywilizacyjnej.
Nie dyskutując tych argumentów i uznając je najczęściej w pełni, pragnę podnieść
nieco inny sposób argumentowania, który powinien trafić nawet do człowieka
uważającego sprawy ochrony środowiska przyrodniczego i kulturowego za fanaberię,
a czasem i wręcz za objaw złej woli nawiedzonych, a zaczadziałych zielonych.
Chcemy, aby rozwijała się turystyka. Na niej można i trzeba zarabiać.
Turystyka to przyciągnięcie i dobre obsłużenie klienta. No i oferta co do
zagospodarowania Mu zainteresowań i czasu, jaki poświęca On na pobyt w miejscu,
w którym zechce zostawiać swoje pieniądze. Oferta: to zaproponowanie czegoś
innego, niż ma Pan Turysta u siebie, czegoś oryginalnego z jego oczywiście
punktu widzenia. Przeto Ci, którzy na żywieniu turysty chcą zarabiać, muszą
chyba najpoważniej zastanowić się nad jednym, symbolicznym w swej wymowie
przykładem zapewne nieprzeciętnego swymi osiągnięciami, lecz na pewno
hamburgerowego w tradycji kulturowej człowieka - Spielberga - dla którego
autentyczną atrakcją, przysmakiem i tym, co zapamiętał z pobytu w Polsce były
cytuję: P I R O G I!!! Znany jest nawet incydent Wierzynkowy, który można
potraktować jako skrót myślowy w tych sprawach. Pierogi - toż dopiero jest jedno
z wielu tak naprawdę oryginalnych i możliwych do przetwarzania w wiele mutacji
dań.
Musi być postawione pytanie, czy do racjonalnej i korzystnej obsługi turysty
potrzebny jest McDonald's? Chciałbym mieć tylko 1% zysku z kwot, jakie zarobi na
negatywnej odpowiedzi na to pytanie szef dowolnego interesu i Miasto.
Czy opłaca się McDonaldowi oddawać rynek? Tak rynek w sensie handlowym,
jak i Rynek jako lokalizację przenoszącą wartości oryginalne dla naszego Kraju,
których nie wolno poddawać unifikacji nie tylko ze względów sentymentalnych. I
to oddawać pole na ochotnika?
Samobójstwo gospodarcze. Lub sabotaż. Jak kto woli. Brak odpowiedzi na to
pytanie i to odpowiedzi udzielonej na podstawie analizy ekonomicznej, czyli
lekceważenie szans i wniosków h a n d l o w y c h jest prostym objawem
niegospodarności i rezygnacją z zysków. Sprawa zresztą dotyczy wielu aspektów
przemysłu turystycznego. Nie tylko żołądka. Trzeba się więc nad problemem
McDonalda zastanowić nie tylko z racji ochrony środowiska, ekologii i innych
jeszcze tytułów, lecz też i nawet tylko w kategoriach interesu.Tego twardego i
policzalnego.
Tu działanie proekologiczne i interes gospodarczy mają wspólny
mianownik.
Feliks Stalony-Dobrzański
Kraszewskiego 23/5,
30-110 Kraków
0-12/21 10 97
MIGAWKA Z ŻYCIA SFER MEDYCZNYCH
Jak tu, proszę Państwa można myśleć o trafieniu rzeczowymi, logicznymi,
ekonomicznymi, zdroworozsądkowymi, w tym i medycznymi, argumentami do ludzi
nieświadomych, opanowanych wizją rozwoju poprzez konsumpcję,
zautomatyzowanie i ręczne sterowanie każdej dziedziny życia w sprawie
agresywnej i prowadzonej profesjonalnie kampanii szukającej nowych rynków
zbytu dla McDonalda, skoro: świadomi, wykształceni w zakresie
ratowania, zachowania i promocji zdrowia, trzymający w swych pewnych rękach
nasze życie i zdrowie lekarze, już nie jako jednostka, ale cała
grupa zawodowa, pozwolili na to, aby w trakcie obrad Forum Zdrowia,
organizowanego przez Okręgową Izbę Lekarską w pomieszczaniach Katedry
Biochemii Collegium Medicum w Krakowie McDonald's podawał swe wyrafinowane
produkty. Za tą promocję jeszcze sami lekarze zapłacili w normalnych, nawet nie
obniżonych, kosztach dostawy i jeszcze się cieszyli, że zapłacili mało. Za taką
promocję, na takim stopniu oddziaływania! Uznanie dla McDonalda. Zamiast
zapłacić za TAKĄ promocję, jeszcze zarobił!
Nawet gdyby problem oderwać od kwestii udowodnionej lub nie udowodnionej
szkodliwości tego pożywienia i sposobu jego serwowania właściwie bez komentarza
chyba, że ktoś z tzw. "nieświadomych" tego komentarza udzieli. Przykrość to dla
mnie jeszcze dodatkowa, jako że imprezę organizowali moi, mogę to na pewno
powiedzieć, przyjaciele - obiektywnie ludzie dobrej woli, wspaniałych pomysłów
reformatorskich, borykający się z niewyobrażalnymi trudnościami, tak w życiu
zawodowym, jak i w swej działalności ku naprawie rzeczy. A to nie są wcale
rzeczy powszechnie znane. Proszę sobie wyobrazić, że to też prawda, której będę
bronił. Nic z obrazu czarno-białego. Wpadka? Przypadek? A może właśnie
przyzwyczajenie do stanu cywilizacji? W końcu np. to lekarze głównie i to z
praktyki wiedzą, a też i głoszą, że palenie jest szkodliwe. Na świecie raczej
już nietaktem staje się publiczne palenie, a u nas to właśnie lekarze stanowią
znaczącą grupę zawodową wśród palaczy. To chyba coś jak przyzwyczajenie
kominiarza do wysokości i wiary rajdowca, że ryzyko wypadku jego nie dotyczy.
Ten w łóżku czy na stole się kończy, bo palił jak smok, ale to ryzyko mnie nie
ogarnia automatycznie - wie lekarz wypisujący akt zgonu z papierosem w zębach.
Po prostu normalność zawodowa.
Tymczasem wiadomość, o której mówimy, może chyba konkurować już tylko z
informacją, iż największym instytucjonalnym wierzycielem słynnego Biofermu
(produkcja proszku po przetwórstwie mleka, a faktycznie "łańcuszka św.
Antoniego" dla naiwnych) był ponoć Zakład Ochrony Środowiska PAN (ok 700 mln).
Więc dodajmy może ostatni argument. Najprawdopodobniej jesteśmy ostatnim
krajem, w którym "niby restauracja" jest czymś, co jest uważane przez
oświeconych ludzi za coś eleganckiego, a substytut jedzenia generujący choroby
cywilizacyjne jest instytucjonalnie promowany. Chyba, że grupie zawodowej chodzi
o zorganizowanie sobie przyszłej klienteli wśród tych, którzy będą ich
naśladowali jako wzór zachowań prozdrowotnych. Jednak statystyki zdrowia takim
przypuszczeniom o zanikaniu potencjalnej klienteli przeczą. Nawet więc i w tych
kategoriach nic nie rozumiem.
Nie śmiem jednak przypuszczać, iż zdarzenie miało miejsce z nieświadomości i
przypadku. Postawmy więc i propozycję konstruktywną. Nie wierzę, aby żaden
lekarz nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia opisanego tu zdarzenia.
Jacyś chyba są, którzy widzą surrealizm tej sytuacji. Jak kapitalizm, to
kapitalizm, może by tak założyli własne Stowarzyszenie? Przynależność oparta o
nabór, a nie automatyczny akces, byłaby dla potencjalnego klienta informacją o
zmniejszonym ryzyku bycia, potraktowanym jako mechaniczna suma organów i
elektrolitów poruszana pompką. Który pacjent, mając wybór, nie zastanowi się i
nie zatroszczy o własną skórę? Efekt nawet w kategoriach finansowych murowany.
Honoraria autorskie za pomysł i jego wdrożenie przeznaczam na cele statutowe w/w
Stowarzyszenia.
Feliks Stalony-Dobrzański
Kraków 9.4.94
DAĆ McDONALDOWI SPOKÓJ?
Powyższy pogląd stara się forsować TUPTUŚ w swym artykule "Co z tym McDo
naldem?" (ZB 4/94). Zajmuje on stanowisko obserwatora, stara się sprawę
ocenić "na chłodno". Tylko czy to coś zmienia?
Uważam, że każdy myślący człowiek zdaje sobie sprawę z nierówności szans w
walce z "śmieciotwórczym molochem", ale tak samo wygląda sprawa większości
kampanii ekologicznych w Polsce ( autostrady, cyrk, futra). Także
wartościowanie, czym zająć się lepiej, może zaprowadzić w ślepą uliczkę.
Wszystkie sprawy są istotne - a każdy powinien walczyć o to, co uważa za
słuszne, robić to, co naprawdę czuje.
Z pewnością akcja ratowania np. jakiegoś lasku przed wycięciem jest łatwiejsza
do wygrania, efekt namacalny, większa satysfakcja. I tu również trzeba robić.
Ale osobiście nie uważam, by lasy, dajmy na to Amazonii,. były mniej istotne niż
polskie tylko dlatego, że są daleko i ich nie widzimy. Kampania przeciwko
McDonaldowi to dla nas (FZ i FWZ-Poznań) punkt wyjścia do walki z fast
food'ami i jednorazówkami. McDonald's jest tylko symbolem większego
problemu.
Spraw nieprzekonywalności naszych argumentów też jest bardzo dyskusyjna. Jeśli
mówi się tylko o wycinaniu lasów tropikalnych czy zabijaniu zwierząt, to z
pewnością klęska nieunikniona. W Poznaniu używamy zgoła innych argumentów, w
ogóle pomijając powyższe. Sprawa dla nas podstawowa - to śmieci, na ostatniej
akcji (marzec) spaliliśmy ich kilka worków, powodując tym niezły smród i dym.
Także na naszej ulotce problem ten zajął poczesne miejsce. Problem drugi to
amerykanizacja. Wielkopolska to taki "dziwny" region, gdzie ludzie są
przekonani, że produkowana przez nich żywność jest najlepsza. I nie trzeba im
mówić o tym, że McDonald's sprowadza ziemniaki z Niemiec. Wystarczy, że powie
się, że z Gdańskiego (jak to ma miejsce) i już są przeciw. Tu nie używa się
hasła "Dobre, bo polskie" tylko "Wielkopolska jakość". To chyba nie żaden nacjo
nalizm, tylko zdrowy regionalizm. Wracając do sedna - w każdym mieście w Polsce
można znaleźć takie lokalne argumenty przeciwko McDonaldowi, które ludzi
"ruszą". Trzeba tylko dobrze zbadać grunt (my przez 2 tygodnie zbieraliśmy
podpisy, rozmawialiśmy z ludźmi na ulicach). Nasza marcowa akcja odbiła się
głośnym echem przede wszystkim w Poznaniu, lecz także w Polsce. Prasa, radio,
lokalna/krajowa TV. Zasygnalizowaliśmy problem, który dla większości ludzi nie
istniał. Spotkaliśmy się z życzliwym odbiorem. Zdajemy sobie sprawę, że lokal i
tak otworzą (sierpień), ale nie mamy najmniejszego zamiaru się poddawać, bo to
od nas zależy, ilu będą mieli klientów. W planach mocna akcja na Dzień Ziemi -
zawiśniemy na lwach - wysoko, na budynku - z dużym transparentem.
Podsumowując: przeskakiwanie z problemu na problem po początkowym
niepowodzeniu nie rozwiąże niczego. Ważna jest konsekwencja, upór,
zaangażowanie. Czasem takie patrzenie, "na chłodno", przynosi więcej szkody niż
pożytku. Byłoby lepiej, gdyby Tuptuś nie zniechęcał innych do działania, a swoją
energię i czas wykorzystał konstruktywnie.
Maciej Krzywoszyński
FZ/FWZ
skr. 439
60-959 Poznań 2
PS. Podziękowania za pomoc w przygotowaniu akcji dla Ani, Bulwy, poznańskich
HC/PUNX.
PS.2. Wkrótce koszulki anty-McDonaldowe - zainteresowani niech piszą.
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94