"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94
OZON
Z Chile, z obszarów położonych na skraju antarktycznej dziury ozonowej dochodzą
niepokojące raporty o wpływie promieniowania ultrafioletowego na świat zwierzęcy
i roślinny. Chilijscy rybacy coraz częściej łowią ślepe łososie, pasterze bydła
informują o dramatycznym wzroście chorób oczu wśród owiec. Ślepnące dzikie
króliki stają się łatwym łupem drapieżników i myśliwych. Również wśród ludzi
zanotowano gwałtowny wzrost zachorowań na choroby skóry i oczu.
Obecnie Chile wystawione jest na działanie promieniowania przenikającego przez
dziurę ozonową przede wszystkim wiosną, w okresie, gdy nowo zasiane ziarno jest
szczególnie wrażliwe na wszelkie szkodliwe czynniki. Badania pokazują, że ilość
i jakość niektórych upraw zbożowych już teraz zmniejszyła się ze względu na
podwyższony stopień promieniowania UV.
Zmniejszanie się warstwy ozonowej trwa także na półkuli północnej. Joe Forman,
brytyjski naukowiec, który "odkrył" dziurę nad Antarktydą, uważa, że warstwa
ozonu nad Wielką Brytanią może się zmniejszyć o 30% do r. 2000. Tymczasem
naukowcy przewidują, że 10% spadek ilości ozonu w atmosferze spowoduje na całym
świecie 1,76 miliona nowych przypadków katarakty i około 300 tys. przypadków
raka skóry. Wzrost promieniowania osłabi także nasz układ odpornościowy, co może
z kolei doprowadzić do wzrostu zachorowań na infekcje wirusowe i bakteryjne.
Nowa metoda badania szkodliwego wpływu związków chemicznych na ozonosferę
wykazała, że niektóre z tzw. zamienników wprowadzanych w miejsce dotychczas
stosowanych substancji są od nich nawet groźniejsze, a w dodatku powodują
nasilanie się efektu cieplarnianego. Jednym z tych zamienników jest związek o
angielskim skrócie HCFC 22. Znana również w Polsce firma kosmetyczna i chemiczna
Rhone Poulenc zapowiedziała znaczne zmniejszenie produkcji "tradycyjnie"
szkodliwych dla ozonu związków, zwiększając jednocześnie produkcję HCFC 22.
Greenpeace ma jednak nadzieję, że używanie również tego związku zostanie w
przyszłości zakazane. "Dalsza produkcja związków chemicznych niszczących
ozon przypomina polewanie płonącego domu benzyną" - twierdzi Tracy
Heslop, działaczka Greenpeacu odpowiedzialna za akcję ozonową.
Tomasz Perkowski
EKOLOGICZNA OLIMPIADA
Według jednego z członków australijskiej delegacji, który brał udział w
spotkaniu mającym zadecydować o tym, komu przypadnie zaszczyt organizacji
igrzysk olimpijskich w 2000r., Sydney pokonało Pekin między innymi ze względu na
przedstawienie planu budowy "przyjaznej dla środowiska" wioski olimpijskiej.
W lipcu'92 Greenpeace Australia wygrał konkurs na projekt wioski olimpijskiej. W
tym samym roku władze Australijskiego Komitetu Olimpijskiego poprosiły
Greenpeace o przygotowanie zbioru zasad, jakimi należy kierować się podczas
trwania igrzysk.
Znalazły się w nim m.in. zalecenia stosowania energii odnawialnych, używania
ekologicznych i energooszczędnych surowców do budowy wioski olimpijskiej,
maksymalnego wyeliminowania z nich ruchu samochodowego, budowy pasywnych
kolektorów słonecznych do podgrzewania wody, promowania materiałów nadających
się do powtórnego wykorzystania, takich jak papier, szkło i metal, minimalizacji
użycia związków odpowiedzialnych za niszczenie warstwy ozonowej w lodówkach i
klimatyzatorach, a także zbierania i korzystania z wody deszczowej.
Firmy, które będą ubiegały się o koncesję na obsługę Olimpiady, będą musiały
odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób mają zamiar trzymać się tych zasad. Będą
także zmuszone do przedstawienia projektu zminimalizowania wpływu swoich
poczynań na środowisko i to na wszystkich etapach produkcji. Dla firm
budowlanych oznacza to, iż muszą korzystać z materiałów, które wyprodukowano bez
szkody dla środowiska, nie powodują takich szkód podczas eksploatacji i w
możliwie największym stopniu nadają się do powtórnego przerobienia. Greenpeace i
organizacja ekologiczna Arka przygotowują komputerowa bazę danych o najbardziej
przyjaznych technologiach i materiałach, które mogą zostać wykorzystane przy
budowie wioski olimpijskiej. Korzystanie z takich właśnie technologii i
materiałów będzie obligatoryjne dla każdego następnego gospodarza igrzysk.
Do tej pory nigdy nie kierowano się w takim stopniu zasadami ekorozwoju przy
jakimkolwiek projekcie. To uczyni z australijskiej wioski olimpijskiej
najbardziej ekologiczne osiedle na świecie.
Tomasz Perkowski
KILKA SPOSTRZEŻEŃ Z ŻYCIA FLORY I FAUNY ZA GRANICĄ
W Londynie, w ogródkach przed domami, przy małej uliczce, niezbyt
oddalonej od centrum, jednego dnia naliczyłem 6-7 wiewiórek, wesołych i
rozbawionych, dobrze odżywionych. W Kesington Park, w centrum Londynu, tyleż
samo wiewiórek na 1 tylko drzewie! Wszystkie zadbane, futra lśniące, oko żywe i
figlarne, wygląd stateczny i pełen dostojeństwa, być może dzięki trochę obfitym
brzuszkom. Ptactwa różnorodnego też obfitość - w przeciwieństwie do
barbarzyńskich Francuzów i Włochów ptaki nie budzą w Anglikach żywych skojarzeń
kulinarnych.
Koty londyńskie, jakie spotkałem - dobrze odżywione, sierść błyszcząca, na
szyi zazwyczaj obróżka z dzwoneczkiem, ostrzegającym ptaki. Kot londyński,
wygrzewający się na chodniku, nie zwraca w ogóle uwagi na przechodniów, pewien,
że nikt mu krzywdy nie wyrządzi. Inaczej, niż w Polsce - gdzie zabiedzony kot na
widok przechodnia ucieka w popłochu, jak przed wrogiem (tę uwagę zawdzięczam p.
Jadwidze Żylińskiej, zażenowanej faktem, że lęk polskiego kota przed człowiekiem
wyznacza granice CZŁOWIECZEŃSTWA Polaka).
W londyńskich księgarniach obfitość książek o zwierzętach, a jeden z
najpoważniejszych dzienników londyńskich, "The Daily Telegraph", dobre
pół strony poświęcił na wspomnienie pośmiertne najstarszej w Anglii krowy, która
wkrótce po skończeniu 50-ki "zasnęła w spokoju snem wiecznym". (Czy polskie
krowy dożywają 50-ki?)
W ogóle stosunek człowieka rozumnego (dżentelmena, a nie gbura, chama czy
prostaka) do zwierząt jest w Anglii jedną z najwyższych wartości etycznych!
Czyżby Święty Franciszek był najpopularniejszym świętym w protestancko-
anglikańskim kościele? I jak się mają do tego nasze tzw. "wartości
chrześcijańskie"?
By rzecz zakończyć, dodać należy, że dzieci w Anglii mogą liczyć na opiekę
ze strony PAŃSTWOWEGO Towarzystwa Ochrony Dzieci, a zwierzęta mogą liczyć na
KRÓLEWSKIE Towarzystwo Ochrony Zwierząt. Co mnie nie dziwi, gdyż Doktor Dolittle
był Anglikiem.
Zaś w spisie angielskich organizacji charytatywnych (grubszym od
warszawskiej książki telefonicznej) znalazłem takie organizacje, jak
Stowarzyszenie na rzecz Dzieci i Osłów (idzie o koegzystencję osłów i dzieci,
które na nich jeżdżą), Stowarzyszenie na rzecz Budowy Podziemnych Przejść dla
Żab (pod autostradami), Organizacja Opieki nad Borsukami i wiele innych.
Zapomniałem: w parkach londyńskich specjalne metalowe skrzynki na psie
kupki i uprzejme apele o ich sprzątanie.
Inaczej niż w Brukseli. W centrum miasta znalazłem Królewski Sklep dla
Psów, bardzo duży, z oszałamiającą ilością kołderek, koszyków, smyczy itd. Ale
na trawnikach znaki zakazu biegania i kupkania dla psów, więc zrozpaczone
stworzenia kupkają najczęściej na chodnikach. Wdepnąć w psie g... jest
niesłychanie łatwo i dlatego słowo merde stało się najpospolitszym
rzeczownikiem posiłkowym. Ale raz spotkałem specjalną toaletę dla psów,
ozdobioną rzeźbą z brązu.
W obu krajach zachwycony byłem ogródkami przydomowymi. Mnóstwo zieleni,
ogromna część zabudowy Londynu to na ogół 2-piętrowe domy ze sporym ogródkiem z
tyłu i mniejszym przed domem. Powietrze w niektórych dzielnicach Londynu tak
czyste, jak np. w Krynicy górskiej w szczycie martwego sezonu, po kilku
halniakach. Uwierzyć nie mogłem - jako były góral! Wody z kranu też można się
napić bez obawy zatrucia.
Będę tęsknił za Londynem.
Paweł Zawadzki
O WYŻSZOŚCI ZACHODNIOEUROPEJSKIEJ INTELIGENCJI NAD LENISTWEM POLSKIEGO KMIOTKA
Po 2 tygodniach pobytu w Brukseli zacząłem się rozglądać za jakąś pracą,
niezbyt ciężką, bom leniwy, ot, by tylko zarobić na drobne wydatki - kawę, wstęp
do muzeum, piwko.
Los okazał się łaskawy i wkrótce grabiłem zeszłoroczne liście, kopałem
grządki, robiłem w ogródku porządki. Aliści pewnego dnia, rozrzewniony słonkiem
ciepłym, już miałem łapać za grabie, kiedy mój pryncypał mnie zaskoczył. Wręczył
konewkę, plastikowe opakowanie jakiegoś superherbicydu i objaśnił, że mam nim,
rozcieńczonym w wodzie, podlewać grządki, co zapobiegnie wyrastaniu chwastów. Na
moje protesty stwierdził, że wie, co to dusza poety, ale dookoła wszyscy tak
robią. Zaiste, okoliczne ogródki robiły wrażenie wypielęgnowanych i całkowicie
pozbawionych dzikich chwastów.
Czułem się jak CHEMIK, truciciel ŻYCIA i wracając do domu rozmyślałem nad
ludzkim umysłem. Oto można już w różnych wnętrzach zobaczyć SZTUCZNĄ ZIELEŃ, a
nawet kupić chodniki imitujące zieleń trawnika. Chemicy są przecież pracowici. A
jeśli w ziemię wsiąkną setki litrów superherbicydu i po latach pojawi się jakaś
genetyczna mutacja kretów lub dżdżownic, będąca przyczyną nieznanych chorób i
klęsk żywiołowych - cóż, rozumny zachodnioeuropejczyk nakręci wówczas film
Sfantasy", a chemicy i farmaceuci raźno wezmą się do pracy, podnieceni nowym
wyzwaniem.
A ja, kmiotek leniwy, będę się wylegiwał na polskiej dzikiej łące (nie
zdradzę, gdzie), pełnej ziół i chwastów. Będę sobie czytał Leśmiana lub ks.
Twardowskiego, a jak słonko przygrzeje, przymknę oczy i będę się wygrzewał na
słońcu.
Paweł Zawadzki
OPOWIASTKA PRAWDZIWA
(spisana przez
Kolekcjonera Opowieści Dziwnych) dedykowana Pani B., Królowej Gołębi
oraz Pannie G., Księżniczce Żab i Żabek
Mieszkam na Mariensztacie i mam tylko kilka kroków do zieleni na skarpie,
za plecami uniwersytetu, między ulicami Dobrą, Oboźną i Karową. Jest tam parę
starych drzew, źródełko (obetonowane) i całkiem spora płytka sadzawka, nie
wiadomo po co wybetonowana. Obok sadzawki rosną krzewy i trawa, która chce
rosnąć mimo spalin i ołowiu. Co roku można oglądać stale tę samą sekwencję
wydarzeń. Oto z nadejściem wiosny, nie wiadomo jak i skąd, w wodzie pojawiają
się glony, a trochę później mnóstwo kijanek. W niedzielę dzieci z siatkami łapią
do słoików różne żyjątka, a spacerowicze gapią się na życie, jakie kłębi się w
sadzawce, na której czasem też nawet jakaś para kaczek zwoduje.
I oto, kiedy kijanki już podrosną, są duże i całe ich ławice uwijają się
pod powierzchnią wody, niewidzialna ręka jakiegoś barbarzyńcy wypuszcza wodę ze
stawu. Wkrótce na wilgotnym betonie pojawiają się stada gołębi i raźno dziobiąc,
zżerają kijanki co do sztuki. Gdyby ta scena miała miejsce gdzieś na dzikich
łąkach - nie dziwiłoby to mnie. W końcu biedne żaby mają wielu wrogów, dla
których są pokarmem. Ale sadzawkę na Powiślu opróżnia ręka ludzka jakiegoś
anonimowego wroga żab.
I zastanawiam się: czy okrucieństwo ludzkie naprawdę jest bezmyślne? Czy
bestialstwo człowieka w stosunku do zwierząt - ISTOT ŻYWYCH - jest pozbawione
umiejętności myślenia?
Anonimowy psychopato z Powiśla! Wiedz, że kiedy na Ziemi wyginą żaby - to
przestaną też padać deszcze i zniknie zupełnie woda. A ty, barbarzyńco,
poniewczasie przypomnisz sobie pewną scenę z Biblii (o skąpym bogaczu) lub
westchnienie z "Dziadów": "...choćby mała wody miarka..."
Której ci odmówią. I pragnienie będzie cię palić.
Paweł Zawadzki
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94