"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94
TRAMPKI NA ZIMĘ "FUTREM" PODSZYTE - rzecz o protestologii czyli sami przeciw sobie
(dotyczy artykułu pt. "Krok dalej! Przecz ze skórami!" ZB 3/94 s.8)
Nie mam nic przeciwko pikietowaniu na bosaka czy w trampkach. Nawet w
środku zimy. Jeśli ktoś lubi sensację i nie boi się posądzenia o dziwactwo, a w
dodatku ma zdrowie jak hartowana stal - proszę bardzo.
Jednakże co innego protest, a co innego protest przeciw... protestującym.
Autor notatki pisze: "...protestowałem na bosaka - był to protest przeciwko
tym wszystkim, którzy na akcję przyszli w skórach". Domyślam się, że chodzi
o buty, bo w skórzanej odzieży nikogo nie zauważyłem.
A ja, naiwny, myślałem że trzeba wszystkich przyciągać do ruchu na rzecz
zwierząt. Nawet tych jeszcze po drugiej - jakby - stronie, mniej uświadomionych
i właśnie tym bardziej - ich.
Na spotkaniach szczecińskiego FWZ-u, w których uczestniczyłem jako trochę
bardziej doświadczony "frontowiec", rozmawialiśmy także o taktyce i strategii.
Myślę, że mógł tam przyjść po prostu każdy, niezależnie od tego, jak był ubrany.
Zawsze bałem się nietolerancji i cenzury.
Wracając do pikiety - wychodzi na to, że protestować można w swoim,
zielonym gronie - nie wychodząc na zewnątrz. Przecież, z kolei, Wam można
zarzucić, że na przykład zabijacie jakieś żyjątka, zadeptując je swymi
niewinnymi trampkami (Dżiniści zamiatają przed sobą drogę), czy też myjąc się
zabijacie drobnoustroje, a naprawdę konsekwentni dżiniści tego unikają. Poza
tym, autor artykułu proponuje wkładanie wełnianych skarpet, jeśli ktoś już te
(nieekologiczne - wszakże z gumy) trampki zakłada. A jak wiadomo, każda hodowla
zwierząt (tu owiec) pociąga za sobą ich cierpienie i śmierć. Jak to więc jest z
tą konsekwencją, o której pisze i do której nawołuje autor notatki?
Ostatnio, w lokalnym szczecińskim radiu, przygotowując happening na temat
futer, odbierałem telefony od słuchaczy. Zadzwoniła dziewczyna, pytając czy może
przyjść na pikietę, mimo że nosi jakieś ozdoby ze skóry, do których się bardzo
przywiązała (chyba dosłownie).
No cóż, nie jestem entuzjastą noszenia rzeczy ze skóry. Mam jeszcze kilka
par skórzanego obuwia, a trudno kupić coś sensownego zamiast. Na bosaka lubię
chodzić po trawie.
Jakże mógłbym jej odpowiedzieć: "W żadnym wypadku, bo zostaniesz
oprotestowana..." Powiedziałem: "Przyjdź koniecznie - w czymkolwiek
chcesz...", a jeszcze pomyślałem "albo i bez czegokolwiek". W świecie modnie
jest przyjść na akcję nago (sic!) - nie tylko boso - z napisem: WOLĘ BYĆ NAGI,
NIŻ NOSIĆ FUTRO.
Nie chcę być ortodoksem czy fanatykiem. Każdy niech zrobi cokolwiek i
będzie pięknie, jeśli to choć trochę, pomoże zwierzętom czy środowisku. Później
zrobisz więcej! Nie można od razu wymagać wszystkiego.
Protesty przeciw protestom., w tym wypadku, uważam za szkodliwe dla samej
idei praw zwierząt. Zraża się bowiem ludzi, mówiąc: wszystko albo nic. Dziwię
się, że to nie dociera do świadomości niektórych "ekologów", którzy, jak myślę,
mają przecież dobre intencje.
Taka postawa może odpowiadać tylko fanatykom albo ludziom zagubionym,
potrzebującym kogoś, kto by za nich podejmował decyzje.
Jestem również zwolennikiem jak najdalej idącej współpracy z massmediami.
Każda akcja czy kampania, którą inicjowałem (dawniej w ramach Wegetariańskiego
Ruchu Ekologicznego, czy niedawno z FWZ-em) miała, jak sądzę, szeroki oddźwięk w
gazetach czy radiu i telewizji - również ogólnopolskiej. Zawsze przekonywałem
ludzi, z którymi współpracowałem, że powinniśmy dobrze nagłośnić akcję, żeby
sprawy zwierząt dotarły do jak największej liczby osób. Kierowałem się zasadą -
poruszać (wzruszać), a jednocześnie przekonywać. Apelowaliśmy, do serc i
umysłów. Następna zasada to atrakcyjność pomysłów. Dlatego organizowaliśmy
wystawy, pikiety, happeningi, nawet konferencję prasową, a także spotkania
towarzyskie. Nigdy nie było ponuro i zbyt poważnie - po prostu robiliśmy swoje,
świadomi, że robimy coś pożytecznego i nie musimy się tego wstydzić. Zawsze
jednocześnie unikałem ponuraków.
I doprawdy, nie mam ochoty kupować trampek zamiast butów zimowych w
przyszłym roku. Chyba, że wyprodukują specjalne TRAMPKI ZIMOWE dodatkowo
podszyte sztucznym futerkiem.
Z poważaniem
Artur Krzyżański
P.S. I: Czy nie jest swoistą hipokryzją wymaganie od uczestników akcji, aby
w czasie jej trwania byli inaczej ubrani, niż na co dzień?
P.S. II: Przez ciekawość pytam, o co chodzi ruchowi Mondverdaj (którego
liderem jest autor omawianej ulotki), gdy organizuje pikiety w tajemnicy przed
dziennikarzami, a nawet przed uczestnikami innych ruchów ekologicznych. Czy tak
ma wyglądać współpraca zielonych?
P.S. III: Na s. 35 tego samego numeru ZB znajdujemy następujący kwiatek,
również dotyczący "protestologii". Autor notatki bywa na różnych imprezach,
które mają w nazwie - ekologiczne, i oburzony jest ich nieekologicznością. OK,
ale pada następująca propozycja, cytuję: "Może by tak zacząć robić pikiety w
czasie trwania takich imprez". Ma się rozumieć, przeciw organizatorom. Czy
będzie na bosaka?
RZECZYWIŚCIE "NIECODZIENNY"
Wpadł mi w ręce pierwszy w
tym roku nr "Biuletynu Niecodziennego", wydawanego przez BORE i poczułem
się tak, jakby mi ktoś narobił w kieszeń. No bo w pierwszych słowach, wytłusz
czonych i zaznaczonych ramką, redakcja "Biuletynu" zaprasza
"Wszystkich dysponujących informacjami, które powinny stać się znane innym
ludziom.. na łamy".
Sądząc z anonsu, BORE nie dysponuje takimi informacjami, choć siedzi pod
bokiem pana ministra Żelichowskiego i asystuje obradom sejmowej Komisji Ochrony
Środowiska. Czy nagle coś się zmieniło, że BORE szuka "donosicieli" informacji?
Poprzednie numery "Biuletynu" były pełne informacji o tym, co wyszykowały
władze zarządzające środowiskiem. Każde ważniejsze wydarzenie, konferencja czy
spotkanie było opisane, inteligentnie i fachowo skomentowane. Krótkie, ale
treściwe artykuły dawały nie tylko pojęcie o istocie omawianego problemu, ale
także trafnie i z dużym wyczuciem dotykały przyczyn wielu zjawisk.
BORE, którego "emisariusze" niemal urzędują w gmachu ministerstwa, nie
wspomina w swoim ostatnim "Biuletynie" o tym, co w tym roku będzie na
liście ekologicznych przebojów wyższych sfer, na co powinni mieć baczenie
społecznicy i entuzjaści zajmujący się ochroną środowiska. BORE milczy o
sprawach, nad którymi debatuje sejmowa Komisja. Ani słowa o zamiarze
wskrzeszenia EJ w Żarnowcu, żadnego konkretu na temat kontrowersyjnych planów
ucywilizowania Wisły. To milczenie, choć może obrodzić złotem, jest bardzo
dwuznaczne i niepokojące. Co jest grane? Przeoczenie, ignorancja czy
manipulacja?
Mnie, zaściankowego ekologa, interesuje przede wszystkim, o jakie sprawy
potyka się Ministerstwo Ochrony Środowiska, o czym dyskutują posłowie i co z
tego wynika dla takich, jak ja, oddolnych i z inicjatywą. Z dalszej części -
wytłuszczonego i oprawionego w ramkę - tekstu dowiedziałem się, że informując
BORE, pomagam mu "w spełnianiu jednej z jego zasadniczych powinności",
czyli umożliwianiu ruchom ekologicznym koordynacji działań.
Moim skromnym zdaniem, ruchowi ekologicznemu nie trzeba umożliwiać
koordynacji. Pokazały to liczne akcje i spotkania w niedawnej przeszłości.
Trzeba mu natomiast dostarczać rzetelnych i aktualnych informacji, do których
dostępu strzegą (jak to się okazuje) nie tylko państwowi Cerberzy.
Wypisywanie takich frazesów, które brzmią jak echo minionej epoki (w stylu:
"Ekolodzy wszystkich maści łączcie się... my Wam skoordynujemy działania i
skanalizujemy informacje. Podamy, co trzeba i komu trzeba - według własnego
uznania...") dowodzi, że BORE postawiło na model Orwella. Zachęcanie, aby do
"centrali" trafiały wieści o tym, o czym ruch zdążył się już poinformować,
świadczy, że są i tacy, do których nie powinny one dotrzeć. Czy mogę się
mylić?
Może więc - Droga Redakcjo Biuletynu - ekologiczniej byłoby nie marnować
nieekologicznego papieru pod pozorem ekologicznej misji. Ekologiczniej byłoby
również nie dawać plamy, której nie usunie nawet nieekologiczny OMO.
Jerzy Jurczak
architekt krajobrazu, jakiś czas w delegacji
Warszawa, 22.3.94
List otwarty
do Krajowego Centrum Edukacji Ekologicznej
Dubois 9, Warszawa,
Szanowni Państwo!
Rozpowszechniają Państwo zestaw edukacyjny pt. "ZROZUMIEĆ NASZE ŚRODO
WISKO", finansowany przez firmę Du Pont/Conoco. Uważamy to za poważne
nieporozumienie. Podważa ono wiarygodność Krajowego Centrum Edukacji
Ekologicznej.
Koncern chemiczny Du Pont należy do największych trucicieli
naszej planety (o czym można przeczytać m.in. w ZB 3/93 - na podstawie
materiałów Greenpeace'u). Jest on m.in. jednym z największych na świecie
producentów freonów, niszczących warstwę ozonową; odkrył i produkuje do
dziś etylek ołowiu jako dodatek do benzyny - benzynę ołowiową wycofuje
się w wielu krajach, gdy spaliny z niej są silnie trujące: Du Pont zapłacił
amerykańskim farmerom wysokie odszkodowania za zniszczenia plonów spowodowane
stosowaniem jednego z pestycydów tej firmy. Należy też do największych na
świecie producentów toksycznych odpadów. Czy oni na pewno pomogą nam
"zrozumieć środowisko"? Przedstawione powyżej fakty pozwalają nam w to
wątpić.
Nie dalibyśmy omawianych materiałów edukacyjnych naszym dzieciom - nie
tylko ze względu na zawarte w nich sformułowania typu: "życiodajny efekt
cieplarniany" oraz proponowane ćwiczenia w rodzaju budowania
"prostego (!) modelu lasu równikowego"... w akwarium (co,
naszym zdaniem, może prowadzić do niedoceniania złożoności i niepowtarzalności
tego ekosystemu). Niezależnie od treści, edukacja ekologiczna we współpracy z Du
Pontem wydaje nam się równie niestosowna, jak nauczanie o prawach człowieka z
podręcznika opracowanego przez doradców Stalina.
Warszawska Grupa Federacji Zielonych
c/o Paweł Listwan
ul. Kompanii "Kordian" AK 2/29
02-495 Warszawa
662-78-85
W SPRAWIE
ZIELONEJ REKOMENDACJI
Wobec bliskich wyborów samorządowych ujawniają się różni "Zieloni" z
własnego nadania, które to zjawisko sygnalizował w ZB 58 p. Stanisław Zubek,
znany jako bezkompromisowy działacz ekologiczny, walczący od dawna z
barbarzyńskim niszczeniem przyrody Pienin (animator i organizator akcji TAMA
TAMIE). Przypominam tę skądinąd powszechnie znaną okoliczność, albowiem stanowi
ona niepodważalną legitymację p. Zubka do zabierania głosu w sprawie tytułu do
rekomendowania kandydatów do reprezentowania środowisk proekologicznych.
Otóż p. Zubek zakwestionował publicznie tytuł Polskiej Partii Zielonych
(PPZ) do zgłaszania gotowości reprezentowania środowisk proekologicznych. Jak
dotąd, jedyne publiczne zaistnienie PPZ to wysoce niefortunny start w wyborach
parlamentarnych'91 (w koalicji z Polską Partią Ekologiczną - PPE - obok 2 innych
mieniących się ekologicznymi komitetów wyborczych), w którym "gwoździem
programu" była prezentacja telewizyjna milczącego bioterapeuty dra Szacha oraz
późniejszy już, szokujący komentarz do tego faktu ze strony Janusza
Bryczkowskiego (wicelidera koalicji wyborczej PPE i PPZ). Są to wydarzenia tak
nieodległe w czasie i powszechnie znane, że trudno chyba rozsądnie liczyć na ich
pamięciowe zatarcie. O ile jednak PPZ ma jakieś inne jeszcze, może bardziej
pozytywne, dokonania na swoim koncie, którym brak jedynie odpowiedniego
nagłośnienia, jest jeszcze trochę czasu na uczynienie tego. Liczę, że Redakcja
ZB skłonna będzie udzielić dla tego celu PPZ swoich łamów. Czekamy.
Andrzej Delorme
WYSYPISKO ZA MILIARDY -- A JA POMYŚLAŁEM SOBIE...
Przeczytałem w naszej lokalnej prasie króciutki artykuł o gminie, która
zaczęła poważnie myśleć o zrobieniu porządnego gminnego wysypiska śmieci. Próbne
wiercenia terenu przeprowadzono już 4 lata temu, kosztowało to wtedy 5 mln
złotych. Budowa wysypiska ma ruszyć niebawem. Sama dokumentacja będzie
kosztowała 200 mln zł, natomiast wybudowanie wysypiska pochłonie sumę ~ 2
mld.
A ja pomyślałem sobie ekologicznie, i tak: za te 5 mln poświęconych na
wiercenia byłbym w stanie zebrać kupę materiałów nt. segregacji śmieci,
przetwarzania itp. A także stworzyć cały projekt podzielony na etapy - jak
wprowadzić segregację w gminie. Suma 200 mln., przeznaczona na dokumentację,
spokojnie starczyłaby mi na ulotki i przygotowania do spotkań z mieszkańcami aby
przekonać ich, że segregacja i powtórne używanie surowców jest najrozsądniejszym
rozwiązaniem problemu śmieci. Za te pieniądze w imię dobra Matki Ziemi mógłbym
nawet każdego człowieka z osobna przekonywać na kolanach. Natomiast ostatnia
suma, ~ 2 mld., na pewno by mi starczyła na zorganizowanie całej zbiórki,
zrobienie pojemników, kompostowni itd. Pieniądze, które by mi zostały,
przeznaczyłbym na wydanie książki zawierającej potrzebne materiały i zdobyte
przy tej robocie doświadczenie - czyli jak rozwiązać ekologicznie problem
śmieci w gminie, ponieważ tak nieekologicznie myślących gmin, jest mnóstwo. Och!
Nie ma co tak rozmyślać! Może tak można naprawdę? Zresztą, chyba najtrudniej
byłoby mi wtedy znaleźć paru ludzi, na których można by liczyć. Przecież już
teraz u siebie w ruchu ekologicznym mam problem, by znaleźć choć ze dwie osoby
chcące pomóc w zbiórce makulatury, a co dopiero w takim dużym przedsięwzięciu.
Szkoda, bo problem wysypisk chodzi mi po głowie - przecież to są wrzody na Matce
Ziemi. Budowanie wysypisk tak naprawdę niczego nie rozwiązuje; jest to
przekładanie problemu na później, na nasze dzieci.
Podobne pomysły powstają, gdy słyszę, że ktoś tam gdzieś chce budować nowe
elektrownie zamiast dążyć w kierunku oszczędzania energii. Albo przeprowadzać
edukację ekologiczną nie tak, jak trzeba. Co mam zrobić, aby móc te pomysły
zrealizować?
Mirek Kowalewski
z MONDVERDAJ
UBRANIA EKOLOGICZNE I WEGETARIAŃSKIE
Wiadomo - ekologiczne to takie, które zrobiono bądź wyprodukowano w sposób
jak najmniej szkodliwy dla środowiska, zużywając jak najmniej surowców
nieodnawialnych np. węgla wytwarzającego prąd potrzebny do produkcji maszynowej
w fabrykach. Nasuwa się tu wniosek, iż najlepsze byłyby z materiałów robionych
na ręcznych krosnach tkackich i szyte później też ręcznie bądź na maszynach do
szycia korzystających z prądu wytwarzanego z alternatywnych źródeł energii. Po
drugie: ubrania ekologiczne powinny być robione tylko z tkanin ulegających
biodegradacji. Ogólnie surowce włókiennicze dzieli się na naturalne i chemiczne.
Naturalne są pochodzenia roślinnego: len, bawełna, konopie, juta, ramia, sizal,
manilla itp., jak też pochodzenia zwierzęcego: wełna owcza, kozia, wielbłądzia,
sierść zajęcza i królicza, a także jedwab. Natomiast włókna chemiczne dzielimy
na włókna sztuczne i syntetyczne. Włókna sztuczne robi się z celulozy drzewnej,
otrzymywanej przeważnie ze świerka i sosny. Należą tu także włókna białkowe z
kazeiny mleka, a także kauczuk. Najbardziej nieekologiczną grupą są włókna
syntetyczne: poliamidowe, poliestrowe, polichlorowinylowe itd. Na rzecz ich
nieekologiczności przemawia także strasznie duża wodochłonność przy produkcji. I
tak do wyprodukowania 1 tony tkaniny bawełnianej zużywa się 6-30 m3 wody, do
wyrobu 1 tony włókien sztucznych (wiskozy) potrzeba 800 m3 wody. Natomiast na
wyprodukowanie 1 tony włókien syntetycznych, poliamidowych (typu Kapron) zużywa
się 5.000 m3 wody. Można więc powiedzieć, że kupowanie ubrań z włókien
naturalnych, a nie sztucznych czy syntetycznych jest znaczącym oszczędzaniem
wody. Przy zakupie warto więc zawsze spojrzeć na metkę i zobaczyć, z jakich
surowców jest dany produkt.
Całkiem inną sprawą są ubrania z odzysku, np. po starszym rodzeństwie
(używane), kupowane w komisach lub ciuch-budach na kilogramy. Należą też do tej
grupy ubrania robione z różnych skrawków materiału zebranych z nie nadających
się do noszenia starych ubrań. To też są jak najbardziej ubrania ekologiczne,
choć mogą być w części lub całości zrobione z tkanin sztucznych bądź
syntetycznych. Pojawia się tutaj taki problem, że nie zawsze to, co jest
ekologiczne jest zdrowe dla człowieka. Otóż, jak stwierdzają radiesteci i
niektórzy lekarze medycyny konwencjonalnej, włókna sztuczne - a jeszcze bardziej
syntetyczne - tworzą jonizację plusową, czyli niekorzystną dla naszego zdrowia.
Niektórzy ludzie są też uczuleni na materiały syntetyczne i nawet gdyby chcieli,
nie mogą ich nosić. Wielu zapewne powie, że oni jednak nie odczuwają żadnych
widocznych zmian w zdrowiu, nosząc syntetyki. Może też tak być, ponieważ są
organizmy mniej i bardziej na to wrażliwe, zresztą nikt chyba od tego jeszcze
nie umarł. Róbcie w tym przypadku, jak sami uważacie. Jeżeli chodzi o mnie, to
chciałbym już nosić same ubrania z włókien naturalnych, tzn. ekologicznych i
zdrowych, byłaby to także zapewne dobra chodząca reklama. Postanowiłem jednak
donosić do zdarcia swoje zwykłe ciuchy, aby było bardziej ekologicznie.
Niestety, nie wiedziałem, że będzie to trwało tyle lat.
Minęło parę lat i czas zrobił swoje, niektóre z ubrań przekwalifikowały
się już na ubrania robocze, a później będą szmatkami do czyszczenia roweru. Mam
już nawet swoje pierwsze ubrania z lnu i gruby sweter wełniany na chłodne
chwile.
Dla wrażliwych ludzi przy temacie ubrań pojawia się jeszcze jedna ważna
sprawa - czy są wegetariańskie? Trochę dziwnie to brzmi - wegetariańskie
ubrania. Zaliczyć do nich można te ciuchy, które nie powstały z torturowania i
zabijania zwierząt. I tak, jeżeli wełna jest z owiec hodowanych w wielkich,
przemysłowych owczarniach, gdzie zwierzęta przeżywają męki, to z ich wełny
ubrania nie będą wegetariańskie. Mnie na szczęście udało się mieć sweter z wełny
owiec hodowanych u mojej babci - a więc wiem, jak były traktowane. Niestety,
przy kupowaniu takiego swetra w sklepie ciężko nam będzie dociec, z jak
traktowanych owiec pochodzi wełna. Może by tak powstała jakaś firma, zwracająca
na to uwagę? Ostatnio, czytając o jedwabnikach dowiedziałem, że: "Naturalnie
poczwarka jedwabnika po kilku dniach przeobraża się w motyla. Zmiękcza on
specjalną wydzieliną oprzęd i przez powstały otwór wydostaje się na zewnątrz.
Przy hodowli nie dopuszcza się do przebicia kokonu. Kokony poddaje się
zamorzaniu gorącą parą wodną lub gorącym powietrzem." Wynika więc z tego, że
aby otrzymywać jedwab naturalny, zabija się jedwabniki. Na szczęście nie mam nic
z jedwabiu i myślę, że będę mógł bez niego się obyć.
Jest jeszcze sprawa skór zwierzęcych, które są produktem zdrowym. Badania
radiestezyjne wykazały pozytywne promieniowanie skór na organizm człowieka, lecz
pochodzących jedynie od zwierząt roślinożernych. Natomiast skóry zwierząt
mięsożernych strasznie źle oddziaływują i tak skóra lisa noszona jako kołnierz
może być przyczyną ostrych bólów głowy. Skóry mogą być produktem ekologicznym,
gdyby zaczęto je wyprawiać nie za pomocą trujących chemikaliów, lecz w jakiś
bardziej ekologiczny sposób, np. jak robili to Indianie. Niestety, skóry są
produktem nieetycznym i wątpię w to, by była jakaś szansa na to, aby powstała
jakaś firma zajmująca się pozyskiwaniem skór ze zwierząt umarłych śmiercią
naturalną. Jej pracownicy musieliby chyba chodzić za każdym starym zwierzakiem i
czekać niczym kostucha z kosą na okazję. No i to na razie tyle. Jeżeli ktoś
miałby coś do dodania lub zarzucenia, to bardzo proszę.
Mirek z MONDVERDAJ
Przyszłości 31/3
70-893 Szczecin
CZYM JEST GAZETKA EKOLOGICZNA?
Na jednym ze spotkań ruchu MONDVERDAJ rozmawialiśmy na temat gazetek eko
logicznych. Jest już ich nawet sporo na naszym rynku. Może by tak wybrać, które
najlepsze? Może jakieś są w ogóle niepotrzebne? Po rozmowach stwierdziliśmy, że
wszystkie są potrzebne i mocno służą sprawie propagowania ekologii. Każde z tych
czasopism ma trochę inny charakter: jedno jest dla profesjonalistów, drugie dla
amatorów, jeszcze inne o sztuce ekologicznej itd. itd. Chciałbym przy okazji
zwrócić uwagę na nowe pismo "Zielona Arka", które chyba jako jedyne jest
w przeważającej mierze dla dzieci. Dużo artykułów, listów, doniesień i rysunków
wykonują dzieciaki z podstawówek. Zastanawialiśmy się też nad tym, jakie z
czasopism robione jest najbardziej ekologicznie. I tutaj jednogłośnie wygrały
"ZIELONE BRYGADY". Nie są one drukowane, jak większość gazet, na papierze
kredowym, lecz zwykłym. Poza tym na małej stronicowej powierzchni zamieszcza się
bardzo dużo informacji dzięki malutkiemu drukowi (oszczędność papieru).
Pojedyncze egzemplarze rozsyłane są dzięki pomysłowości bez kopert (oszczędność
papieru). Artykuły można pisać na papierze nawet z jednej strony czymś
zadrukowanym bądź zarysowanym, tzw. papier 100% z odzysku (oszczędność papieru).
Redakcja ZB nie udaje wielkich przepychem firmowców i też, gdzie może, na takich
kartkach odpisuje (oszczędność papieru). I tak na temat czasopism ekologicznych
można by długo rozmawiać - jeżeli chcecie, to spróbujcie, może dojdziecie do
jakiś ciekawych wniosków. Wracając do pytania postawionego w tytule: czym jest
gazetka ekologiczna?, padły następujące odpowiedzi. Jest:
możliwością zwrócenia się zwykłych ludzi z jakąś prośbą do ekologów;
możliwością wywołania dyskusji na jakiś ekologiczny temat;
możliwością zebrania ludzi do jakiejś wielkiej wspólnej akcji;
możliwością pokazania swojego innego spojrzenia na daną sprawę;
możliwością pochwalenia kogoś za zrobienie czegoś wielkiego dla
przyrody;
możliwością dotarcia do ludzi nie interesujących się jeszcze ekologią i
zainteresowania ich tą problematyką;
możliwością wymiany informacji i doświadczeń między ekologami;
możliwością publicznego oskarżenia kogoś za czyny nieekologiczne;
możliwością ogłoszenia jakiegoś wielkiego eko-odkrycia;
możliwością zbierania informacji na interesujące nas tematy;
możliwością samoedukacji ekologicznej;
możliwością skuteczniejszej niż gdzie indziej reklamy firm
ekologicznych.
Mimo tak wielu wspaniałych zalet, kupowalność gazetek ekologicznych jest
strasznie niska. Dowiedziałem się niedawno od osoby, która rozmawiała z
kierownikiem "Ruchu", że na czasopisma ekologiczne jest bardzo mały popyt.
Niektóre z tytułów potrafią mieć nawet 80% zwrotów.
Myślę, że brak pieniędzy nie jest wytłumaczeniem, przecież można sprzedać
parę kilogramów makulatury, parę butelek, czy też zjeść o 3 bułki mniej w
miesiącu. Można też poprosić swoją bibliotekę szkolną o prenumeratę; w ten
sposób przypadkowo może zainteresować się ekologią dużo osób. A więc ruszmy
się!
Mirek Kowalewski
z MONDVERDAJ
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94