"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94
"PRAWDZIWYCH POLAKÓW" NIE INTERESUJE OCHRONA ŚRODOWISKA
Nieformalny organ polskiej Prawicy (eksponującej wierność tradycyjnym,
narodowo-katolickim wartościom, nieprzejednanej wobec komunizmu oraz niechętnej
opcjom postulującym neutralność światopoglądową państwa), "GAZETA POLSKA",
ogłosiła w n-rze 8/94 wyniki ankiety czytelniczej, prezentujące m.in.
preferencje problemowo-tematyczne swych czytelników. W rankingu 18 tematów
przedstawionych czytelnikom "ochrona środowiska" znalazła się na przedostatnim
miejscu (pierwsza piątka tej listy to: poczynania postkomunistów, poczynania
dawnych komunistów, losy polskiej Prawicy, obserwacja Belwederu, polskie
tradycje narodowe). W oparciu o wyniki tej ankiety ustalono także sylwetkę
typowego respondenta, którym jest "wykształcony mężczyzna w średnim wieku z
dużego miasta, pracownik najemny raczej niż samodzielny".
Dla takiego zatem kręgu czytelniczego GP sprawy ochrony środowiska (mieszczące
przecież także sytuację ekologiczną własnego kraju) są mało znaczące wobec
poczynań komunistów czy polskich tradycji narodowych. Dziwi to wielce, albowiem
kryzys ekologiczny w Polsce to niekwestionowane dzieło komunistów, a jego
czynnik sprawczy - "socjalistyczne uprzemysłowienie kraju", wymierzony był w
swych założeniach w polskie tradycje narodowe (miała ona m.in. wykorzenić z nich
miliony ludzi przesuniętych ze wsi do przemysłu, przekształcając ich w
zatomizowaną ludzką masę podatną na polityczne i propagandowe manipulacje
komunistycznej władzy). Dowodzi to ograniczoności horyzontów umysłowych tych
czytelników, niezdolnych ujmować najważniejszych dla naszego bytu społecznego
spraw w ich systemowych powiązaniach. A przecież o tym, że komunizm w samej swej
istocie był tyleż totalnie antyludzki, co i najgłębiej antyekologiczny, mówi i
pisze się w ostatnich latach sporo. Ujawnia się też coraz pełniej ogrom
zniszczeń i zagrożeń spowodowanych przez ten zbrodniczy system na rozległych
obszarach b. ZSRR (o czym pisał ostatnio choćby Ryszard Kapuściński w książce
"Imperium", Warszawa 1993). Na skrajnie wobec środowiska niszczycielski
charakter komunizmu wskazywał też w swej najnowszej książce Zbigniew Brzeziński
(wyd. pol. "Bezład", s. 43-44), wiążąc to z właściwym temu systemowi
usprawiedliwianiem wszelkich działań ich służebnością wobec docelowej utopijnej
wizji społeczeństwa. Także Kościół katolicki - niekwestionowany dla polskiej
Prawicy autorytet - deklaruje wyraźnie proekologiczne stanowisko (chociaż nie
zawsze wystarczająco konsekwentne, o czym już na tych łamach pisałem - ZB 38-39,
s. 41-42).
Ta obojętność wobec spraw ekologii zamanifestowana w kręgu czytelników GP, nie
stanowi skądinąd czegoś właściwego całej formacji ideowo-politycznej
określającej się jako polska Prawica. W prezentowanych w ubiegłorocznej kampanii
wyborczej dokumentach programowych niektórych ugrupowań określających się jako
prawicowe można było znaleźć poważne i kompetentne potraktowanie tych spraw (np.
przez Porozumienie Centrum czy Partię Chrześcijańskich Demokratów - co starałem
się zaprezentować w ZB 50-52; ekologiczny dokument pierwszej z nich spotkał się
nawet z pozytywną wzmianką znanego działacza ekologicznego - ZB 53, s. 14).
Uderzał natomiast brak zainteresowania sprawami ekologii ze strony takich
ugrupowań, jak SLD, KPN, Koalicja dla Rzeczypospolitej, UPR, Partia
Konserwatywna. Zdawkowo potraktowało je ZChN, a niewiele uwagi poświęciło SLCh.
Stosunek do spraw ekologii nie korespondował zatem w jakiejkolwiek mierze z
ideowo-politycznym podziałem na obozy Lewicy i Prawicy (jeżeli w dzisiejszych
polskich warunkach posiada on jakikolwiek dający się określić sens).
Zauważalna jest jednak pewna rezerwa naszych kręgów prawicowych wobec różnej
maści ekologistów, ukształtowana przez pochodzący z Zachodu stereotyp ekologisty
jako lewackiego kontestatora - "alternatywnego", inspirowanego "neopogańską"
ideologią NEW AGE. Echem tego zdają się być uwagi rozsiane w głośnej (chyba
przez swą kuriozalność) książce Jana Marii Jackowskiego "Bitwa o Polskę".
Pisałem o tym już na łamach ZB (w n-rach 49 i 55).
Okres, jaki upłynął od upadku władzy komunistycznej w Polsce, jak też
wspomniana wyżej kampania wyborcza'93, rozpatrywane w aspekcie spraw ekologii
skłaniają do kilku uwag i niewesołych refleksji.
Obserwacja życia politycznego kraju we wskazanym okresie wskazuje na niezwykle
niską jakość elit politycznych - zarówno tych, które rządziły do jesieni'93, jak
też tych, które w wyniku ostatnich wyborów przejęły ster rządów. Ta
pesymistyczna ocena dotyczy całej tzw. klasy politycznej, a jednym z symptomów
niskiej jej jakości jest właśnie stosunek do spraw ekologii. Interesowały one
obóz opozycyjno-solidarnościowy, dopokąd dostarczały niezwykle nośnych
argumentów w walce z komunistyczną władzą, natomiast jesienne przejęcie władzy w
1989r. uwidoczniło, jak bardzo instrumentalne i koniunkturalne było to
zainteresowanie. Wykazała to natychmiast sprawa EJ ŻARNOWIEC, której budowę
wprawdzie ostatecznie zlikwidowano w r. 1990, ale stało się to w wyniku
dramatycznych protestów polskich ruchów ekologicznych, a powinno było nastąpić
zaraz po przejęciu władzy, zgodnie z deklaracjami w dokumentach OKRĄGŁEGO STOŁU
z kwietnia'89 (w których strona opozycyjno-solidarnościowa domagała się
bezwzględnej rezygnacji z energetycznej opcji jądrowej). Dalszy rozwój sytuacji
wykazał zasadność oskarżania nowych rządzących o to, że sprawy ekologii są dla
nich jedynie kłopotliwym "piątym kołem u wozu", którym najlepiej nie zajmować
się wcale w nadziei, iż może jakoś rozwiążą się same. To pełne goryczy
oskarżenie pojawiło się już w lecie 1990r. na łamach dwutygodnika młodej
inteligencji "ELITA" (który okazał się efemerydą). Zainteresowanie sprawami
ekologii sprowadzało się głównie do posługiwania się resortem ochrony środowiska
w koalicyjnych przetargach. W wyniku takich gier politycznych przypadał on nawet
tak kuriozalno-groteskowej postaci, jak szef resortu ochrony środowiska w
rządzie H. Suchockiej, który tak szybko zdobył herostratesową sławę, że nie był
w stanie dotrwać do końca kadencji tego gabinetu. Przypominam to wszystko dla
wykazania, że stanowisko czytelników GP wobec spraw ekologii zdaje się dość
dobrze korespondować ze stanowiskiem całej polskiej klasy politycznej wobec tych
spraw. Wymagają one bowiem systemowego widzenia problemów, z uwzględnianiem ich
rozlicznych powiązań oraz w horyzontach czasowych przekraczających perspektywę
najbliższych wyborów parlamentarnych.
Niedawno na łamach "WPROST" (nr 12/94) znany ekonomista prof. Jan Winiecki
rozwinął rzuconą wcześniej przez J.K. Bieleckiego myśl o socjalizmie gorszym w
swych skutkach od wojny, formułując ją w sposób dla ekonomistów bezdyskusyjny:
"że przezwyciężenie następstw socjalizmu jest trudniejsze niż przezwyciężenie
następstw wojny" (s. 28). Należy do nich przede wszystkim wykreowany przez
komunizm społecznie nieużyteczny wielki przemysł - obciążający jedynie
gospodarkę i niszczący środowisko. A właśnie ukazanie przeze mnie tej sprawy
jako warunku wyjścia z kryzysu ekologicznego spowodowało gniewne protesty takich
"ekologistów" jak J.T. (ZB 43, s. 28-9) oraz prof. Romuald Olaczek (ZB 47, s. 18-
9), w których moralne oburzenie na moją rzekomą pogardę do "roboli" zastępowało
merytoryczne argumenty. Bowiem również bezdyskusyjna jest teza o niemożności
poprawy sytuacji ekologicznej bez likwidacji hypertroficznej produkcji
surowcowej nie uzasadnionej potrzebami rynku. Wiadomo zaś, iż musi się to wiązać
z przejściową utratą zatrudnienia znacznej części wykreowanej przez komunizm
"wielkoprzemysłowej klasy robotniczej" (bazy potężnych, branżowych
lobbies). Skoro nie chcą tego akceptować niektórzy "ekologiści", czegóż
można oczekiwać po spragnionej władzy klasie politycznej, upatrującej w
"wielkoprzemysłowych robotnikach" potencjalną klientelę wyborczą, wartą
pozyskania najbardziej bałamutnymi i nonsensownymi obietnicami czy nawet
pociągnięciami (jak np. podtrzymaniem zgubnej ekologicznie produkcji surowcowej
w HTS kosztem udzielenia gwarancji państwowych na zakup linii ciągłego odlewania
stali).
Takie to uwagi i niewesołe refleksje nasunęły mi się, gdy przeczytałem o
ekologicznej obojętności "Prawdziwych Polaków", po których jako bezkompromisowo
nastawionych depozytariuszach tradycyjnych narodowych wartości można było się
spodziewać konsekwentnego tropienia wszelkich postaci zła, jakie sprowadziły na
kraj komunistyczne rządy. A właśnie dewastacja środowiska i głęboki kryzys
ekologiczny to jeden z najbardziej dla narodu zgubnych (wszak zagraża jego
biologicznemu przetrwaniu, jego przyrodzie, majątkowi i dziedzictwu kultury
materialnej) przejawów tego zła.
Andrzej Delorme
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94