"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94
COŚ DLA SMAKOSZY
Dla amatorów szklarniowych warzyw, a także nowalijek mam niezbyt
pocieszające wieści. Zawartość azotanów w warzywach liściastych nadal utrzymuje
się na przerażająco wysokim poziomie. Na zajęciach z fizjologii roślin badaliśmy
wpływ nadmiernego nawożenia mineralnymi nawozami azotowymi na zawartość azotanów
w warzywach. I cóż się okazało? Holenderska sałata (ta pakowana w folię) zawiera
ponad 4000 mg N-NO3/kg świeżej masy. W wyprodukowanym w polskich szklarniach
selerze naciowym zawartość azotanów była równie wysoka. Jakby ktoś nie wiedział,
ile to jest 4000 mg/kg świeżej masy, to podaję obowiązujące normy dopuszczalnej,
maksymalnej zawartości azotanów:
dla sałaty - Polska 276 mg/kg świeżej masy
Niemcy 690
Austria 805
Holandia 805
Belgia 805
Szwajcaria 805
Francja 920
dla szpinaku - Polska 276
Francja 460
Niemcy 460
Austria 575
Belgia 575
Holandia 805
Szwajcaria 805
Jak więc widać, w przypadku badanej sałaty, polska norma została
przekroczona "ledwie" 14,5 raza.
Może warto dodać, że Komitet Ekspertów FAO/WHO ds. Dodatków do Żywności
ustalił maksymalną dopuszczalną dla człowieka dzienną dawkę azotanów na 5 mg/kg
masy ciała. Oznacza to, że dorosły człowiek o masie ~ 60 kg nie powinien
pobierać więcej niż 300 mg azotanów w dziennej racji pokarmowej (czyli kilka
liści wspomnianej sałaty). Należy przy tym pamiętać, że azotany to nie tylko
warzywa, lecz także woda pitna, peklowane mięso, mleko, sery podpuszczkowe. A
teraz o tym, w jaki sposób szkodzą nam wspomniane związki.
W pierwszym etapie redukcji azotanów powstają azotyny i to przede
wszystkim one są toksyczne. Redukcja zachodzi już w jamie ustnej lub dalszych
odcinkach przewodu pokarmowego, głównie na skutek działania drobnoustrojów.
Azotyny wchłaniane z żołądka przenikają do krwi i utleniają żelazo hemoglobiny,
powstaje metahemoglobina - nieczynna w procesie oddychania. Schorzenie o nazwie
metahemoglobinemia żywieniowa było już przyczyną śmierci niemowląt karmionych
marchwianką. Nadmierna obecność azotanów i azotynów wpływa ujemnie na stopień
przyswajania witamin A i B oraz miedzi i białka. Biorą one także udział w
tworzeniu N-nitrozoamin, których 80% wykazuje właściwości rakotwórcze.
Przypominam, że do warzyw gromadzących szczególnie duże ilości azotanów
należą: sałata, szpinak, rzodkiewka, marchew, seler, pietruszka, burak, kapusta
i ziemniak. Natomiast w generatywnych częściach roślin, tj. owocach i nasionach
zawartość azotanów i azotynów jest stosunkowo mała.
Dla ciekawskich i niedowiarków podaję prosty sposób wykrywania obecności
azotanów w warzywach. Należy zdobyć związek chemiczny dwufenyloaminę
rozpuszczoną w kwasie siarkowym. Badany fragment warzywa rozgniatamy i zalewamy
kilkoma kroplami dwufenyloaminy.
W wypadku obecności azotanów obserwujemy błyskawiczne zabarwienie roztworu
na kolor niebieski. Im ciemniejsza barwa, tym więcej azotanów znajduje się w
tkankach, osiągając wartości kilku tysięcy mg/kg świeżej masy przy intensywnym,
granatowym zabarwieniu. Metody tej nie można jednak stosować do warzyw
zawierających karoten (np. marchew), gdyż po zadziałaniu kwasem siarkowym
zabarwia się on na niebiesko.
Sebastian Krajewski
W dodatku do "Dziennika Zachodniego" - "Zdrowie i Środowisko" z 2.6.93
znalazłam wykaz konserwantów szkodliwych dla zdrowia lub wręcz zakazanych przez
polskie normy:
E 102 -- niebezpieczny
E 221 -- zaburzenia jelit
E 103 -- zakazany
E 222 -- zakazany
E 104 -- podejrzany
E 223 -- podejrzany
E 105 -- zakazany
E 224 -- zakazany
E 110 -- niebezpieczny
E 226 -- niebezpieczny
E 111 -- zakazany
E 230 -- szkodl. dla skóry
E 120 -- niebezpieczny
E 231 -- niebezpieczny
E 121 -- zakazany
E 232 -- zakazany
E 122 -- podejrzany
E 233 -- podejrzany
E 123 -- b. niebezpieczny
E 239 -- rakotwórczy
E 124 -- niebezpieczny
E 240 -- podejrzany
E 125 -- zakazany
E 241 -- zakazany
E 126 -- zakazany
E 250 -- zaburz. ciśnienia
E 127 -- niebezpieczny
E 312 -- podejrzany
E 142 -- rakotwórczy
E 320 -- cholesterol
E 150 -- podejrzany
E 321 -- podejrzany
E 151 -- podejrzany
E 330 -- rakotwórczy
E 152 -- zakazany
E 338 -- zaburzenia żołądkowe
E 171 -- podejrzany
E 339 -- podejrzany
E 173 -- podejrzany
E 340 -- podejrzany
E 180 -- podejrzany
E 341 -- podejrzany
E 181 -- zakazany
E 407 -- zakazany
E 210 -- rakotwórczy
E 450 -- rakotwórczy
E 211 -- rakotwórczy
E 461 -- rakotwórczy
E 212 -- rakotwórczy
E 462 -- rakotwórczy
E 213 -- rakotwórczy
E 463 -- rakotwórczy
E 214 -- rakotwórczy
E 465 -- rakotwórczy
E 251 -- niebezpieczny
E 252 -- zakazany
E 130 -- zakazany
E 131 -- rakotwórczy
E 311 -- powoduje wysypki
E 141 -- podejrzany
E 215 -- rakotwórczy
E 466 -- rakotwórczy
E 217 -- rakotwórczy
E 471 -- podejrzany
E 220 -- niszczy wit. B12
Jolka Dominiak
POSZUKUJĘ...
...producentów toreb i torebek papierowych do pakowania książek.
GŁÓWNA KSIĘGARNIA NAUKOWA im. Bolesława Prusa Spółka Cywilna
Krakowskie Przedmieście 7,
00-068 Warszawa, 26-18-35, 26-64-49
..."Beek" nr 1-7, "Skowyt" nr 1-3, 5; rysunki, plakaty,
grafiki, informacje dotyczące praw zwierząt i wegetarianizmu.
Bezmięsny Klub Korespondencyjny
c/o Iwona Kotula
Chmielowice, Zielona 3
46-070 Komprachcice, woj. opolskie
...kontaktu z początkującymi wegetarianami w celu zapoznania się z owym
stylem życia oraz z ludźmi, mogącymi mi udzielić niezbędnych rad w tym
zakresie.
Bogumiła Szmidt
Spacerowa 47
44-251 Rybnik-Boguszowice
OFERUJĘ...
...własnoręcznie recyklingowane korety różnego formatu.
Remigiusz Okraska
Mrzygłodzka 50
42-404 Zawiercie
Sprzedam duży, wygodny, całoroczny dom z terenem rolnym 5 ha, na
wsi, ale odosobniony, pięknie położony na skraju lasu, niedaleko parku
narodowego, morza, jezior. Najczystsze środowisko w Polsce, woj. słupskie.
Możliwa ekologiczna uprawa i hodowla. Tereny objęte programem pomocy z funduszu
PHARE. Cena obiektu 28.000 USD (równowartość) do negocjacji.
J. Majewski
skr. 1058, 40-001 Katowice
0-32/58-83-65
KTO JEST ASCETĄ?
Gdy wspominam w towarzystwie, że jestem wegetarianinem, że stronię od
używek, od telewizji i wielu innych, krzykliwych i otumaniających rozrywek,
słuchacze zaczynają ubolewać nad monotonią i ubóstwem takiego życia i kwitują je
zwykle jednym słowem: "asceza". Mając na myśli, oczywiście, negatywny wydźwięk
potocznego rozumienia ascezy jako umartwiania się, surowego fizycznego (często
też psychicznego) traktowania własnej osoby. Ten typ argumentowania w sporze
jest klasycznym nieczystym chwytem, polegającym nie na odnoszeniu się do
przedmiotu sporu, ale na odpowiednim "oprzymiotnikowaniu" osoby, z którą spór
się prowadzi. I tak jestem "ascetą" z tego samego powodu, dla którego Sokrates
mający rację bywa określany przez rozmówców niewybrednymi obelgami. Jest to w
niektórych okolicznościach bardzo skuteczny sposób obrony. Nie wprost. Nie
poprzez obronę, lecz atak na zupełnie innym froncie, przez co odchodzi w
niepamięć właściwy temat dyskusji.
Nikt mi nie wmówi, że tzw. "statystyczny Polak, który spędza przed
telewizorem średnio 3 i pół godziny dziennie" (Jak sroki w gnat, "Gazeta
Wyborcza" nr 159, 10-11.7.93, s. 1), prowadzi życie bogate i barwne. (Chyba,
że rozumie się pod tymi określeniami ilość drogich dóbr, jakimi się przy tym
otoczy i fakt, że program odbiera w kolorze.) Zabawmy się w statystykę -
oczywiście ze świadomością, że cyfry przekazują tylko część prawdy. 3,5 godz.
dziennie oznacza 24,5 godziny, czyli całą dobę tygodniowo. Biorąc pod uwagę
fakt, że w ciągu doby zwykle jeszcze śpimy, przygotowujemy posiłki, jemy itd.,
to wyjdzie, że pełne 2 dni w tygodniu próbujemy dojrzeć coś w magicznym pudełku.
Spędzamy ten czas w pozycji nienaturalnej dla naszych mięśni i fizjologii w
ogóle, siedząc lub leżąc godzinami nieruchomo i przeżywamy cudze sprawy, cudze
emocje, czyli po prostu cudze życie (nierzadko sztuczne, nabrzmiałe w
nieistniejące problemy). Jeśli jeszcze uwzględnimy, że tyle a tyle czasu
spędzamy w pracy oraz na innych rutynowych czynnościach, to okaże się, że
rezygnując z własnych przeżyć i doświadczeń zastąpiliśmy protezą (tzn.
telewizją) całe nasze życie w czasie wolnym od tych czynności i pracy.
Nie jedyne to znamię ascezy (w negatywnym sensie) w życiu współczesnego
człowieka. Traktowanie organizmu standardową dietą naszych czasów to niezła
szkoła przetrwania dla naszych organów i poszczególnych tkanek - to umartwianie
się rozłożone na lata. Albo kończy ono nasze życie przedwcześnie, albo oferuje
niedołężną starość. Nadmierna ilość tłuszczów, zwłaszcza zwierzęcych,
oczyszczone produkty spożywcze (m.in. biała mąka, biały cukier, biała sól...),
alkohol i inne narkotyki to rozżarzony węgiel, do chodzenia po którym zmuszamy
codziennie nasz organizm.
Nałogi to niewola, którą sami sobie narzucamy. Nie ma gorszej ascezy dla
naszego ciała i naszej psychiki, niż jednostajne i wyniszczające więzienie
nałogu. Gdzie tu radość, gdzie doznawanie życia, gdy nasze odczucia przygaszone
są działaniem otumaniaczy? Gdzie pełnia przeżyć, gdy nasz umysł przebywa w
więzieniu? Co to za wolność, gdy jesteśmy uzależnieni? Zamiast doświadczać,
przeżywać własne życie, przeżywamy wymyślone historie wzbudzane w nas przez
różne stymulatory doznań. Bierna rola naszego ciała w sensie fizycznym i
psychicznym sprawia, że właściwie nie jest nam ono już potrzebne. Moglibyśmy
równie dobrze wyrzucić nasze ciała na śmietnik.
Degeneracja stosunków międzyludzkich w rodzinie, w grupie koleżeńskiej, w
społeczeństwie, stosunków człowieka z innymi stworzeniami oraz człowieka z
Naturą boleśnie dopełnia obraz "neonowej pustyni, po której błądzi ludzkie
plemię skazane na nierzeczywistość" (Cz. Miłosz - "Do Allena
Ginsberga").
"Dobrze -- ktoś powie -- pomińmy telemanię, narkomanię oraz inne manie i
zapytajmy: czy wegetarianizm jest ascezą (w przywołanym wcześniej znaczeniu),
czy jest wyrzeczeniem się jakichś istotnych dla naszego człowieczeństwa wartości
i doznań?" Odpowiedź brzmi: nie! Nie jest ascezą wzięcie na poważnie siebie,
swojego zdrowia, ani dbałość o rozwój w harmonii ciała i ducha, zaś uwaga, z
jaką wegetarianin podchodzi do spraw życia i zdrowia (także innych istot) z
pewnością nie jest okrutnym ciężarem sztucznie narzuconego wyrzeczenia. Za to
może być (i jest) widocznym wyróżnikiem pośród miałkości współczesnego
krajobrazu etycznego. Szacunek dla życia jest bowiem niezbędnym elementem etyki.
Wszak sami jesteśmy żywymi istotami. Nie szanując wszystkiego co żywe, nie
szanujemy samych siebie.
Janusz Reichel
OPRÓCZ PISANIA I CZYTANIA...
To, jak się odżywiamy, jest ważniejsze od tego, czy umiemy pisać i czytać.
Z oczywistych względów współtworzy nasze samopoczucie i zadowolenie z życia. To,
co jemy, stanowi główny czynnik kształtujący nasze zdrowie, zarówno fizyczne,
jak i psychiczne. Wiele chorób ma swoje źródło w niewłaściwym "używaniu
talerza". Z niezrozumiałych względów czytać i pisać uczymy się już od
najmłodszych lat, zaś jak się zdrowo odżywiać jesteśmy raczej systematycznie
oduczani, z upływem lat tracąc obecne jeszcze w dzieciństwie naturalne
instynkty.
Co dziwniejsze, nawet specjaliści, których powołaniem i przyszłą pracą
będzie dbałość o nasze zdrowie, też praktycznie pozbawieni są zajęć z dietetyki.
Na kursach medycznych przedmiot ten jest nieobecny bądź istnieje tylko w
niewielkim wymiarze godzin. Stąd po przeczytaniu kilku dobrych pozycji z tego
tematu możemy stać się lepszymi specjalistami w tej dziedzinie od naszego
internisty. Dotyczy to tak samo Stanów Zjednoczonych, jak i Polski.
Najlepszym nauczycielem jest tradycja. Cóż, kiedy tak zwane "odkrycia"
dietetyki sprzed lat tak zmodyfikowały nasz jadłospis, że często pokonanie tych
nowych niedobrych przyzwyczajeń wydaje się być uciążliwsze od walki z nałogiem.
Bywa, że sporządzenie potrawy innej niż te, jakie serwuje się powszechnie,
odbierane jest jako wykroczenie czy dziwactwo lub ryzykowne igranie z własnym
zdrowiem. Największym sukcesem nauki jest to, że potrafi weryfikować swoje
wcześniejsze błędne wnioski. Naukowcy zafascynowani możliwościami
redukcjonistycznej nauki ślepo zawierzyli jej metodom. Wysiłek kolejnych pokoleń
kierowany jest na prostowanie ścieżek poprzednich. Tak jest także w przypadku
dietetyki. Okazuje się i jest to bardzo częste, że powraca się do wątków
obecnych w wiedzy i mądrości tradycyjnej oraz w pierwotnej intuicji. Przez
wieki, raz po raz, tradycja związana z tym, co człowiek "wkładał" do swojego
żołądka, modyfikowana była najpierw przez nowe, sztuczne warunki życia
(oderwanie od Natury, np. w miastach), a potem przez błędne orzeczenia nauki,
która stała się nieomal nową wiarą. Stąd im dalej sięgamy wstecz, tym lepszych
wskazówek dostarcza nam obserwacja.
Tak naprawdę jednak nie trzeba sięgać zbyt daleko. Niewiele ponad wiek
temu znany ze słynnych kuracji wodoleczniczych proboszcz bawarski Sebastian
Kneipp zauważał: "Chcąc zaś przyzwyczaić do pokarmów mięsnych dzieci od 5, 6
do 8 lat, napotyka się pod tym względem na znaczne trudności". Z tej uwagi
dowiadujemy się, że jeszcze niespełna wiek temu (i to gdzie: w Bawarii!) pokarmy
mięsne trafiały do żołądków dzieci dopiero gdy te miały po kilka lat. Ich
rodzice wiedzieli (a może tylko czuli), że jest to pokarm ciężki i mający
charakter używki. W tym duchu pisze o tym właśnie ksiądz Kneipp.
Odpowiedzialność za nasze własne zdrowie leży w naszych rękach.
Przynajmniej ten fakt powinien być przedmiotem powszechnej edukacji. Nie
powinniśmy także uciekać od odpowiedzialności za promowanie określonych nawyków
żywieniowych (wśród rodziny i najbliższych, w otoczeniu). W tym kontekście
bardzo razi kuchnia lansowana przez Piotra Kuncewicza na łamach kobiecego (?)
pisma "PANI". Być może z podziwu dla talentu literackiego pana Kuncewicza
panie nie zbuntowały się jeszcze i tolerują jego niesmaczne wynurzenia na temat
pieczystego i połci mięsa. "Chude mięso bardziej służy zdrowiu, ale mniej
podniebieniu, a ja tutaj nie zajmuję się zdrowiem, a jedynie tym co smaczne.
Chorować będziemy jutro." Tyle pan Kuncewicz. Jutro też ktoś zapłaci za
lekarza, pokryje straty w wyniku absencji chorego w pracy, zafunduje mu rentę,
wynagrodzi bliskim chorego ich niepokój, a od samego chorego w jakiś cudowny
sposób odwróci chorobę i później niedołężną i przedwczesną starość.
Brak odpowiedzialności to jest to, do czego najbardziej przyucza nas
dzisiejsza kultura (oprócz pisania i czytania, oczywiście!).
Janusz Reichel
Materiały:
1. D. Jason, Greening the Garden. A guide to sustainable growing. New
Society Publishers. USA/Canada 1991.
2. S. Kneipp, Tak żyć potrzeba, 1891. Reprint WAiF, Warszawa
1990.
3. P. Kuncewicz, Ja i mój garnek, "PANI" NR 4/19, kwiecień
1992.
4. M. Sieradzki, Życie bez chorób, CU-W "Różdżkarz", Poznań 1990.
5. R. Taylor, Sekrety zdrowia plemienia Hunzów, OW "Spar", Warszawa
1992.
Papież Jan Paweł II udzielający audiencji nt. opieki nad zwierzętami w Światowy
Dzień Zwierząt odbiera list prezesa Eurogrupy, dra Henka Smida.
RSPSA. Annual Report 1992.
Ks. biskup Kraszewski błogosławi zwierzęta w kościele Matki Boskiej Zwycięskiej
w Warszawie (4.10.93) - nadesłała Jadwiga Zielińska
ZWIERZĘTA W NIEBIE?
Czy wzrastająca wrażliwość naszej epoki na kwestie dotyczące zwierząt nie
stanowi jednego z ważniejszych wyzwań dla chrześcijaństwa? Wydaje się, że
pytanie kim/czym jest zwierzę może wywołać niemało zamieszania w dotychczasowych
rozważaniach teologicznych, skupionych w zasadzie na człowieku i Bogu. Kluczowe
zagadnienia chrześcijaństwa: stworzenie - grzech - wcielenie - śmierć Chrystusa
- zmartwychwstanie - zbawienie, domagają się ponownego przemyślenia w kontekście
pytań o miejsce zwierząt w historii zbawienia.
We współczesnej myśli chrześcijańskiej coraz częściej mówi się o
kosmicznym wymiarze wszystkich wydarzeń zbawczych, a więc w obręb działania Boga
włącza się również zwierzęta. Odważnie mówi się o tym, że zbawienie dotyczy
także zwierząt, nie tylko naszych domowych ulubieńców, ale tych wyrzuconych z
domu psów, głodnych kotów z piwnicy, lwów z cyrkowego pośmiewiska i
laboratoryjnych myszy. Zbawienie dotyczy całego wszechświata. Jest wyzwoleniem
życia i każdej formy istnienia. Jest odnowieniem właściwych relacji, które
zostały zniszczone bądź zniekształcone. Zbawienie nie jest oczekiwaniem na
spełnienie w jakiejś odległej, nieokreślonej przyszłości, lecz domaga się
działania tu i teraz.
Nie tyle temat zbawienia dla zwierząt jest nowatorski dla teologii, co
raczej sposób podejścia do tego zagadnienia. O zbawieniu człowieka mówiło się w
kontekście posiadania przez niego duszy. Była ona tą "częścią" w człowieku,
która zapewniała mu wyjątkowość pośród innych stworzeń oraz osiągnięcie
ostatecznego celu - zbawienia. Zatem pytanie o zbawienie zwierząt wiąże się z
pytaniem o duszę u zwierząt. Mają ją czy nie? Wiele lat teologicznych dyskusji
doprowadziło jednak do uświadomienia, że to, co powszechnie rozumie się pod
pojęciem duszy na ogół ma niewiele wspólnego ze świadectwem Biblii, a
ukształtowane zostało przez różne filozofie. Dyskusja ta umożliwiła zmianę
akcentów.
Z jednej strony stwierdza się, że w historii często odmawiano posiadania
duszy kobietom, ludom podbitym, niewolnikom i dopiero stopniowo włączano te
grupy do grona posiadających duszę. Czy zatem nie nadszedł czas, aby ten zbiór
jeszcze bardziej poszerzyć? Wielu myślicieli chrześcijańskich na takich właśnie
intuicjach opiera swoje rozważania o duszy i zbawieniu zwierząt.
Z drugiej strony dla chrześcijaństwa o wiele bardziej właściwa wydaje się
inna argumentacja, oparta na co najmniej dwu stwierdzeniach:
1.Bóg jest miłością. To zdanie jest podstawowe dla chrześcijaństwa i
oczywiste dla chrześcijanina. Każde działanie i zamysł w stosunku do człowieka
Bóg podejmuje z miłości. Czy zatem może pozostawić poza zasięgiem swojej miłości
inne, stworzone przez siebie istoty? Biblia w wielu miejscach zaświadcza o
trosce Boga o swoje stworzenia, do tego stopnia, że żaden wróbel nie spada na
ziemię bez wiedzy Ojca (Mt, 10,29). Los każdego stworzenia jest drogi i ma
znaczenie dla Boga. Tylko Bóg zna przeznaczenie każdego ze swoich stworzeń.
2. Chrześcijanie mówią o sensie cierpienia, widząc możliwość jego
ostatecznego "wytłumaczenia" w życiu przyszłym. Jak zatem wyjaśnić i pojąć
cierpienie zwierząt? Powszechne doświadczenie cierpienia zwierząt jest oczywiste
(Paweł opisuje w Rz 9,19 i nn), a jego niezawinioność i niewytłumaczalność budzi
sprzeciw. Czy Bóg, który jest miłością, stworzył zwierzęta tylko po to, by
cierpiały i służyły człowiekowi?
Teologowie tradycji zachodniej od niedawna stawiają pytania o zbawienie
zwierząt, o powszechne odkupienie stworzeń i nieśmiało wyrażają prawdy znane od
wieków mistykom różnych tradycji chrześcijańskich. Prawdy te są również znane w
mądrości ludowej, najpiękniej chyba ubranej w słowa w bajce o św. Rochu, który
nie chciał pójść do nieba bez swojego psa Roszka. I Bóg z radością (i
zadziwieniem!) tę wolę świętego uszanował. Bo czyż Bóg może być Stwórcą wszel
kiego stworzenia, a Zbawcą człowieka jedynie?
Iga Czaczkowska
LICZENIE ŚWIŃ
Liczenie owiec zalecane jest jako dobry środek na sen. Ja zalecam liczenie
świń jako bardzo dobry środek na przebudzenie. W Polsce w chlewniach przebywa
ich około 22,5 mln1. Oznacza to, że 1 świnka przypada na 2 osoby. 4-osobowa
rodzina ma za zadanie wyżywić siebie i jeszcze dodatkowo 2 świnie. Czy nas na to
stać? Udajemy, że tak, choć jest to nieprawda.
Eksperci FAO twierdzą, że aby kraj, którego położenie geograficzne wypada
w klimacie umiarkowanym, mógł się sam wyżywić, wystarcza produkcja z 0,2 ha na 1
mieszkańca. Pomijając sposób, w jaki ta norma została ustalona (bo być może, że
z uwzględnieniem częściowo mięsnej orientacji rolnictwa) należy stwierdzić, że
Polska zdolna jest zaspokoić potrzeby żywieniowe swoich obywateli i jeszcze
produkować na eksport, bowiem aktualnie w naszym kraju na 1 mieszkańca przypada
~ 0,39-0,44 ha ziemi uprawnej2.
Polska słynęła kiedyś z tego, że karmiła Europę. Z naszych portów
odpływały statki pełne zboża. Co się stało, że dziś raczej kupujemy zboże, niż
je sprzedajemy? Przecież jak już wiemy, nie jest nas, Polaków, za dużo, by
ziemia w naszym kraju nie mogła nas wyżywić. W statystyce wygląda to tak, że
"...do przerobienia na mąkę, chleb i bułeczki potrzebujemy rocznie ~ 5,5 mln
t ziarna. Na utrzymanie hodowli zwierząt 14-15 mln t (oszczędnie gospodarując,
bo były lata, gdy zużywaliśmy 18 mln t) (...) W sumie potrzebujemy minimum 23,5
mln t ziarna. W przyszłym roku [1993] - podobnie, jak w tym [1992]
- będziemy musieli zboże importować." W 1992 do utrzymania spożycia
zabrakło 3,5 mln t3. Za sprowadzone zboże zaś trzeba płacić. Tak jak płacimy za
inne aspekty mięsnej orientacji gospodarki rolnej. Do tych wydatków należą:
wydatki energetyczne na transport, przetwórstwo i przechowywanie produktów
mięsnych, także środowiskowe koszty funkcjonowania olbrzymich ferm hodowlanych,
monokultur rolnych, chemizacji rolnictwa oraz rozbudowanego przemysłu
chłodniczego, zaś po stronie konsumentów wydatki na służbę zdrowia. Ekonomia
eufeministycznie nazywa część tych oczywistych strat kosztami, pozostałe w swoim
rachunku przemilcza. Wydatki te obciążają prawie równo każdego, niezależnie od
tego, czy i ile mięsa je. Problem prawdopodobnie by nie istniał, gdyby cena
mięsa rzeczywiście odzwierciedlała wszystkie koszty, jakie za sobą pociąga jego
produkcja. Koszty środowiskowe nie są w nią w ogóle wliczone, wydatki na służbę
zdrowia oraz cena życia konsumentów również (~ 50% zgonów w r. 1992 nastąpiło z
powodu chorób układu krążenia, których główną przyczynę upatruje się w
nadmiernym spożyciu tłuszczów zwierzęcych i nie są to jedyne schorzenia mogące
doprowadzić do zgonu, w których głównym bądź jednym z głównych czynników jest
spożycie produktów mięsnych)4. Część zaś kosztów, które faktycznie są ponoszone
przez producentów "żywności", nie ujawnia się w cenie wyrobu, gdy rolnictwo jest
dotowane. Dopłacamy do tego, żeby cena mięsa była niższa - i to jest jakaś
paranoja (i szczególny moment do zastanowienia się dla tych, co nie jedzą
mięsa). Ale ponieważ ta dopłata ponoszona jest w formie "nie-określonej-celowo"
(tzn. podatku), zatem mało kto kojarzy te fakty razem.
Jeśli już ktoś zdążył się obudzić licząc świnie i ma pomysł, jak przestać
hodować świnie, których się samemu nie hoduje, niech się nim podzieli!
Janusz Reichel
Bielski W., Znowu dołek, w: "Polityka" nr 6, 6.2.93, s. 4.
Wiąckowski St. K., Gospodarka żywnościowa a środowisko, PWN, Warszawa
1992, s. 91.
Naszkowska K., Co w spichrzach piszczy, w: "Gazeta Wyborcza" nr 3,
5.1.1993.
Ochrona środowiska 1993. Informacje i opracowanie statystyczne, GUS,
Warszawa 1993, s. 18.
POWSZECHNA AKCJA NA RZECZ WEGETARIAŃSKIEGO ŚWIATA 2004
Niepostrzeżenie rozwija się, a nawet rozkwita, to tu, to tam. Najpierw
przypomnienie: AKCJA (umownie...) zaczęła się w 1990, a jej założeniem jest, aby
co roku w Polsce ilość wegetarian podwajała się. W 1990 było nas (chyba) 2 tys.
Więc w tym roku jest na pewno powyżej 32 tys. A w 2004 wegetarianami będzie
większość mieszkańców Polski (minimum 32.768.000).
Moja skrzynka pocztowa dość często otrzymuje miłe donosy z
Wegetariańskiego Świata. Oto przykłady:
"Dzięki za kartkę i tekst >>Powszechnej Akcji...<< Kurczę blade! Chyba
połknęłam bakcyla! Niech żyje mięso... na wolności!" Kaśka z
Gdańska.
"Postanowiłem napisać, bo jestem wegetarianinem i chcę coś robić. Mam
17 lat i chciałbym zmienić zasady funkcjonowania tego świata. Dajcie mi
szansę." Radek, woj. bydgoskie.
"Jestem wegetarianką - mam 20 lat - i czuję się z tym cudownie. Kocham
zwierzęta, mam mnóstwo pomysłów, choć część z nich chciałabym zrealizować. Nie
mam co do tego wątpliwości, że wegetariański sposób życia jest o niebo lepszy od
>>normalnego<<" Agnieszka z Warszawy.
Wegetarian przybywa wszędzie - od Złocieńca po Suwałki - jak grzybów w
barszczu z uszkami. I naprawdę - nic na to, niestety, nie można poradzić.
Krzysztof Żółkiewski
Promotor Zwyczajny Nie habilitowany
Powszechnej Akcji na rzecz Wegetariańskiego Świata 2004
PS. Na moim terenie kontynuuję akcję informacyjną w szkołach. Kolejne szkoły
zgłaszają się po kasety video z filmami wegetariańskimi i materiały - jest to
końcówka materiałów przygotowanych z funduszy Fundacji Marshalla.
JESZCZE O UBOJU...
Walka o zakaz uboju jaka toczy się obecnie w Polsce, nie jest czymś
wyjątkowym. Społeczeństwa wielu państw, gdzie jeszcze ten proceder istnieje,
podejmują identyczne wysiłki, piętnując jego okrucieństwo.
W ZB omówiono już dokładnie 2 mało przyjemne metody zabijania zwierząt:
ubój rytualny á la kosher oraz szybkościową metodę RADICAL.
Dorzućmy tu jeszcze alternatywną propozycję wegetariańską:
Do rzeźni zwierzęta dojeżdżają indywidualnie lub grupowo, wygodnymi
podwodami wymoszczonymi słomą i sianem, ciągnionymi przez 2 konie, elektryczne
zresztą. W dniu ostatniej wieczerzy wesoło baraszkują na zielonym podwórku.
Zwierzątko następnie jest uprzejmie zaprowadzane przez miłą hostessę do Pokoju
Odjazdowego (z tego świata). Sympatyczny apartamencik wypełnia zapach łąk i
muzyka klasyczna (do wyboru). W rogu wybija źródełko krynicznej wody. Ale skoro
jest to, niestety, rzeźnia, więc nieubłaganie system sterowany komputerem robi
swoje. Zwierzę jest namierzane przez aseptyczny, super hiper falowy laser
wielkiej mocy. I w najmniej, podkreślam, najmniej spodziewanym momencie, błysk
lasera nakierowany przez optykę podczerwienną unicestwia świadomość zwierzęcia w
ciągu jednej trylionowej sekundy.
Aha, trzeba jeszcze dodać, że do rzeźni zwierzęta mogą być zabierane w
zasadzie tylko po wyrażeniu pisemnej zgody oraz akceptacji obojga Rodziców.
Muszą być co najmniej w wieku podeszłym lub śmiertelnie chore. Akceptowana jest
ostatnia wola wyrażana na łożu śmierci, o ile łoże jest dowiezione do rzeźni na
czas.
Rozmawiałem z wieloma zwierzętami, nierzadko z Baranami i Osłami. Bardzo
negatywnie wyrażały się o rzeźniach tradycyjnych. O pistolecie RADICAL wyraziły
się krótko:
ten, kto go wymyślił, niech lepiej sam sobie strzeli w łeb!
Krzysztof Żółkiewski
Rzeźnik Wegetariański Halibutowany
PODZIĘKOWANIE
Jako czytelnik ZB bardzo dziękuję pani prof. Annie Czapik za tekst (ZB
3/94) "Jeszcze o uboju rytualnym - odpowiedź panu Warszawskiemu".
Chciałbym częściej znajdować w ZB teksty rzeczowe, wyważone, zwięzłe i
dobre.
Paweł Zawadzki
MYŚLISTWO
Poglądy na myślistwo są bardzo skrajne. Większość Czytelników ZB twierdzi
zapewne, że jest bestialskim mordowaniem zwierzyny przez wyzbytych wszelkiej
czci i wiary facetów. Sami myśliwi twierdzą, iż łowiectwo opiera się na selekcji
sztuk słabych, że myśliwi zwalczają kłusownictwo i karmią w zimie biedne,
zmarznięte zwierzątka. Stałą ich wymówką jest także teza, że myślistwo było i
jest częścią polskiej kultury i tradycji.
Czy myśliwi to rzeczywiście okrutni i bezduszni mordercy - to sprawa oceny
stawianej przez każdego z nas. Warto jednak przedyskutować argumenty wysuwane
przez myśliwych na swoją obronę.
1) Łowiectwo jest integralną częścią polskiej kultury i tradycji.
Być może kiedyś, za Piasta Kołodzieja, myślistwo było częścią kultury,
lecz związanej raczej z kwestią przeżycia. Obecnie jest to raczej postkultura
snobów, mówiących dziwnym slangiem (no bo jak określić nazwy nadawane przez
myśliwych na poszczególne części zwierzęcia?), ubierających się w tyrolskie
kapelusiki i wcinających tłuste bigosy i grochówki, zakrapiane niemałymi
ilościami alkoholu. W dodatku duża część tych panów bardzo nieparlamentarnie
odnosi się do osób postronnych, które nieopatrznie znalazły się blisko
polowania. W każdym razie nie ma to nic wspólnego z kulturą, a jeżeli ma to być
polska tradycja, to powinniśmy cały czas chodzić z rumieńcami wstydu.
2) Myśliwi zwalczają kłusownictwo.
Śmiechu warte. Kłusownictwo rozwija się coraz śmielej, nie bacząc na
zapewnienia myśliwych. Najgorsze jest to, że wśród samych myśliwych trafiają się
kłusownicy, strzelający poza okresem polowań czy też "polujący" w Parkach
Narodowych ( afera kłusownicza w Tatrzańskim PN kilka lat temu).
3) Myślistwo opiera się na eliminowaniu sztuk chorych i słabych z
siedliska.
W tej sprawie myśliwi są największymi hipokrytami. Bowiem z jednej strony
dużo mówią i piszą o prawidłowej selekcji (m.in. "Ekologiczne podstawy
łowiectwa", "Podręcznik selekcjonera"), z drugiej zaś strzelają do
sztuk w sile wieku, mających największe poroże, tylko po to, by dostać medal za
trofeum.
4) Myśliwi dokarmiają zwierzęta w czasie zimy.
Jest to niezaprzeczalnie cenna pomoc, lecz:
poletka ogryzowe, sadzone w celu zapewnienia karmy dla zwierzyny,
nierzadko wykorzystywane są jako przynęta - innymi słowy zaprasza się gościa na
obiad i podrzyna gardło przy stole;
w paśnikach stosuje się pasze mało zróżnicowane lub też pozostaje się przy
zadawaniu wyłącznie siana (najczęściej nie najlepszej jakości) i soli - taka
modnodieta może doprowadzić do śmierci w przypadku nagłej zmiany paszy, np.
wiosną (Pasławski 1984).
Jeśli myślistwo jest takie złe, to czy należy je zlikwidować? Sprawa nie
jest łatwa do rozstrzygnięcia. Choćby z tego powodu, że brak odstrzału
redukującego ilość zwierzyny płowej w środowisku pozbawionym naturalnych
regulatorów pogłowia, czyli drapieżników, doprowadzi do nadmiernego zgryzania
lasu. Dobrym rozwiązaniem byłoby odławianie nadmiaru zwierząt i przenoszenie ich
do siedlisk niezagęszczonych - lecz skąd wziąć pieniądze? Już bardziej
prawdopodobne jest przekształcenie PZŁ w specjalną organizację selekcjonerską -
nie obarczoną "kulturowymi" naleciałościami - ale oni także zabijaliby
zwierzęta.
Obecnie możemy przyhamować w pewnym stopniu zakusy myśliwych poprzez
tworzenie stref, w których polowania są zakazane, jednocześnie popierając
ochronę drapieżników. Musimy także powiększać areał lasów - bo w małych
kompleksach leśnych żaden, nawet chroniony ryś czy wilk się nie utrzyma.
Robert W. Mysłajek
34-314 Czaniec 1062
HOMO DEVASTANS
Jak podaje polska Czerwona Księga, 41 gatunkom naszych ssaków, ptaków,
gadów i płazów grozi wymarcie. Kilkakrotnie większą liczbę stanowią gatunki
zagrożone. Giną ostatnie jesiotry, dropie, sokoły, czystej krwi żbiki. Niestety,
do historii fauny należy już zaliczyć strepedy, norki i orzełki włochate.
Na czele światowej listy gatunków zagrożonych wyginięciem znajduje się
n o s o r o ż e c . W wielu afrykańskich parkach zostało go już tylko po kilka
sztuk. W przeważającej mierze są temu winni... impotenci oraz maniacy seksualni,
dla których bezwzględni kłusownicy pozyskują rogi tego wspaniałego zwierzęcia, z
których wyrabia się afrodyzjaki. Zyski z tego zbrodniczego procederu są ogromne.
Zagrożone są również słonie. Te chodzące giganty atakowane są przez
zorganizowane grupy przestępcze, których członkowie zarabiają krocie na kości
słoniowej, pomimo że handel nią zakazany jest na całym prawie świecie.
Ręka kłusowników dosięga również jaguarów, fok mniszek, panter,
niedźwiedzi grizzly i brunatnych, wilków, wielbłądów dwugarbnych, albatrosów i
wielu, wielu innych. Kilkunastotomowa Czerwona Księga staje się coraz cięższa,
obciążając dotkliwie sumienie gatunku homo sapiens. A ten dziesiątkuje
się własnoręcznie. Na ten temat powstały również księgi oraz różnorodne
dokumenty, z których można stworzyć sporą bibliotekę. To jedna strona "postępu
cywilizacji", która coraz bardziej przypomina przebiegający konsekwentnie
paraliż postępujący. Czymże w tej sytuacji jest katastrofalny przyrost
ludzkości? Atawistyczną obroną przed nędzą, klęskami i zagładą? Żeby nie
pozostawić w końcu wrażenia goryczy i beznadziejności można stwierdzić, że
bezwzględności i zachłanności jednych coraz częściej i mocniej towarzyszy
reakcja i determinacja drugich. W trosce o zagrożone życie planety.
(szel)
CZYŻ NIE DOBIJA SIĘ KONI?
Tak, dobija się, podczas najokrutniejszej gonitwy na świecie - "Wielkiej
Pardubickiej" (Czechy). Dramat rozgrywa się na oczach 40 tys. widzów, którzy
spragnieni mocnych wrażeń przybywają tu z kraju i zza granicy. Szczególne
wyrafinowanie organizatorów polega na tym, że podczas biegów treningowych konie
nie skaczą przez morderczą przeszkodę. Są zwierzętami inteligentnymi i podczas
wyścigów przypomniałyby sobie karkołomną, zieloną ścianę żywopłotu, zakrywającą
olbrzymi rów i zaprotestowałyby nie skacząc. Podczas ostatniej 102 edycji
zawodów z 30 koni dojechało 20. Zdarza się, że na kilometrowej trasie najeżonej
aż 30 przeszkodami zwierzęta giną również z wyczerpania (!). Inne tracą życie na
skutek nieszczęśliwego upadku. Większość ze strasznymi obrażeniami trzeba po
prostu dobić. Prominentom półświatka, którzy obstawiają gry oraz miłośnikom tego
żałosnego widowiska przeciwstawiają się czynnie miłośnicy przyrody. Policja
czeska, niestety, tłumi brutalnie ich akcje protestacyjne. Dobre, co? Policja
broni przestępców. Krytyka staje się jednak mocniejsza i zatacza coraz większe
kręgi. Sponsor imprezy - producent koniaku Martell, nie przedłużył ostatnio
kontraktu, pod wpływem nacisków ekologów. I dobrze. Nie można już bowiem dalej
kontynuować tego okrucieństwa. Nie wiadomo jednak, czy wpłynie to na
zlikwidowanie imprezy. Zaangażowane są tu bowiem wielkie pieniądze i szaleństwo
ludzkiej natury.
(szel)
RYBA JAK STRZAŁA
"Włócznik jest jednym z wielu egzotycznych przybyszów docierających na
Bałtyk. Okaz wyłowiony ostatnio ma (...) od końca miecza przypominającego nos
Pinokia, do końca ogona około 2 metrów. Ciało bardzo opływowe, w kształcie
torpedy. (...) Ogromne oczy. Jednak największe włóczniki mogą mieć prawie 5
metrów, podczas gdy marliny błękitne (jednego z nich łowił z mozołem stary
człowiek z genialnej książeczki Ernesta Hemingwaya - dop. mój) dochodzą do 4
metrów. (...) Właściwie nie ma ryb, które mogłyby umknąć włócznikowi na otwartym
morzu. Może on pływać z prędkością około 100 km/godz. Gdyby jakiś człowiek
chciał ścigać się z tą rybą, musiałby wynająć sobie nowoczesny okręt
wojenny."
Niewiarygodne, ale prawdziwe. Czyż to nie imponująca, wspaniała ryba?
Natura jest rzeczywiście cudowna i niezwykła w swym nieprzebranym bogactwie.
(szel)
Na podst. "Znana nieznana ryba" -"Gazeta Wyborcza"
18.2.94."FUR FASHION"
Już kilkakrotnie pisałam do ZB na temat coraz częściej pojawiających się w
śląskiej prasie artykułów dotyczących ochrony środowiska, praw zwierząt czy
wegetarianizmu. Z tym większą przyjemnością robię to ponownie. Zauważyłam, że w
kwietniowych dziennikach "ekologicznych felietonów" pojawiło się więcej niż
kiedykolwiek i zastanawiam się, czy to może przygotowania do Dnia Ziemi?
W "Trybunie Śląskiej" z 8.4.94 zamieszczono bardzo interesującą
korespondencję z Niemiec pt. "Erotyczne fetysze" autorstwa Rajmunda
Czoka. Zostały tu przytoczone wypowiedzi zarówno amatorek szynszyli i norek, jak
i ich zagorzałych przeciwniczek.
Słynna modelka Christy Thurhingzon pozwoliła fotografować swą nagość na
tle plakatu WOLĘ BYĆ NAGA, NIŻ NOSIĆ FUTRO! Podobnie uczyniły inne modelki, co
mieliśmy okazję oglądać w telewizji.
Ale nie wszystkie większe lub mniejsze gwiazdy kina, telewizji, salonów
mody czy areny politycznej są przeciwne cierpieniom zwierząt. Na przykład słynna
Brigitte Nielson powiedziała, że "noszenie futer jest dla mnie czymś
najnaturalniejszym. Jestem przekonana, że każda kobieta marzy o posiadaniu
norek." Na szczęście ja nie jestem tą KAŻDĄ...
Niektóre z amatorek futer noszą ze sobą spraye, aby w razie ataku na ich
drogocenne i "gustowne" lisy czy norki zrewanżować się tym samym.
Swoje poglądy wyraziła także aktorka Christine Kauffman: "Noszę tylko
bobry, ale kiedy umrę, to nie mam nic przeciwko temu, aby i mnie ktoś nosił jako
etolę." Tej kobiecie należy już tylko współczuć. A swoją drogą, to ciekawe,
co by powiedziała, gdyby ktoś nie chciał czekać na jej naturalną śmierć, tylko
obdarł ją żywcem ze skóry i używał jako kołnierza przy płaszczu?
Jeszcze przed rokiem lansowano modę na sztuczne futra. W tym roku jest
zupełnie odwrotnie: noszenie naturalnych norek, lisów, karakuł świadczy ponoć o
dobrym guście oraz przynależności kobiety do tzw. wyższej sfery. Do posiadaczek
futer nie przemawiają wywody na temat coraz bardziej wyrafinowanych metod
uśmiercania niewinnych zwierząt tak, aby ich krew nie zniszczyła futra.
Właścicielka karakułów nie myśli o tym, w jaki sposób zdobywa się "materiał" na
jej "luksusowy" ubiór.
Co roku przeciwnicy futer organizują podczas targów "FUR FASHION" we FRANK
FURCIE demonstracje w obronie zwierząt, jednak nikt nie zwraca uwagi na ich
racje. Wszystko zagłusza muzyka, w rytmie której modelki pokazują dealerom nowe
wzory, fasony, kreacje. Podczas targów "FUR FASHION" 330 wystawców z 26 krajów
zachwycało się atmosferą dostojeństwa futrzarskiego biznesu i zawierało
kontrakty. Na każdym minipokazie było ~ 150 kreacji, a stoisk kilkanaście.
Modelki zmieniały futra, widzowie oklaskiwali prezentowane fasony, a wystawcy
ubijali kokosowe interesy. Nikt nie myślał o cenie tego krwawego luksusu.
Na zakończenie chciałabym przytoczyć za autorem artykułu komentarz
niemieckiego tygodnika dla pań "ELLE": "Ciągle jeszcze w społecznym odczuciu
kobieta jest ofiarą, a mężczyzna oprawcą, który wmówił jej, że noszenie futer
czyni z niej atrakcyjny erotyczny fetysz."
Moim zdaniem nie należy jednak aż tak upraszczać sprawy. Kobiety potrafią
myśleć samodzielnie, a nie tylko grać rolę samicy podporządkowanej swemu
mężczyźnie, dlatego same powinny decydować o swoim stroju. Te, które cechuje
niemałostkowość, wybiorą właściwie i nie "ozdobią" swej sylwetki w naturalne
futro.
Aśka Zielińska
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (59), Maj '94