"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (63), Wrzesień '94


ORGANIZACJE POZARZĄDOWE
CZYLI PARĘ SŁÓW (NIE TYLKO) MAĆKOWI KOZAKIEWICZOWI
KU PRZEMYŚLENIU

Drogi Maćku, byłam w tym roku znów w Kolumnie, dlatego chciałabym podyskutować z tym, co w swoim "liście otwartym" napisałeś.
Z Twojego listu widać wyraźnie, co studiujesz ("marketing", "firma", "sprzedać"...), ale uwierz, eko(-nomia) eko(-logii), a przynajmniej nie w tym kontekście, o który tobie chodzi. Ekologia to nie interes, dzięki któremu można sobie żyć (i to nieźle). To coś trochę innego.
W sytuacji, gdy nie ma zintegrowanego ruchu ekologicznego i gdy nie ma oddolnego dążenia do integracji (co było najlepiej widoczne w Kolumnie, gdzie nie dyskutowano, a jedynie słuchano, po czym rozchodzono się bez większego zainteresowania - było to widoczne nawet na warsztacie "Teraz Wisła"), Ty, Maćku, proponujesz "stworzenie grupy koordynującej działania ruchu ekologicznego w Polsce" i dalej, proponujesz do tej roli (!) BORE - to ten (nowo-)twór, przejadający miesięcznie kilkanaście milionów na samo utrzymanie (i na nic więcej) jeszcze istnieje*?! Przecież to nigdy nie funkcjonowało! Po co Ci więc, zapytam, Maćku, taka "czapka", skoro nie widać oddolnego dążenia do jej stworzenia, a już istniejąca próba okazała się kosztownym (i to nie tylko w sensie finansowym) niewypałem. Do czego takiej reprezentacji potrzebujesz? Żadnych wyborów w najbliższym czasie nie będzie. No chyba, że chodzi Ci o te prezydenckie...
Organizowanie spotkań ruchu ekologicznego nie może być wartością samą w sobie. Nie dąży się na nich do jego integracji, a koncentruje jedynie na artykułowaniu tysięcy informacji, po których nie pozostaje żaden efekt, prócz szumu informacyjnego. Bo czy tegoroczna "Kolumna" czymkolwiek zaowocowała? Aby tworzyć jakąś zintegrowaną całość trzeba między sobą wymieniać idee, poglądy, wspólnie dochodzić do stanowisk w interesujących nas sprawach, szukać wspólnych płaszczyzn, a przede wszystkim muszą istnieć konkretne sprawy, działania, których się będziemy wspólnie podejmować i wokół których skupi się nasza aktywność. Tylko wtedy ta integracja nastąpi i będzie w ogóle potrzebna.
Na razie jednak tego nie ma - nie ma wspólnej płaszczyzny wymiany myśli, idei, nie ma wspólnych działań. Są spotkania, gdzie się referuje, a nie dyskutuje. Są też przejadane tysiące dolarów, są reklamy (samego siebie) za ciężkie miliony - np. w RMF-e (tak, tak, Maćku) i mam chwilami wrażenie, że nie chodzi tu o załatwienie konkretnych spraw, ale o życie na koszt ochrony środowiska, na koszt ekologii. Z grubej rury? - tak, bo tak to czuję.
Maćku, piszesz ironicznie o PKE, LOP-e - czy nie zauważasz, że Ty sam i Twoja organizacja stajecie się skostniali, zbiurokratyzowani, że przejmujecie identyczne metody działania (etaty, kursy, konferencje, kurso-konferencje, tysiące kartek papieru, często kredowego, zadrukowane informacjami, których i tak nikt nie ma zamiaru czytać), oraz tego, że Wam potrzeba było do tego o wiele mniej czasu, niż im? Zarzut bezpodstawny? Zrób sobie, Maćku, rachunek sumienia (a najlepiej przejrzyj księgi rachunkowe i zobacz, na co wydawaliście miliony złotych, np. w przeciągu ostatniego roku). A dlaczego tak jest, dlaczego zaraz po powstaniu Twoja organizacja należy do "mamucich"? Wszystko to wynik przyjętej filozofii działania, kierunku, w jakim się dąży - tego kim się chce być, a nie tego, co chce się zrobić.
Stąd MLE oraz inne organizacje typu agendowego nie "podskakują", a nawet nie włączają się do żadnych kontrowersyjnych akcji, manifestacji. Mogłoby to bowiem uczynić obraz organizacji bardziej "dwuznacznym" i to niekoniecznie dla ludzi (tych wokół), ale dla władz, albo dla zachodnich ekologicznych agend rządowych, które mogą znienacka nie chcieć w dalszym ciągu sponsorować utrzymania lokalu, kupić drugiego komputera, albo płacić pensji prezesowi (na przykład). Organizacje takie zajmują się więc sprawami, które nie mają w sobie pierwiastka kontrowersyjności, robią coś, czego urzędnikom, biorącym za to pieniądze nie chce się robić, a co urzędnicy ci zrobić powinni. Pamiętam, jak któryś z ministrów ochrony środowiska na spotkaniu, bodajże w Turawie, mówił, że liczy na pomoc organizacji pozarządowych w sporządzaniu kolejnych ekspertyz, analiz, zorganizowaniu tego, tamtego, owego, bo jego możliwości działania są ograniczone (za mało urzędników, pieniędzy itp., itd.) - mówiąc wprost, szukał "murzynów" którzy będą za urzędników do tego powołanych wykonywali jakąś nudną i nieatrakcyjną robotę, za co będą pogłaskani i nagrodzeni jakimś ochłapem z pańskiego stołu (czasem są to dość spore "ochłapy"). Z moich obserwacji wynika, że wielu polskich "działaczy" ekologicznych nie oparło się prośbom i sugestiom, popartym czasem plikiem szeleszczących banknotów - działają, popierają, organizują.
Czy jest dzięki temu lepiej? Nie zauważyłem. Jedynie ci, którzy od lat tkwią za biurkami czują się za nimi niewątpliwie bezpieczniej. Mają bowiem poparcie "młodych gniewnych". Karuzela może więc kręcić się dalej...
O co ja się właściwie czepiam? O co mi chodzi? A no o to, że moje wyobrażenie organizacji społecznej jest nieco inne. Albo decydujemy się być agendą władz (samorządowych, rządowych, albo jakiś innych), czyli jeszcze jedną komórką w jakimś wielkim gmachu z długimi korytarzami i tysiącem drzwi (jeśli bierze się od kogoś pieniądze, to zawsze wiąże się to z uzależnieniem - nie ma nic za darmo!), wtedy nie warto udawać pozarządowej "dziewicy", którą i tak się nie jest. Natomiast jeśli tworzymy organizację pozarządową, wówczas kontrolujemy działanie instytucji, które do działań proekologicznych zostały stworzone, które wydają nasze - podatników - pieniądze i w razie potrzeby z hukiem kontestujemy ich niewłaściwe pociągnięcia, a nie dublujemy ich działalności. A już na pewno nie wyręczamy ich w niczym. Taka postawa jest jednak trudniejsza, bo sprawy, którymi trzeba by się zająć, choć mniej liczne (bo nie trzeba już np. rozlepiać plakatów typu "Szanuj Zieleń"), to poważniejsze, czasem kontrowersyjne i pieniędzy od władz raczej na to dostać nie można, ciepłej posadki, biurka, pensji nie będzie miał kto sponsorować. Można natomiast być pobitym, przejechanym przez ciężarówkę... Ma to jednak swoje zalety - zamiast zajmować się tysiącem pierdół, można zająć się kilkoma spektakularnymi sprawami. I odpowiednio mocno naciskając, powodować ich załatwienie, co przyczyni się z kolei do tego, że na przyszłość sprawujący władzę i podejmujący decyzje dobrze się zastanowią, nim palną jakieś ekologiczne głupstwo. To się nazywa tworzenie grup nacisku.
Czy takie grupy są obecnie tworzone? Boję się, że nie. Kolejne stadko działaczy daje się pędzić w ślepy zaułek (ślepy dla ruchu, bo dla działaczy są to ciepłe posadki i święty spokój). Jednak pozarządowe i naprawdę niezależne grupy prędzej czy później zaczną się (w co wierzę) rozwijać. Wtedy pojawi się problem - skąd w takim razie, jeśli nie bezpośrednio od władz wszelkiego rodzaju lub od fundacji polskich albo zagranicznych (przeważnie też rządowych) brać pieniądze na działalność? Trzeba zobaczyć, jak to robią gdzie indziej. Może dobrowolne opodatkowanie się członków (vide - Greenpeace)? A może po prostu zacząć zarabiać? - Ale herezja, nie? Przecież lepsi są bogaci sponsorzy - np. "Coca Cola" na Dzień Ziemi, albo restauracja z meblami z drzewa lasów tropikalnych na spotkanie o niszczeniu tych lasów...
A jaką wizję polskiej organizacji pozarządowej macie Wy, drodzy Czytelnicy?
Ewa Fin

*) Wyposażenie biura (komputer, drukarka laserowa, ksero, meble itp.) - 200 mln. Czynsz + pensja "obsługiwacza" - 20 mln x 12 mies. x 3 lata = 720 mln. Łącznie z innymi, "bardzo ważnymi" wydatkami Biuro Obsługi Ruchu Ekologicznego do tej pory przejadło (bardzo ostrożnie licząc) miliard "ekologicznych" złotych. Ile osób z pracy tego biura skorzystało? W jaki sposób pomogło ono środowisku naturalnemu? - A może pomogło tylko jego pracownikom?... Obecnie hektar ziemi niskiej klasy, takiej na której rośnie las, można kupić już za 500-700 tys. 1.000.000 zł : 500.000 zł = 2.000 ha lasu. W Polsce za park narodowy można uznać teren o powierzchni (co najmniej) 500 hektarów. Konkluzja? Proszę bardzo: za pieniądze przejedzone przez BORE do tej pory, można było zasadzić las wielkości 4 parków narodowych.


Ewo! Zestawienia na podobną kwotę można opracować i dla ZB. Do wydanych pieniędzy, za które nie kupiono ziemi pod las należy miesięcznie dodać 0,5 tony papieru co pomnożone przez 63 (taki numer trzymasz czytelniku w rękach) daje ok. 30 ton. Jedna tona papieru to ok. 17 drzew a więc mamy ponad 500 drzew na sam miesięcznik ZB, nie licząc innych wydawnictw, korespondencji... To dodatkowy kawałek lasu!
(aż)

MNIŚ JAKO AUTORYTET?

W środku lata, wczesną nocą, w zasięgu mojego wzroku pracował telewizor. Na którymś tam kanale. Za szybką występował jakiś wyższy urzędnik od ochrony środowiska. Oraz jakaś pani. Bodaj ekspert. Państwo ci zapowiedzieli, że wkrótce Ministerstwo Ochrony Środowiska rozpocznie kampanię edukacji ekologicznej społeczeństwa. A zatem Ministerstwo Ochrony Środowiska zajmie się czymś więcej, niż tylko budową zapór wodnych. Nie do wiary! Po prostu - CUD. A może to tylko fatamorgana? Wszak tego lata upały paliły ogromnie. Jak na Saharze. Ale przejdźmy do tego, co zobaczyłem lub tylko, być może, mi się przywidziało.
Otóż przedmiotem jednej z kampanii edukacyjnych ministerstwa ma być woda. Mam nadzieję, że w ramach tej kampanii Ministerstwo Ochrony Środowiska wyjaśni, jakie pożytki ekologiczne popłyną z budowanych przez to ministerstwo zapór wodnych, z zaporą w Czorsztynie na czele.
Przedmiotem innej, zaplanowanej przez ministerstwo kampanii edukacyjnej ma być uczciwa i nieuczciwa, bo wprowadzająca w błąd, ekoreklama, której masowy przejaw można zaobserwować nawet nieuzbrojonym, czyli tzw. gołym okiem. Mam nadzieję, że w ramach tej ministerialnej ekoedukacyjnej kampanii dowiem się od samego Ministerstwa, czy swoją własną nazwę "Ministerstwo Ochrony Środowiska" uważa ono za nazwę uczciwą czy nieuczciwą z punktu widzenia ekoreklamy. Czy ta nazwa nie wprowadza aby społeczeństwa w błąd?
Bo Ministerstwo Ochrony Środowiska powinno się nazywać Ministerstwem Niszczenia Środowiska. W skrócie - MNIŚ. Tak byłoby uczciwie. Z punktu widzenia ekoreklamy.
I jeszcze o pieniądzach. Na kampanie edukacyjne przeznaczono, o ile dobrze usłyszałem, 12 mld zł. Ktoś powie, że to mało. Dwanaście miliardów. To mało i niemało. Niemało, bo jeśli te pieniądze mądrze wydać, to efekty ekoedukacyjne mogą być znaczne*). Mało, jeśli porównać z setkami miliardów wydawanych corocznie przez Ministerstwo Ochrony Środowiska na prace hydrotechniczne. Na budowę samej tylko zapory w Czorsztynie przeznaczono w tym roku 700 mld zł. A więc, porównując z funduszem na ekoedukacyjne kampanie, ponad 50 razy więcej.
Stanisław Zubek
Kraków, 11.8.94

*) Dwanaście ekoedukacyjnych miliardów można też oczywiście wydać głupio tucząc jedynie stadko jakiś ekspertów przy zerowym oddziaływaniu na świadomość ludzi.

ZIELONA NADZIEJA
DZIECI I ZDROWA PRZYSZŁOŚĆ

Do naszej "Akcji Edukacyjno-Ekologicznej" włączamy dzieci, głównie z domów dziecka, które w podwójny sposób odczuwają niepewność jutra.
Nasze środowisko stoi dziś pod znakiem zapytania. Nie każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że ochrona powietrza, wody, roślinności i zwierząt jest również ochroną człowieka.
Nasze dzieci będą żyły w świecie, który im pozostawimy. Nie możemy więc dopuścić, aby nasze środowisko naturalne było oddane tym, którzy eksploatują je bezmyślnie, troszcząc się tylko o to, co mogą dzisiaj z niego wydobyć.

Stwórzmy dzieciom
zdrową przyszłość

Naszym celem jest organizowanie dla wszystkich dzieci, a przede wszystkim dzieci z domu dziecka dni zabaw, kształtujących wiedzę o problemach środowiska naturalnego.
Nasz program:
jest zorganizowany specjalnie z myślą o dzieciach,
jest zabawą, a więc najlepszym sposobem nauki o środowisku,
zdobyte pieniądze są w pełni wykorzystywane dla dzieci,
rozbudza wrażliwość na problemy środowiska wśród najmłodszych, daje im obraz problemów, które muszą zostać rozwiązane przez nich w przyszłości.
Zorganizowaliśmy:
wycieczkę do Kampinosu dla dzieci z domu dziecka,
zbiórkę śmieci w Parku Narodowym,
zabawy w Dniu Ziemi w 1993r.,
dwie imprezy mikołajkowe z prezentami dla dzieci z domów dziecka,
budowę karmników dla ptaków,
kilka spotkań z zabawami o tematyce związanej z ochroną środowiska.
Chcemy zrobić:
kolejne plenery w Kampinoskim Parku Narodowym,
cykl imprez w Łazienkach Królewskich, połączonych z nauką o środowisku,
zorganizować gry i zabawy uczące dzieci jak żyć w zgodzie z naturą,
wycieczki do muzeów i miejsc związanych z historią Ziemi,
wyprawę wakacyjną.

Podarujmy dzieciom trochę serca

Czy zechcesz pomóc? Skontaktuj się z nami. Przyjdź, posłuchaj, pobaw się z dziećmi. Działaj!
Anna Biernacka
Jarzębskiego 1/32, 01-853 Warszawa,
35-22-86
679-08-40 Joanna Pszczel

PUSZCZA BIAŁOWIESKA
projekt kampanii

PUSZCZA BIAŁOWIESKA
jest ostatnim pierwotnym lasem Europy.

Jej znaczenie jest ogólnoeuropejskie i ogólnoświatowe.
Mimo tego Puszcza na naszych oczach ginie: jest wycinana dla zysku i zapewnienia pracy okolicznym mieszkańcom, cięta drogami, od niedawna przebiega nad nią korytarz powietrzny i huk przelatujących samolotów zakłóca jej spokój, w rezultacie budowy zbiornika wodnego następuje odwodnienie, środek Puszczy przecina polsko-białoruska granica - szeroki, przeorany i otoczony zasiekami pas. Puszcza nie ma żadnego kompleksowego planu ochrony poza planem rębnym przedsiębiorstwa Lasy Państwowe.
Rezerwat po polskiej stronie, będący na liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości, stanowi zaledwie 10% powierzchni Puszczy i jest znacznie mniejszy od życiowych areałów wielu chronionych w nim zwierząt.
Obecnie trwa pospieszne wycinanie najstarszych i najcenniejszych drzew rosnących poza ścisłym rezerwatem.
DLATEGO PUSZCZA POTRZEBUJE NATYCHMIASTOWEJ POMOCY
CEL KAMPANII:

Zwrócenie lokalnej i międzynarodowej uwagi na sytuację w Puszczy.
Zbudowanie międzynarodowego lobby na rzecz Puszczy.
Wywarcie presji na polski rząd (a także rząd Białorusi) by szybko wydać lokalne i międzynarodowe rozporządzenie chroniące skutecznie Puszczę jako całość.


PRZEWIDYWANE EFEKTY:
Natychmiastowe objęcie ochroną pozostałych jeszcze w części zagospodarowanej starych drzewostanów i pojedynczych drzew.
Powiększenie rezerwatu ścisłego.
Objęcie ochroną pod postacią Białowieskiego Parku Narodowego całej polskiej części Puszczy.
Dążenie docelowo do utworzenia jednego, światowego rezerwatu biosfery Puszcza Białowieska z obu części - białoruskiej i polskiej.
Likwidacja korytarza powietrznego nad Puszczą.
Rozebranie zasieków i otwarcie granicy dla przyrody.
Stworzenie stałego lobby międzynarodowego i międzynarodowej kontroli.
Utworzenie niezależnej funadacji dla realizacji planu ochrony Puszczy. Obecna fundacja jest fundację leśników, którzy sami zainteresowani są eksploatacją Puszczy. Potrzebna jest międzynarodowa pomoc - także finansowa.


ETAPY KAMPANII:
Utworzenie międzynarodowego zespołu ds. kampanii.
Zebranie informacji (etap na ukończeniu)
Publikacja wiadomości o Puszczy (W miesięczniku "Dzikie Życie" VI'94 - opublikowane - i cały numer sierpniowy, a także mutacja angielska - na ukończeniu - oraz anglojęzyczna publikacja "Hour of Destiny..." wydana w kwietniu'94). Przekazanie wiadomości do ośrodków i ruchów ekologicznych na całym świecie (w trakcie).
Zorganizowanie międzynarodowej konferencji w Polsce w kwietniu'95, zakończonej rytuałem dedykowanym ratowaniu Puszczy w Białowieży.

PRACOWNIA ZWRACA SIĘ DO WSZYSTKICH O POMOC W REALIZACJI KAMPANII. SZCZEGÓLNIE POTRZEBNI SĄ SPONSORZY KONFERENCJI I WYDAWNICTW.

Adresy biur koordynujących kampanię:
W Polsce:
PRACOWNIA NA RZECZ WSZYSTKICH ISTOT
(A. Janusz Korbel, Sabina Nowak, Marta Lelek)

Modrzewskiego 29/3
43-300 Bielsko-Biała
nr konta: PKO Bielsko-Biała 7517-173889-132

Za granicą:
WORKSHOP FOR ALL BEINGS
(Anna Adhemar, Jesper Petersen)

Baggesensgade 19-4
2200 Copenhagen N, Dania


HURRA! RADOM wybrany przez Agencję Ochrony Środowiska Stanów Zjednoczonych i Instytut Badań nad Rozwojem Lokalnych Społeczności do programu pilotażowego (~ 50 tys. $). Radom konkurował z Toruniem i Wrocławiem...
Jednak MY! Jesteśmy dumni, że nareszcie nasze miasto się wybija!!! Na razie nie mamy bliższych informacji... Będziemy informować o sprawie na bieżąco! Mamy nadzieję, że i nam trafią się jakieś dotacje, co my też mieliśmy udział w spotkaniu z Amerykanami...
ARA, "Wolę Być" Radom

"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (63), Wrzesień '94