"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (63), Wrzesień '94
10-12.6. odbył się finał krajowy Olimpiady Wiedzy Ekologicznej w Białej
Podlaskiej, którego byłem uczestnikiem i jednocześnie obserwatorem. Chciałbym w
paru zdaniach ukazać pewne, niezbyt ekologiczne, aspekty tejże olimpiady.
Chociaż sam jestem mięsożercą, byłem zaszokowany ilością kiełbasy, którą
karmiono najwybitniejszych ekologów kraju (zresztą, oprócz kilku osób mięso- i
niemięsożernych reszta była całkiem zadowolona). Kiełbasa uświetniła ognisko nad
Bugiem, nad którego brzegiem (!) zaparkował autokar dowożący uczestników. Droga,
którą jechaliśmy na ognisko usytuowana była między rzeką a lasem w bardzo
uroczym miejscu. Niestety, nikt z organizatorów nie "wpadł" na pomysł, żeby te
kilkaset metrów od szosy przejść pieszo, zamiast dojeżdżać niszczącymi urok
okolicy autokarami. Trzeba jednak zaznaczyć, że w tym wypadku młodzież była
totalnie zdegustowana. Wspomnę jeszcze o bigosie, do którego konsumpcji użyto
plastikowych (!) talerzyków i sztućcy. Chyba o krotności ich użycia nie trzeba
wspominać... Na koniec kilka słów prof. Grzywacza, który mówił o likwidacji
Departamentu Edukacji Ekologicznej. "Myślę, że (likwidując Departament)
uznano nasze społeczeństwo za wyedukowane ekologicznie." To byłoby
tyle.
Ptasiek
W dniach 16-17.7. odbył się w Skulsku (woj. konińskie) Festiwal Ekologiczny pod
hasłem "Chrońmy las i wodę, czyli całą przyrodę".
Rzecz działa się w Nadgoplańskim Parku Tysiąclecia. Każda występująca kapela
miała w obowiązku zadziałać na rzecz Matki Ziemi, wyśpiewując 1 (słownie: jeden)
tekst ekologiczny.
No pięknie - czułam się wręcz w obowiązku jechać i zobaczyć, tym bardziej że to
moje okolice, a i w owym parku karajobrazowym bywam. Ciekawa więc byłam, jak owo
przedsięwzięcie poprawi stan obszaru, było nie było - chronionego. A do
poprawienia jest niemało - Jezioro Skulskie jest zanieczyszczone ściekami bytowo-
gospodarczymi, następuje jego silna eutrofizacja, kłusownictwo kwitnie. Na
szczęście ruch turystyczny nie jest tu zawrotny... Ale to chyba właśnie
zamierzała zmienić organizatorka "eko-festiwalu", bo na małą, w miarę czystą
plażę zjechał nagle full samochodów - zarówno miejscowych, jak i uczestników.
Pojawiły się stoiska z piwem, jedzonkiem (bynajmniej nie ekologicznym), napojami
(wiadomo już w jakich butelkach!)
I najbardziej rzucająca się w oczy - Coca-Cola. Tak - to było dopełnienie czary
goryczy. Myślę, że po dziś dzień piękne, czerwone kubeczki pływają po jeziorach
i leżą w trzcinach. Dominował więc nie zielony, ale czerwony kolor. Koszy na
śmieci szukałam długo i bezskutecznie...
Oczywiście, nietrudno się domyśleć, że festiwal trwał do późna w noc i głośno -
co niewątpliwie urozmaiciło monotonne życie mieszkającym nad jeziorem licznym
ptakom wodnym (nadmienię o okolicznych rezerwatach ścisłych i strefie
ciszy).
Tak więc ani o działaniach konstruktywnych, ani o zamierzeniu edukacyjnym nie
może być mowy. Można by się spodziewać, że chociaż zyski z festiwalu zostaną
przeznaczone na jakiś szczytny cel... O święta naiwności! Kapele zagrały, wzięły
pieniążki i pojechały z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wobec Matki Ziemi
i Braci Ptasiej.
Mam tylko nadzieję, że był to ostatni taki festiwal ekologiczny.
Aneta
"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 9 (63), Wrzesień '94