ZB nr 10(64)/94, październik '94
CO MA TAMA DO OSCYPKÓW
CZYLI O TAMIE I OWCACH W PIENINACH
A jednak dalej budują. Tama w Czorsztynie to już nie pomnik realnego komunizmu.
To pomnik dążeń całego, choć podzielonego narodu. Zjednoczonego w idei TAMY.
Najpierw tamę budowali panowie z poprzedniego reżimu. Budując tamę, budowali
komunizm. Potem przyszli następni. Tama według nich miała być naszą drogą do
liberalnych społeczeństw Europy. Panowie z prawego skrzydła sceny-obsceny
politycznej nie mieli nic przeciwko temu. Wprost przeciwnie - w końcu to nasza,
polska tama. Nawet jeden pan z ZChN-u wprowadził tryb przyspieszony w karaniu
tych, co wartości przyrody i kultury chcieli przedłożyć ponad wartości polskiego
betonu. A tak poważnie - czy zabawa pieniędzmi podatników musi trwać
wiecznie?
Taka zabawa ma swój koniec. Niestety jednak, kończy cię ona wtedy, kiedy dzieło
głupoty jest już wykonane, a jego twórcy nie są za nic w stanie udowodnić, że ma
ono jakikolwiek sens.
Przykład można zobaczyć niedaleko od Czorsztyna. Trochę jakby po drugiej stronie
Pienin. Mniej więcej w czasie, gdy zaczynano budować tamę czorsztyńską, znalazły
się też światłe umysły, pragnące zagospodarować bezleśne stoki Małych Pienin. Od
dawna pasiono tam owce. Ale w czasie epoki czorsztyńskiej liczyło się to, co
wielkie. Po co nam małe pasterskie szałasy? Po co nam prymitywny wypas? Można
przecież kolektywnie. Masowo. Z dodatkiem betonu.
Chcieli. Zrobili. Wydali pieniądze. Na trawiastych przestrzeniach powstał
pieniński kołchoz. Dopiero kiedy powstał, okazało się, że jest to dzieło bez
sensu. Wcześniej eksperci twierdzili, że będzie to WZORCOWY MODEL WYPASU
OWIEC.
Dzisiaj siedzą cicho (nie eksperci od tamy, ale ci od owiec). O wzorcowym modelu
przypominają dziś jedynie ruiny wielkich budowli i sterczące w krajobrazie
słupy, ogradzające wielkie pastwiska. A owce - pasą się dawnym, "tradycyj- nym"
sposobem.
Tomasz Poller
GRANICA W PIENINACH
CZYLI POWRÓT NA NIEZIEMSKĄ ZIEMIĘ
Z PRZESTRZENI (JESZCZE) NIE PRZEGADANEJ
Ktoś powiedział kiedyś: Nieważne, gdzie się jedzie, ważne z czym.
Ktoś inny szydził: Romantyzm pół godziny za cywilizacją.
Ale czemu nie...
Nie da się od razu dalej, moż- na bliżej. Gdzieś w puste miejsca, w przestrzenie
nieprzegadane. Chociażby w dzikie lasy i góry Ukrainy albo Słowacji. Być i nie
być. I brać to, czego trudno szukać na dole. I żyć tym na dole...
Wracam z gór. Do Kraju. Granica.
-- Skąd? Kiedy? Co pan ma? W porządku. Idź pan.
Idę. Co mam? Trochę tego niewymownego. Tam, z góry. Trochę tej pustej
przestrzeni. Nieprzegadanej. Przyda mi się.
Wchodzę w mój kraj. Podobno "najbardziej idący do przodu w tej części eks-
komunistycznej Europy". Wchodzę w pieniński pejzaż. Pejzaż betonowy.
Przede mną przytłamszona betonową konstrukcją niedzicka twierdza. Mniejsze
jezioro napełnione. Bajoro wśród betonu. A więc część tego, co postawili sobie
za punkt honoru, już wykonali.
Tablica przy drodze:
RUCH CIĘŻKICH POJAZDÓW BUDOWY.
SKRAJNA PRZEKROCZONA.
Skrajna głupota?
Cóż? Pojęcie "skrajna" istnieje. I nie dość, że istnieje, to niesie ze sobą w
Pieniny ciężar przedmiotowy. I tym różni się od pojęć typu: "Pieniński Park
Narodowy" czy "och- rona przyrody". Bo te pojęcia tracą realne odpowiedniki.
Wchodzę w pieniński pejzaż. Wchodzę w mój kraj. Podobno "najbardziej idący do
przodu w tej części eks-komunistycznej Europy".
Tym razem wracałem ze Słowacji. Parę lat temu jeździłem w Pieniny. I to nie
tylko na blokady. Także po to, by szukać przestrzeni nieprzegadanej.
Tomasz Poller
rys. Janusz Reichel
ZB nr 10(64)/94, październik '94
Początek strony