Strona główna 

ZB nr 11(65)/94, listopad '94

UWIĘZIENI W "SPIRALI ŚMIERCI"


Kryzys odpadowy zmusza spalarnie do walki o śmieci!


Władze lokalne są zaniepokojone:


gorączka przetwarzania odpadów na energię
spala miejscowych podatników!


Mogłoby się wydawać, że w naszym nękanym problemami świecie to jasny punkt: od Florydy po New Hampshire i Wisconsin zaczyna brakować śmieci. Ale lokalne społeczności muszą za to płacić.
Władze lokalne wspólnym wysiłkiem wydały miliardy dolarów na budowę dużych spalarni, lecz teraz nie mają wystarczająco dużo odpadków, by zakłady te mogły pracować pełną parą. La Crosse w stanie Wisconsin nawet w połowie nie jest w stanie wykorzystać mocy przerobowej spalarni zbudowanej tam w r. 1988. A Warren County w New Jersey zatrudnia nieumundurowanych policjantów ds. śmieci, aby pilnowali mostów do Pensylwanii nad rzeką Delaware tylko po to, aby upewnić się, że żadne śmieci nie opuszczą swojego stanu.
"Potrzebujemy śmieci" - twierdzi Lori Parrish, komisarz z Broward County na Florydzie. Tamtejsi urzędnicy dosłownie polują na śmieci na pozostałym obszarze Południowej Florydy, by zapewnić wsad do swoich dwóch instalacji do spalania, które kosztowały ich pięćset milionów dolarów. "To dla nas katastrofa" - powiada.
Triumf techniki
Reklamowane jako zakłady przetwarzające odpady na energię, gdyż wytwarzają one także energię elektryczną, spalarnie były wychwalane jako triumf techniki nad odpadami. Miały one gwarantować, że miasta przez całe dziesięciolecia będą miały miejsce na pozbywanie się śmieci, przy jednoczesnym zmniejszaniu zapotrzebowania na rozrastające się wysypiska. Nie wszyscy w tym samym stopniu, ale urzędnicy zajmujący się ochroną środowiska na szczeblu stanowym i lokalnym zachęcali do rozwijania radosnej twórczości na polu budowy spalarni w dekadzie lat 80. Istniejące 142 zakłady spalają w chwili obecnej około 30 milionów ton odpadów rocznie, co stanowi 16% wszystkich śmieci produkowanych w Ameryce.
Urzędnicy nie zwracali jednak większej uwagi na ekonomiczne as-pekty spalania śmieci. Po prostu w chwili obecnej opłacalność [spalarni] jest fatalna, zmuszając zarówno mieszkańców, jak i biznes na równi z podatnikami do płacenia setek milionów dolarów rocznie więcej, niż wynosi cena rynkowa utylizacji odpadów. Średnia opłata za utylizację odpadów w spalarni wynosi 56 dolarów za tonę, a więc dwa razy więcej niż wynosi średni koszt składowania na wysypiskach (28 dolarów), o czym donosi Solid Waste Price Digest, czasopismo branżowe.
Urzędnicy miejscy zdecydowali się na radykalny zwrot w kierunku spalania śmieci na podstawie najlepszych rad, jakie można było kupić za pieniądze, poprzez wynajęcie konsultantów ds. technologii, inwestujących bankierów z Wall Street i prawników zajmujących się akcjami, z których wszyscy zainkasowali pokaźne sumy w ramach opłat związanych z przygotowaniem umów i akcji dla finansowania spalarni. Nikt jednak spośród tych ludzi nie wykazał dostatecznego sceptycyzmu wobec tak zwanego kryzysu śmieciowego, pozornego braku pojemności wysypisk, który w latach osiemdziesiątych spowodował wzrost opłat za składowanie i przestraszył urzędników publicznych, którzy zaczęli się obawiać, że opłaty za utylizację wzrosną jeszcze bardziej.
Większe nie było lepsze
Spalarnia - rozumowali - kosztowała miasto tyle, co utylizacja odpadów w ciągu 20 lat. Czemu by więc nie zbudować jej dużej? Posiadając dodatkowe moce przerobowe, spalarnia mogłaby zapewnić pokaźne zyski poprzez przyjmowanie śmieci z zewnątrz po wzrastających cenach rynkowych.
Kryzys śmieciowy, choć bardzo przekonująco odwoływał się do zbiorowego poczucia winy Amerykanów, powodowanego wyrzucaniem tak wielu dóbr, był w większym stopniu mitem niż zjawiskiem rzeczywistym. W istocie rzeczy firmy zajmujące się śmieciami, na których czele stały WMX Technologies Inc. (dawniej Waste Management Inc.) oraz Browning-Ferris Industries Inc., wraz z władzami lokalnymi doprowadziły w ostatnich latach do powstania ogromnych mocy przerobowych. Podobnie jak to ma miejsce w przypadku budynków biurowych i linii lotniczych, przewaga podaży nad popytem doprowadziła do gwałtownej obniżki cen w efekcie konkurencji pomiędzy właścicielami wysypisk i spalarni.
Spalarnie "nie były projektowane z myślą o oszczędności" - przyznaje Douglas R. Augenthaler, zajmujący się badaniem akcji firm zajmujących się utylizacją odpadów z Oppenheimer & Co. w Nowym Jorku. "Projektowano je z myślą o zastąpieniu czegoś, co miało stać się niedostępne [wysypisk], co jednak istnieć nie przestało."
Co więcej, wiele miast i ich konsultantów zawyżyło ilość śmieci, które miały być produkowane w przyszłości, nie przewidując znacznego spadku ich ilości na skutek wprowadzanie recyklingu i wystąpienia recesji: gospodarka działająca na niższych obrotach produkuje mniej odpadów. Spalarnie muszą działać na pełnych obrotach, aby w pełni wykorzystać możliwość produkowania energii elektrycznej, która jest również źródłem dochodów, a także dla obsługi długu wynoszącego aż 300 milionów dolarów na jeden zakład. Z tego powodu miasta zmuszone są do kupowania śmieci na wolnym rynku, często po cenach znacznie niższych od tych, które muszą płacić ich mieszkańcy.
Ryzyko a zysk
Niemal wszystkie spalarnie prowadzone są - a w wielu wypadkach są też własnością - przez takie firmy, jak WMX Technologies, Ogden Corp. oraz Westinghouse Electric Corp. Jak widać z perspektywy, sektor publiczny narażony był na ryzyko największych kłopotów, podczas gdy sektor prywatny czerpał większość korzyści z budowy zakładów przetwarzających odpady na energię. Zwykle wyglądało to tak, że miasto zapewniało finansowanie; firma gwarantowała, że urządzenia będą działać; miasto gwarantowało określoną ilość śmieci po ustalonej cenie.
Następnie ceny rynkowe utylizacji odpadów gwałtownie spadły. W efekcie spalenie tony śmieci w Broward County kosztuje 55 dolarów, podczas gdy odpady z innych rejonów przyjmowane są za jedyne 42 dolary. W Montgomery County w Pensylwanii ludność miejscowa płaci 63 dolary i 50 centów, podczas gdy klienci z zew-nątrz płacą jedynie 41 dolarów. "Miało być odwrotnie" - mówi Donald Silverson, odpowiedzialny za gospodarkę odpadami w Mongomenry County. "To drażliwa sprawa".
Ta sytuacja może doprowadzić do tego, że niedostatek odpadów spowoduje wzrost lokalnej opłaty za utylizację dla pokrycia kosztów stałych, co odstrasza lokalny transport i powoduje jeszcze większy deficyt odpadów: "spiralę śmierci", jak mówią o tym urzędnicy zajmujący się śmieciami. Spalarnia w Claremont w New Hampshire znajduje się właśnie na takiej spirali: opłata za śmieci miejscowe wynosi 96 dolarów i 50 centów za tonę, podczas gdy dla przyciągnięcia odpadów z zewnątrz stosuje się dla nich opłatę 40 dolarów; wszystko wskazuje na to, że ta różnica jeszcze się powiększy. "To błędne koło" - mówi Allen Dusault, kierujący Solid Waste Project w New Hampshire i Vermont.
Budowa prawie wstrzymana
Tymczasem perspektywy ekonomiczne spalania wyglądają coraz gorzej. Miasta ponoszą ogromne koszty wyposażając wszystkie spalarnie (z wyjątkiem najnowszych) w nowoczesne systemy ochrony powietrza przed zanieczyszczeniami. Zakłady walczą przeciwko przepisom federalnym, zmuszającym je do kupowania prądu ze spalarni po cenach wyższych niż rynkowe. A Sąd Najwyższy zgodził się na rozpatrzenie dwóch spraw, z których każda może okazać się zabójcza dla miast, właścicieli akcji, podatników oraz firm posiadających spalarnie. To wszystko spowodowało, że w dziedzinie budowy nowych zakładów zapanował niemal kompletny zastój.
W jednym przypadku wysoki sąd zadecyduje, czy popiół pozostający ze spalania śmieci powinien być traktowany jako odpad niebezpieczny. Federalny sąd apelacyjny w Chicago powiada, że powinien, podczas gdy podobny sąd w Nowym Jorku jest zdania, że nie powinien.
W chwili obecnej 8,5 miliona ton popiołu rocznie trafia głównie na wysypiska śmieci po stosunkowo niskich cenach. Organizacje ekologiczne zgodne są co do tego, że popiół powinien być traktowany jako odpad niebezpieczny, gdyż zawiera on metale ciężkie. Miasta zapewniają, że popiół nie stanowi żadnego zagrożenia dla zdrowia. Co więcej, twierdzą one, że jeśli prawo orzeknie, iż popioły stanowią odpad niebezpieczny, koszty utylizacji tychże popiołów mogą wzrosnąć nawet 10-krotnie, zwiększając koszty funkcjonowania 142 spalarni amerykańskich o 3,5 miliarda dolarów. To, zdaniem przedstawicieli władz miejskich, mogłoby zmusić spalarnie do około trzykrotnego zwiększenia pobieranych przez siebie opłat za utylizację, tak by osiągnęła ona poziom 150 dolarów za tonę. Wiele ze spalarni po prostu zostałoby zamkniętych, co mogłoby doprowadzić do strat akcjonariuszy rzędu miliardów dolarów.
Z dymem: śmieci okazują się być drogim paliwem dla dużych spalarni
Sąd Najwyższy rozważy także sprzeciw wobec odgórnego kierowania przepływem strumienia odpadów, która to praktyka pozwala miastu przechwytywać wszystkie śmieci znajdujące się w jego granicach i kierować je do preferowanego przez siebie miejsca utylizacji. Jako że wiele spalarni pobiera opłaty znacznie przewyższające ceny oferowane przez pobliskie wysypiska, tylko odgórne kierowanie pozwala im na znajdowanie klientów.
Debata na temat odgórnego kierowania przepływem strumienia odpadów
Przewoźnicy nie znoszą kierowania przepływem, gdyż zmusza ich ono do płacenia więcej za tonę rozładowanych śmieci. Twierdzą oni (a ich pogląd podzielił w kilku sprawach sąd niższego rzędu), że praktyka ta nielegalnie ogranicza handel pomiędzy stanami. Większość spalarni znajduje się wystarczająco blisko granicy stanów, by mogło je dotknąć to twierdzenie, zwłaszcza że przewoźnicy nabrali większej wprawy w zgniataniu śmieci, co pozwala na tani transport dużych ładunków na duże odległości ciężarówkami i koleją.
Do tej pory 15 milionów ton śmieci rocznie przekracza granice stanowe w celu utylizacji, co wiąże się z tym, że branża utylizacji odpadów staje się bardziej regionalna i mniej lokalna. J.P.Mascaro & Sons, regionalny przewoźnik z Pensylwanii, mówi, że firma oszczędza pieniądze przewożąc na przykład ładunki ciężarówkami na odległość 300 mil na posiadane przez siebie wysypisko w Wirgini Zachodniej, zamiast płacić 54 dolary za tonę, którą to opłatę wyznaczyły odgórnie władze na przedmieściach Filadelfii.
[...]
Żadnego podobieństwa do wysypiska
Mimo problemów, łatwo zauważyć, jak to się dzieje, że urzędnicy miejscy zaczynają pałać miłością do spalarni. Natomiast z punktu widzenia śmieciarek wjeżdżających na znajdujące się przed spalarnią wagi, spalarnie przypominają fabrykę, nie zaś wysypisko. Żadnych szczurów. Żadnych mew. Zapachy pozostają wewnątrz zabudowań.
Pokój sterowania, kierowany przez inżynierów, ma tyle tarcz, wskaźników i monitorów telewizyjnych, że przypomina małą elektrownię jądrową. Ciężarówki wjeżdżają do zamkniętego pomieszczenia, by zrzucić swój ładunek do gigantycznej komory na odpady o wysokości 6 pięter. Wysoko w górze dwaj operatorzy dźwigów bez przerwy przegarniają górę odpadków i powoli przenoszą je w stronę opadającego w dół płonącego rusztu. Powstające ciepło rozgrzewa kotły wypełnione wodą, w których powstaje para, a dzięki niej elektryczność.
Właściciele spalarni skarżą się, że amerykańska Agencja Ochrony Środowiska nie jest wystarczająco wymagająca w stosunku do wysypisk, co daje im przewagę cenową, lecz Agencja twierdzi że jej stanowisko jest neutralne. "Substancje unoszące się z kominów [spalarni] mają wpływ na większą ilość ludzi, niż odcieki z wysypisk spływające do wód gruntowych" - powiada Bruce Weddle, specjalista ds. odpadów w Agencji Ochrony Środowiska.
Firmy reklamują spalarnie jako "wspólne przedsięwzięcie" z lokalną społecznością. Lecz mariaż taki w warunkach zapchanego rynku jest mało stabilny. Broward County ma ogromne pretensje do WMX Technologies, która to firma jest właścicielem i eksploatuje dwie bliźniacze instalacje do spalania 2,250 ton odpadów dziennie. Spalarnie cierpią na deficyt [śmieci], który w tym roku może osiągnąć wysokość 100.000 ton. W ramach umowy, nazwanej "dostarcz albo płać", gmina płaci za co najmniej 1.095.000 ton, nawet jeśli spala czy dostarcza mniej. WMX Technologies posiada również duże wysypisko w tejże gminie i przyjmuje śmieci, które mogłyby zostać spalone. WMX przyjęło więcej niż dwa miliony ton śmieci w ciągu 8 miesięcy do dnia 31.3. [1993]; większość z nich pochodziła ze sprzątania po huraganie Andrew. Firma twierdzi, że śmieci powstały w wyniku huraganu były zbyt wilgotne, by je palić. Jak zauważył Steve Alexander, urzędnik z Broward County: "Jedna ze stron tej umowy zarabia bardzo dużo pieniędzy."
Firma i gmina prowadzą rozmowy na temat zmniejszenia ciężaru deficytu [śmieci]. "Zrobimy wszystko, co możliwe, aby druga strona była zadowolona" - mówi rzecznik prasowy WMX Technologies. Prawdopodobnie będzie to jednak wymagało odebrania większej ilości śmieci z sąsiedniego Dade County, co także będzie miało negatywne konsekwencje. Już teraz mniejsza ilość śmieci dostarczanych na tamtejsze wysypiska zmusiła Dade do podniesienia cen do 59 dolarów za tonę w porównaniu z 45 dolarami w styczniu.
Urzędnicy w Connecticut sprzeciwiają się planom WMX Technologies, by zbudować kolejną spalarnię na terenie stanu, gdyż ich zdaniem odebrałyby one \mieci już istniejącym spalarniom, z trudem walczącym o przetrwanie. Gmina La Crosse w stanie Wisconsin podała do sądu swoich konsultantów technicznych za zawyżenie szacunków dotyczących ilości śmieci w danym rejonie. Gmina otrzymała 2,6 miliona dolarów [rekompensaty].
Cena czystego powietrza
Tymczasem Clean Air Act (ustawa o ochronie powietrza) czyni spalarnie jeszcze droższymi. Pinellas County w stanie Floryda oczekuje, że przerobienie znajdującej się na jej terenie spalarni o wydajności 3.000 ton odpadów dziennie tak, aby spełniała wymagania ochrony powietrza, będzie kosztować od 100 do 200 milionów dolarów, wliczając w to utracone zyski ze sprzedaży prądu i koszt utylizacji odpadów w okresie wyłączenia zakładu z użytkowania. To, jak twierdzi szef gospodarki odpadami gminy, Bob Van Deman, mogłoby zmusić gminę do podwojenia opłaty za utylizację, wynoszącej 37,50 dolarów za tonę.
Po tym, jak propagatorzy spalarni błędnie ocenili kierunek zmian cen utylizacji odpadów, mają oni obecnie to szczęście, że mogą wykorzystać program federalny, który błędnie oszacował ceny energii. Zakłady zmuszane są do kupna energii elektrycznej z tzw. niezakładowych generatorów (NUG - nonutility generators), po cenach opartych często na prognozach z początku lat 80., kiedy to spodziewano się, że ceny ropy wzrosną do niebotycznych rozmiarów. W związku z tym, podczas gdy cena prądu wynosi obecnie od 1 do 3 centów za kilowatogodzinę w zależności od zakładu, niektóre spalarnie mogą uzyskać cenę aż 11 centów.
Z tony spalonych śmieci uzyskuje się około 600 kilowatów, a więc 2 centy za kilowat odpowiadają 12 dolarom na tonę, 4 centy 24 dolarom itd.
Elektrownie starają się ograniczyć ilość nowych NUG i renegocjować tak kosztowne kontrakty. Niagara Mohawk Power Corp., która posiada nadwyżkę mocy, zmuszana jest do kupna elektryczności z NUG w cenie 6 centów za kilowat, by potem sprzedawać ją po cenie 1 lub 2 centów, co kosztuje ją 400 milionów dolarów rocznie. Edison Co. w Południowej Kalifornii wydaje 750 milionów dolarów rocznie powyżej cen rynkowych na zakup energii z NUG" - twierdzi rzecznik firmy. "To dlatego ceny u nas są tak wysokie".
Jeff Bailey
Reporter Wall Street Journal
WALL STREET JOURNAL 11.8.93

Tłumaczenie dla OTZO Agnieszka Kostyra BORE



ZB nr 11(65)/94, listopad '94

Początek strony