Strona główna 

ZB nr 1(67)/94, styczeń '95

CZUŁE MIEJSCA W NIECZUŁYM ŚWIECIE

Czułe miejsca, film Piotra Andrejewa, widziałem po raz pierwszy na początku lat 80. Wtedy i do dziś uchodzi za napisany z myślą o komunizmie. Wtedy nie zrobił na mnie wiekszego wrażenia. Zacząłem sobie o nim przypominać dopiero niedawno, w czasie kolejnych debat nad tym, dlaczego miało być tak dobrze, a jest tak, jak jest. Pokazany niedawno w tv smakował jak stare wino, które dopiero teraz nabrało właściwego smaku. Konwencja science fiction i brak bezpośrednich aluzji sprawiły, że Czułe miejsca przetrwały, a przepowiednia w nich zawarta okazała sie o wiele bardziej uniwersalna, niż sie wszystkim - łącznie z jego twórcami - wydawało. Podobnie jak Nowy wspaniały świat Huxley'a zdystansował z czasem Orwella. Nawet słowa nostalgii za latami 80.: Ilu wtedy było ludzi na ulicach przypominają, że powoli zbliżamy sie do amerykańskiego ideału, w którym używanie nóg nie jest gorszące tylko w czasie aerobicu lub na rowerze, (oczywiście pokojowym). Czas wolny spedza sie samotnie lub w grupie, ale zawsze przed ekranem.

Główny bohater jest ostatnim niezależnie myślącym i czującym człowiekiem. Zawdziecza to temu, że w pracy posługuje sie mózgiem zamiast czegoś w rodzaju komputera, a żyje raczej na marginesie. Oczywiście, nie wiedzie mu sie też w miłości. Dziewczyna, która go kocha, jest już zarażona duchem czasu i jak mówi: bardzo go kocha, ale chce, żeby był inny. To "inny" znaczy taki jak wszyscy; jego nienormalność - bedąca ludzką normalnością - jest czymś, czemu w nienormalnym świecie Ewa nie jest w stanie zaufać. Jan Zalewski, monter z numerem 13-13 nie daje widoków na zrobienie kariery w showbiznesie, co jest celem życia jego dziewczyny. Ewa miota sie pomiedzy sobą - własnymi uczuciami a obrazem szcześcia narzuconym przez społeczeństwo i "odchodzi smutna", bo wybiera to drugie. Jan znajduje

natomiast bratnią dusze w dziewczynie - dziecku jeszcze, którego pojawienie sie sprawia, że widz zaczyna wierzyć, że ludzkie uczucia i niezależność sądu jakoś sie odradzają w noworodzących sie ludziach - to chyba najbardziej optymistyczna strona tego filmu. A kiedy urocza małolata mówi Czy już jej nie kochasz? Nie? No to w porządku, to znaczy, że teraz możesz wszystko - to wydaje sie, że Andrejew wyprzedził Olivera Stone'a z jego słynną sceną z Wall Street,w której bohater grany przez młodego Sheene'a zrywa ze swą kochanką i "Wielkim" światem, wybierając wierność sobie, wiezienie i zwykłą uczciwość. I tak jak tamten Jan Zalewski staje sie sobą, a sztuczny świat jest w konfrontacji z nim bez szans. Pytanie brzmi tylko - jak słusznie zauważył jeden z recenzentów - czy ostatni człowiek bedzie chciał taki świat ratować?

Olaf Swolkien




ZB nr 1(67)/95, styczeń '95

Początek strony