Strona główna 

ZB nr 7

ZIELONI DZIENNIKARZE (2)

SPECJALNIE DLA "ZIELONYCH BRYGAD"

"Nic nie wskazuje na to, by w ciągu dającej się przewidzieć przyszłości w naszym kraju powstało niezależne masowe pismo ekologiczne (szeroko i głęboko ekologiczne)" - pisałem w poprzednim numerze "Zielonych Brygad" starając się zachęcić do pogodzenia się z tym racjonalnym przeświadczeniem i wykorzystywania kontaktów z profesjonalistami - dziennikarzami.

Na wstępie kilka uogólnień i uproszczeń (człowiek bardziej cieszy się spotykając w złym świecie dobrego ludka niż, żyjąc iluzją, nacinając się na tym, kogo miał za porządnego): dziennikarz to hiena, szakal, sęp i zimny drań. Musi być taki dążąc do perfekcji w przekazywniu maksymalnie zobiektywizowanej informacji. Żyjąc w ciągłym stresie, przygotowując informacje i komentarze "na wczoraj", zdając sobie sprawę z wymagań odbiorcy (redaktora naczelnego, jego zastępcy, gremiów kierowniczych redakcji, komitetu czy plebanii, kurii, cenzury - na końcu czytelnika) interesuje się interesującymi faktami. Faktem dla dziennikarza więc nie jest to, że ekolodzy są przeciwko koksowni w Stonawie, bo to wiedzą już wszyscy. Dziennikarza nie specjalnie interesuje, kto manifestował (czy to był "WiP", "Wolę być" czy Franciszkanie).

Jeśli na transparentach będą hasła "Stonawa truje" - można być pewnym, że nie znajdzie się to już dziś w relacji rasowego dziennikarza. Faktem interesującym nie jest, że manifestację otworzył Ktoś, kto miał tytuł profesora doktora. Faktem może natomiast być to, że nagle z autobusu, który przyjechał z Żarnowca wyszło kilkudziesięciu ludzi i biło (jak biło) protestujących przeciw atomistyce (kogo bito, nazwiska). Informując o tym dziennikarza warto powiedzieć, że ma się do niego zaufanie i czeka się na jego pilny przyjazd na miejsce zdarzenia. Rasowy dziennikarz chwyta temat nie tylko dlatego, że jest to sensacja, również dlatego, że on jest na miejscu zdarzenia pierwszy, a może jedyny.

Dopiero po wysłuchaniu informacji o pobiciu rasowy dziennikarz wysłuchuje informacji o faktach: protestuje 27 osób z miast następujących, z następujących organizacji (ruch nie jest dla dziennikarza pojęciem jasnym).

Podziemna "Solidarność" przez osiem lat zorganizowała doskonały system powiadamiania dziennikarzy zachodnich o akcjach, oświadczeniach i protestach. Wręcz miała "swoich" dziennikarzy, na których się nie zawiodła, ale chyba właśnie dlatego, że oni (dziennikarze) nie zawiedli się na nich (opozycjonistach). Warto doświadczenie to wykorzystać i stałością w kontaktach zjednać dziennikarzy. Jeśli będą zawiadamiani o każdej akcji, zadymie, proteście, spotkaniu, imienną informacją, a nie ulotką na murze - czuć będą się w obowiązku (obowiązek to pojęcie bardziej w tym zawodzie obowiązujące niż uczciwość) wiernie opisać. I jeśli nawet obowiązkiem dziennikarza jest wysłuchanie drugiej strony konfliktu, nie przyjmie on słów adwersarzy jako wytyczną dla powstającego już w jego umyśle tekstu. W przypadku konfliktu przed terminalem: po wysłuchaniu opinii, że było inaczej, a protestujący to banda rozwydrzonych dzieciaków, zaś kraj bez prądu to kraj bez życia, nie skwituje on tych słów krótkim "Protestujący twierdzą inaczej" lecz przedstawi dwie strony medalu.

Emocje to najgorszy doradca! Pamiętaj o odbiorcy! - to słowa, które chciało by się by doszły do "Otwartego Studia", w którym energetykę jądrową postawiono przed ścianą. Trzeba zdawać sobie sprawę ze stereotypów pokutujących w społeczeństwie.
Człowiek odbiera nowy tekst (w gazecie, w radiu czy TV) przez sito już ukształtowanych poglądów. Wybiera to, co zgadza się z jego oglądem świata, unika poznawczych dysonansów. Jeśli więc czytelnik kształtowany przez stereotyp "ekolog -jaskiniowiec" zobaczy w TV "obdartusa z koralikami" - nie będzie zwracał uwagę na słowa, chyba że na zająknięcia, wiarę w świat idealny, przyrodę... Jeśli dziennikarz przychodzi na spotkanie z protestującymi przeciwko Żarnowcowi tuż po telefonie od Bardzo Ważnej Osoby czy lekturze raportu Wybitnych Naukowców - wybierać będzie potknięcia, zająknięcia i fakty niezbyt dla "zielonych" przychylne (choćby palenie papierosów, jeśli już nie będzie miał się do czego przyczepić - przyczepić się zaś będzie chciał w obronie przed dysonansem poznawczym, ugruntowując w sobie przekonanie, że jest on LEPSZY, wie LEPIEJ i wcale nie musi wierzyć w to co mu mówią: protestują przeciw degradacji środowiska, a sami palą papierosy, więc można się nie martwić tym co mówią...) Inaczej będzie w przypadku dziennikarza zjednanego (np. stałością dopływu aktualnej informacji).

A co zrobić, jeśli dziennikarzy nie znamy, a z opowieści można wnioskować, że to wyjątkowe błazny i szuje? Jeśli już raz się nacieliśmy - zaufać raz jeszcze?

Chyba nie ma innej rady. Najgorsze to dziennikarza zdenerwować odmową udzielenia informacji. Wtedy napisze jeszcze bardziej upiornie: że czuć było zapach wódki u ekologa (to, czy było czuć, to tylko jego zmysł - to, że było inaczej jest nie do udowodnienia); opatrzy tytułem (wolno mu, ma prawo do własnego oglądu świata); napisze, że odmówił udzielenia informacji tylko jemu, a udzielił wywiadu agencji radzieckiej (czyli sowiecki agent?) itp. Dziennikarze są uczuleni na punkcie swej niezależności. Uzależnieni bronią się i zaprzeczają. Więc jeśli już muszą pisać teksty licząc się ze swym szefem (czego nie znoszą), wcale nie muszą słuchać tu jeszcze jakichś...

Warto rozmawiać przy świadkach, warto przy innych dziennikarzach. Choć tu uwaga! Dziennikarz w świetle prawa może napisać wszystko, co mu ślina na język przyniesie i wcale nie musi tego autoryzować. Właśnie: dziennikarz niczego nie musi. Niestety. I z tego trzeba zdać sobie sprawę. To, czy da swój tekst do przeczytania przed drukiem (nazywa się to autoryzacją) jest tylko i wyłącznie jego dobrą wolą. Wyjątkiem jest tylko żądanie ma piśmie autora wypowiedzi, że chce ją zobaczyć przed opublikowaniem. Ale dziennikarz może to obejść omawiając wypowiedź. I jeszcze bardziej się przy tym zdenerwuje (co tu, taki jeden z drugim sobie myślą, że będą mi mówili co mam pisać...)

WERSJA I:

"Sławomir Zubkowski stwierdził: - Według mnie to ten hotel to jest wielkie świństwo. I dlatego protestuję, jak mój ojciec w wojnie, co walczył o ziemię.

WERSJA II:

Sławomir Zubkowski w rozmowie z naszym dziennikarzem stwierdził, że popiera budowę hotelu w miejscu wskazanym przez inwestora. Za świństwo uważa to, że niektórzy protestują, jak chociażby jego ojciec."

I z formalnego, z prawnego punktu widzenia wszystko jest w wersji II o.k. Dziennikarz omawia wypowiedź Sławomira Zubkowskiego, a w sądzie ewentualnie się broni: ja przecież go bezpośrednio nie cytowałem, on mi to mówił, są świadkowie. Świadkowie potwierdzają, że S.Z. rzeczywiście mówił o hotelu, świństwie i swoim ojcu. I każdy sąd dziennikarza uniewinni.

Dziennikarze operujący tak wielką masą informacji przetwarzają ją najczęściej bezwiednie, często też są po prostu nieuświadomieni - ekologicznie, głęboko ekologicznie powiedziałbym. Warto ich dokształcać - owocować będzie to na łamach, w głośnikach i przed kamerami. Warto mieć "swoich" dziennikarzy, choć warto pamiętać, że w stresie i przymusie świata, w jakim żyją, od tego stresu i przymusu uciekają. I nic nie muszą.

Eryk Mistewicz
Miesięcznik "Reporter"
ul. Bagatela 12, 00-585 Warszawa
tel. 219376, tlx 814775 PAI PL

Eryk Mistewicz "ostro bije" (się w cudze piersi?) w swoim artykule.
Jednak z wieloma poglądami Autora, mimo uproszczeń i przejaskrawień, trudno się nie zgodzić. Ciekawi jesteśmy co o tym sądzą (zieloni) dziennikarze i czytelnicy. (aż, pr)


ZB nr7

Początek strony