"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 10 (76), Październik'95
Czego program dotyczy? Wspomożenia lub wykonania obsługi konsultingowej przy inwestycjach (jedynych, które znalazły jakie takie zrozumienie i oparcie finansowe w budżetach oraz w Funduszach celowych i całe szczęście jakoś idą) dla ochrony środowiska. Dla kogo? Dla Samorządów, podmiotów realizujących i finansujących inwestycje ekologiczne w tym Narodowego i Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska, czyli tych którzy przetwarzają w czyn pieniądze publiczne. Działanie nie może z definicji dotyczyć finansowania samych inwestycji, a tylko ich przygotowania i otoczenia, i to oczywiście o ile inwestycja ta dotyczy konkretnie ochrony środowiska.
Wsparcie, dar, wspomożenie, to rzeczy wysoce szlachetne w swej
istocie i ze swej zasady nakierowane na realne polepszenie bytu wspomaganemu, czyli na konkret i czyn. Tymczasem to zastrzeżenie i to podane w formie tak kategorycznej, że tylko na doradztwo, brzmi o tyle dysonansem, że ciśnie się pytanie o to czy nie chodzi tu też o przechwycenie od biednego co się da, z racji jego osamotnienia, z racji jego biedy, które dadzą się wykorzystać. Biedny jest człowiekiem o bardzo ograniczonym polu wyboru.
Pada tu bowiem ni mniej ni więcej tylko taka propozycja: ja ci doradzę jak wydać pieniądze, które pożyczysz. Pożyczysz, no bo ich nie masz. A skąd pożyczysz? Ja ci poradzę jak je wziąć ode mnie. Proste jak banan.
Klarownie można widzieć w jaki sposób realizowany jest interes podatnika płacącego za Program i gdzie oraz na jakich warunkach można szukać dobrego interesu podatnika płacącego za skutki jego realizacji. Nie mówię, że prawidłowych relacji w tym zakresie nie da się ustawić. Da się. Tylko trzeba być w pełni świadomym sytuacji.
I tu dla mnie było zaskoczeniem, że jednoczesnym reprezentantem i jednej i drugiej strony w tej relacji, była jedna fizycznie osoba - pan Grzegorz Peszko. I to w bardzo dziwacznej pozycji. Dla podatnika amerykańskiego jest wykonawcą - pracownikiem programu, a dla podatnika polskiego jest współdecydentem - członkiem Rady Nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. W funkcji tej na dodatek jest "reprezentantem" niezależnych środowisk ekologicznych (o zagadkowości tej konstrukcji już swego czasu pisałem). Sądzę więc, że nie bezpodstawnie oczekuję właśnie jako obywatel, wyjaśnienia tej sytuacji i to przed podejmowaniem jakichkolwiek decyzji w zakresie prób realizacji programu. Tego zaś będę się domagał u swych wybranych reprezentantów, czyli Posłów, Radnych i PT. Uczestników Sejmiku Samorządowego.
Jako już zasadnicze w realizacji programu będę stawiał zawsze pytania:
Mam nadzieję na rzeczowe odpowiedzi, a nie na ogólniki podobne do stosowanych w opowieści, w której p. Peszko (Wasz Państwo Reprezentant) sprawozdawał swą działalność w Radzie Nadzorczej Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska.
Feliks Stalony-Dobrzański
Kraków 5.9.95
Co ciekawe, mówią to nie od dziś. Od jutra będą pewnie to samo mówić o regulacji Wisły.
W związku z tym coś mi się przypomniało. Kiedy prawie przesądzone były losy komunizmu w Polsce i zbliżały się pierwsze częściowo wolne wybory 1989, w telewizji nadawano program: Socjalizm - tak. Ale jaki? A ludzie odpowiedzieli: - Żaden.
Tomasz Poller
Odpowiedź Panu Tomaszowi Drozdowskiemu:
Przewodnik z samego tytułu bycia przewodnikiem posiada znajomość zagadnień ochrony środowiska. Zdobywa tę wiedzę przeważnie na kursie, czasem samodzielnie i zdaje z niej egzamin. Do tego dochodzi praktyka w terenie. Po co zatem ta licencja?
Mogę jeszcze zrozumieć tego rodzaju posunięcia w Tatrzańskim Parku Narodowym. Ale w Parkach mniej uczęszczanych?
W zeszłym roku poszedłem na szkolenie mające dawać licencję na prowadzenie po Pienińskim Parku Narodowym. Sala Ośrodka Turystyki na Jagiellońskiej w Krakowie nabita była ludźmi. Mający prowadzić szkolenie pracownicy Parku nie zjawili się jednak. Czyżby nie zależało im na przekazaniu swej fachowej wiedzy przewodnikom?
Pan Drozdowski pisze: Trudno wymagać od takiej instytucji jak Kolegium ds. Wykroczeń by zawsze stała po jednej stronie.
Moje retoryczne pytanie zostało jakby niezrozumiane. O co mi chodzi?
Dlaczego przepisy ochroniarskie mają obowiązywać na Babiej Górze, a nie mają być respektowane w Pieninach. Czy formalnie zlikwidowano rezerwaty przyrody na terenie czaszy zalewowej? Tama w Czorsztynie aż do 1990r. była budowana nielegalnie. Nie posiadała pozwolenia wodno-prawnego. A jednak protestujących represjonowano. Czy wymiar sprawiedliwości ma być tylko bezduszną machiną służącą temu, kto ma trochę
władzy i wpływy w budżecie?
Kto był na akcji w Czorsztynie widział, jak wyglądało w praktyce stosowanie prawa.
Nota bene - zrzucanie winy za stan
ekologiczny kraju na "turystów i grzybiarzy", a ukrywanie danych o rzeczywistych zniszczeniach spowodowanych przez gospodarkę było dość częste za komuny.
Dalej pisze Pan Drozdowski: Uzyskanie pozwolenia polega na wykazaniu się podstawową znajomością ochrony przyrody, co jest nieprzepuszczalną blokadą dla tych, którzy kompletnie ich nie znają.
Otóż, od kolegów którzy licencję zrobili, dowiedziałem się, że na szkoleniu nie dowiedzieli się niczego rewelacyjnego. Poza tym przewodnicy otrzymują materiały ekologiczne ze swoich macierzystych klubów.
Pan Drozdowski stwierdza: Miłośnik przyrody, to nie tylko ten, który robi "dymy" w Czorsztynie i protestuje przeciwko rżnięciu Puszczy Białowieskiej, ale również ten, który rozumie rolę parku narodowego i potrafi pogodzić się z ograniczeniami, zakazami, licencjami.
Akcje o Czorsztyn czy Puszczę Białowieską to właśnie nic innego, jak domaganie się poszanowania przepisów, także tych dotyczących parków narodowych.
Jeśli chodzi o ideę tworzenia parków, jestem za. Wiadomo również, że muszą w parkach obowiązywać jakieś zakazy i ograniczenia, w tym także dotyczące turystyki.
Już przed trzema laty pisałem w prasie o potrzebie utworzenia projektowanego a nie mogącego doczekać się realizacji Parku Magurskiego (Gazeta Wyborcza - 25.11.92, 26.11.92, 2.7.93; Park utworzono na początku tego roku). Miałem okazję porozmawiania z ludźmi na miejscu. Ludzie w gminie Krempna byli po prostu przerażeni. Bezrobocie jedno z większych w kraju, a tu jeszcze groźba utraty miejsc pracy. Wójt i paru naukowców proponowało wariant kompromisowy. Część parku - rezerwat z wyłączeniem gospodarki leśnej, część - bez większych rygorów. Ale to podobno się nie opłacało i nie mieściło w polskim prawie.
Krajoznawcy również boją się tworzenia nowych terenów chronionych. Chodzą po terenie i po prostu widzą ekoobłudę. Zakazy i rygory dla zwykłego obywatela nie przeszkadzają bowiem w prowadzeniu na szeroką skalę rabunkowej gospodarki.
Co lepsze? Nazwanie jakiegoś obszaru rezerwatem i ustawienie zakazu wstępu, czy faktyczne zaprzestanie niszczenia?
Odpowiedź Panu Marianowi Kuligowi:
Pisze Pan w polemice: Mam nadzieję, że p. Tomasz Poller nie wierzy w istnienie "dóbr wolnych" i wie, że utrzymanie parków wiąże się z całą masą kosztów
Otóż, Tomasz Poller w istnienie "dóbr wolnych" wierzy. I to nawet kiedy zostawimy na boku najbardziej abstrakcyjne kwestie metafizyczne, a skoncentrujemy się na bytach materialnych. Są w polskich górach takie połacie naturalnej przyrody, gdzie nie ma ani parku, ani rezerwatu, ani brygad eksperckich, ani strażników. Ostały się np. dlatego, że ze względu na trudny dostęp i koszta nie opłaca się tam regularnie gospodarować.
Nie docierają tam też pseudoturyści.`
Pan Kulig chwali licencjonowanie przewodnictwa w następujący sposób: Grupy korzystające z usług licencjonowanego przewodnika wchodzą na teren parku bezpłatnie.
A niby dlaczego bezpłatnie? Jeżeli ściągamy z turystów indywidualnych? O ile mi wiadomo, to we wszystkich naszych parkach narodowych grupa zorganizowana po prostu musi posiadać przewodnika. Wynajęcie przewodnika nie jest więc żadnym bodźcem ekonomicznym, ale wynika z przepisów.
Jak dowiaduję się z tekstu polemiki, Pan Kulig uważa przewodnictwo za niezły zarobek. Tu spieszę donieść, że zarówno ja, jak i większość moich kolegów przewodnictwo uważa za hobby i często wykonuje swą pracę nawet społecznie, bądź za symboliczny zwrot poniesionych kosztów. Z przewodnictwa - przynajmniej w Beskidach - żyje niewielu.
Pan Kulig twierdzi, że był świadkiem niszczenia przez kilkusetosobowe grupy "oazowe" szczytu Trzech Koron i to akurat podczas oglądania wschodu słońca.
Uwaga merytoryczna. Rzecz to raczej fizycznie niemożliwa. Na platformie widokowej na Trzech Koronach mieści się najwyżej paręnaście osób. A jeżeli jesteśmy w Pieninach, to jak Straż Ochrony Przyrody, do której Pan Kulig należy, zareagowała w sprawie zapory? Nie wiem czy turyści są w stanie dokonać takich zniszczeń jak zrównanie z ziemią części lasów Parku Narodowego, lub przeprowadzenie przez środek tegoż parku asfaltowej szosy.
Tomasz Poller
No, ale skoro wiecie, to dlaczego nic nie robicie?
Robimy, robimy, mamy NGO-sów, mamy młodych aktywistów - oni walczą...
To pokaż nam ich!
Ponieważ bliskie spotkanie III stopnia odbywa się w Warszawie, stolicy Polski, idziemy na skrzyżowanie ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej i ustawiwszy się w dogodnym punkcie obserwacyjnym, zaczynam pokazywanie.
O ten, ...tamten, ...ten na pewno też, tamta..., tamta i tamten...
A ten?
Ten??? No coś ty? Z Księżyca się urwałeś (pardon) - przecież od razu widać, że ten - nie.
A ten?
Ten też nie. Po tym jeszcze lepiej widać, niż po tamtym.
Ale dlaczego? Przecież oni są zupełnie różni! Jak ty to widzisz?
Oczywiście, sytuacja taka nie miała miejsca, ale zastanawiam się często nad rozpoznawalnością "zielonych" w tłumie. Myślę, że uważny obserwator z 80-90% skutecznością mógłby pokazać jakiemuś obcemu, który przechodzień ma coś do czynienia z eko-wega-et-caetera, a kto na pewno nie. Gorzej jednak byłoby z wytłumaczeniem tego. Co powoduje, że ludzie z różnych stron Polski
(a pewnie i świata) łączą zbieranie makulatury z odpowiednią fryzurą, unikanie McDonalda z określonymi butami i picie ze szklanej butelki z ozdobami na szyi, w uszach i innych częściach ciała?
Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej byłem pewny, że najważniejsza będzie odpowiedź na pytanie: co było pierwsze - kura czy jajko?
Ja postawiłem na kurę.
Wyjaśnię to na przykładzie. Idą sobie tacy źle ubrani przez ulicę jakiegoś Detroit czy Filadelfii, a tam siedzi "bananowa młodzież" w tym McDonaldzie i się śmieje:
Dzikusy idą! Brudasy! gwiżdżą i tupią chłopaki w kurtkach baseballowych. No więc myślą sobie Źle Odziani Rycerze Gai Czekajcie s...syny, zamkniemy wam tę budę. A ponieważ Złota Młodzież rzucała w nich pustymi puszkami po coca-coli - Tęczowi Wojownicy dodają i ten Nektar Olimpu też wam zabierzemy. Nie myślcie sobie! I idzie Zbuntowany Proletariat dalej, myśląc nad
jakimś pretekstem, żeby przyp...ić w to siedlisko mieszczaństwa, ale w tym czasie Szerszenie opuściły już Gniazdo, wsiadły w te swoje cadillaki i fordy, blondyny w kusych spódniczkach i z dużymi piersiami posadzili na tylnych siedzeniach i pojechali za odchodzącymi Alternatywnymi Buntownikami. Znowu gwiżdżą, plują i naśmiewają się:
Ten ma buty bez podeszew, a ten kurtkę zszytą z dziur, a tan kolczyka w nosie, a ten łeeee, jaki rower, na rowerze jeździ jak małolat!
Wszyscy solidarni twórcy nowego ładu światowego (którzy na ogół do zamożnych się nie zaliczają) postanowili stanąć w obronie biedaka z rowerem.
Nie przejmuj się stary, też zacznie-my jeździć na rowerach, a tym durniom zabronimy jeszcze jeździć samochodem.
To taka alegoria, niech nikt nie myśli, że w ten sposób wyobrażam sobie narodziny w człowieku sympatii do przyrody i natury. Tak sobie wyobrażam narodziny współczesnego eko-ruchu. I na początku też mi się nie chciało w to wierzyć, wolałem, żeby to nie była "prawda". Ale nie sposób dalej się łudzić - jeżeli już raz zauważyło się ciemnego typa stojącego w drzwiach, trudno już jest potem udawać, że go nie ma.
Trudno znaleźć bardziej symboliczne symbole - samochód, coca-cola, McDonald. Drogie kosmetyki. Futra. Narciarstwo zjazdowe. Rowery górskie (ZB 62). Rzadko bywam stuprocentowo czegoś pewny, ale jeżeli usłyszę czy przeczytam jeszcze, że jachting i windsurfing wywołuje zakłócenia w wymianie jonów między wodą i powietrzem, telefony komórkowe przeszkadzają nietoperzom w kopulacji, a mini-golpowoduje wzrost ciśnienia u
dżdżownic, to będę jednak w tym przypadku pewny, że się nie myliłem!
Można się na to oburzać, mówić, że to nieprawda, że to naciągane itd., ale trudno jest chyba podać rozsądny powód "ujednolicenia" znakomitej większości ruchu "zielonych" - pomimo ich dramatycznego wręcz skłócenia i różnic. Niewątpliwie coś musi leżeć za "eko-świadomością" - ona musi się na czymś opierać, z czegoś wyrastać, jeżeli powoduje tak podobne
zachowania. Zwłaszcza, że kwestii doboru stroju nie można wytłumaczyć przez "założenia" - ekologa. Jedni noszą buty skórzane, inni - zamszaki. Które są ekologiczne to sprawa dyskusyjna, a jednak i jednych, i drugich można łatwo "rozpoznać". Np. w autobusie. Komplikuje się to jednak w przypadku np. szachisty, członka PSL, gołębiarza, esperantysty czy krótkofalowca-amatora. Mnie też razi i przyprawia o
mdłości filisterstwo, snobizm i inne cechy tego społeczeństwa, potrafię jednak (tak mi się wydaje) kontrolować to i wiem, co robię, dlaczego i kiedy. Nie potrzebuję dorabiać sobie ideologii do mojej małej, prywatnej wojny z kołtunerią ani też manifestować czegoś strojem, bo potrafię słowami. I mogę to powiedzieć wprost, a nie odwołując się do tego. że mam "bardziej wzniosłe"
motywacje.
Jeżeli ktoś nie potrafi zauważyć granicy, po przekroczeniu której kończy się świadoma walka o niezależność i wolność, a zaczyna kulawe i zafałszowane demagogią argumentowanie, to człowiek staje się nonsensowny i pogubiony. Tak jest często w naszym wypadku. A przeciwnik po drugiej stronie barykady, którego życie potoczyło się tylko odrobinkę inaczej, powie, że największym
zagrożeniem dla fizycznego i psychicznego zdrowia człowieka jest prezerwatywa.
Przemek Lis
rys. Janusz Reichel