"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 10 (76), Październik'95
Podobnie jak w Tybecie buddyzm, tutejsza religia - islam - została zepchnięta w sferę prywatności, a na dwujęzycznych szyldach alfabet chiński zawsze góruje nad arabskim - używanym przez miejscowych. Niesamowicie chamscy panowie w mundurach: policja lub wojsko (trudno wyczuć, bo wszyscy mają mundury khaki) to też w większości nie-Ujgurzy, co potęguje wrażenie kraju okupowanego. Jedyny przemysł na dużą skalę jaki udało mi się zobaczyć to kopalnie i koksownie niedaleko miasta Aksu na północ od pustyni Taklamakan. Smród kopcącego na wolnym powietrzu węgla wyczuwalny był na długo nim ujrzałem "koksownie". Pomijając to, że urobek i koks wożone są samochodami, praca odbywa się w drastycznie prymitywnych warunkach. Przy Aksu XIX-wieczny Śląsk czy Nord-Pas-de-Calais we Francji to naprawdę technologiczna orgia. Dość chyba powiedzieć, że węgiel (kamienny) eksploatuje się odkrywkowo, by każdy mógł sobie wyobrazić tamtejszy krajobraz. Cóż, aktywiści z FWZ nie pożyliby tam długo, gdyż poumieraliby z przepracowania. W całym Turkiestanie spożywa się przede wszystkim mięso, a konkretnie baraninę. O warunkach uboju czy transportu zwierząt lepiej nie mówić. By nie dostać do jedzenia mięsa musiałem za każdym razem tłumaczyć kucharzom, co mają wrzucić do półmiska. Podstawowym daniem jest tu lahman: makaron z baraniną, bakłażanem, pomidorem, cebulą i papryką. Jak już pisałem, można się uprzeć i będzie bez baraniny. Co ciekawe, cały proces robienia makaronu jest ręczny, bez użycia - bodajby - wałka do ciasta.
Tym, co może podniecić w Turkiestanie są... niestety, nie kobiety, lecz góry. Na granicy z Kazachstanem i Kirgistanem to Tien-szan. Słabo zamieszkane, pokryte cedrowymi lasami i poprzecinane strumieniami tak błękitnymi jak te z folderów dużych agencji turystycznych. Tyle, że w naturze. Nawet z okien autobusu udało mi się zobaczyć orły krążące nad wysoko położonymi nagimi turniami. Na południu, na granicy z Pakistanem są to góry Kun-lun. To tu, między dwoma siedmiotysięcznikami Kungur i Muztagh-ata leży jezioro Czarne, a właściwie Kara-kul, a jedynymi mieszkańcami są kirgiscy nomadzi, mieszkający w jurtach i produkujący wyjątkowo ohydne serki owcze, nie mające nic wspólnego z karpackim łoscypkiem.
Między oboma pasmami górskimi położona jest z kolei pustynia Taklamakan, spory płaskowyż, gdzie normalna temperatura zbliżona jest do tej, która u nas panuje w okolicach wielkich pieców. Ciekawym, ale nie mogę niestety podać temperatury w cieniu, bo cienia tam nie ma. Niestety, i tu wokół drogi, a raczej traktu wyznaczonego przez zużyte beczki po paliwie, pełno jest wraków rozbitych samochodów, szkła, plam oleju czy "normalnych" śmieci takich jak puszki, butelki, czy celofanowe worki.
Są tu i miasta, z których największe to Urumczi (Urumqui) - stolica regionu (nie widziałem), zaś najbardziej znane to Kaszgar, dawna perła Jedwabnego Szlaku, obecnie przypominająca skrzyżowanie wysypiska śmieci, slumsów i socrealnego MDM-u.
Chciałem już kończyć, ale przypomniałem sobie o czymś jeszcze. Otóż oprócz jedzenia, trzeba też pić. I to jest ta jaśniejsza strona Turkiestanu, bo prócz napoju morelowego (naprawdę odradzam) można się napić piwa, słabego, bo zaledwie 2-3 procentowego, ale naprawdę dobrego, no i po jakieś 20 centów za butelkę. A butelka, nie to co u nas, ma 0.7 litra.
I jeszcze jedna pozytywna informacja. Póki co, większość Ujgurów porusza się rowerami lub wózkami oślimi, a jedynie transport dalekobieżny i towarowy jest zmotoryzowany. Tak więc, jak na razie miasta bardziej cuchną nawozem niż spalinami. I w tym wypadku można dodać: oby jak najdłużej.
Bogdan Pliszka
Piastów 22/1,
40-868 Katowice,
(0-3/154-30-91
B.P.