"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 12 (78), Grudzień '95
-Yyii - oooooo!!! - wydarł się osioł. No tak, nocka nie zapowiadała się najcieplej. Zaprowadziłem go do obórki. Dwie młode kozy przydreptały same. Stara, rogata i czupurna, jak zwykle, czmychnęła. Złapałem kij i popędziłem.
- O, ty kurew!!! - krzyknąłem, rzucając w kozę kijem. "Nie przelewki" - pomyślała zapewne, a w każdym razie potruchtała gdzie trzeba. Buf - zamknąłem drewniane drzwi. Fajrant.
- Nie można tak do zwiezątka! - zaśmiał się juhas, sąsiad z pobliskiej doliny. Stał na wozie obok wielkiego metalowego baniaka. Do wozu zaprzęgnięty był koń.
- E, czasem inaczej nie idzie! - odkrzyknąłem.
- A mogę u pana ten fajans zostawić?
- Jasne, żaden problem.
Zbliżała się zima. Pasterze owiec schodzili do domów, ciężki sprzęt wygodnie im było zostawiać na miejscu. Wyładowaliśmy baniak. Poleży tu sobie, pod świerkami, do wiosny. Niezły bęben. Albo czołg dla dzieci.
- A piwo pan wypijesz?
- No, hmm Momencik, wezmę pojazd, żeby wrócić.
Zamknąłem chatę, wpakowałem rower na wóz i - wio!
- Jak na piwo jedziemy, to Heniek jestem.
- Wojtek.
Konisko człapało niespiesznie, wyłaniał się rogalik księżyca. Jak "P", znaczy się - przybywa. Do pełni.
- Co ty tu robisz - spytał juhas - też piszesz, jak kolega?
- Czasem piszę, trochę tylko.
- A o czym?
- Ostatnio? O śmierci. Jak umierał kot, koza, moja matka
- Jak umierali?
- Tak. Jak różne stworzenia umierały, a wszystkie tak samo.
Robiło się coraz ciemniej. Do zamglonego księżyca dołączały gwiazdy. Zajechaliśmy na miejsce, gdzie za stuknięcie w okno i dwie monety dostaliśmy parę piw.
- Wis - powiedział Heniek - jak wilk bierze owcę za szyję, to ona przy nim do lasu biegnie. Ani beknie. Dwie nam tak w tym roku poszły, i to w biały dzień. A psy dobre, czujne. Widać, czasem wilk cwańszy, też żyć musi.
- I tak dziw, że się uchowały. Tylu myśliwych
- Obok w województwie strzelają, ale tu wilka nie wolno strzelać.
- A u nas wiosną, bez wilka, koza do studni wpadła i się utopiła.
- I nam owca w studnię wpadła, głęboką, z dziesięć metrów. Ale o nic nie jebła, pływała i beczała. Usłyszałem, zobaczyłem, ale co? Nie zejdę przecież. Zawołałem, łańcuch od konia przynieśli. Jakoś tak rzucilim, wokół rogów się zaczepił. Wyciągnelim - i owca żyje.
- No to szczęście miała. Z drugiej bacówki cielak w płytką studnię wpadł, tylko dupa wystawała. Nikt nie zobaczył i się cielak utopił.
- E, zdróweczko.
- Zdróweczko.
Pociągnęliśmy po tęgim łyku. Szumiał strumień. Wartki i czysty, niepodobny do tego, co płynęło dalej, na nizinach. W głębi lasu ryczał napalony jeleń.
Rykowisko i pasterze wracający do domów. Czyste źródła rzeki. Tak tu jest od wieków. I oby było. Na wieki.
Jacob,
Czarne 5
38-309 Gładyszów