Strona główna 

ZB nr 1(79)/96, styczeń '96

Złudzenia i prawdy codzienne
O ZALETACH PESYMIZMU

Istnieje potoczne przekonanie, że pesymizm jest postawą niedobrą i niechcianą. Pragnę zająć się przez chwilę pożytkami takiej właśnie postawy życiowej, którą nauczyliśmy się nawykowo malować wyłącznie ciemnymi barwami. Dzisiaj usłyszałem w Radiu Kraków piękne, pesymistyczne rozważania młodej dziewczyny, studentki drugiego roku filologii polskiej UJ. Mówiła ona między innymi o tym, że młodzież polska jest pesymistyczna.

Mniejsza o prawdziwość tego sądu. Konstatacja została dokonana. Myślę sobie, że ta dziewczyna może być piękną osobą i - niezależnie od swoich zaprawionych smugą cienia poglądów - mieć światopogląd słoneczny i afirmatywny. Czy to możliwe? Tak. O czym mówiła owa nieznajoma? Głównie o różnych formach uzależnień, w jakie popada człowiek, czyniąc z siebie niewolnika własnych złudzeń. Uzależnienie od pozycji społecznej, pracy, pieniędzy, Boga i tak dalej, i tak dalej. Tak sobie myślę, że można być również uzależnionym od pojęć. Bowiem największy kłopot, w jaki popada człowiek, to uzależnienie od dwoistego (dualnego, rozszczepionego) widzenia rzeczywistości. Spostrzeganie czarno-białe, dzielące, fragmentaryczne, częściowe, opozycyjne to główna przyczyna nieporozumień, dyskryminacji, fanatyzmów, wojen, słowem - rozlicznych cierpień. Dlatego właśnie słowa studentki wywołały we mnie rezonans pozytywny, gdyż patrzyła ona na rzeczy i zjawiska takie, jakie są, widząc je w całościowej perspektywie. Piękny i budujący był ten jej pesymizm. Posiadał niezwykłe, świetliste kontury, jak wielkie malarstwo Beksińskiego.

Jest tak, jak rzecze mądry starzec Lao-tsy:

Wielka Droga rodzi Jedno.
A Jedno - Dwa.
Z nich powstaje Trzecie
i cała reszta.
Wszystko, co jest, dźwiga cień
Na swoich barkach,
A słońce trzyma w ramionach.
Pulsujący oddech między światłem a cieniem
Daje chwiejną równowagę - życie światu.

Dlatego obok niezbędności optymizmu, głoszę konieczność mądrej refleksji pesymistycznej. To bezcenna przyprawa, która może nas niezawodnie uratować, kiedy czyhają miraże niebezpiecznych skrajności oraz uogólnień.

Jerzy Oszelda


REFLEKSJE O NIESKOŃCZONOŚCI (II)

Zacznę od słów, które chodzą mi po głowie, nie moich niestety, ale po części wyjść by mogły od każdego z nas - sir Donald Woods Winnicott: Idea nieskończoności bierze się w nas ze śladów pamięci z dzieciństwa, zanim czas ruszył, bo de facto dla tego, co poczęte i jeszcze nienarodzone, dla niemowlęcia idea czasu nie istnieje - ono stoi w centrum, w jednym miejscu. Nie ma wspomnień, wrażenia przemijania, żalu, że coś już nie wróci, że to tylko raz. Właśnie i tylko wtedy tkwi on duchem i psychiką (jeżeli mogę tak o nim mówić), może lepiej dla niektórych nie uznających istoty ludzkiej od chwili poczęcia - swym życiem - w bezmiarze nieskończoności. Pomyślcie, niezwykłe to doznanie jest udziałem tego, któremu brak świadomości wielkich spraw. Pamięć i wspomnienia pogrzebią to wrażenie już wkrótce. Za mniej więcej rok już będzie bliższy naszym, ludzkim i ziemskim ograniczeniom. Mnie tego trochę szkoda. A jemu ? Dlaczego nie wyrywa się z radością na ten świat, dlaczego towarzyszy temu lęk (przed nieznanym, o swą bezbronność i kruchość?), ból, chłód, zbyt wielki blask i krzyk, płacz... Wydaje mi się, że gdzieś to słyszę w sobie... Taki dziwny krzyk, który sama pamiętam...

Dziecko nie wie, że to, co rozpoczęte, za chwilę musi się skończyć. Dopiero gdy odkryjemy ciągłość bytu, kiedy będziemy w stanie powiązać pewne elementy rzeczywistości w jeden obraz, w jedno wrażenie, wtedy odczucie nieskończoności skraca nam się niewiarygodnie. To, że po deszczu pojawi się słońce, po krzyku nastąpi cisza, po rozrywającym wnętrze uczuciu głodu, niespełnienia, ogromu przeżywanych pragnień - zaspokojenie. To wszystko jest dla malutkiego życia abstrakcją - czy coś może się odwlec w czasie? Czy czas koi rany? Nie dla niego. Liczy się tu i teraz, i jak najszybciej. I moja na to zgoda, rozumienie jego wrażenia i gotowość do zaspokojenia jego pragnień nawet moim kosztem.

Dla niego czas (dystans) pomiędzy odczuciem pragnienia a jego zaspokojeniem jest ogromny jak Wąwóz Kolorado, dramatyczny krzyk porusza całe otoczenie, ale maluch nie reaguje na obietnice, słowa, zapewnienia, minie sporo czasu zanim nauczy się trudnej sztuki powstrzymywania czy odraczania pragnień. Na razie nie potrafi ono skojarzyć sygnału głodu z obrazem (wyobrażeniem) piersi, jej ciepłem i gładkością, zapachem pokarmu. Im silniej odczuwa i przeżywa rozdzierający głód, tym łapczywiej pochłania ciepło i słodycz matczynych piersi, serce mu kołacze, bo znów udało się uniknąć rozerwania od wewnątrz. Zanim nie zacznie odczuwać ciągłości zdarzeń, ich następstwa w czasie, nie będzie w stanie przenosić w umyśle wyobrażeń - "obietnic" - wrażenia będą istnieć w nim, ale zupełnie izolowane od siebie. Wiele razy muszą powtórzyć się te same wrażenia aby utrwaliły się w jeden obraz, zasadzając malucha w czasie z dala od pierwotnej nieskończoności. Jeszcze nie czas na cierpliwość, refleksję - jest tylko tu i teraz - dramat chłodu, bólu czy głodu, o którym obwieszcza całemu wrogiemu światu.

Potem jak lawina ogarnia go uczucie błogiego spełnienia, znów zupełnie oddzielne przeżycie - rozkosz, cisza lub pomruki zadowolenia - pierś i matka nie są już potrzebne, mogą zniknąć. Czasami chcąc przywołać przyjemne doznania (z kontaktu z matką) pociera piąstkami swoje policzki, nie ma pojęcia że na to niepowtarzalne doznanie złożył się kontakt dwóch ciepłych i pachnących pragnieniem i miłością ciał. Ale ten, który myśli, że jest "wszystkim", co istnieje, a "wszystko jest nim", nie wie jeszcze, że tu potrzebnych jest dwoje. Kiedy będzie gotowy na taką wersję wydarzeń, zacznie rozstawać się z własnym wyobrażeniem omnipotencji, zacznie sobie zdawać sprawę, że jest kruchy i maleńki w świecie ogromnych stworzeń - poza mamą odkryje, że istnieje jeszcze jej mężczyzna i wielu innych ludzi, cały świat fantazji. Przyjdzie mu się rozstać jeszcze z wieloma złudzeniami, ale póki co... jest, i to się tylko liczy.

Wszystko jednak, czego będziemy mogli doświadczyć, zacznie się gwałtownie (choć przecież rozwijało się od tak dawna...), krzykiem matki i krzykiem dziecka. Ten krzyk towarzyszy często zmianom - przejściu z przytulnego, bezpiecznego wnętrza przez wąski i długi tunel w zbyt jasny, chłodny i głośny świat, który rządzi się przedziwnymi prawami, nie tylko naturalnymi. Krzyk towarzyszy narodzinom, wielu radosnym chwilom, ale i śmierci - zapadnięciu się w kolejną nieskończoność, poza wymiar czasu i zmian, przejściu w jedno wielkie nieskończone trwanie.

Aneta Sendra-Wójcik




ZB nr 1(79)/96, styczeń '96

Początek strony