Strona główna |
Niestety, to nie jest realne. Jedzenie w wojsku jest tak fatalne, że nie da się tego opisać. Trzeba by samemu spróbować, ale nie życzę nikomu, aby dostał się w te niewolnicze bramy.
Jedzenie jakie dostaję jest prawie bez witamin. Muszę swój organizm zaspokajać witaminami sztucznie robionymi przez przemysł farmaceutyczny. A jedzenie: non-stop mięsne (kiełbasa, kaszanka, salceson). Dla innych to może być smaczne, ale nie dla mnie. Oprócz tego można dostać puszki wieprzowe i rybne rocznik 1985-6. Jest także marmolada z niezbyt przyjemnym zapachem i gotowane jajka na twardo. To suchy prowiant. O, przepraszam, od czasu do czasu jest biały ser ("białe szaleństwo") i serek żółty, najgorszej chyba jakości jaką można uzyskać, pokazuje się także ser topiony.
Obiady - zupy różnego rodzaju. A raczej woda
gotowana z odrobiną ziemniaków oraz kilkoma listkami marchwi i pietruszki.
Nie polecam nikomu takiego przepisu. Natomiast na drugie danie można dostać
jakiś ogórek kiszony i sałatkę (marchewkę, kalarepę itp.) i oczywiście
mięsko, fee...! I to powtarza się prawie non-stop. Do tego dochodzi białe
pieczywo i margaryna. Takie jedzenie występuje w jednostce wojskowej w
Lęborku, a także w innych (przewinąłem się przez bramy niektórych koszar).
Najeść się można, oczywiście, ale czy to jest zdrowe dla organizmu? Na
pewno nie, ale cóż można zrobić - nic. Więc wszyscy, którzy chcą silnie
wyglądać niech jedzą w stołówkach żołnierskich! Ja schudłem ok. siedmiu
kilogramów przez ten rok. I mówią, że wojsko jest dobrym gospodarzem! A
w ogóle to po kuchniach łażą karaluchy i od czasu do czasu można je znaleźć
w zupie.
Jacek Danilczuk
(Psikva Eco Punk)
Problem poruszony przez Psikvę tylko pozornie dotyczy niewielkiej grupki osób - wegetarian w wojsku. Ten sam problem występuje w innych jednostkach zbiorowego żywienia: w więzieniach, szpitalach, stołówkach internackich, gdzie dana osoba nie ma praktycznie możliwości zachowania swej, wynikającej z takiego czy innego względu, diety.
(aż)