Strona główna 

ZB nr 2(80)/96, luty '96

REFLEKSJE O NIESKOŃCZONOŚCI (III)

"Dziecko to nie tylko seks, to coś dużo więcej. Tak samo twój ulubiony kwiat składa się z czegoś więcej niż z samej wody, jednak botanik opisujący kwiat nie może nie wspomnieć o wodzie, z której kwiat w głównej mierze się składa" - już raz próbowałam zbliżyć się do Winnicottowskiego sposobu myślenia o wielu aspektach życia i rozwoju człowieka - choć wciąż zdaje mi się on tajemniczym i wielkim, czasem dalekim, to jest dla mnie niezwykłą inspiracją i pożywką w poznawaniu własnego (a zatem i innych) "sensu życia".

Zdefiniować nowe życie, jego pierwsze odruchy, zachowania, reakcje - tego nie można zamknąć w kilku słowach, można od momentu poczęcia zacząć snuć niezwykłą i niepowtarzalną opowieść. Jak to jest, gdy tworzy się, traci, a potem na powrót odzyskuje granice, kiedy zaczyna się, a potem z trudem przestaje mówić "my", "nasze", kiedy ono zaczyna mówić JA... Granice są nam niezbędne, aby odnaleźć, a następnie określić swoje miejsce w rzeczywistości, nauczyć się mówić "tak", gdy czegoś chcemy lub "nie" , zachowując wewnętrzny spokój i zgodę ze sobą. Granice, którym poświęcamy tyle uwagi...

Myślę i mówię "my" - jemy, śpimy, idziemy... Gdy biją we mnie dwa serca, czuję samodzielne i różne od moich ruchy, kopnięcia malutkich stópek - jak mogę myśleć inaczej? Dwie osoby jedna w drugiej połączone nie tylko fizycznie (nicią pępowiny). Oto my. Jest to najgłębszy związek, krótkotrwały - ale niezwykle intensywny, bogaty. Emocjonalnie odczuwany i akceptowany jako realnie istniejący częściej przez kobietę. Dla mężczyzny z reguły istnienie dziecka liczy się od fizycznego ("z" kobiety), a nie biologicznego ("w" kobiecie) aktu narodzin. To tak jakby powiedzieć, że żaba czy stokrotka istnieje, bo ja je spostrzegam, podlewam, a może jeszcze pozwalam słońcu dawać im ciepło? Jak naprawdę niewiele zasług, jeśli idzie o świat zewnętrzny, jest w naszych rękach. A przecież "czynienie sobie ziemi poddaną" nie znaczyło pozostawić ją na zatracenie, zniszczyć! Myślę, że raczej oddanie jej w troskliwą uważność, zaufanie nam, sprawdzenie tym samym naszej dojrzałości i spontaniczności w rozwoju. Czyż każdy nowy dzień nie przynosi nam świeżego, "nowego" czy doskonalszego spojrzenia na życie? Od nas zależy, czy weźmiemy je w swoje ręce.

Dobry pierwszy związek z matką, początkowa bliskość i wyłączność tych osób w relacji, stopniowe odchodzenie dziecka i poznawanie nowych osób, nawiązywanie kolejnych więzi jest tym, co pomaga stać się mu w przyszłości twórczą osobą, samodzielną i autonomiczną. Prawdziwie dorosłym. Pierwszy krok zależy jednak od tego, czy matka zdolna jest do zatracenia na czas towarzyszenia i opieki nad dzieckiem własnych granic, czy zdolna jest do maksymalnej fizycznej, emocjonalnej i duchowej bliskości. Pozwoli jej to na ofiarowanie poczucia stałości, bezpieczeństwa, bliskości, ofiarowanie oparcia życiu, które jest jeszcze niezintegrowane, w którym sprzeczne przeżycia i odczucia kłębią się i wprowadzają niepokój istnienia. W momencie narodzenia dziecko nie jest zintegrowaną osobą - proces spajania pozornych sprzeczności, nawału informacji, doświadczeń i przeżyć został dopiero zapoczątkowany, a pomoże w nim matka. Matka musi więc ofiarować i zatracić się "dla", aby móc ubogacić i dziecko, i siebie. Tak jak ziarno, które jeżeli nie obumrze, nie da stokrotnego plonu. Nie umiera ono jednak bezpowrotnie, gdyż przekazuje swoje życie, tak jak człowiek przekazuje cząstkę siebie (nie tylko biologiczną konstytucję) w każdej komórce. Dawanie - ofiara - miłość - wiążą się jakoś nierozerwalnie. Matka zatraci czasowo to, co kształtowała w swoim dorosłym życiu, zdobędzie się na intymność i bliskość, zaufa przeczuciom i intuicji, zbliży się maksymalnie do natury, matki ziemi, esencji stworzenia w akcie przyjmowania i dawania. Ten stan jest dobry. Późniejsza rola mężczyzny będzie polegała na pomocy w wolnym odzyskiwaniu tożsamości przez matkę, wykształceniu granic na nowo, a tym samym stanie się on pomocny w pierwszych próbach niezależności dziecka. Jest to sprawa nie tylko autorytetu, wzorca płciowego czy roli społecznej. Ta subtelna obecność trzeciej osoby odwraca uwagę dziecka od osoby matki i kieruje ją na zewnętrzny świat. Powtórne otwarcie oczu, podniesienie głowy, zdziwienie i zachwyt, że jednak jest coś więcej niż ja i ona. Przebudzenie... Stojąc na bezludnej wyspie, pośrodku oceanu i patrząc w dal mogłabym myśleć, że cały świat to woda, życie w niej pływające, kilka owoców, ten skrawek lądu, na którym jestem i ja. Ale co by się stało, gdyby pojawił się ktoś, kto wziąłby mnie za rękę i przeprowadził powoli przez ten bezmiar, a potem ktoś jeszcze, a potem inni podobni do mnie ludzie... Zrobiliby mi w głowie niezłe zamieszanie.

Aneta Sendra-Wójcik


ZB nr 2(80)/96, luty '96

Początek strony