Strona główna |
W dwóch poprzednich odcinkach* Marek Wegierski przedstawił rysujący się wybór pomiędzy hipermodernizmem a postmodernizmem, wobec którego stoi dzisiaj ludzkość. W tym odcinku ocenia szanse oporu wobec hipermodernizmu, jak również rozwija pozostałe wątki.
Dokonajmy teraz podróży wokół świata i spróbujmy ocenić jego stan. Wydaje się, że to na peryferiach, a nie w stanowiącej centrum światowego systemu Północnej Ameryce może narodzić się prawdziwa szansa na zmianę.
Alternatywa, jaką stanowił system sowiecki, przestała się liczyć, ponieważ purytański marksizm z jego centralnie sterowaną ekonomią i przemocą był bez szans wobec kolorowego snu, jakim jest zachodni konsumpcjonizm i obietnica osobistej wolności (która, nawiasem mówiąc, okazała się bardzo obosieczna - czego przykładem jest np. choćby rozwój mafii). A jednak, mimo wszystko to w przeciętnym stylu życia mieszkańca Europy Wschodniej można dzisiaj znaleźć więcej podstawowych wartości.
Poważna lektura, wyższa kultura i autentyczna kultura masowa istnieją w większym stopniu w Rosji - i we wszystkich krajach dawnego bloku sowieckiego - niż w większości zurbanizowanej Ameryki Północnej. Intelektualista, artysta i duchowny są tam zarówno bardziej cenieni, jak i mniej oderwani od korzeni własnych społeczeństw. Niestety, wszystko to jest przedmiotem nasilającego się ataku - młodzi ludzie porzucający szkołę (gdzie otrzymują może najbardziej w świecie zbliżoną do klasycznej edukację), żeby zarobić szybką forsę, licealistki odpowiadające w sondażach, że ich wymarzonym wyborem zawodowym na przyszłość jest być "dewizową prostytutką". W tym samym czasie amerykański myśliciel neokonserwatywny sugeruje w CNN, żeby oficerowie zawodowi otworzyli punkty czyszczenia butów, gdyż byłoby to bardziej produktywne, niż ich ciągłe zajmowanie się marszami na placu defiladowym.
To, na co mają nadzieję ludzie w społeczeństwach na Wschodzie, to seria narodowych odrodzeń bez ingerencji Zachodu i bez wymuszonej przez rynek pauperyzacji. Poza tym upadek bloku wschodniego - z perspektywy międzynarodowych korporacji - może być cynicznie określany jako największy w dziejach ludzkości przypadek wymuszonej licytacji.
W swoim niezwykle przenikliwym eseju, opublikowanym w "The Atlantic Monthly" z marca'92 pt. Jihad vs Mc World profesor Benjamin J.Barber zauważył, że system konsumpcji i mediów "Mc World" nasila obecnie ukazywanie negatywnych stron ruchów religijnych i nacjonalistycznych. Dzieje się tak dlatego, że stanowią one dla niego zagrożenie. Łatwo wskazać tak ponure przypadki, jak ekscesy rewolucji irańskiej, brutalna wojna iracko-irańska, złupienie Kuwejtu przez Irak, rzeź w Rwandzie lub sytuacja w byłej Jugosławii. Jednakże ratunek przed takimi sytuacjami NIE leży w globalizacji. W czasach premodernistycznych etniczne i religijne mniejszości mogły często przetrwać wieki, a nawet tysiąclecia - pod dominacją wrogich kultur. To okres NOWOCZESNY był tym, który wprowadził etniczne i religijne rzezie na prawdziwie masową skalę, tak samo jak niwelowanie różnic pomiędzy jakimikolwiek posiadającymi korzenie ludźmi poprzez globalną homogenizację.
W wywiadzie dla "New York Review of Books" (nov 21,1991) 82-letni Isaiah Berlin, zwany szarą eminencją świata akademickiego, a przez niektórych określany jako najmądrzejszy człowiek świata, opowiedział się za umiarkowanym nacjonalizmem jako właściwą odpowiedzią na hipertrybalizm i homogenizację. Przywołał on XVII-wiecznego filozofa nieagresywnego nacjonalizmu, w którego ideały wierzy - Niemca, Johanna Herdera, który faktycznie wynalazł ideę "przynależności". (Herder, nawiasem mówiąc, był bardzo przyjaźnie nastawiony do narodów słowiańskich - i dlatego jego myśl była wyśmiewana przez reżim nazistowski.) Isaiah Berlin mówi:
Herder wierzył, że tak samo jak ludzie potrzebują jedzenia i picia, bezpieczeństwa i swobody poruszania się, tak samo potrzebują przynależności do grupy. Bez tego czują się wyobcowani, pomniejszeni i nieszczęśliwi. Być człowiekiem to znaczy mieć gdzieś swój dom wraz ze swoimi bliskimi. Herderowska idea narodu była wybitnie nieagresywna. Wszystko, czego chciał, to kulturowe samookreślenie się. Wierzył w wielość narodowych kultur, które wszystkie mogły w jego mniemaniu koegzystować pokojowo.
Jest to identyczne z tym, co profesor Paul Edward Gotfried, w podsumowaniu swojej ostatniej książki, poświęconej niemieckiemu teoretykowi polityki Carlowi Schmittowi i jego ideom nazwał światem w wielości (pluriversum) różnych ludzi i narodowości, każdy ze znaczącą, pielęgnowaną historią i autentyczną egzystencją. To "pluriversum" ludzkiej różnorodności jest zagrożone przez jednorodne "universum", nazwane przez wybitnego kanadyjskiego filozofa George'a Parkina Granta uniwersalnym, homogenicznym państwem światowym albo - używając terminologii ekologów - monokulturą.
W swoim przemówieniu na uroczystości wręczenia mu nagrody Nobla Aleksander Sołżenicyn powiedział:
Zniknięcie narodów zubożyłoby nas nie mniej, niż gdyby wszyscy ludzie byli uformowani jednakowo, z jednym charakterem i jedną twarzą. Narody są bogactwem rodzaju ludzkiego, są jego uogólnionymi osobowościami: najmniejszy z nich ma sobie tylko właściwe barwy i jest wcieleniem pojedynczego elementu Boskiego planu.
W swojej najnowszej pracy Zaczynając od moich ulic Czesław Miłosz, polski poeta, filozof i laureat nagrody Nobla napisał, że żyjemy w czasach, kiedy człowiek jest wykorzeniony i pozbawiony tym samym pamięci zbiorowej. (...) Kiedy nie ma pamięci, zarówno czas jak i przestrzeń stają się bezużyteczne. Polska literatura oferuje, według niego, lepsze antidotum na współczesną rozpacz od współczesnej literatury zachodnioeuropejskiej, ponieważ ktokolwiek wyrasta na tej literaturze, otrzymuje znaczący czas jako dar i nie pogrąża się w apatii.
Daje się zauważyć, że narody byłego bloku wschodniego, ludy licznych, zróżnicowanych kulturowo regionów Południa, tak samo jak Chiny, Japonia i tzw. nowouprzemysłowione kraje basenu Pacyfiku ewoluują w nie dających się przewidzieć kierunkach. Nawet Europa zaczyna zdradzać pewne oznaki własnego "Eurostylu", trudnego do zdefiniowania, ale widocznego w większej elegancji i zróżnicowaniu współczesnej europejskiej myśli, kultury, mody i stylu życia (przykładem tego może być przywiązanie do spędzania czasu poza miastem, a przynajmniej preferowanie jedzenia i picia wysokiej jakości, które mogą być przygotowywane tylko bez pośpiechu i naturalnymi metodami na wsi), jak również w odniesieniu do technologii i rzemiosła - wyrafinowane produkty zachodnioeuropejskiej techniki zasługują na miano pieczołowicie wykonanych, a nie masowo wyprodukowanych. Ten odrębny styl europejski ma też z pewnością swoje aspekty negatywne - jest wybiórczo interpretowany jako "dekadencja" lub nihilizm przez niektórych obserwatorów z Ameryki. Niemniej Zachód jako całość jest określony przez ogniskujące się w Ameryce korporacyjno-oligarchiczne centrum medialno-biurokratycznego systemu, który reżyseruje każdą "zmianę społeczną" i pozbawia nadziei na zmianę prawdziwą.
W tym miejscu należy dodać, że Wielka Brytania jest w szczególnej, niekorzystnej "środkowoatlantyckiej" pozycji. W pewnym momencie, w latach 80. standard życia w niej spadł wyraźnie poniżej poziomu w Niemczech Wschodnich - Wielka Brytania ma niewiele ze stylu kontynentalnego, ale brak jej jednocześnie olśniewającego przepychu Północnej Ameryki. Wielki Londyn jest w przeważającej części betonową pustynią, a stare ośrodki przemysłowe w centrum i na północy prezentują się niewiele lepiej. Jeszcze trochę rozwoju á la taczerowski indywidualizm i znikną skromne pozostałości wiejskiej Anglii, stagnacja pogłębi natomiast fatalny podział na "dwa narody". W wielkiej Brytanii utrzymały się - w opozycji do prawdziwie arystokratycznych, pozytywnych wartości - najgorsze elementy systemu klasowego: usprawiedliwia on niemal każdy występek wśród elit (jak np. "szpiedzy z Cambridge", którzy praktycznie wszyscy uniknęli kary), natomiast surowo, aż do skazania na nędzę karze każdego, kto - jak hrabia Tołstoj - oskarża kogoś spośród elit. Z drugiej strony system faktycznie wyrzuca poza nawias społeczeństwa wielu członków klasy pracującej. Mnożenie się młodzieżowych subkultur w Wielkiej Brytanii i ich niekwestionowana dominująca pozycja w kreowaniu nowych trendów, jak również wyraźnie bardziej autentyczny i mniej bezwstydnie komercyjny charakter brytyjskiego rocka (i jego licznych podgatunków) w porównaniu do jego północnoamerykańskiego odpowiednika - jest prostą konsekwencją tego, że alienacja w Wielkiej Brytanii jest głębsza i głębiej odczuwana. (Jest tam więcej prawdziwej młodzieży robotniczej, która stanowi przeciwieństwo pretensjonalnych, dobrze urządzonych, "wszystko olewających" niechlujów w Północnej Ameryce.)
Zwolennicy "Małej Anglii" z przełomu wieków - tak samo jak J.R.R. Tolkien - okazali się mieć zasadniczo rację przewidując, że pyszny gmach brytyjskiego imperializmu i kolonializmu wkrótce się rozleci i pociągnie za sobą Anglię, pozostawiając naród w stanie upadku. Irlandia, przez wieki pogardzana prowincja imperium, wydaje się być dzisiaj w lepszej kondycji narodowej, duchowej i ekologicznej, niż jej odwieczny okupant. Poczucie przynależności kulturalnej w Republice Irlandii i w Irlandii Północnej (Ulsterze), jakkolwiek przyczyniałoby się do konfliktu między tamtejszymi społecznościami, wydaje się o wiele bardziej żywotne niż w Anglii, a szczególnie w jej południowej, najlepiej prosperującej części, gdzie poparcie dla taczeryzmu było największe. (Znamiennym komentarzem do sytuacji w Irlandii Północnej jest fakt, że ilość zabójstw, łącznie z ofiarami konfliktu, jest tam mniejsza per capita niż w okręgu waszyngtońskim.) Podczas gdy brytyjskość (albo to, co powinno nazywać się Anglią i jest zorientowane na Londyn) wydaje się obumierać, to tzw. celtyckie peryferie Szkocji, Walii i Kornwalii przeżywają odrodzenie kulturalne, o ile nie ekonomiczne. Jak widać, możliwości i warunki oporu przeciw globalizmowi są różne w każdym kraju i regionie.
Patrząc na Trzeci Świat widać, że zbiega się tam kilka trendów. To nie tylko obrazki zachodnich massmediów podminowują tradycyjną kulturę, ale także skrajne ubóstwo, wywołane głównie przez gwałtownie narastające przeludnienie, które drastycznie skraca długość ludzkiego życia w tych krajach.
Autorowi wydaje się niemożliwe, żeby jakiś kraj świadomie chciał być przeludniony. O ile z jednej strony byłoby słuszne, by Zachód powziął stanowcze kroki dla ograniczenia swej rozdętej konsumpcji oraz udrożnił kanały dla szerokiej i znaczącej pomocy dla Południa, to z drugiej strony Południe powinno powziąć radykalne kroki dla kontroli swej populacji (tak jak ostra, lecz konieczna polityka władz chińskich w ostatnich latach) i zrozumieć, że jakakolwiek pomoc na większą skalę będzie uzależniona od podjęcia stanowczych kroków w tym kierunku. Południe powinno też sobie uświadomić, że Zachód, a Europa w szczególności, nie może więcej służyć jako docelowy punkt emigracji na szerszą skalę. Stabilizacja wzrostu ludności musi być uznana jako jeden z pierwszoplanowych środków dla stabilizacji sytuacji na Południu w ogóle. Wtedy z pewnością szeroko pojęta wartość ludzkiego życia wzrośnie, kultury tradycyjne będą pod mniejszą presją, pojawi się nieco nadziei na ostateczne uratowanie i rewitalizację zniszczonych ekosystemów i kurczących się terenów dziewiczych na Południu, włączając w to tak bezcenne klejnoty dzikiej przyrody jak lasy tropikalne Amazonii (mające decydujący wpływ na poziom tlenu w atmosferze i stabilność pogody na całej planecie), afrykańska sawanna i lasy północnych Indii.
Przyszłość, jeżeli istnieje jakaś przyszłość, będzie ukształtowana przez wzajemne oddziaływanie różnych trendów, które oceniane z obecnego punktu widzenia mogą się wydawać przeciwstawne, ale które w rzeczywistości mają punkty wspólne. Prądem, który budzi największe nadzieje, jest ruch ekologiczny. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby na ogół abstrakcyjne postulaty tego ruchu mogły być zreinterpretowane na poziomie lokalnej wspólnoty lub regionu. "Postmodernistyczna" wizja przyszłości jasno nawołuje do wyraźnego postawienia granic konsumpcji, ograniczenia wzrostu gospodarczego i położenia tamy niepohamowanej eksploatacji naszej planety. Wydaje się jednak, że nawoływania ekologów do ograniczenia konsumpcji byłyby bardziej skuteczne i zrozumiałe, gdyby oznaczało to wyrzeczenie dla czegoś bardziej lokalnego, namacalnego, konkretnego, niż abstrakcyjne ideały ekologiczne. To w takim momencie argumenty na rzecz TEJ ziemi, TEJ okolicy, TEGO kraju muszą się pojawić. Wieloaspektowy charakter ekologii wspólnotowej sprawia, że jej oferta obejmuje troskliwe zarządzanie bogactwami oraz dbałość o naturę dla dobra poszczególnej wspólnoty, której żywotność w nadchodzącym tysiącleciu zależeć będzie od tych bogactw. Konsekwencją tego musi być albo zaakceptowanie takiego podejścia przez wszystkie wspólnoty na planecie, albo zdolność każdej wspólnoty do całkowitego odrzucenia ingerencji ze strony społeczności, które odrzucają taki model. Jest prawdopodobne, że ekologicznie zorientowane wspólnoty i społeczeństwa połączą się w rozliczne sojusze, co umożliwi nie tylko obronę przed agresją, ale - co ważniejsze - przyczyni się do triumfu ekologii wspólnotowej na całej planecie. To, o czym mówimy, może być scharakteryzowane jako powrót do społeczeństwa stabilnego (steady state society) - albo przynajmniej do bardzo umiarkowanego i powolnego wzrostu gospodarczego - które może być również nazwane społeczeństwem hydrauliczno-ekologicznym. To, co zostanie w XXI wieku z coraz bardziej cennych zasobów czystej wody, prawdziwej żywności z minimalną ilością chemikaliów i kancerogenów, źródeł energii - w szczególności ropy naftowej i węgla, zaawansowanej technologicznie, specjalistycznej opieki medycznej, terenów zielonych, na których można odetchnąć i wypocząć oraz dużych powierzchni mieszkalnych (nie wspominając o wynaturzonych przejawach niepohamowanej konsumpcji) będzie prawdopodobnie przedmiotem bardzo realnego, chociaż per saldo nie koniecznie dokuczliwego racjonowania. Groteskowe ekscesy "kultury samochodu" np. będą musiały być ukrócone w sposób zdecydowany i znaczący - co nie oznacza powrotu do konia i bryczki. Realnie rzecz biorąc, taki program ekologiczny nie może opierać się na radykalnej dezurbanizacji czy powrocie na wieś, ale raczej na zdrowszym i bardziej ekologicznym podejściu do zastanej rzeczywistości.
Zasadniczą przesłanką dla krytyki późnego modernizmu jest to, że dzisiejszy kapitalizm faktycznie nie spełnia kryterium racjonalności, jeżeli chodzi o alokację zasobów. Ogromne ilości energii są w praktyce marnotrawione na reklamę, która ma rozbudzić apetyty na w większości niepotrzebne produkty, a ich przedwczesne starzenie się jest z góry zaplanowane, aby utrzymać wysoką konsumpcję. I tak np. ocenia się, że całkowita - skumulowana prędkość jazdy samochodem do pracy i z powrotem w centrach największych miast jest mniejsza niż uzyskiwana na piechotę, z powodu permanentnego zablokowania ruchu. Osobiste i psychiczne rekompensaty za spadek konsumpcji, za spadek ilości, będą wyrażały się w podniesieniu jakości życia, dodatkowym czasie na refleksję w życiu wielu ludzi, jak również w poczuciu uczestnictwa i przynależności do autentycznej, przyjaznej i bezpieczniejszej wspólnoty.
Inna droga dla ludzkości - hipermodernizm, którą planeta niestety wydaje się dziś podążać ze wzrastającą, wiodącą donikąd intensywnością oznacza coraz bardziej autodestrukcyjną przyszłość dla ludzkości. Wraz z rozprzestrzenianiem się zachodniej technologii na świecie, nasz los najprawdopodobniej dopełni się poprzez spełnienie jednego z następujących scenariuszy: możliwe wyniszczenie gatunku ludzkiego poprzez rodzaj klęski ekologicznej lub bioinżynieryjnej, możliwe obumarcie ludzkiego ducha, w więc prawdopodobnie i ludzkości w ogóle (jeżeli przysłowiowe "nieograniczone źródło energii" zostanie wkrótce wynalezione, a technologia będzie zdolna "rozwiązać" wszystkie nasze problemy, ale bez możliwości z naszej strony, żeby ją opanować) albo poprzez coś, co może być nazwane Brazylifikacją (terminu tego po raz pierwszy użył i zdefiniował go Douglas Coupland w swojej Generacji X) Zachodu, jak i całej planety, czyli skrajne kontrasty pomiędzy bogactwem i nędzą, zanik sfery publicznej i politycznej, wszechobecna endemiczna przestępczość, przemoc, korupcja, rosnące przeludnienie i postępująca degradacja środowiska.
Podsumowując, przyszłość - chociaż niepewna - jest ciągle do uratowania. Drastycznie ograniczone środki dostępne krytykom późnego modernizmu muszą być użyte tak, by dały maksymalny efekt - łagodnie zmieniać to, co możliwe, wykorzystywać sprzeczne siły przeciw sobie gdzie tylko można, ale również być zdolnym do zadania w pewnych punktach skutecznego ciosu. Te eseje, oparte na rozległych studiach, lekturze i dyskusji, przy zachowaniu prostej uczciwości i intelektualnej spójności były próbą rozpoczęcia ogromnej pracy, potrzebnej dziś dla wytyczenia takiego kierunku ataku, który dałby największe szanse powodzenia w tej nierównej, ale mającej zasadnicze znaczenie walce o przyszłość ludzkości, która żyłaby w zgodzie z naturą. Alternatywą jest krańcowa duchowa i fizyczna degradacja lub całkowite wymarcie.
Marek Węgierski
z angielskiego tłumaczył: Olaf Swolkień
Za "Perspectives" No10 summer 1995
*) Cz. I ZB 4/93, cz. II ZB 12/95