Strona główna 

ZB nr 3(80)/96, marzec '96

O PLANACH OLIMPIADY ZIMOWEJ W ZAKOPANEM

Szanowni Państwo,

Wobec coraz bardziej natarczywej propagandy zorganizowania w roku 2006 w Polsce Olimpiady Zimowej informujemy, że w dniu 10-ego lutego 1996 Prezydium ZG PKE podjęło uchwałę o wystosowaniu w tej sprawie Listu Otwartego do p. Aleksandra Kwaśniewskiego, Prezydenta RP.

Sprawę traktujemy jako bardzo poważną, bowiem niezależnie od tego, czy Polsce przyznane zostanie prawo organizacji Igrzysk, czy też, co bardziej prawdopodobne - nie, to pomysłodawcy i organizatorzy gotowi są pod hasłem "Olimpiada" zniszczyć duże połacie Tatrzańskiego Parku Narodowego oraz dokonać innych dewastacji, wydatkując zresztą na ten cel ogromne fundusze pochodzące w większości z kieszeni polskiego podatnika. Cała sprawa przypomina znaną aferę lat osiemdziesiątych z tzw. Stacją Klimatyczną w Bieszczadach. Wtedy PKE przeciwstawił się stanowczo zamierzonej dewastacji. Cała Polska zaprotestowała i w końcu wygraliśmy Bieszczady. Teraz mamy sytuację podobną. Chodzi o Tatry, o Tatrzański Park Narodowy. Musimy je uratować, bowiem przegrana w tym wypadku oznaczać będzie powstanie tatrzańskiego śmietnika i lunaparku na miejscu obecnego Parku Narodowego.

Zwracamy się do wszystkich członków i sympatyków PKE, do wszystkich organizacji proekologicznych, do środowisk naukowych, do wszystkich odpowiedzialnych za polską przyrodę agend administracji państwowej, do parlamentarzystów i dziennikarzy o stanowcze i kategoryczne poparcie NIE dla dewastacji polskich Tatr.

Przewodniczący
Sekcji Parków Narodowych PKE
Jerzy Sawicki


LIST OTWARTY
DO PANA ALEKSANDRA KWAŚNIEWSKIEGO
PREZYDENTA RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ

Kraków, dnia 10 lutego 1996

Szanowny Panie Prezydencie!

Ogromny niepokój wzbudziła u nas Pańska publiczna wypowiedź o poparciu dla Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Polsce - rok 2006, wygłoszona z okazji zawodów o Puchar Świata w skokach narciarskich, w styczniu b.r. w Zakopanem. Obawiamy się, że Pan Prezydent uległ jednostronnym opiniom lobby narciarskiego, bez wysłuchania bardzo poważnych argumentów przeciwko organizacji Olimpiady w Zakopanem.

Panie Prezydencie,

Polski Klub Ekologiczny, reprezentujący w sprawach ochrony środowiska, w tym polskiej przyrody i krajobrazu, poprzez swoich 15 Okręgów rozsianych w całej Polsce, wielotysięczną rzeszę członków i sympatyków, posiadający ponadto uznaną pozycję organizacji pozarządowej o wysokich kompetencjach merytorycznych u organizacji proekologicznych na świecie, kategorycznie protestuję przeciwko już na wstępie czynionym błędom, propozycjom łamania prawa oraz nieprawidłowościom czynionym przez różne gremia, w tym także niestety pracowników administracji państwowej, lansujące Olimpiadę Zimową 2006 w Polsce.

Proponowane przy okazji Olimpiady liczne inwestycje w makroregionie zamkniętym miejscowościami Kraków - Nowy Sącz - Zakopane - Bielsko - Biała, jak szybkie ciągi komunikacyjne, zagospodarowanie turystyczne i rekreacyjne czy w ogóle rozwój infrastruktury sprzyjającej specyfice tego regionu powinny być starannie zaplanowane oraz zaprojektowane w pełnej zgodzie z wymaganiami odnowy unikalnej przyrody i krajobrazu całego regionu, zanim się zacznie mówić o Olimpiadzie.

Takiego programu, niestety, do tej pory nie ma. Lansuje się natomiast organizację arcykosztownego przedsięwzięcia o nazwie "Olimpiada Zimowa" wraz z eksponowaniem niepotrzebnych inwestycji jak np. tor bobslejowy, stadion dla szybkich biegów łyżwiarskich itp., mimochodem jakby wspominając o przywołanych przez nas uprzednio niezmiernie ważnych inwestycji dla regionu.

Kategorycznie przeciwstawiamy się i będziemy konsekwentnie protestowali przeciwko jakimkolwiek inwestycjom sportowym na terenie parków narodowych, w tym także Tatrzańskiego Parku Narodowego. W pełni popieramy stanowisko w tej sprawie Dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego, dr Wojciecha BYRCYNA, którego działalność prowadzona wspólnie z góralami umieściła Tatrzański Park Narodowy w czołówce dobrze zarządzanych parków w Polsce. Będziemy konsekwentnie bronili dr W. Byrcyna przed pojawiającymi się już w prasie agresywnymi atakami zakopiańskich propagatorów Olimpiady.

Panie Prezydencie,

Według posiadanych przez nas informacji obydwie ostatnie Olimpiady Zimowe, zarówno ta w Albertsville, jak i w Lilienhammer, przyniosły, niezależnie od ogromnych nakładów finansowych, wielki deficyt. W pierwszym przypadku ok. 250 mln USD, w drugim ponad 50 mln USD. Na ich organizację ok. 75% środków łożyły bogate rządy Francji i Norwegii. Czy Polskę stać na taką rozrzutność? Czy udręczony polski podatnik zechce, by jego pieniądze wydatkowano na budowę toru bobslejowego (koszt rzędu 40 mln USD) lub niszczenie ogromnych połaci Tatrzańskiego Parku Narodowego?

Należy sobie uzmysłowić, że w Polsce nie istnieją nigdzie żadne góry typu alpejskiego. Jeżeli zakopiański prywatny kapitał pragnie z już mocno przeludnionego i brudnego Zakopanego uczynić europejską stację narciarstwa zjazdowego, to winien przyjąć do wiadomości fakt, że w Zakopanem nie ma na to warunków. Wzywamy tych ludzi, by przestali napadać na Tatrzański Park Narodowy, w którym pokrywa śnieżna umożliwia narciarstwo zjazdowe średnio nigdy dłużej, jak przez ok. 30 dni w ciągu całej polskiej zimy.

Polski Klub Ekologiczny jest w pełni świadomy, że nieodpowiedzialnie rozbudzone nadzieje i nie przemyślana, agresywna propaganda Igrzysk Zimowych, niektórym grupom przywodzą na myśl złotodajne, kolorowe jarmarki służące do szybkiego wzbogacenia się. Wobec powagi problemu postulujemy powołanie fachowego, wielodyscyplinarnego gremium, które będzie w stanie opracować konstruktywny program zrównoważonego rozwoju makroregionu Ziem Górskich, w tym Polskiego Podtatrza. Za ideę przewodnią należy uznać współistnienie kultury i natury, jak to już kiedyś mądrze sformułowano. Rozwój zrównoważony uwzględnia czynniki ekonomiczne i dobro społeczności lokalnych, ale nie dopuszcza do niszczenia przyrody, krajobrazu ani jakichkolwiek innych najwyższych wartości, właściwych Narodowi Polskiemu. Proponowane przez nas rozwiązanie jest w pełni zgodne z przyjętym w całej Europie, a wypromowanym także w Polsce programem Światowej Unii Ochrony Przyrody o nazwie "Parki dla życia".

Nie wdając się tu w dyskusję, samej idei olimpijskiej, od dziesiątków już lat deprawowanej w skali całego świata przez różne grupy sportowego biznesu, w tym niestety także dziennikarskiego, stwierdzamy w sposób stanowczy, że postrzegamy Olimpiadę Zimową w Polsce jako najgorszy, a poza tym najkosztowniejszy sposób promocji polskich gór czy też miasta Krakowa i Ziemi Krakowskiej.

Wzywamy Pana Prezydenta, by zaangażował powagę swego Urzędu w ochronę wartości, które są częścią naszego dziedzictwa przyrodniczego i kulturowego i stanowią o tożsamości naszego Narodu.

Z wyrazami szacunku,

Mgr inż. Jerzy Sawicki
Przewodniczący Sekcji Parków Narodowych PKE

Prof. dr hab. Stanisław Juchnowicz
Prezes Polskiego Klubu Ekologicznego

Mgr Adam Markowski
Prezes Okręgu Małopolska PKE



DYMY NAD GÓRAMI

Beskid Śląski od dawna był nazywany "zielonymi płucami Śląska" - to było i nadal chyba jest "zaplecze rekreacyjne i wypoczynkowe dla utrudzonych pracą śląskich górników i hutników". Warunki na pierwszy rzut oka niczego sobie - rzeki, doliny, góry, lasy, czyste powietrze. Nic więc dziwnego, że takie miejscowości, jak Ustroń, Wisła, Koniaków od lat pękają w szwach od weekendowych i wakacyjnych najazdów, jak to się u nas mówi, lufciorzy. Lufciorzy, czyli ludzi przyjeżdżających pooddychać czystym, górskim powietrzem. To powietrze ma być takie czyste i rześkie, że do dziś powtarza się u nas anegdotę o biednych Ślązakach, których wręcz zatyka i którzy tracą przytomność po przyjeździe w Beskidy; dopiero kilka głębszych oddechów przy rurze wydechowej zapuszczonego samochodu przywraca nieszczęsnych lufciorzy do życia.

Jak to dzisiaj jest z tym górskim powietrzem? Od kilku lat śledzę z uwagą prasowe artykuły i notatki na ten temat. Tytuły mówią same za siebie: "Gaz za drogi, papcie dobre" (Gazeta Wyborcza Nr 260 z 6-7.11.93r.), "Górski, zimowy czad" (GW Nr 47 z 24.02.95r.), "Dym straszy turystów" (GW Nr 272 z 23.11.95r.).

Sytuacja okazuje się dosyć banalna: mimo wspaniale wyglądających statystyk dotyczących zgazyfikowania beskidzkich miast i wsi, większość właścicieli domków jednorodzinnych pali po prostu w piecach węglowych. Słynna góralska przezorność i zapobiegliwość nakazała niegdyś nie poddać się do końca "nowemu" i pozostawić obok pieca gazowego także ten zwykły, węglowy. Dziś jest jak znalazł.

Mądrzy ludzie twierdzą, że ochrona środowiska wtedy będzie skuteczna, jeżeli będzie poparta rzetelnym rachunkiem ekonomicznym. Dziś każdy liczy, jak może i jakoś zawsze wychodzi, że od gazu tańsze jest ogrzewanie węglem i drewnem. Gdybyż to tylko palono węglem dobrego gatunku - większość ludzi pali najgorszym miałem i flotem, a chyba wszyscy właśnie w domowych piecach widzą najlepsze rozwiązanie problemu rosnącej ilości śmieci. Pali się dosłownie wszystko, łącznie z cytowanymi w jednym z przytoczonych tytułów papciami. W ubiegłym roku, kiedy było głośno o zamierzonej budowie w Bielsku-Białej zakładu utylizacji opon, zrobiłem krótki rekonesans po zakładach wulkanizacyjnych w Cieszynie. W ok. 40-tysięcznym mieście działają 4 zakłady wulkanizacyjne, w których powstaje 8 - 10 tys. zużytych opon rocznie! Wszyscy właściciele jak jeden mąż zapewniali, że stare opony są wywożone poza woj. bielskie i utylizowane w sposób jak najbardziej legalny. Dopiero po długich namowach i zapewnieniach o całkowitej dyskrecji i anonimowości źródła, jeden z wulkanizatorów przyznał otwarcie, że tak naprawdę to na stare opony jest ogromny popyt. Niektórzy już latem gromadzą zapasy na zimę - nic tak podobno nie grzeje, jak paląca się opona.

Od wczesnej jesieni począwszy po beskidzkich dolinach niesie się dźwięk pracujących pił mechanicznych i pilarek, drogi zapchane są ciężarówkami z węglem, a składy opałowe przeżywają hossę. To bardziej "ekologicznie" świadomi mieszkańcy przygotowują się do zimy. A zimą doliną Wisły snują się czarne dymy z kominów.

Od kilku lat burmistrzowie i wójtowie poszczególnych gmin, Związek Komunalny Ziemi Cieszyńskiej, stowarzyszenie zrzeszające polskie miasta - uzdrowiska apelują, ślą petycje i wnioski do rządu, premiera, ministrów finansów i ochrony środowiska. Prośba jest od lat jedna: preferencyjne ceny gazu lub ulgi podatkowe dla mieszkańców gmin uzdrowiskowych i turystycznych. Odpowiedzi albo nie ma, albo jest zawsze taka sama: nie ma mowy o ulgach i mniejszych cenach skoro ...obowiązujące ceny paliw gazowych nie pokrywają kosztów związanych z ich wykorzystaniem i będą nadal wzrastać aż do osiągnięcia cen rynkowych.

Dookoła ciągle mówi się o wolnym rynku, o równości wszystkich wobec prawa, o tym, że wszelkie preferencje i przywileje są pozostałością starego systemu i muszą ulec likwidacji. Nie mam pojęcia, czy akurat w sprawie przeze mnie opisanej słuszne byłoby zróżnicowanie cen gazu czy też przyznanie ulg i preferencji. Oddychając codziennie beskidzkim powietrzem wiem jednak, że chyba coś jest nie w porządku.

W swojej naiwności chciałbym jedynie publicznie upomnieć się o realizację pewnej deklaracji złożonej przez wicedyrektora Departamentu Ochrony Powietrza i Powierzchni Ziemi MOŚZN i L, który na kolejne pismo Zarządu Miasta Ustronia tak raczył odpowiedzieć:

W 1995r. planowane jest dokonanie szczegółowej analizy kosztów ogrzewania ponoszonych przez użytkowników, uwzględniającej wszystkie, wpływające na ich wysokość parametry. Dopiero na tej bazie będzie możliwe zaproponowanie w tym zakresie nowych rozwiązań prawno - ekonomicznych (podaję za "Gazetą Ustrońską" nr 3 z 19-25.01.95r.).

Rok kończy się (piszę te słowa w grudniu '95), czas więc na analizę i "nowe rozwiązania prawno - ekonomiczne". Wszyscy mieszkańcy Ustronia i, jak sądzę, nie tylko Ustronia czekają na nie z niecierpliwością.

Temperatura spadła do -10 C. Zimno. Jak na razie razem z paroma tysiącami innych zmarzluchów muszę nieco dorzucić do pieca. Latem robiłem generalne porządki i dziś nie mogę sobie przypomnieć, gdzie schowałem te stare papucie i zdartą oponę z mojego malucha. Przydałyby się teraz, oj, przydały.


Aleksander Fober Przed kilkudziesięciu laty na "Dzikim Południu" Drugiej Rzeczypospolitej...


BYZNESMENI NA POŁONINACH

Walka o ochronę kosodrzewiny u źródlisk Prutu w Czarnohorze to arcyciekawy wręcz, ekologiczny epizod przedwojennej historii Polski. Z tematem zetknąłem się przeglądając wydaną przed trzema laty przez oficynę "Rewasz" książeczkę "Powroty w Czarnohorę" Marka Olszańskiego i Leszka Rymarowicza. Zainteresowanych bliżej tą historią, a także innymi wiadomościami o przyrodzie tych gór odsyłam do tejże pozycji. Ale do rzeczy.

Pomysły uzyskiwania olejku i terpentyny z igieł kosodrzewiny zrodziły się jeszcze przed pierwszą wojną. Wtedy to, od 1912 zaczęto oskubywanie kosówki pod szczytem Dancerza. Wybuchła wojna, przyroda odetchnęła. Co prawda nie na długo.

PRAWO PRAWEM, UKŁADY UKŁADAMI

W II RP, w połowie lat dwudziestych również znalazła się ekipa "byznesmenów" chcących dorobić się na wschodniokarpackiej kosodrzewinie. W 1925 założyli w tym celu spółkę "Howerla", która wykupiła od bogatego Hucuła Iwana Berłaniuka spory kawał połonin na stokach szczytów Homuła i Wielkiej Maryszewskiej. Na budowę urządzeń odpowiedziały protestami środowiska turystyczno-ochroniarskie. Protestował prof. Władysław Szafer, ten sam, który uchronił przed Polską Akademią Umiejętności kawał kniei babiogórskiej.

Nasi "byznesmeni" oczywiście niczym się nie przejmowali. A przecież inwestycja była nielegalna! Ówczesne zarządzenie Ministerstwa Rolnictwa i Dóbr Państwowych oraz zarządzenie Prezydenta RP wyraźnie zabraniały tego rodzaju eksploatacji kosodrzewiny. Dlaczego więc bezkarnie budowano przetwórnię? W odpowiedzi zacytujmy wspomnianą książeczkę Powroty w Czarnohorę:

Na "Howerlę" nie było mocnych. Nic w tym może dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę nazwiska jej udziałowców. A byli to m.in. wzięty adwokat ze Lwowa Michał Łucki, znany literat JózeBieniasz oraz dwóch posłów na Sejm, w tym Andrzej Witos - brat byłego premiera.

A wiec wszystko jasne. Jacyś tam ekolodzy mogli sobie protestować...

A PRZYRODA SWOJE

Tutaj nastąpiło wydarzenie wprost niewiarygodne. We wrześniu 1927 - podobno w dniu uruchomienia - przetwórnia została wręcz rozniesiona przez nagłą powódź. Jej urządzenia rwące czarnohorskie potoki poniosły ponoć ze 20 kilometrów. Bilans wypadku był tragiczny - 8 robotników poniosło śmierć.

Inwestorzy spółki, choć nie spłacili kredytu bankowego i zalegali z płatnościami na rzecz rodzin ofiar wypadku, postawili nowe budynki i w 1930 rozpoczęli eksploatację kosodrzewiny.

Istna groteska - bowiem Prezydent RP wydał jeszcze w 1928 nowe rozporządzenie, które tego rodzaju działalności zabraniało. Nic nie przeszkodziło również zapieczętowanie zakładu przez starostwo w Nadwórnej. Po prostu używano tylnego wejścia.

Możliwości ochrony niszczonych przez przemysłowców połonin stawały się coraz mniej realne. I znowu z naszymi dzielnymi inwestorami poradziła sobie sama przyroda. W zimie 1931/32 dach fabryczki zawalił się pod ciężarem śniegu. Reszty dokonała góralska "zaradność". Do wiosny znikło wszystko, co Huculi byli w stanie wywieść na grzbietach huculskich koni.

OSTATNIA ZADYMA O KOSODRZEWINĘ

Wiosną w spółce pojawili się nowi udziałowcy - pułkownicy Csadek i Gigiel. Chcąc zdobyć poparcie Prezydenta Mościckiego dla swych celów, uderzyli w ton patriotyczny. Przypominali o swoich zasługach wojennych, mówili o popieraniu rodzimego przemysłu. Produkcji nie uruchomiono, za to w wyniku wrzawy doszło w 1936 do zwołania specjalnej międzyministerialnej konferencji w Warszawie. Oczywiście na temat kosodrzewiny. Obie strony przedstawiały swe racje. Argumenty przemysłowców wytoczone na konferencji były godne uwagi. (Przypominają one, o dziwo, różne tak zwane "opinie eksperckie" wygłaszane wiele lat później). Okazało się między innymi, że produkcja olejku z czarnohorskiej kosodrzewiny to niezwykle ważna gałąź gospodarki i rzecz wręcz nieodzowna dla samowystarczalności polskiego przemysłu chemicznego. Oczywiście, według naszych inwestorów olejek z kosodrzewiny miał też swoją wielką rolę w obronności kraju. Tego rodzaju argumenty mnożono. Ale cóż. Jak powiadają - kto mieczem wojuje... W obronie kosodrzewiny stanął występujący w imieniu wojska płk. Władysław Ziętkiewicz. Uzasadniał, iż to właśnie rosnące w górach krzaki kosodrzewiny pełnią doniosłą rolę dla obronności kraju, utrudniając wrogim wojskom wtargnięcie na jego obszar. Pomysłów rabunkowej gospodarki zaprzestano.

Tomasz Poller


ZB nr 3(81)/96, marzec '96

Początek strony