"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 3 (81), Marzec '96
Wywód autorki jest uzupełniony fragmentami literatury indiańskiej i wzbogacony utrzymanymi w klimacie książki ilustracjami Marka Cichomskiego.
I jak tu nie zostać Indianinem?
Robert Drobysz
Maria Głowacka, Światło pustyni, Miniatura, Kraków 1995.
William Lang, Miękki deszcz, Miniatura, Kraków 1996, tłum. Maria Głowacka.
Czy podobnie rzecz się ma z Baśnią czereśniową? Otóż nie! O niebo wyższy zdaje się być poziom merytoryczny i artystyczny tekstów opatrzonych wspólnym, tajemniczo brzmiącym podtytułem: duchowa poezja ziemi. Tym razem tzw. twórczość proekologiczną poddano niezbędnej selekcji, eliminując w ten sposób "dzieła" żenujące swą językową i myślową nieporadnością czy też traktujące problem ochrony przyrody marginalnie i nie dość jednoznacznie. Całość zbioru utrzymana jest w homogenicznej poetyce, w niezwykle jednolitym "klimacie". Odnosi się wrażenie, iż autorzy, których goszczą na swych łamach ZB, przemawiają tym samym językiem, różniącym się czasem naleciałościami gwarowymi czy środowiskowymi, ale w istocie swej - jednakim. Ów wspólny głos ma wszelkie predyspozycje ku temu, by nieść się długo, daleko i by odnosić zamierzone skutki. A o czym jest ta pieśń? Bez wątpienia wyraża ona tęsknotę współczesnego, usidlonego wszechobecną cywilizacją człowieka za prostymi prawdami natury, za bliskością sił, o znaczeniu których dziś już mało kto pamięta. Ta fascynacja żywiołami, próba jednoczenia czy wręcz utożsamiania się z nieprzyjazną na pozór przyrodą to dojmujące pragnienie sensualnego i empirycznego poznawania świata, połączone z negacją racjonalizmu i rozumu jako niezbędnych elementów w duchowym rozwoju człowieka, to wszystko stanowi niezbity dowód kryzysu wartości, w którym znalazła się nasza, sensu stricto, kultura. Łączy się z tym, doskonale widoczny w Baśni czereśniowej, kryzys religii w jej najogólniejszym znaczeniu. Nawet jeśli pojawia się imię Stwórcy, to jest on postrzegany jako nadrzędna istota, kreator świata, demiurgos, a nie konkretny, zdefiniowany Bóg, za którym stoi określony kodeks moralny, podparty teologiczno-filozoficznym kręgosłupem oraz armia wyznawców i kapłanów. Ci ostatni pojawiają się, co prawda, pod postacią druidów - świętych starców-mistyków, ale nie służą oni Bogu, lecz dębom, strumykom i wiatrom, stanowiącym archetypiczną apoteozę przyrody.
Obawiać się jednak należy, czy, interesująca skądinąd, poezja zawarta w Baśni czereśniowej, nie tworzy jedynie swoistego epitafium, poświęconego odchodzącemu w niepamięć światu. Czy nie jest to ostatni hołd składany ginącym (śmiercią bynajmniej nie naturalną), reliktom dawnego porządku. Bo gdzież te "odwieczne puszcze", "dębowe gaje", "orły, sokoły" czy nawet "skowyt wilczego stada"? W ich miejsce wkraczają bez pardonu wstęgi autostrad, szare cielska miast, w powietrzu górują kominy, wody nie pamiętają już, jak wygląda ryba... Czy i tu obowiązuje zasada "umarł król, niech żyje król"? Miejmy nadzieję że nie... Baśń czereśniowa dowodzi niezbicie, iż poezję i przyrodę łączy jakaś niewidzialna, ale niezwykle trwała nić. Natura jest sama w sobie tak bardzo poetycka, bogata w kolory i odcienie, że poddaje się językowi lirycznego opisu lepiej, niż cokolwiek innego. A i czyta się takie utwory z wielką przyjemnością, szczególnie, jeśli za oknem panuje niepodzielnie szaro-bura, miejska zima.
Jednym z niewielu mankamentów Baśni czereśniowej, dosyć znaczącym, niestety, jest źle wyważona proporcja między tekstami przeciętnymi a prawdziwą poezją. Zdaję sobie sprawę z tego, że w tak obszernej antologii trudno jest zawrzeć wyłącznie genialne dzieła, ale chciałoby się więcej Artura Urbańskiego (poezja dużego kalibru!), Igora Strapko, Erwina Kruka czy przynajmniej Grzegorza Kozłowskiego. Na przeciwległym biegunie muszę niestety umieścić Jerzego Oszeldę (nie jest mi obce pojęcie "licencja poetica" ale Wilk stepowy znalazł się tu chyba przez pomyłkę...), Marię Głowacką (nie przemawia do mnie pseudoindiańska poetyka), Jacka Piwowskiego (niekonsekwencja językowa), jak również Szakalisa (ciekawe koncepcje, zmarnowane zamiłowaniem do barokowego, kwiecistego gołosłowia, po prostu przeładowanie metaforyką). W rezultacie jednak otrzymujemy zbiór poezji, która łączy się w utrzymaną w tej samej tonacji, ale nie nużącą pieśń o tym, że świat bez naszej ingerencji w jego pierwotny kształt byłby cudownym miejscem. Dlatego starajmy się ocalić to wszystko, co nie zostało jeszcze całkowicie zaprzepaszczone.
ZB - tak trzymać! Czekam z niecierpliwością na kolejne pozycje poetycko-ekologiczne.
Tadeusz Stańko
Kraków 24.1.96
Inne efekty zanieczyszczenia atmosfery to zakwaszenie gleby, skutki nadmiernej intensyfikacji rolnictwa w krajach uprzemysłowionych, nadmiar nawozów sztucznych, słabsza odporność nowych odmian rolnych na choroby i wpływ tego na zdrowie ludności itd.
Z odrębnymi problemami boryka się rolnictwo w krajach rozwijających się. W produkcji dostatecznej ilości żywności przeszkadzają: wspomniane wylesienia, pustynnienia, degradacja obszarów uprawnych i zubożenie ekosystemów, skażenie wód środkami chemicznymi. Oto przykład: (...) w Indiach ponad 20 mln ha gruntów jest zagrożonych przez powodzie, uwarunkowane klimatycznie oraz przez wylesienie stoków Himalajów. Tylko na Nizinie Gangesu roczne straty powodziowe szacuje się na 1 mld $. Erozja spowodowana wylesieniem prowadzi do degradacji gruntów położonych wyżej oraz do zamulania koryt rzecznych i kanałów, wzmagając tym samym niebezpieczeństwo powodzi w dolnej części dorzecza [s.12].
Druga część broszurki autorstwa Jacka J.Nowaka, zatytułowana jest Ekologiczne, ekonomiczne i społeczne aspekty produkcji żywności w odniesieniu do jej walorów zdrowotnych. Nowak pisze m.in., że na Zachodzie poważną przyczyną dużej ilości zachorowań i zgonów jest nadmierne spożycie tłuszczów nasyconych, białka zwierzęcego, cukrów prostych (gł. rafinowanych) i niedobór błonnika. Tymczasem wysokie spożycie mięsa stało się pożądane, co ma katastrofalne skutki zdrowotne, gospodarcze i ekologiczne. Autor podaje szereg interesujących i zatrważających często faktów, jak np. fakt 6 (podstawowe fakty technologiczne - dla rolnictwa intensywnego z hodowlą): odchody zwierząt hodowlanych powodują znaczne skażenie środowiska naturalnego. Już ponad 20 lat temu zanieczyszczenie wód USA z tego tylko powodu (mierzone z pomocą BZT) było 5-krotnie większe, niż ze strony odchodów ludności, a 2-krotnie większe, niż ze strony całego przemysłu amerykańskiego, najpotężniejszego na świecie (...) [s.19]. W innym miejscu czytamy, że (...) prawie 80% użytków rolnych w świecie jest przeznaczonych tylko do produkcji mięsa i nabiału, z czego olbrzymią większość zjada tylko około 25% ludzi. Polacy są wśród nich. W r. 1990 zużyto około 743 mln ton zbóż do spasania zwierząt, gdy jednocześnie głodowało lub było chronicznie niedożywionych 786 mln osób. [s.20]. Potraktujmy tę ostatnią informację jako zawstydzającą puentę tej pouczającej książeczki. Wiele podjętych tu, sygnalnie najczęściej, problemów można rozwinąć, korzystając z proponowanej, bogatej bibliografii.
Jerzy Oszelda
Eric Collier
Robert Drobysz
Mindell przybliża znaczenie i wskazuje na rolę wzmacniania "ego", aktywizowania osoby w jej procesie pierwotnym i wtórnym, korzystania ze wszystkich kanałów zmysłowych, przekraczania progów i ograniczeń, pisze też o pracy z ciałem i pracy ze światem.
Czym jest praca ze światem? To autentyczny kontakt z ziemią, uwewnętrznioną ideą, zjawiskiem fizycznym, ale też biologicznym źródłem siły, żyjącym antropos, systemem nerwowych połączeń, "Gają". Mindell proponuje otwarcie się na kanał świata (poszukiwanie objawienia przez Indian amerykańskich), powtórne odkrycie zjawisk i eksperymentowanie z nimi: Stara ziemia jest nadal twoja i pełna mocy, i mówi nam o takich sprawach, których nie wie żaden człowiek. Mindell proponuje doświadczanie, kontakt zarówno z tymi zjawiskami, przejawami ziemi, które nas zachwycają, jak i odczuwanych jako przykre, nieprzyjemne: Obiekt, który ci się podoba, zwykle okazuje się dokładnie taki sam, jak osoba, którą kochasz w rzeczywistości lub w swoich fantazjach (...) nie lubiany przez ciebie obiekt jest zazwyczaj tą częścią ciebie, której potrzebujesz a jednocześnie od siebie odrzucasz. Otwarcie się osoby w akcie medytacji na to co "piękne i brzydkie" i przekształcanie tego, co wydaje się być samym złem, w dobre nazywa on wykorzystaniem psychicznych śmieci na wzór rzeczywistego recyklingu. Jeśli przyjąć, że świat jest jednością, systemem, to usunięcie z niego ważnych dlań - pozornie "złych" elementów, spowodować może naruszenie jego równowagi: Powtórne wykorzystanie odpadków zamiast pozbywania się ich jest aktem psychicznym, który w medytacji bierze swój początek. Fakt, że ich nie przekształcamy, jest objawem tego, że nie przekształcamy swoich doświadczeń związanych z ziemią. Jest marnotrawieniem potencjału. Idea ta jest związana z założeniem o wartości każdego doświadczenia, zjawiska.
Mindell proponuje też połączyć przekształcanie doświadczeń wewnętrznych i zewnętrznych, ma się ono odbywać łącznie: ...jeżeli nie pracujecie nad swoimi progami związanymi z działaniami zewnętrznymi, wasza praca wewnętrzna będzie podlegać nieustannym zakłóceniom i pozostanie nieskuteczna (ważne w pracy terapeuty). O otwarciu się na problemy ziemi w sensie fizycznym i mentalnym pisze Mindell łącznie z poszukiwaniem i odnajdywaniem swojego miejsca na ziemi. To miejsce zależy nie tylko od psychiki osoby i jej zdolności, zależy od tego, które z nich są już zajęte. Możesz nie lubić tego, kim jesteś i gdzie, ale jeżeli spróbujesz radzić sobie z tym w sposób ekologiczny (tj. używać świadomie i w pełni), wtedy najgorsze miejsce może stać się najlepszym - potrzebnych wskazówek udzieli ci sama ziemia. Tym samym Mindell zachęca do przekształcania rzeczywistości, zwłaszcza poznania tego, co z pozoru jawi się jako nieciekawe, szare - egzystencja zwykłego człowieka.
Najważniejsze jest podążanie, poszukiwanie - bycie w procesie, a nie osiągnięcie stanu, celu. Istotą życia jest przemiana, ale nie tak, by dostosować się do założonego schematu - rozumieć życie tzn. odnaleźć cel, do którego prowadzą nas wydarzenia. Równie ważne jak poznanie siebie, jest otwarcie na drugiego człowieka - współodczuwanie, docenianie każdego kontaktu, relacji, które mogą służyć naszemu rozwojowi. Myślenie Mindella jest otwierające, łączy pozorne sprzeczności, rezygnuje z oceny i wartościowania, które wikła się w punkt widzenia osoby. Nie jest nachalny ze swoją propozycją rozpoczęcia medytowania - twierdzi, że osoba sama musi odczuć problem, niewygodę i potrzebę zmiany: Medytacja pojawia się spontanicznie w chwili, gdy nasze życie wewnętrzne nie może już dłużej trwać w bezruchu, gdy zaczyna śnić, drżeć i huczeć, gdy podnosi bunt i próbuje nas poruszyć, abyśmy się przebudzili.
Aneta Sendra-Wójcik
Przemoc, agresja i okrucieństwo są niewątpliwie złem. Dobrze byłoby, gdyby wszyscy żyli w zgodzie i rozumieli się wzajemnie. Do tego zmierza większość systemów religijnych i wychowawczych. Jednak, jeśli wykluczyć go ze stosunków międzyludzkich, społeczeństwo zaczyna tracić coś niezmiernie istotnego. Bez niej nie ma bowiem elementu ryzyka, możliwości poniesienia szkód, utraty życia czy mienia. Nie stając twarzą w twarz przed taką alternatywą, człowiek nie ma możliwości sprawdzenia się i zrozumienia, co jest dla niego najważniejsze. A jest to istotny element, bez którego nie można dojrzeć psychicznie i fizycznie. Społeczeństwo, które nie daje swym członkom takiej możliwości, zamienia się w społeczeństwo dużych dzieci, które nie potrafią wziąć odpowiedzialności ani za siebie, ani za swoje decyzje. Unikają ich, bez przerwy zmieniając zamiary, plany, jeszcze zanim zostaną zrealizowane. Odmawiają zajęcia się własnym losem, oczekując od innych bezustannej pomocy i świadczeń. Jeśli podejmują jakieś decyzje, to później buntują się przeciw temu, że mogą one mieć jakiekolwiek konsekwencje. Istnieje przecież wielu takich wiecznych chłopców, którzy chcą robić dzieci jak mężczyźni i być dalej utrzymywani (przez rodziców, znajomych, państwo) jak dzieci, stając się w praktyce braciszkami własnych córeczek.
Uczestnictwo we wspólnym ryzyku i wysiłku pozwalało także na identyfikację z grupą, wzmocnienie więzi międzyludzkich, poczucie identyfikacji grupowej, pozostającej na całe życie. Byli najemnicy często wracają do swego niezbyt chwalebnego trybu życia nie dla łatwego zdobycia gotówki (nie tak wielkiej), lecz gnani poczuciem dojmującej samotności w bezpiecznym i uładzonym społeczeństwie.
Wyglądałoby więc na to, że wojny należy prowadzić, gdyż bez niej społeczeństwo staje się oazą konsumpcjonizmu, w której najważniejsze rzeczy to zabawa i zgrywa. Jednak relacje ze współczesnych wojen świadczą o zupełnie czym innym. Wzrastająca gęstość zaludnienia i środki techniczne, jakimi dysponuje nasza cywilizacja, powodują, że na współczesnym polu bitwy indywidualna odwaga, sprawność, siła charakteru przestają się liczyć. Wśród ścierania się olbrzymich mas losy jednostki i jej wyczyny nie mają znaczenia. To, czy żołnierz będzie odważny, czy tchórzliwy, czy porzuci kolegów bez pomocy, czy też odda życie, by ich ratować, nie zmieni losów konfrontacji, która w gruncie rzeczy zależy od ilości ludzi, których można zmobilizować i wysłać na śmierć i od tempa, w jakim przemysł danego kraju może produkować sprzęt i amunicję. Taka konfrontacja rodzi w żołnierzach poczucie bezsensu tego, co robią i daremności ofiar, jakie się ponosi, co prowadzi do poważnego okaleczenia psychiki, spotykanego zarówno wśród weteranów wojny w Wietnamie, po jednej i drugiej stronie, jak i rosyjskich "afgańców". Dojrzewania w niebezpieczeństwie mogą obecnie zaznać co najwyżej członkowie małych, elitarnych oddziałów specjalnego przeznaczenia. W zagęszczeniu, w jakim obecnie żyjemy, wszelka agresja zamienia życie w piekło, jak w "złych dzielnicach" amerykańskich miast i grozi zagładą ludzkości, jak współczesna wojna chemiczna i atomowa. Jak wobec tego żyć w społeczeństwie, pozbawionym "Dzikich Pól" czy "Far Westu", na których było można dojrzeć i wypróbować samych siebie, by potem podjąć spokojne i odpowiedzialne życie?
Teksty z omawianej książki próbują dać odpowiedź na to pytanie. Usiłują więc nadać inne znaczenie wojnie i konfliktowi, czy to przenosząc ją "do wewnątrz" - jest to wtedy duchowa walka o doskonałość duchową czy pełny rozwój osobowości, czy też propagując pokojowe metody konfrontacji, jak non violence, satyagratha, "walka o pokój", czy też proponując zamiast tego rozmaite sposoby negocjacji w rozwiązywaniu sporów. Najbardziej wartościowe wydają się teksty tych autorów, którzy rzeczywiście prowadzili realną walkę, grożącą nieobliczalnymi konsekwencjami - wiadomości o każdym z nich można znaleźć na końcu (choć niezbyt są one dokładne - np. o M.L.Kingu i Cheng Man-Ch'ingu pisze się tak, jakby jeszcze żyli).
Z wielogłosu Przebudzenia wojownika wynika jedno - nie ma w tej dziedzinie rozwiązań łatwych i oczywistych. Jedno tylko jest jasne - każda walka, także ta pokojowa, musi odbywać się z potrzeby opieki i obrony pewnych wartości - np. ekologicznych - i żadna nie może prowadzić do eliminacji przeciwnika (choćby przez eliminację jego poglądów) - gdyż nie mając go, będziemy musieli walczyć między sobą. Jak bowiem inaczej dojrzejemy?
Jaromir Śniegowski
(...) myśl moja wędrowała długo po tych łąkach i lasach, gdzie niegdyś przez całe wiosny, lata i jesienie botanizowałam. Wyszukiwałam rośliny, przyglądałam się ich wzrostowi, kwitnięciu, życiu, czytałam o nich w księgach naturalistów, zrywałam, porządkowałam w zielniki, a potem pisałam o nich w powieściach, nowelach, (...) jak ja z tymi wdzięcznymi istotami zżywałam się, jak witałam się z nimi, wiedziałam, gdzie rosną, kiedy kwitnąć mają. I było to po pisaniu drugim w życiu moim szczęściem (...). [s.8] - E.Jankowski, Eliza Orzeszkowa, W-wa 1980, (autor nie podaje źródła, skąd zaczerpnął wypowiedzi pisarki).
(...) Można mówić o uwznioślającym charakterze świętej przestrzeni i czasu w Nad Niemnem, o sacrum rzeki i - oczywiście - mogił. Podniosłość ta kojarzy się z epopeicznością homerycką, z "idealną dawnością" [s.91].
(...) Mamy około 35 nazw ptaków dzikich. Najczęściej pojawiają się wrony, wróble, jaskółki, wilgi. Są również m.in. żołny, pliszki, bekasy, czeczotki, słowiki, żurawie, bociany. (...) Mamy w Nad Niemnem zarówno popularne nazwy roślin, jak i rzadkie, osobliwe, a np. pokrzywy, niezapominajki, oset, paproć, bławatek, sosna, wierzba, topola, modrzew, klon, a także: rohule, skabiozę, ladę (wykę polną), szelestuszkę, szczęście, zajęczy lenek [s.135].
(szel)
Świat przyrody w prozie Priszwina jest niezwykle bogaty i różnorodny, pełen barw, zapachów, dźwięków, świat dynamiczny, żyjący własnym życiem, zagadkowy i jednocześnie bardzo bliski, podobny do życia ludzkiego. [s.53] (...) Przyjmując monistyczną teorię świata, traktując go jako jedną całość, uniwersalny "organizm", w którym wszystko jest wzajemnie powiązane, każda istota stanowi niezbędny element w owej całości i dzięki temu uzyskuje szersze uzasadnienie własnego istnienia. (...) W świecie przyrody - pisze Priszwin - poszczególne organizmy żyją jako nieśmiertelne, gdyż obca im jest świadomość nieuchronnego końca własnego istnienia, chociaż one także posiadają silnie rozwinięty instynkt życia i walczą o przetrwanie. Tak żyją - jego zdaniem - również dzieci, dlatego jest to najbardziej radosny, beztroski i szczęśliwy okres życia człowieka.
Pozycja ta może szczególnie zainteresować nauczycieli. Jednak do tej niecodziennej lektury zachęcam również miłośników literatury pięknej, krytyków oraz miłośników Natury.
(szel)