"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 4 (82), Kwiecień '96


POLSKI (?) PROJEKT ENERGOOSZCZĘDNEGO
OŚWIETLENIA (PELP)

PELP to ta panienka z telewizji, której twarz oświetla żarówka starego typu i energooszczędny kompakt. Oczywiście kompakt wygrywa i połowa twarzyczki nim oświetlona trwa na ekranie. W tle szemrzą cicho liczniki energii.

Ta cokolwiek upiorna reklama zwiastuje nam nową erę w oświetlaniu. Dzięki dobremu Bankowi Światowemu, jego słudze GEFowi (Global Environmental Facility), firmie Philips itd. możemy cieszyć się droższymi, ale za to dużo bardziej wydajnymi żarówkami (tzw. kompaktami). Są one sprawniejsze - zamieniają na światło 20% pobieranej energii (tradycyjne tylko 4%). Tak więc 100 watową żarówę możemy zastąpić 20 watowym kompaktem. Oczywiście nie zawsze i nie wszędzie. Warto pamiętać o tym, że w sprzedaży są dwa typy kompaktów; starszy tzw. magnetyczny "rozgrzewa" się parę minut i nie powinien być zbyt często włączany i wyłączany. Kompakt nowego typu, elektroniczny, pozbawiony jest tych wad. Białe światło kompaktów uznawane jest za zdrowe.

Idea PELP polega na tym, że wspomniany GEwspiera krajowych producentów finansowo, by ci mogli taniej sprzedać swój produkt, który w założeniu ma być przyjazny dla środowiska. W naszym przypadku chodzi głównie o firmę Philips, która dzięki tej dotacji mogła uruchomić w Polsce produkcję tych lepszych, elektronicznych kompaktów. Dotychczas produkowała tu kompakty magnetyczne starego typu.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te szczegóły.

Po pierwsze kompakty zawierają rtęć. Niby niewiele, można z tym żyć, ale PELP nie zrobił nic, żeby oświecić klientów, stworzyć system bezpiecznego składowania zużytego sprzętu itd.

Po drugie - i tu już zaczynają się schody - PELP zarządzany jest w sposób nieszczególny. Obok programu subsydiów przewidywano pierwotnie stworzenie programu edukacji społeczeństwa oraz programu DSM, czyli wpływania na konsumenta, by ten inwestował w oszczędzanie energii na najniższym poziomie, czyli u samego siebie. O ile DSM ma ruszyć w tym roku, to edukacja sprowadziła się do nieszczęsnej panienki, przekrojonej zresztą. Wzrosła natomiast niebotycznie kwota przeznaczona na administrację projektu - o ile cały budżet wynosi 5 mln dolarów, to na administrację idzie prawie 90 000. Niby PELP chce teraz dać na edukację, niby nawet NGOsom, ale co z tego wyniknie?
Co nas to obchodzi? Trochę powinno. W projekt zaangażowały się dwie duże organizacje z autorytetem: Polski Klub Ekologiczny i Fundacja Efektywnego Wspierania Energii.

O ile od strony technicznej żarówki są niewątpliwie dobre i warto wspierać ich promocję, to sposób traktowania społeczeństwa i NGOsów przez zarządzające PELPem instytucje jest skandaliczny. Budżet PELPu został najpierw zaakceptowany przez PKE i FEWE, a potem w poważny sposób zmieniony bez ich zgody. Jest to typowy przykład wykorzystywania organizacji pozarządowych jako parawanu, wygodnej przykrywki: wicie rozumicie, my tu z ekologami współpracujemy. No a poza tym projekt zarządzany jest ręcznie z dalekiej Holandii. Niby nic, a jednak trochę wstyd, że nasze MSZ, Ministerstwo Przemysłu, Krajowa Agencja Poszanowania Energii nie wykazują zainteresowania sprawą, a wspomniane NGOsy dopiero teraz podnoszą krzyk, że nie tak miało być!
Projekt PELP był pod innymi nazwami prowadzony w Meksyku i Kalifornii (USA).

Prawdopodobnie Philips i inni chcą za rok, dwa, kiedy skończy im się Polska, ruszyć na Wschód: na Ukrainę, Litwę, do Estonii, może do Rosji. Z jednej strony to dobrze - kompakty oszczędzają masę energii. Z drugiej warto by się wreszcie zastanowić, czy nie ma mocnych na ten cholerny Bank?

Wojciech Krawczuk

LITERATURA PRZEDMIOTU:


POSTMODERNISTYCZNE SOFIZMATY

W ZB 2(80) zwróciłem uwagę na fragment długiego i nieco nudnego tekstu Decydująca walka w obronie natury i ludzkości (s.50-54). Autorem jest Marek Węgierski, a tłumaczył sympatyczny skąd inąd OlaSwolkień.

Autor z właściwą dla intelektualistów pewnością siebie poucza wszystkich, co mają robić. Z jednej strony zgadzam się z nim, gdy pisze, że Zachód powinien powziąć stanowcze kroki dla ograniczenia swej rozdętej konsumpcji oraz udrożnić kanały dla szerokiej i znaczącej pomocy dla Południa, ale to - niestety - wszystko. Autor uważa, że Południe powinno powziąć radykalne kroki dla kontroli swej populacji. Jako przykład autor podaje Chiny. Trzeba nam wiedzieć, że polityka Chin w dziedzinie kontroli urodzeń jest ostra i brutalna. Państwo decyduje tam, ile dzieci może mieć rodzina. Kobiety zmuszane są do aborcji, czyli zabijania nienarodzonych dzieci, łamane są prawa człowieka, w tym podstawowe prawo do życia. Jeśli sobie to uświadomić, trudno uznać dalsze wywody autora.

Pisze on, że gdy Południe zastosuje omawianą wyżej politykę antynatalistyczną, z pewnością szeroko pojęta wartość życia ludzkiego wzrośnie. Cynizm tego zdania jest oczywisty, więc pozostawię je bez komentarza. Autor pisze dalej, że pojawi się nadzieja na uratowanie między innymi lasów tropikalnych Amazonii. Tu warto zapytać "co ma piernik do wiatraka", ale nie każdy ośmieli się to zrobić. Przecież M. Węgierski to autorytet ekologiczny. A z autorytetem dyskutować niepodobna.

Janek Bocheński


- QUO VADIS NGO? -
PUłAPKA PROFESJONALIZMU,
PUłAPKA ALTERNATYWY,
PUłAPKA PUłAPEK?

W poprzednich ZB Darek Liszewski ostrzega ruch ekologiczny przed profesjonalizacją. Utożsamia ją ze zdobywaniem pieniędzy, wikłaniem się w spory merytoryczne i zdobywaniem nic nie dającej ogłady. W rezultacie - twierdzi Darek - "sprofesjonalizowany" ruch ekologiczny to listek figowy wolnego rynku i liberalnego społeczeństwa. Moim zdaniem może być też na odwrót. Możemy sobie organizować demonstracje pod fast-foodem czy cyrkiem, nie brać za to pieniędzy, a mimo to nie poprawić stanu środowiska ani o jotę. Podobnie, jak "skanalizowane" ("profesjonalne") organizacje ekologiczne, tak alternatywny i niezależny ruch może popaść w samozadowolenie i - funkcjonując na niekomercyjnych zasadach - nie czynić cywilizacji nadkonsumpcyjnej żadnej szkody. Co gorsza, czasami alternatywa wręcz może wspierać konsumpcjonizm. Wybita szyba fast-foodu zwiększa wzrost gospodarczy - po prostu wymusza popyt na kolejną szybę...

Trudno się nie zgodzić z wieloma uwagami Darka. Zwłaszcza, jeśli wiemy, że w Polsce są ekologiczne NGOsy o budżecie rzędu kilkuset tysięcy, a nawet kilku milionów dolarów rocznie. Niewiele o nich słychać, a brak rezultatów ich działań stawia pod znakiem zapytania ich wiarygodność i profesjonalizm właśnie (choćby w dziedzinie reklamy, ha, ha...). Słowo "profesjonalny" - czyli po polsku zawodowy - znaczy jednak coś więcej, niż pisze Darek. Wyobraźmy sobie człowieka, który po roku nauki angielskiego (chińskiego, jogi, historii, zen) ogłasza w prasie swoje usługi jako nauczyciel tych przedmiotów czy sztuk. Bardzo trudno będzie nauczyć się od takiego człowieka o niedoszlifowanych umiejętnościach czegoś pożytecznego, bez względu na to, czy będziemy mu za naukę płacić, czy nie. Nie ma drogi na skróty.

Nie wiem, co konkretnie Darek rozumie przez budowanie rzetelnej - "nie naiwnej" - świadomości ekologicznej, co to jest dla niego nacisk na decydentów, zerwanie z ekologią jako modą czy włączenie się do polityki. W moim rozumieniu proponowane przez Darka działania są właśnie oznakami profesjonalizmu ruchu ekologicznego. Można te działania prowadzić lepiej lub gorzej. Lepiej - znaczy skuteczniej, docierając do większej liczby osób, zmieniając sposób myślenia i zachowania konsumentów, wpływając na polityków i możnych tego świata. Aby coś robić skuteczniej, potrzebny jest właśnie profesjonalizm: wiedza, doświadczenie, współdziałanie, wyobraźnia i - jak sądzę - anielska cierpliwość.

Anielska cierpliwość pozwoli nam na przykład dotrzeć do odpowiednich źródeł informacji. Odpowiednich - to znaczy pozwalających nam kontrolować ekspertów. Bardzo często możemy pokonać przeciwnika jego własną bronią - choćby posługując się danymi nieekologicznych instytucji (np. Bank Światowy, OECD). Kto umie czytać, powinien czytać - to też oznaka "profesjonalizacji". Społeczeństwo powinno otrzymywać od Zielonych wiarygodne - czyli profesjonalne - dane. Znowu nie ma drogi na skróty. Posługiwanie się histerycznymi, nieprawdziwymi, a także niesprawdzonymi (czyli być może manipulowanymi) informacjami może się łatwo obrócić przeciw ekologom. Znajomość skutków takiego działania jest tyleż profesjonalizmem, co znajomością buddyjskiego prawa Karmy: dobre uczynki spowodują dobry skutek, a złe - zły. Na początek może więc szerzej korzystać z sieci wymiany informacji, uczyć się i uważać, by nie skłamać, nie wprowadzić w błąd?
Darek pisze też, że prawo (w sensie przepisów) to skanalizowanie w sądach energii ekologów i ich upupienie. Ale prawo to także możliwość załatwienia jakiejś sprawy po myśli ekologów. Droga prawna może być upupieniem, ale może być też strzałem w dziesiątkę. Wszystko zależy od wiedzy (czyli profesjonalnego przygotowania...) oraz sprytu, inteligencji, chytrości czy wyobraźni. Nie ma rzeczy złych czy dobrych. Można je tylko mądrze lub głupio, dobrze lub źle wykorzystywać. Profesjonalista będzie starał się korzystać z powierzonych mu środków dobrze i mądrze. Bez względu na to, czy powierzone mu środki to będzie milion nowych złotych czy też czas, siła i zapał kilkorga przyjaciół.

Ogromna większość zachodnich organizacji, które kiedykolwiek osiągnęły cokolwiek na niwie poprawy stanu środowiska (od WWi FoE przez Greenpeace po Earth First!) prowadzi analizy, planowanie strategiczne, szkoli ludzi, zdobywa fundusze, ocenia swoje działania czy monitoruje media. Szczególnie ostro szkoli się ludzi, którzy biorą udział w akcjach bezpośrednich. Amatorzy i pięknoduchy niewiele zdziałają w konfrontacji z siłami naszej postindustrialnej cywilizacji. Amatorzy z pieniędzmi przejedzą pieniądze, amatorzy bez pieniędzy popsują inne dane im środki i talenty. Oczywiście otwartą sprawą jest ocena moralna (a czasem prawna!) takiej czy innej osoby, marnotrawiącej powierzone jej fundusze, zwłaszcza publiczne.

I jeszcze jedno: istotą działania ruchu ekologicznego - przynajmniej tam, gdzie ma być to uwieńczone sukcesem - jest współdziałanie. Trudno przypuszczać, aby "dzicy" ekolodzy potrafili bez problemu nawiązać dialog z urzędasami. Ale ich akcja bezpośrednia może walnie przyczynić się do sukcesu negocjacji, prowadzonych przez jakąś wyspecjalizowaną "agencję ekologiczną". Dlatego tak ważne jest porozumienie organizacji o bardzo różnym profilu - od "popularno-ekologicznych", przez eksperckie do anarchizujących. Jeśli cel jest jasny i oczywisty, pozostaje go osiągnąć. Do tego trzeba dobrej woli, porozumienia i ciągłego rozmawiania ze sobą. Nie ustawiajmy się nawzajem pod murem, Darku. Mówienie: "wszystko", "zawsze", "każdy", "wszędzie" - frustruje. Podobnie może frustrować czepianie się słów. Wszystkiemu są winni Żydzi, cykliści i profesjonaliści? To jest dopiero wpuszczanie się w maliny na własne życzenie.

Cinek

PS. W Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych (Sławkowska 12, 31-014 K-ów) dostępny jest w formacie Word 6 oraz ASCII podręcznik prowadzenia kampanii Greenpeace, będący zestawem materiałów po szkoleniu Skillshare w Ojcowie w 1993 r. oraz materiałów własnych GP.


MAłPA Z BRZYTWą

Na temat rozbicia ruchu ekologicznego napisano i powiedziano już wiele, skupiając się głównie na problemach natury programowej, ambicjach, finansach itp. Różne również wysuwano koncepcje co do integracji ruchu ekologicznego. Ja chciałbym dzisiaj powiedzieć o jeszcze jednej, być może najistotniejszej przyczynie, z powodu której jeszcze długo nie będzie to możliwe. Wiąże się to z kondycją psychiczną naszego społeczeństwa, w tym i ekologów.

Co czyni człowieka szczęśliwym? Bez dwóch zdań poczucie własnej wartości. W naszym kraju ze względu na miniony ustrój, jaki odbija się jeszcze czkawką wielu ludziom, ustrój lekceważący człowieka, traktujący go jako bezmózgowca, jest wiele osób, które czują się niedowartościowane. Szukając samorealizacji i akceptacji angażują się w różnego rodzaju działalność społeczną czy polityczną. A cóż jest lepszym panaceum na kompleks niższości, niż bycie liderem, wszystko jedno czego. Mnożą się więc jak króliki różne ruchy, kluby itp. I to nieistotne, że te "prężne" organizacje skupiają 5 - 6 osób. Lider - to brzmi dumnie! Aż tu pojawia się zagrożenie - integracja! Jak to? Dać się wchłonąć? Rozmyć się w jakiejś innej, większej grupie? Wyrzec się władzy? Nigdy!!!
No i bronią się jak lwy, wynajdując sto i jeden powodów, by się nie zintegrować i móc nadal popadać w samozadowolenie - jestem kimś!
Innym zjawiskiem, które może już budzić poważne zaniepokojenie jest schorzenie tak popularne w Polsce, jak próchnica zębów. To paranoja. Nie brakuje ludzi, którzy z tego samego powodu co wspomniani przeze mnie wcześniej "liderzy" zapadli na ten rodzaj schorzenia. Dla nie zorientowanych - paranoja to choroba psychiczna, objawiająca się między innymi dostrzeganiem dookoła siebie samych oszustów, złodziei, intrygantów itp. Tak więc każdą próbę integracji traktują oni jako kombinację wąskiej grupy karierowiczów lub kombinatorów, mających na uwadze raczej dorwanie się do dużych pieniędzy i władzy, niż działania na rzecz ochrony środowiska. Oczywiście, należy brać pod uwagę i taką możliwość, ale przecież nie można o to posądzać wszystkich. A są tacy, którzy tak właśnie robią, zatem wnioski nasuwają się same...
I tu dopiero zaczynają się schody. Nie sztuka wykryć przyczynę, cała rzecz, co teraz z tym fantem zrobić. Ja osobiście, choć na ogół jest mi to obce, w tej sprawie proponowałbym rozwiązanie radykalne - kontakt danej osoby z psychologiem albo rozstanie z ruchem. Zwłaszcza dotyczy to paranoików, którzy swym zachowaniem zrażają do nas wszystkich - polityków, urzędy i opinię publiczną. Jeśli ktoś ma problemy ze swoją psychiką, to niech się leczy. Proste? Proste.

Sęk w tym, że paranoicy odrzucają myśl o tym, że są chorzy. Wszelkie uwagi na ten temat potraktują jako atak na swoją osobę, próbę jej zdyskredytowania. Nie można jednak chować głowy w piasek i liczyć na to, że problem sam się rozwiąże w przyszłości. Pamiętajmy o Stalinie, który również był paranoikiem. Władza w rękach takich ludzi jest nie do pomyślenia, a porównywanie ich do małpy z brzytwą jest jak najbardziej na miejscu. Należy więc robić wszystko, aby do tego nie dopuścić.

Puppet
Lublin


DLACZEGO NIE POSZLIŚMY NA SPOTKANIE Z MINISTREM OŚGWiL

Rozpocznę od spotkania grupy roboczej przed Kolumną '95. Pamiętam, jak doszło do gwałtownej wymiany argumentów pomiędzy piszącymi te słowa a prowadzącym spotkanie, Maćkiem Kozakiewiczem. Rok temu wygrała ostro broniona przez mnie koncepcja nie zapraszania ministra na NASZE spotkanie. Efekt? Bardzo wielu ludzi powtarzało, że było to najlepsze spotkanie.

Minął rok. Rok - z punktu widzenia naszej organizacji, ale nie tylko - fatalnych posunięć ministra. Mając niezwykle korzystną sytuację, sprawując dość długo urząd, aby wprowadzić w życie pakiety przygotowanych przez poprzednich ministrów ustaw, Pan Minister nie uczynił tego. Prawo wodne, Ustawa o unikaniu odpadów, Ustawa o zachowaniu porządku i czystości w gminach, Ustawa o ochronie środowiska...
Te fakty są już co najmniej niepokojące. Dochodzi do tego obrona interesów leśników w odniesieniu do parków narodowych, czego znanym dla wszystkich przykładem jest Puszcza Białowieska. Niepowoływanie także od dłuższego czasu generalnego konserwatora przyrody służy, moim zdaniem, prowadzeniu takiej właśnie nieekologicznej polityki.

Nie będę się tutaj zajmował "przeinieniami" ministerstwa i jego szefa, choć tych kilka faktów, według mnie, wystarczy. Wrócę do najważniejszej sprawy.

Planowane spotkanie z ministrem OŚGWiL na spotkaniu Kolumna '96 uważam za szkodliwe dla ruchu ekologicznego.

Nie będę przedłużał i spróbuję podsumować. Fatalny błąd społeczno-polityczny. Niezrozumienie roli grup społecznych. Fatalne zauroczenie władzą. Początek końca spotkań "kolumnowych". Nie tędy droga, panowie działacze. No, chyba że ta droga ma Was zaprowadzić na szczyty władzy. Tylko jakiej?

Jacek Bożek

E
To była część mojej opinii, która z powodów technicznych nie dotarła do redakcji ZB. W międzyczasie jednak zaszło wiele interesujących wydarzeń. Oto w wielu romowach prywatnych działacze organizacji ekologicznych zgadzają się z naszą opinią na temat zapraszania ministra do Kolumny, ale nadal usiłują przelewać z pustego w próżne i biegają na spotkania. Najzabawniejszy był dla mnie komentarz działacza z Krakowa, który stwierdził, że w Krakowie uważają, że należy doprowadzić do spotkania z ministrem i "przylać mu". Kto niby będzie to robił? Koledzy z Krakowa, tam już dawno nie ma stolicy, a Wy, w swoim mniemaniu, że ktoś się z Wami liczy jesteście po prostu śmieszni. Tracicie kontakt z rzeczywistością. Czy naprawdę nie widzicie, jak rozgrywa karty koalicja i co się w ogóle dzieje? Już czas dojrzeć i zadać sobie pytanie: kim jesteśmy? Jaka nasza rola?
Przypominam sobie, jak w październiku '95 prosiliśmy zielonych z Krakowa o pomoc w kampanii "Zwierzę nie jest rzeczą". Odmówili... tłumacząc to zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. W kilkunastu miastach w Polsce były akcje. Ustawa ruszyła z kopyta, a zieloni z Krakowa rozpatrują polityczne układy.

Jecek Bożek


EKOSOLIDARNOŚĆ RAZ JESZCZE

Artykuł Eko-Solidarność, w ZB 7/95, s. 106 wywołał falę zainteresowania i odpowiedzi od ekologicznych aktywistów, studentów, nauczycieli i gospodarzy ekologicznych w Polsce. Chciałbym na nie odpowiedzieć oraz wyjaśnić niektóre z idei i działań EKO-Solidarności, a także przedstawić nasz program na przyszłość.

Nazwa EKO-Solidarność spowodowała komentarze, zarówno pozytywne, jak i krytyczne. Te pierwsze pochodziły głównie od osób, które skojarzyły nazwę ruchu z opisanymi ideami ekologicznymi, a także od tych, którzy popierali ruch "Solidarność" w jego wczesnym okresie. Krytyczne komentarze mówiły, że powiązanie imienia naszego nowego, ekologicznego ruchu z mniej obecnie popularnym ruchem politycznym nie było dobrym pomysłem. Uważam, że nazwa EKO-Solidarność wskazuje na silne uczucia ekologicznej świadomości, jedności, miłości i wsparcia dla wszystkich stworzeń. W przyszłości uczucia te będą wzrastać i pogłębiać się, w miarę wzrostu świadomości ekologicznej u ludzi. Wiadomo, że sympatie polityczne mogą się zmieniać.

A zatem na nazwę EKO-Solidarność mniejszy wpływ będą miały zmieniające się polityczne opinie na temat ruchu "Solidarność", który oczywiście nie ma żadnego powiązania z naszym ruchem. Pozostajemy jednak otwarci na sugestie stworzenia innej nazwy, która zawierałaby w sobie ideę przekazaną w nazwie EKO-Solidarność.

Nasza sugestia, aby angielski stał się międzynarodowym, wspólnym językiem przy jednoczesnym poparciu lokalnej kultury i języka, pociągnęła za sobą krytykę. Esperanto był proponowany jako lepszy, jako ten, który ma dużo poparcia w różnych krajach i nie ma powiązania z historią angielskiego imperializmu, który pomógł językowi angielskiemu rozprzestrzenić się w świecie. Można dyskutować na temat preferencji esperanto, ale należy wspomnieć, że esperanto nie zawiera w sobie korzeni i słownictwa wszystkich światowych języków. Bardziej naukowy i uniwersalnie zadowalający język może być stworzony na bazie esperanto, który zyskałby szeroko rozprzestrzenioną popularność i w ten sposób mógłby zastąpić język angielski jako język powszechny. Obecnie język angielski wydaje się być bardziej praktyczny i akceptowany jako wspólny język.

Sugerowano, że słowo "miłość" dla istot żywych powinno być zamienione na przykładowo "współczucie", jako że miłość nie jest właściwie rozumiana. Myślę, że "współczucie" to także dobre słowo dla wyrażenia uczucia do innych żywych stworzeń. Współczucie oznacza współodczuwanie. Lecz być może miłość może istnieć także przy braku współczucia, jak miłość do komarów czy wirusów. Trudno byłoby także "współczuć" lub dzielić uczucie ze skałami czy innymi nie ożywionymi istotami, podczas gdy cały czas jest możliwe je kochać.

Sugerowano także, że zagwarantowanie wszystkim ludziom podstawowych potrzeb życiowych zakłóciłoby proces ewolucji, a tym samym zablokowałoby postęp ludzkości.

Przede wszystkim zagwarantowanie podstawowych potrzeb nie oznacza, że wszyscy dostaną to, czego potrzebują bez żadnego wysiłku czy pracy. Właściwy system ekonomiczny powinien zawierać wymóg efektywnego udziału w systemie społeczno-ekonomicznym tych, którzy są w stanie wnieść użyteczny wkład. Znaczy to, że jest to moralnie nie do zaakceptowania, aby jakikolwiek system ekonomiczny czy społeczny pozwalał ludziom cierpieć, podczas gdy podstawowe potrzeby mogą być zapewnione wszystkim.

Poza tym, ewolucja powinna być rozpatrywana nie tylko w aspekcie biologicznym, lecz także moralnym i społecznym. Jest prawdą, że ewolucja biologiczna może mieć wpływ na poziom społecznego i ekonomicznego rozwoju społeczeństwa.

Niektórzy sprzeciwili się użyciu terminu "Najwyższa Świadomość" zamiast bardziej znanego - "Bóg", mówiąc o naszym uniwersalnym lub kosmicznym Ojcu czy Matce. Wybór słów dla wyrażenia tych idei zależy od tła kulturowego danej osoby; inni sprzeciwiliby się, gdyby użyto słowa "Bóg". Każdy powinien czuć się swobodnie w wyborze swych własnych określeń dla kosmicznego Stwórcy pamiętając, że inni mogą używać innego słownictwa dla wyrażenia tych samych idei.

Jest to większość uwag, jakie do tej pory otrzymaliśmy w sprawie EKO-Solidarności. Liczę, że wyjaśnienia tu zawarte pomogą zrozumieć ideę naszego ruchu.

Dalsze krytyczne uwagi są zawsze mile widziane w naszym lokalnym biurze.

Teraz istnieje mała, ale wzrastająca grupa, zainteresowana wdrażaniem idei EKO-Solidarności w życie. Zdecydowaliśmy się rozpocząć regularne, co miesięczne spotkania w Polsce, podczas których będzie można wgłębić się w zrozumienie i praktykę idei EKO-Solidarności.

Najpierw w naszym własnym życiu, starając się być wegetarianinem, uprawiając medytacje i ćwiczenia, żyjąc zdrowo i ekologicznie, a później w bardziej zorganizowanych, ekologicznych akcjach.

Spotkania rozpoczną się w czerwcu (wcześniej, jeśli będą szczególnie zainteresowani) i będą kontynuowane w ciągu roku w różnych miejscach w Polsce.

Kontakt dla wszystkich zainteresowanych w tworzeniu EKO-Solidarności:

Dada Rudreshananda
(PROUT Universal)
EKO-Solidarność
* Głębock 24
58-535 Miłków
tel./fax: 0-75/610 218



OBRąCZKOWANIE BOCIANÓW BIAłYCH A ICH OCHRONA

Autorzy broszury Program ochrony bociana białego i terenów podmokłych, wydanej przez Polskie Towarzystwo Przyjaciół Przyrody "pro Natura", wśród niebezpieczeństw zagrażających bocianom wymieniają obrączkowanie. Powołując się na Holgera Schulza stwierdzają, że duży odsetek zaobrączkowanych bocianów umiera w wyniku infekcji powodowanej przez kał gromadzący się między obrączką a skórą nogi. Jeden z działaczy ochrony przyrody tę właśnie opinię uznał za aż tak ważną, że z całego programu tylko ją przedrukował w ZB 12 (s.104).

Prawda o obrączkowaniu bocianów białych nie przedstawia się jednak tak, jakby to wynikało z cytowanych wyżej publikacji. Gdy dziewięć lat temu okazało się, że stosowany wówczas sposób znakowania tych ptaków zwiększa ich śmiertelność, natychmiast z niego zrezygnowano. Obrączkowanie, dokonywane zgodnie z obowiązującymi od tego czasu zasadami, nie stanowi zagrożenia dla bocianów. Jest natomiast na razie praktycznie jedyną metodą badania wielu aspektów biologii, bez znajomości których nie da się określić przyczyn zmniejszania się liczebności gatunku, a w konsekwencji - nie jest możliwe podjęcie skutecznych przedsięwzięć ochroniarskich.

Obrączkowanie jest stosowaną od r. 1899 metodą badawczą, polegającą na zakładaniu ptakom metalowych obrączek o indywidualnej numeracji, umożliwiającej identyfikację oznakowanego osobnika w przypadku jego ponownego napotkania. Metoda ta dokonała przełomu w badaniach ornitologicznych. Pozwala określać miejsca zimowania i trasy wędrówek ptaków gnieżdżących się w różnych rejonach, powracalność do miejsca urodzenia, czas przystępowania do rozrodu, śmiertelność i inne szczegóły biologii. W Polsce obrączkowanie dzikich ptaków do celów naukowych jest organizowane od 1931 roku przez Stację Ornitologiczną, obecnie należącą do Instytutu Ekologii PAN. Obrączkować mogą tylko licencjonowani współpracownicy Stacji, po odbyciu wielostopniowego szkolenia, trwającego zwykle kilka lat i po zdaniu serii egzaminów. Jedną z podstawowych zasad postępowania przy chwytaniu i obrączkowaniu ptaków jest zapewnienie im pełnego bezpieczeństwa. W przypadku pojawiania się sygnałów o jakichkolwiek zagrożeniach od razu podejmuje się działania zapobiegawcze.

Początkowo obrączki zakładano bocianom na skok, tj. dolną część nogi, poniżej stawu skokowego (odwróconego "kolana"). Ich średnica była tak dobrana, by nie uciskały nogi i by nie mogły zsunąć się przez palce lub nasunąć na staw skokowy przy wysokim uniesieniu kończyny. Były niewysokie, z małym napisem. Dla jego odczytania trzeba było mieć ptaka w rękach. Wiadomości powrotne o zaobrączkowanych bocianach dotyczyły więc przede wszystkim osobników martwych lub osłabionych, znajdowanych na trasach wędrówki lub zimowiskach. Ponieważ jednak dla badań ekologicznych sprawą kluczową było identyfikowanie zdrowych osobników przy gniazdach, zmieniono model obrączki i jej umiejscowienie tak, żeby była odczytywalna z pewnej odległości przez lornetkę. Wprowadzono obrączki wysokie, z numerem składającym się z dużych liter i cyfr, i zaczęto je zakładać bocianom na goleń, powyżej stawu skokowego, by nie były przysłaniane przez krawędź gniazda lub wysoką trawę. Taki sposób znakowania bocianów zaczęto stosować w Europie w l. 60., w Polsce - w roku 1984. Po testach przeprowadzonych na hodowanych i introdukowanych, półdzikich bocianach szwajcarskich uznano go za bezpieczny.

Nie zdawano sobie sprawy, że zagrożenie pojawia się dopiero na afrykańskich zimowiskach. W gorącym klimacie bociany ochładzają organizm strzykając roztworem kwasu moczowego na nogi (podobne zachowanie stwierdzono także u niektórych innych bocianowatych i u sępów). Kwas, odparowując, obniża temperaturę krwi krążącej w podskórnych naczyniach, krystalizując równocześnie na powierzchni nogi, zwłaszcza w okolicach stawu skokowego. Gdy dostanie się pod założoną na goleń obrączkę, której światło jest od dołu zatkane stawem skokowym, wysycha w przyspieszonym tempie i niekiedy może zapełnić całą przestrzeń między obrączką a golenią, powodując urazy. Holger Schulz szacuje, że obrączki założone nad stawem skokowym powodują śmierć 5% bocianów oznakowanych taką metodą.

Sprawa stała się znana, gdy przedstawiono ją w maju 1987 na konferencji Europejskiej Unii Obrączkowania Ptaków. W czerwcu tegoż roku polska centrala obrączkowania odstąpiła od obrączkowania na goleń i nakazała zakładać obrączki bocianom na skok. Dodatkowo zaczęto zastępować obrączki wysokie niskimi. Pojawiły się bowiem pojedyncze obserwacje przypadków przyklejania się obrączek do zasychających na skoku odchodów. Gdy bocian strzyka kwasem moczowym na nogi, unosi jedną z nich tak, by zatrzymało się na niej jak najwięcej płynu. Obrączka może się wtedy przesunąć wzdłuż poziomo trzymanej kończyny od palców ku stawowi skokowemu. Jeśli jest wysoka, ma znacznie większe szanse przylepienia się, niż gdy jest niska. Wprawdzie nie wiadomo, jak często się to zdarza, na ile jest trwałe i nie ma jednoznacznych dowodów, że może być szkodliwe, ale po odkryciu śmiertelności powodowanej przez obrączki zakładane nad stawem skokowym zaczęto dmuchać na zimne. Ta ostrożność wywołała jednak inne zagrożenie. Otóż powrócono do sposobu znakowania bocianów praktycznie uniemożliwiającego ich identyfikowanie przy gniazdach. A bez tego nie może być mowy o monitorowaniu działania czynników regulujących liczebność populacji. Podjęto więc poszukiwania takiej metody znakowania bocianów, która pozwalałaby na identyfikowanie ich z pewnej odległości i równocześnie była bezpieczna. Niemcy przygotowali nowy model obrączki, zrobionej z plastiku i przeznaczonej do zakładania jednak na goleń. W listopadzie zeszłego roku grupa badaczy i ochroniarzy (w skład której wszedł także H. Schulz) podjęła decyzję o rozpoczęciu trzyletniego testowania tych obrączek w warunkach naturalnych.

Dlaczego obrączkowanie bocianów jest takie ważne dla ich ochrony? Wydawałoby się, że wiemy, co tym ptakom zagraża: zderzenia z napowietrznymi przewodami, porażenia prądem na słupach średniego napięcia, zaplątanie w znoszone do gniazda sznurki, zatrucia (np. insektycydami), polowania, ubytek siedlisk i zmniejszanie się zasobów pokarmowych, spowodowane gospodarką ludzką lub naturalnymi zmianami pogodowymi (np. suszami), chłody i deszcze w czasie gniazdowania, wichury w trakcie wędrowania nad przeszkodami wodnymi, walki o gniazdo itd. Ale dla podjęcia skutecznych działań ochroniarskich trzeba określić, oddzielnie dla każdej populacji geograficznej, który z tych czynników ma decydujący wpływ na liczebność populacji, gdzie (na lęgowiskach, zimowiskach czy trasach wędrówki) i kiedy działa i czy na ptaki dojrzałe, czy też na młode i 2-3 letnie - nie przystępujące jeszcze do rozrodu. Uzyskanie większości tych danych bez obrączkowania jest albo zbyt kosztowne, albo niemożliwe. Obrączkowanie jest także konieczne dla określenia wartości niektórych parametrów, bez których nie da się poznać mechanizmów regulacji rozrodczości. Takimi parametrami są np. wiek pierwszego gnieżdżenia i zależność sukcesu lęgowego od wieku rodziców.

Najlepszym narzędziem pozwalającym zrozumieć przebieg zjawisk decydujących o wzroście lub spadku liczby bocianów jest matematyczny model dynamiki populacji, oparty na odpowiednio dużej liczbie ponownych stwierdzeń zaobrączkowanych ptaków. Przy tym wobec stałej ewolucji warunków środowiskowych (np. w związku ze zmianami klimatu, osuszaniem mokradeł, chemizacją rolnictwa, "zadrutowywaniem" krajobrazu, przenoszeniem się bocianów z gniazdami z dachów na słupy elektryczne i telefoniczne), sytuacja każdej zagrożonej populacji powinna być monitorowana stale, przy użyciu coraz to nowych danych.

Niemniej nawet przy stosunkowo skąpej liczbie wiadomości powrotnych o oznakowanych ptakach można niekiedy oszacować wpływ pewnych czynników na liczebność populacji. Przykładem może być analiza wiadomości o obrączkowanych bocianach z dwóch sąsiednich regionów: Alzacji i Badenii-Wirtembergii oraz Bawarii. Okazało się, że ptaki z pierwszej z tych populacji lecą na zimę do Afryki zachodniej, a ich śmiertelność jest wysoka (37% rocznie) i zależna od obfitości opadów na zimowiskach. Natomiast boćki bawarskie wędrują do Afryki wschodniej i mają niższą śmiertelność (25%), niezależną od wielkości opadów na terenach zimowania.

Innym przykładem zastosowania obrączkowania w badaniach ważnych dla ochrony bocianów może być analiza otrzymywanych od przypadkowych znalazców wiadomości o napotkaniu obrączkowanego ptaka. Wykazała ona, że porażenia prądem lub zderzenia z napowietrznymi przewodami lub podtrzymującymi je słupami są przyczyną śmierci 66% młodych, 54% rocznych i 42% starszych bocianów, ginących w naszym kraju. Natomiast główną przyczyną śmiertelności polskich boćków podczas wędrówki przez Bliski Wschód i północną Afrykę jest zabijanie ich przez ludzi. W odniesieniu do Polski podobną ilościową ocenę można by otrzymać i bez obrączkowania, ale wymagałoby to znacznie większych funduszy na zorganizowanie odpowiedniej sieci informatorów i nie dawałoby możliwości oszacowania zróżnicowania zagrożenia w zależności od wieku. Poza Polską takie dane byłyby do zdobycia jeszcze trudniejsze, a dla wielu regionów w ogóle niemożliwe.

Liczebność bociana w Europie Zachodniej gwałtownie spada. W Polsce prawdopodobnie też się zmniejsza, ale stosunkowo nieznacznie, a są rejony, w których rośnie. Nasze sposoby użytkowania ziemi właśnie się zmieniają, a w miarę przyłączania się do struktur gospodarczych Wspólnoty Europejskiej modyfikacje te ulegną znacznemu przyspieszeniu. Większa ich część nie będzie dla bociana korzystna. Jego liczebność może się załamać tak raptownie, jak na zachodzie Europy. Podjęcie działań powstrzymujących spadek liczebności populacji musi być poprzedzone ustaleniem, od czego i w jaki sposób ta liczebność zależy.

Wydaje się więc, że w tej chwili podstawowym zagrożeniem dla bocianów, związanym z obrączkowaniem, jest zbyt mało intensywne stosowanie tej metody badawczej. Żeby mogła być skutecznie wykorzystane w ochronie bocianów, konieczne jest pełne opracowanie dotychczas zgromadzonych materiałów oraz zaplanowanie i poprowadzenie nowych badań opartych na intensywnym obrączkowaniu i odczytywaniu numerów założonych obrączek. I ważne jest, by tego dokonać jak najszybciej, póki bocian biały jest u nas wciąż jeszcze gatunkiem stosunkowo licznym. Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że bociany są ptakami długowiecznymi i wyniki obrączkowania piskląt nadają się do pełnych analiz demograficznych dopiero po upływie przynajmniej 8-10 lat.

Gdy tempo spadku liczebności bocianów w naszym kraju się zwiększy, na badania może być za późno, a zabiegi ochroniarskie nie oparte na znajomości mechanizmów populacyjnych mogą okazać się nieskuteczne.

Wojciech Kania
* Stacja Ornitologiczna IE PAN
80-680 Gdańsk 40
tel./fax: 0-58/380-759
wkania@task.gda.pl

3
Zasygnalizowany w folderze PTPP "pro Natura" realny problem szkodliwości obrączkowania bocianów dotyczył specyficznego sposobu obrączkowania. Uważamy, że artykuł dra Wojciecha Kani przedstawia i wyjaśnia wszystkie wątpliwości. Uważamy też, że nie ma obecnie podstaw do zaprzestania obrączkowania bocianów, oczywiście na skoku! Jesteśmy przekonani, że Stacja Ornitologiczna śledząc wszelkie sygnały dotyczące wpływu obrączkowania na ptaki i nowe rozwiązania techniczne robi wszystko, aby stosować w praktyce metody najlepsze z punktu widzenia ochrony ptaków i zapewniające zabranie potrzebnych danych. Obecny stan wiedzy na temat wpływu obrączek na kondycję bocianów jest przedstawiony w artykule, ale jeśli posiadają Państwo informacje, zwłaszcza własne obserwacje, mogące uzupełnić ten obraz - prosimy o ich nadsyłanie na adres PTPP "pro Natura" lub Stacji Ornitologicznej.

Zbigniew Jakubiec i Roman Guziak
PTPP "pro Natura"
* Podwale 75
50-449 Wrocław
tel. 0-71/44-50-55
fax: 446-136

Szanowna Redakcjo!
Z ubolewaniem stwierdzam, że na łamach ZB 2(80) z lutego '96 ukazał się tekst, który mnie i osoby orientujące się w problemie utworzenia na całym obszarze Puszczy Białowieskiej Parku Narodowego zbulwersował swą nierzetelnością i manipulowaniem faktami. W sposób świadomy i cyniczny pomija się w kalendarium rolę Pracowni na rzecz Wszystkich Istot z Bielska-Białej w staraniach o objęcie Puszczy w całości PN.

Ważniejsze wydarzenia (?) pomijają v przygotowany przez Pracownię raport na temat Puszczy w wersji angielskiej, rozesłany po świecie, v akcję we wrześniu '95 w Warszawie pod Sejmem, pokazaną przez media nie tylko w Polsce, ale i poprzez BBC w świecie, v numer "Dzikiego Życia" i angielski "Wild Nature" poświęcony Puszczy w całości.

Inspirowanie Rady Ekologicznej przy prezydencie RP, PROP, KOP PAN, RN BPN do wystąpienia ze stanowiskiem o objęcie całej Puszczy PN, a do czasu utworzenia tam Parku wstrzymanie cięć starych drzew i starodrzewów, pochodziło od członków Pracowni, o czym mówili prof. Kozłowski i prof. Olaczek (przewodniczący Państwowej ROP). Na łamach "Przyrody Polskiej" 3/95 prof. Olaczek powiedział: (...) Chcę oddać sprawiedliwość i podziękować organizacjom ekologicznym i prasie, zwłaszcza "Dzikiemu Życiu" i Pracowni za to, że ich kampania w obronie Puszczy Białowieskiej z jesieni 1994 r. podniosła temperaturę obrad i pomogła nam, starym ochroniarzom i uczonym, przekroczyć granice własnej wyobraźni. Akcje prowadzone przez J.Korbla, teksty Sabiny Nowak (...) znalazły zrozumienie i poparcie członków PROP i KOP PAN, nie skłonnych wszak do egzaltacji. (...).

Doc. Janecki, szeLOP-u głosił publicznie, że chce pomóc i wesprzeć Pracownię w swoich działaniach.

W materiale pomija się też wystąpienia różnych autorytetów i organizacji, jak v raport Adhemat i Petersena, v list do premiera od noblistów, światowych autorytetów z Greenpeace i WWi innych organizacji, którzy powoływali się na stanowisko Pracowni. Nie ma w nim mowy o v przyjeździe do Polski znanych działaczy ekologicznych z 15 krajów, którzy złożyli petycje ówczesnemu szefowi URM, M.Borowskiemu podczas manifestacji zorganizowanej przez Pracownię w kwietniu '95.

Skoncentrowałem się tylko na wypisaniu najważniejszych, tendencyjnie pomijanych staraniach w obronie Puszczy Białowieskiej, w których Pracownia odgrywała kluczową rolę.

Myślę, że po tych uzupełnieniach Kalendarium będzie wiarygodne i nie będzie rozbudzało tylu negatywnych emocji.

Na marginesie, dziwi mnie fakt, że redakcja wykazała się tak małą wiedzą na temat starań o powiększenie Parku Puszczy Białowieskiej i dopuściła tak skandaliczny tekst do druku.

Jacek Zachara
* al. Armii Krajowej 143/231
43-300 Bielsko-Biała

WOJEWÓDZKI FUNDUSZ OCHRONY ŚRODOWISKA I GOSPODARKI WODNEJ W SKIERNIEWICACH

Reymonta 23, 96-100 Skierniewice
tel./fax: 0-46/33-30-50
Zarząd Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Skierniewicach z uwagą zapoznał się z otrzymanym Pismem Ekologów "Zielone Brygady" nr 1 (styczeń '96). Pragniemy odnieść się do informacji zawartych w artykule Grosze na edukację.

Ilość środków przeznaczana w woj. skierniewickim na Edukację Ekologiczną ulega stałemu wzrostowi. I tak w roku 1995 na ten cel WFOŚiGW w Skierniewicach dofinansował Edukację Ekologiczną w kwocie 131.000 zł (1 mld 31 mln starych złotych), co stanowi ca 5,5% całości Funduszu. W roku 1996 planowane jest przeznaczenie 174.500 zł, tj. o 33% więcej niż w roku uprzednim.

Celowe wydaje się zwrócenie uwagi na fakt, że dofinansowanie zadań z dziedziny edukacji środowiskowej udzielane jest wyłącznie w formie dotacji, co stanowi dodatkowy argument świadczący o nadaniu edukacji ekologicznej najwyższego priorytetu.

Z poważaniem

z-ca prezesa Zarządu
mgr inż. Andrzej Rakszewski

ZB 2/96

W tekście pt.: Prawo zwierzęce s. 66 zabrakło jednego dość ważnego zdania: Zezwolenie na przeprowadzenie doświadczeń wydają: minister edukacji narodowej, minister obrony narodowej i upoważnione przez nich organy.

Z ten brak serdecznie przepraszam.

Piotr Szkudlarek

GGGG
W dziale OFERUJEMY, s.88, w tekście zawiadamiającym o produkcji na zamówienie urządzenia do produkcji własnej mąki razowej omyłkowo wydrukowaliśmy jego cenę: zamiast 5,5 mln powinno być 2,5-3 mln starych złotych. Producent zaznacza, że tarcze cierne będą wykonane z korundu, co gwarantuje, że nie ulegną zniszczeniu i że ich pozostałości nie znajdą się w mące (nie będzie zgrzytać w zębach, jak przy mieleniu na żarnach). Oprócz tego połowę kwoty, ok. 1,5 mln będzie można uregulować na drodze wymiany bezpieniężnej.

GGG

ZB 3/96

Zdanie zaczynające się na s. 55 a kończące na s. 56 powinno brzmieć: Jeśli zabijesz świetlika, biedronkę lub ważkę, spotka cię nieszczęście.

GGG
Adres na s. 70 powinien brzmieć: "Żółte Papiery", skr. poczt. 13, 81-806 Sopot 6.


<<<< Spis treści POLEMIKI - OPINIE - KOMENTARZE "ZIELONE BRYGADY" 4(82), KWIECIEŃ'96 S.83