"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 4 (82), Kwiecień '96


BŁOGOSŁAWIONY BŁOGOSTAN

Dawno temu, w jednym z numerów ZB dowodziłem, że żaden mądry leń nie wyrządziłby tylu szkód Ziemi, co pracowici idioci, mnożący z maniakalnym uporem ilość zbędnych przedmiotów. Kto ciekaw, niech odszuka sobie 10 przykazań człowieka leniwego. Ja będę konsekwentny.

Otóż tytuł Lenia Patentowanego, zdobyty po przerobieniu owych 10 przykazań człowieka leniwego, może być wstępem do dalszej edukacji. W starych szpargałach odnalazłem zapomnianą praktykę, zwaną Błogo-Yogą. Yoga, jak wiadomo, jest drogą świętości i doskonałości. Kto chce, niech ćwiczy Hatha-Yogę, Radża-Yogę itd. - mnie spodobała się idea Błogo-Yogi.

Najkrócej mówiąc, jest to joga błogostanu, błogości. Nie można mówić o świętości, nie zaznawszy wcześniej tzw. świętego spokoju. Zaś człek, który chce być Błogosławiony, musi wcześniej zaznać Błogostanu i Błogości. Nie mówię tutaj o tzw. "stanie błogosławionym", będącym przywilejem niewieścim.

Błogość ma kilka postaci; dość łatwe ćwiczenia pozwalają na jej osiągnięcie. Podstawowy jest błogosyt, czyli brak dokuczliwego burczenia w brzuchu, spowodowanego zwykłym głodem. Najwyższą jakość błogosytu zapewnia - sądzę - melon stosownie przyrządzony.

Błoga cisza jest następnym etapem. Człowiek wypełniony błogą ciszą wewnętrzną, pozbawiony przymusu pracy, owego nerwowego pracoholizmu - więc człek wypełniony błogą ciszą wewnętrzną może - leżąc na leśnej polanie - usłyszeć śpiew ptaka, szum drzewa, pluskanie potoku, a nawet szmer rosnącej trawy. Ten stan jest bardzo trudny do osiągnięcia, zwykłe mieszczuchy przy pierwszych próbach doznają zwykle szoku tlenowego, ratując się rozpaczliwym czołganiem w stronę zbawczej rury wydechowej samochodu. Lecz nie należy się zniechęcać, po iluś próbach nawet pracoholikom udaje się spokojnie poleżeć do góry brzuchem przez pół dnia na leśnej polanie.

Opisane wyżej ćwiczenia prowadzą - po wielu praktykach - do osiągnięcia błogostanu.

Człek, który osiągnął błogostan - jest błogosławieństwem dla innych. Pełen życzliwości i wewnętrznego spokoju uśmiecha się bezinteresownie i promiennie. Nigdy mu w głowie nie zagości pomysł, by startować w ogólnym wyścigu szczurów do obfitości dóbr materialnych. Nie będzie się ekscytował przemocą w TV i nigdy nie pomnoży rzeszy głupców zaśmiecających Ziemię swą chciwością.

Człek, który zrobił prawdziwe postępy w Błogo-Yodze - czyli autentyczny Błogin (lub Błogini) - będzie znał sekretny język każdego ptaka, każdego żywego stworzenia. Będzie wiedział, gdzie i kiedy szukać wiosną pierwszych pierwiosnków; będzie żył w nieustannej Harmonii z Matką Ziemią i św. Franciszkiem.

Zaprawdę, powiadam wam - Błogosławieni Błogości pełni!

Paweł Zawadzki

P.S. Nieoceniony Andrzej Fidyk przywiózł z Japonii film (emitowany w TVP) pt. Karoshi. Słowo to oznacza zespół cech chorobowych, składających się na śmierć z przepracowania. W Japonii rocznie umiera z przepracowania ok. 300 tys. osób! A gdyby ci nieszczęśnicy wcześniej przeszli kursy Błogo-Yogi, organizowane w Polsce, przez polskich specjalistów od Błogo-Yogi? Ile istnień ludzkich zostałoby uratowanych! Bardzom ciekaw, kto założy pierwszy na świecie Ośrodek Błogo-Yogi i Terapii Odwykowej dla Pracoholików (z Ameryki i Japonii). Chętnie przyjmę posadę konsultanta ds. naukowych. A za pieniądze bogatych i uratowanych od niechybnej śmierci pracoholików dałoby się sfinansować wiele ciekawych przedsięwzięć ekologicznych.


REFLEKSJE O NIESKOŃCZONOŚCI (V)

"Jeżeli jest Miłość, wówczas wszystko, nawet najmniejszy drobiazg, staje się jej wyrazem i budzi Wdzięczność w obdarowywanym.

Miłość przywołuje Wdzięczność.

Wdzięczność przywołuje Miłość.

Gdzie jest Miłość, tam nie ma wymuszonego poświęcenia.

Gdzie jest Wdzięczność, tam nie ma poczucia winy czy zobowiązania."

O braniu i dawaniu, W.Eichelberger

Jest jeszcze kilka wielkich i tajemniczych praw, jakimi rządzi się Miłość, dzięki którym jest ona największym i najtrwalszym spośród znanych człowiekowi zjawisk, ale o tym wyczerpująco pisał w liście do Koryntian św. Paweł.

Kiedy rodzi się w nas świadomość, że jest, że żyje, przychodzi z nią fala wzbierającej miłości - bez poczucia winy. Wszystko, co pozorne i małe, traci, a ona rośnie i zyskuje coraz bardziej. Teraz wiem - życie cudem jest. Miłość tego, który dał ducha i tych, którzy dali ciało.

Im bliżej rozwiązania, tym większa niecierpliwość i tęsknota - myślę, że jabłoń uginająca się pod ciężarem owoców, łany zbóż pochylone powiewem wiatru, przyginane do ziemi, wilczyca brzemienna, dotykająca ciepłym brzuchem trawy czują to samo podniecenie, rozkosz, ciężar przepełnienia. Już za chwilę, już zaraz wydadzą owoc pieczołowicie doglądany, krew ze swojej krwi, kość ze swojej kości, swoje ziarno. Jemu się ofiarowały, do niego szeptały w dzień i podczas przebudzenia, z nim wiążą wyobrażenia, nadzieje, o nim rozmyślają - no, może człowiek z racji swojej refleksyjności i samoświadomości robi to najczęściej.

Kruszynko, będziesz właśnie taki, jak sobie wymarzyłam, włoski jak len, oczy zielone z brązową nutką, mechata jak u brzoskwinki, różowa skórka, ruchliwy i niecierpliwy jak twoja mama, rysy i kreskę między brwiami odziedziczysz po tacie. Inny, zagadkowy, kompilacja cech wielu pokoleń. Nie ważne, czy będziesz chłopcem czy panieneczką, najważniejsze, że zjawisz się i od początku dane ci będzie najlepsze miejsce - w naszych ramionach i blisko serca.


Przepływającą energię życia czułam kiedyś obejmując ramionami pnie brzóz i sosen. Tuliłam się nie dlatego, że było to zdrowe, ale dlatego, że czułam się bezpiecznie, czując mocny i ciepły kręgosłup drzewa. Dziś czuję ten przepływ życia w sobie. Także gdy leżałam na rozgrzanej ciepłem słońca ziemi, chowałam twarz w trawie i wdychałam zapach kiełkującego życia, słodycz poziomek, mdły zapach rozgniecionej trawy, słuchałam szumu liści i gałęzi nad głową. Rozkosz, cisza dnia płynącego między ciepłą ziemią a moimi palcami, a może to przepływ energii, ogniskującej się mocy? Tętniące ciepło ziemi, uderzenia jej serca, szum pompowanej krwi i soków, przez moment stajemy się jednią.

Teraz mogę (i muszę!) się tobą podzielić ze światem - mój drogi, koniec symbiozy, niedługo symboliczne przecięcie pępowiny, symboliczna rana na moim i twoim ciele. Pierwsza porcja powietrza w płuca i ból przeszywający twoje ciało, pierwszy krzyk i zachłyśnięcie się jasnym, chłodnym światem, poszukiwanie... Potem położą cię na moim brzuchu, a ty będziesz mozolnie pełznął wyżej i wyżej, szukając ciepła, znajomych uderzeń serca, ukojenia i wypełnienia ciepłym, najlepszym pokarmem. Gorące i słone łzy szczęścia rodziców na twoim miotanym rozkoszą i poszukiwaniem ciałku, na policzkach. Czyste piękno... Od nieświadomości ku świadomości, od symbiozy ku odrębności i autonomii, z otchłani nieskończoności do osadzenia w tu i teraz. Dookreślone, małe, ruchliwe życie krzyczące, że już, już nadchodzi. Witaj w naszych ramionach!
Nie stawiajcie sobie w miłości nierealnych wymagań, szalonych celów na drodze do stawania się rodzicami - Miłość i Troska, Odpowiedzialność oraz zdrowa Równowaga, wszystko na miarę kosmicznej energii, której jesteście okruchem. A jeśli słyszeliście o dr Benjaminie Spocku i jego koncepcji bezwarunkowej miłości, bądźcie czujni, abyście nie stali się ofiarą zniekształconego poglądu. Abyście nie dali swojemu dziecku - zamiast uczciwej prawdy o sobie i miłości - braku zainteresowania i braku troski. Nie nazywajcie za innymi bezwarunkową miłością chłodu czy niechęci, lekceważenia, lekkomyślności, nieumiejętności bycia blisko i z drugim człowiekiem! Niech nie mamią Was też hasła typu "bezstresowe", "tolerancja", "akceptacja". Przypomina mi to jakąś taką lepkość i słodkość w ustach...
Miłość i życie musi mieć swój ciężar, abyśmy nie mieli wrażenia jego nieznośnej lekkości!

Aneta Sendra-Wójcik
rys. autorki

Ten wagabunda, dziecko - prorok, czy - jak go nazywano - "św. Franciszek w dżinsach" (a tkwił w tym określeniu głębszy sens; kontestacja św. Franciszka zbliżała do ludzi, a nie od nich oddalała), więc ten tramp niespokojny, uwielbiający hazardową grę z życiem - wypełnił swoją wędrówką pewne znaczenia, o których zapomnieliśmy. On zaś zapomniał, jak umówiliśmy się żyć; żył zgodnie z neoromantycznym przekonaniem, że człowiek racjonalny to człowiek niekompletny, że należy kontemplować świat poza zasłoną pozorów, wracać do natury i docierać do prawdy, która jest, tkwi gdzieś w nieruchomym świecie. Oto przedpole jego panteistycznej metafizyki.

1 KrzysztoMętrak, [w:] Marian Buchowski, Stachura, biografia i legenda, Magnes, Opole 1992, s.254-255. Wybrał (szel)


MEMENTO MORI

W
połowie stycznia zmarł mój Ojciec. Na pogrzebie wszystkim było bardzo smutno i zimno. Myśleliśmy, że dożyje choć wiosny, gdyż - jak pisze Brzechwa - najbardziej taktowne pogrzeby są wiosną, gdy jest już ciepło i nikt z żałobników się nie przeziębi, ptaki śpiewają, a kwiaty są tanie.

Patrzyłem na kwiaty składane na grób i wspominałem angielski zwyczaj umieszczania na nekrologu prośby: zamiast na świeże kwiaty, prosimy wpłacać datki na... tu wymieniony cel dobroczynny. Może zwyczaj ten się kiedyś u nas rozpowszechni - z korzyścią dla dusz zmarłych i "ciętych" kwiatów (czy kwiaty lubią być "cięte"?).

Polskie cmentarze były kiedyś pełnymi zieleni parkami, z obfitością ptactwa, wiewiórek - dziś przypominają raczej betonowo-lastrikowe pustynie. Groby kiedyś dekorowano zamówioną u dobrego rzeźbiarza piękną rzeźbą, prześcigano się też w kompozycjach rzadkich roślin i krzewów. Spacer po takim cmentarzu, będącym oazą zieleni - dawał chwilę ukojenia i ciszy, sprzyjał filozoficznym rozważaniom w powietrzu pełnym tlenu.

Mój Ojciec był po trochu poetą, i może nawet pionierem ekologii. Rodzice mieli dom z niewielkim ogródkiem. Rosło w nim kilka jabłoni, stały nawet ule z pszczołami. Grządki warzywne i inspekty były dobrodziejstwem dla skromnego budżetu domowego, praca fizyczna w ogródku sprzyjała zdrowiu. W domu były psy, koty, oswojone kawki, nawet jeż i gawron, który w porę nie odleciał, gdyż skrzydło sobie nadwerężył... Ojcu zawdzięczam wspomnienie wypraw na grzyby i ryby, spacerów po lesie. W tamtych latach (50.) tyle rzek jeszcze było czystych, że raki nie były rzadkością. Z wypraw na ryby wracaliśmy najczęściej z pustymi torbami - nigdy nie przypuszczałem, że ryby mogą być aż tak przebiegłe... Lecz co się człek ptaków nasłuchał, świeżego powietrza nawąchał - to jego...
W owych latach 50. Ojciec kiedyś przez wiele miesięcy był bezrobotny (za nic nie chciał się zapisać do partii). I wówczas wpadł na pomysł, który polecam dzisiejszym ekologom. Wiedząc z własnej praktyki - kilka jabłonek w ogródku - że biedronki są naturalnymi wrogami mszyc (utrapienie sadowników), Tata wpadł na pomysł, by zarabiać na życie - hodowlą biedronek, na potrzeby sadowników. Wiele razy w długich dyskusjach rozważaliśmy różne aspekty problemu. Wyszperaliśmy, że biedronki zimują w rojach, w górskich pieczarach i jaskiniach (prócz indywidualistek, wolących szpary w futrynach okien). Lecz gdzie szukać owych jaskiń? A jak zmusić biedronki do rozmnażania? I czym karmić, jeśli mszyc byłoby mało? Gdyby ktoś znał odpowiedź na te pytania, byłbym wdzięczny...
O
dwiedzałem teraz Ojca w szpitalu codziennie i wracając do domu mogłem snuć różne refleksje. Przypomnieć sobie, że mój ukochany Dziadeczek jak ognia unikający lekarzy i szpitali - dożył w dobrym zdrowiu i kondycji stu lat.

Mityczny Charon, przewożący dusze zmarłych na drugi brzeg Styksu - zadowalał się jedną monetą. Dziś płaci się o wiele więcej. Farmacja stała się potężnym i zyskownym przemysłem. Umierający stary człowiek musi zapłacić spory okup za prawo do śmierci - i zażyć wiele różnych leków. "Jeszcze takie lekarstwo, całkiem nowe" (i bardzo drogie najczęściej) - co lekarzom zapewnia dobre samopoczucie i czyste sumienie - "przecież robimy, co możemy" - zaś aptekarz, chemik, lekarz i wielu innych mają z czego żyć - z cudzej śmierci, poprzedzonej zbędnymi cierpieniami.

Kiedyś dom mieścił kilka pokoleń - i człek umierał wśród najbliższych, otoczony miłością. Dziś - jest skazany na sterylny, bezosobowy szpital, łaskę "personelu", plastikowe rurki w nosie i inne tortury.

Osaczony zewsząd asfaltem, betonem, ciasnotą więziennych blokowisk - przywalony na koniec wiekuistym ciężarem lastrikowej płyty - tak wyglądał koniec nas, naszej cywilizacji. "Człowiek - to brzmi dumnie!"

Paweł Zawadzki



rys. Agnieszka Ziobrowska (przedruk z GB 19)


<<<< Spis treści