"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 4 (82), Kwiecień '96


UMIERAJĄ LASY... UMIERAJą INDIANIE...

Na północy kanadyjskiej prowincji Alberta nad jez. Lubicon żyje kilkusetosobowa społeczność tubylców, określających się jako Lubicon Laki Indian Nation (Indiański Naród znad jez. Lubicon). Społeczność ta jest częścią wielkiej rodziny Indian Kri, żyjących w północnej części Kanady. Lubikoni - jak popularnie są nazywani - utrzymywali się, do niedawna, głównie z tego, co upolowali w lesie czy złowili w jeziorach i rzekach. Opis codziennego życia Indian Kri można znaleźć w pięknej, romantycznej powieści, wydanej również w Polsce pt. Odmieniec, autorstwa Freda Bodswortha.

Ponieważ Lubikoni zamieszkiwali odległe, trudno dostępne tereny, stosunkowo późno weszli w kontakt z białym człowiekiem. Pod koniec XIXw. rząd Kanady wysłał swoich przedstawicieli, by odnaleźli te grupy tubylców, z którymi nie podpisano jeszcze traktatów. Jednak nikomu nie udało się dotrzeć do Lubikonów, w związku z czym nie podpisano żadnego dokumentu, regulującego ich stosunki z rządem.

W końcu, w 1939r. dwóch federalnych urzędników, penetrując północną Albertę, dotarło nad jez. Lubicon, aby odkryć tam grupę tubylców. Byłem bardzo zainteresowany tą grupą - zanotował jeden z nich ze zdziwieniem - i zauważyłem, że są czyści, dobrze ubrani, zdrowi, radośni i inteligentni, (Fragment z książki Last Stand othe Lubicon Cree Johna Goddarda - tłum. W.K.) Urzędnicy uznali formalnie grupę i obiecali rezerwat.

Potem rozpoczął się długi koszmar. W latach 40. jakiś federalny "accountant"*) przemierzał północną Albertę mówiąc ludziom, że już nie są Indianami. Wykluczał ludzi z przynależności do rezerwatu, dzielił rodziny, zabierał niemowlęta rodzicom, zabierał dzieci daleko od misyjnych szkół, umieszczając je w miejscach, gdzie szkół nie było. Nad jez. Lubicon zredukował członkostwo szczepu z liczby 152 do 82, a w końcu do 30 osób: zbyt mało, jak powiedział, aby zagwarantować rezerwat (fragm. Last Stand othe Lubicon Cree - tłum. W.K.).

Tymczasem w latach 50., lasy w północnej Albercie przestały pachnieć żywicą, a zapachniały ropą. Indian usunięto z osady nad rzeką Marten, a samą osadę spalono i zrównano z ziemią, aby uniemożliwić im powrót. I w ten oto sposób na rodzinną ziemię Lubikonów wkroczył postęp w postaci pierwszego pola naftowego. W połowie lat 70. rząd Alberty uchwalił prawo z mocą wsteczną mające na celu powstrzymanie Lubikonów od deklarowania roszczeń do okolicznych ziem. W 1970r. przemysł wydobywczy eksplodował. Ponad 100 kompanii wkroczyło na te ziemie bez przeprowadzenia ani jednego badania, oceniającego ewentualne szkody dla środowiska naturalnego i ludzi (!). W ostatnich latach na terenach Lubikonów znajdowało się ponad 400 odwiertów naftowych, należących do ponad 20 spółek. Rząd Alberty sprzedał nawet całe 10 tys. km2 ziem tradycyjnie należących do Lubikonów, nie pytając ich o zdanie. Nabywcą został japoński producent papieru Daishowa Marubeni International, kierowany przez japońskiego multimilionera, pana Ryoei Saito, który oświadczył niegdyś, że zamierza zabrać ze sobą do grobu swoją kolekcję obrazów Renoira i van Gogha... Co prawda, Daishowa zawarł porozumienie z Lubikonami o nienaruszalności ich terytorium, zanim nie zostanie rozwiązany problem praw do ziemi, jednak na te tereny wkroczyli partnerzy Daishowy i rozpoczęli wycinanie lasów (ponad 4 mln drzew rocznie). Pobudowano drogi, postawiono znaki No Trespassing! ("Nie ma przejścia!"). Coraz częściej wybuchały pożary. Tylko w r. 1980 ogień zniszczył tyle samo terenów łowieckich Lubikonów co w poprzednich 20 latach. Pogłowie zwierząt systematycznie zmniejszało się. Indianie znaleźli się w krytycznej sytuacji. Nasza sytuacja jest krytyczna - powiedział podczas pewnego spotkania wódz Lubikonów, Bernard Ominayak. Jeśli się teraz poddamy, będziemy zgubieni na dobre, Rząd prowincji nadal naciska na nas ze wszystkich stron. Rząd federalny czeka, mając nadzieję, że wygniemy. Ludzie z naszej społeczności są zestresowani i często czujemy się samotni w walce przeciwko tym potężnym ludziom (cyt. jw.). Z czasem zainteresowanie tragiczną sytuacją Lubikonów zaczęło rosnąć. Na scenie wydarzeń pojawił się Fred Lennarson, gadatliwy (w przeciwieństwie do małomównego i nieśmiałego Ominayaka) prawnik, zatrącający chicagowskim akcentem, którego miałem okazję spotkać już kilka razy. Gdyby Indianie wystawiali pomniki, z pewnością wystawiliby mu jeden...
Ominayak i Lennarson zaczęli razem jeździć po kraju, szukając poparcia. Lennarson zbudował potężny ruch na rzecz Lubikonów. Podczas każdego spotkania brał adresy osób, wykazujących szczególne zainteresowanie, tworząc w ten sposób listę korespondentów, którym wysyłał coś w rodzaju prywatnego serwisu wiadomości, powielanego na fotokopiarce. W ten sposób do roku 1984 na liście znalazło się tysiące korespondentów. W celu lepszego udokumentowania wysyłał kopie różnych dokumentów prawnych, na wyszukiwanie których poświęcił mnóstwo czasu, docierając do aktów z poł. XIXw. Pewien członek ONZ-owskiego Komitetu Praw Człowieka (United Nations Human Rights Commitee) miał powiedzieć o sprawie Lubikonów, że jest to najlepiej udokumentowana sprawa, dotycząca praw tubylców na świecie (cyt. jw.).

15.10.88 zdesperowani Indianie po latach bezowocnych prób dochodzenia swoich praw na drodze sądowej ustawili barykady na drogach, wiodących do odwiertów. Ta pokojowa blokada zakończona została interwencją policji konnej, w skutek czego 27 Lubikonów znalazło się w areszcie. Incydent ten utorował drogę do spotkania wodza Lubikonów z ówczesnym premierem prowincji Alberta, Donem Getty. Odbyło się ono 22.10 w Grimshaw, kilka kilometrów na zachód od rzeki Peace. Spotkanie zaowocowało tzw. Porozumieniem z Grimshaw (Grimshaw Agreement), na mocy którego ziemie Lubikonów miały zostać przekazane na drodze prawnej przez prowincję Alberta władzom federalnym w celu utworzenia rezerwatu dla Indian (sprawy Indian znajdują się w kompetencji rządu federalnego Kanady). W styczniu'89, w związku z zawartym porozumieniem rząd Kanady przedłożył ofertę określaną mianem "tak albo nie" (take-it-or-leave-it). Lubikoni postanowili odrzucić ją, ponieważ uczyniłaby ich na zawsze uzależnionymi od opieki rządu. Rząd od samego początku nie miał zamiaru przedstawić oferty, która mogłaby zostać zaakceptowana przez Lubikonów, co wyraźnie pokazał, wysyłając informacje do europejskich grup poparcia, dotyczącą odrzucenia przez Lubikonów oferty jeszcze przed tym, nim Indianie rzeczywiście ją odrzucili (!). Od tego czasu rząd systematycznie odmawiał przystąpienia do ponownych rokowań. Zamiast tego utworzył szczep-widmo, zwany "Kri Leśni" (Woodland Cree), złożony z ludzi, którzy ani nie byli członkami szczepu Lubikonów, ani nawet nie mieszkali w tym rejonie, za to - zdaniem rządu - mających prawo wypowiadać się w sprawach ziem Lubikonów. Jest to znana metoda divide et impera... Davie Fulton, były minister sprawiedliwości, wyznaczony do zbadania sytuacji, dopatrzył się poważnej niesprawiedliwości, lecz stwierdzenie to zostało zupełnie zignorowane przez Ottawę.

Nie mogąc uzyskać jakiegokolwiek naprawienia krzywd przy pomocy kanadyjskiego prawodawstwa i politycznych instytucji, Lubikoni skierowali swą sprawę do Komisji Narodów Zjednoczonych, do Spraw Praw Człowieka, która po 3 latach rozpatrywania problemu wezwała Kanadę do zaprzestania działalności, będącej pogwałceniem praw człowieka i stanowiącej zagrożenie dla kulturowego i biologicznego przetrwania Indian Kri znad jez. Lubicon. Rząd Kanady nie poczynił żadnych kroków, aby spełnić instrukcje ONZ.

Od maja UNOCAL, wchodzący w skład Union Oil oCalifornia, prowadzi działalność przemysłową w bezpośrednim sąsiedztwie ziem Lubikonów. Działalność ta, związana z przemysłem paliwowym, odbierana jest przez Indian jako zagrożenie dla środowiska naturalnego i zdrowia ich dzieci. Tymczasem władze prowincji zawiesiły ratyfikację porozumienia, które nakładało na lokalne władze obowiązek informowania Lubikonów o planach podjęcia jakiejkolwiek działalności przemysłowej na terenach, które mogłyby w przyszłości stanowić ich rezerwat. Lubikoni domagają się zaprzestania działalności, prowadzonej przez UNOCAL. Interwencja posiadaczy akcji amerykańskiej kompanii Union Oil oCalifornia zaowocowała zorganizowaniem przesłuchania w tej sprawie na corocznym spotkaniu posiadaczy akcji w Houston, 22.5.95. Popierający Lubikonów posiadacze akcji nie zdołali przekonać większości, co do wycofania się z działalności w pobliżu ziem Lubikonów, ale będą w stanie ponownie poruszyć tę sprawę na następnym spotkaniu. Rozważają również możliwość przeprowadzenia bojkotu stacji benzynowych, należących w USA i Kanadzie do tej kompanii.

Ostatnie działania Daishowa Marubeni International wskazują, że kompania nadal zainteresowana jest wycinaniem lasów na całym nie scedowanym terytorium Lubikonów. Jeśli Daishowa nie zostanie poddana krytycznej presji ze strony różnych organizacji poparcia z Kanady i Europy, niebezpieczeństwo działań na dużą skalę może stać się faktem jesienią 1995r.*), kiedy chwyci przymrozek i ciężka maszyneria będzie mogła zostać wykorzystana na podmokłym terenie. Daishowa, aby przeciwstawić się działaniom, skierowanym przeciwko niej, wystosowała oskarżenie przeciwko Friends othe Lubicon ("Przyjaciołom Lubikonu"), kanadyjskiej grupie organizującej bojkot kompanii. Sąd jednak odrzucił oskarżenie.

Na początku 1995r. rząd Kanady ustanowił nowego mediatora w sprawie Lubikonów. Nie przyniosło to jednak spodziewanych rezultatów. W zamian za ich tradycyjne terytorium o pow. ok. 10.000 km2, Lubikoni domagają się utworzenia dla nich rezerwatu oraz m.in. zabezpieczenia środowiska naturalnego terenów, które zostałyby przekazane Kanadzie po osiągnięciu porozumienia. Rozmowy przeciągają się, nie przynosząc ostatecznego rozstrzygnięcia, a tymczasem Lubikoni, w wyniku zniszczenia ich tradycyjnego stylu życia, cierpią z powodu wysokiego bezrobocia, rozpadania się tradycyjnych struktur społecznych, szerzącego się alkoholizmu. W wyniku zanieczyszczenia środowiska coraz częściej dotykają ich choroby. Coraz częściej zdarzają się przedwczesne i martwe porody. Dookoła nich umiera legendarna przyroda kanadyjska...
Ostatnie wiadomości świadczą o tym, że sytuacja staje się coraz bardziej krytyczna. Rząd Alberty próbuje podważyć prawne znaczenie Porozumienia z Grimshaw, pomimo że były premier prowincji, Don Getty oświadczył w wywiadzie, że porozumienie nadal obowiązuje i zgodnie z nim rząd Alberty powinien przekazać 247 km2 ziemi Lubikonów pod jurysdykcję rządu federalnego, by ten mógł utworzyć rezerwat dla nich.

W kilku krajach Europy rozpoczęła się masowa kampania na rzecz Lubikonów, koordynowana przez monachijską grupę poparcia Big Mountain Aktionsgruppe, działającą w ścisłej współpracy z doradcą Lubikonów, Fredem Lennarsonem. Polega ona między innymi na pisaniu listów do premiera Alberty oraz bojkotowaniu biznesu turystycznego Zachodniej Kanady. Do kampanii włączyła się nowo powstała, formująca się jeszcze grupa Incomindios - Polska, której celem jest prowadzenie działalności na rzecz Indian.

Przygotował:
Wiesław Kołeczek

*) Tekst otrzymaliśmy po zamknięciu ZB 12/95. Nie mamy nowszych informacji.



HOBBEMA: ROPA, PIENIąDZE I SAMOBÓJSTWA

Miasto Hobbema położone jest w centrum 4 indiańskich rezerwatów, które od ponad wieku są domem 4 szczepów Kri: Samson, Ermineskin, Louis Bull i Manitoba. Całkowita liczebność wszystkich tych grup wynosi 6,5 tys. Na pierwszy rzut oka nic nie sugeruje podróżnym jadącym autostradą, że miasto to, oddalone o ok. 80 km w kierunku południowym od Edmonton, miało w latach 1980-87 największą liczbę samobójstw w całej Ameryce Północnej. Przejeżdżający przez Hobbemę mogą być zaskoczeni nieco bogactwem, które wskazuje, że okoliczne rezerwaty wybiegają daleko ponad przeciętną. Nie ma tutaj przepełnionych, walących się baraków, które spotyka się w większości rezerwatów na Równinach. Widać natomiast talerze satelitarne umocowane na cedrowych dachach domów, wartych co najmniej 100.000 $ każdy, przed którymi stoją zaparkowane najnowsze modele samochodów. Jednym słowem - dobrobyt. Dobrobyt, który przerodził się w koszmar.

Historia Pameli Soosay, nastoletniej Indianki Kri z Hobbemy jest tylko małym fragmentem tego koszmaru. Jesienią 1986r. powiesiła się na elektrycznym kablu. Jej nastoletni przyjaciel znalazł jej ciało wiszące na drzewie. Rok później przyłożył sobie pistolet do ust i pociągnął za spust. W tym samym roku zastrzeliła się brzemienna 17-latka. W szczytowym momencie samobójczej epidemii tylko w ciągu jednego roku zanotowano w mieście 16 samobójstw. W czym leży przyczyna tragedii?
Pod koniec lat 40. w jeziorze Pigeon, miejscu tradycyjnych połowów 4 szczepów odnaleziono złoża ropy naftowej. W 1950 rozpoczęła się działalność wydobywcza. Opłaty za prawo wydobycia ropy, które kompanie płaciły Indianom, nie były znaczne aż do połowy lat 70. Wówczas miasto Hobbema zostało wręcz zalane powodzią pieniędzy. Indianie niemalże z dnia na dzień zostali bogaczami. Na początku lat 80., w szczytowym okresie wydobycia ropy, 4 szczepy otrzymywały 185 mln $ rocznie. Niewiele jest społeczności w historii Kanady, które w tak krótkim czasie przebyły drogę od ubóstwa do bogactwa. Petrodolary zapoczątkowały epidemię problemów społecznych w Hobbemie. Wzrósł stopień alkoholizmu, pojawiła się kokaina, nastąpił rozkład życia rodzinnego, samobójstwa zaczęły rosnąć w zastraszającym tempie, osiągając wśród młodocianych liczbę 83 razy wyższą od przeciętnej krajowej (!). Każdego roku notowano 300 prób samobójczych. Pieniądze za ropę ograbiły ich z szacunku do siebie i godności - powiedział pewien pracownik socjalny.

Kultura może zostać zniszczona równie skutecznie przez pieniądze, co przez chorobę czy wojnę. Napływ pieniędzy do Hobbemy stanowił wtargnięcie obcego systemu wartości do kultury opartej na myśliwstwie i rybołówstwie. Kiedy nie mieliśmy pieniędzy, cieszyliśmy się szczęściem rodzinnym, wspomina Teresa Bull z rady szczepu Louis Bull. Potem dostaliśmy te pieniądze i ludzie mogli kupować wszystko, co chcieli. Zastąpiły one stare wartości. Gdy nie jesteś pewien co do wartości swojego społeczeństwa, pieniądze stają się wartością samą w sobie. To nie przynosi szczęścia. Kładzie to większy nacisk na dobra materialne. Rodzina i wartości duchowe załamały się.

Pieniądze pochodzące z opłat za prawo wydobycia ropy wpłacane były na fundusz powierniczy w Ottawie, administrowany przez Departament do Spraw Indian. System ten dał przeciętnej rodzinie w Hobbemie dochód miesięczny w wysokości 3.000 $ i więcej. W wieku 18 lat każdy członek szczepu nabywał prawo do czeku na 30.000 $. System ten funkcjonuje do dzisiaj...
Zapach pieniędzy zwabił wkrótce handlarzy narkotyków, którzy szybko zapoznali Indian z jeszcze jednym "dobrodziejstwem" białej cywilizacji. Było tak dużo pieniędzy, że ludzie myśleli, że rosną one na drzewach - powiedział Eddie Littlechild, wódz szczepu Ermineskin. Pieniądze odegrały olbrzymią rolę w pojawieniu się problemu narkomanii i alkoholizmu. Ludzie nie interesowali się pracą. Młodzi ludzie nie wiedzą, co to znaczy praca dla zdobycia pieniędzy. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jakie problemy mogą przynieść pieniądze - wyznał Littlechild.

Departament do Spraw Indian powinien był wysłać jakichś ekspertów, którzy przygotowaliby Indian do prawidłowego zarządzania tak pokaźną sumą pieniędzy. Władze jednak pozostawiły Indian samym sobie, zadowolone, że nie muszą się nimi zajmować, ponieważ mają pieniądze. Leroy Little Bear, profesor studiów tubylczych Uniwersytetu Letherbridge powiedział, że Indianie z Hobbemy byli na samym dole drabiny społecznej, kiedy dotarły do nich pieniądze. Nie byli przygotowani mentalnie na tak olbrzymi dopływ gotówki. Nie przeszli kursów zarządzania pieniędzmi i planowania budżetu. Był to niekończący się napływ pieniędzy bez odpowiedniego przygotowania. Tak samo jest z obdarowywaniem dzieci cukierkami. Zaczynają szaleć za nimi.

Historia Hobbemy pokazuje, że pieniądze nie mogą naprawić szkód, wyrządzanych tubylczej kulturze od ponad wieku. Kiedy pieniądze pojawiają się zbyt nagle i w zbyt dużej ilości, stają się jeszcze jednym poważnym zagrożeniem dla tradycyjnych wartości. Szok spowodowany awansem z ubóstwa do bogactwa okazał się równie zabójczy, jak szok spowodowany przymusową zmianą swobodnego, tradycyjnego sposobu życia na życie w rezerwacie.

Przygotował:
Wiesław Kołeczek

fax: Na podstawie książki Geoffreya Yorka The Dispossessed. Life and Death in Native Canada. Wszystkie cytaty pochodzą z tej książki.



<<<< Spis treści *) urzędnik, sprawdzający liczebność poszczególnych grup indiańskich.