Strona główna |
Ludziom, Drzewom i Bogom
Mieszkańcy Doliny zebrali się na Bukowym Wzgórku. Kilku krępych, brodatych mężczyzn. Kilkanaście kobiet o surowej, wyrazistej urodzie. Trójeczka niemowląt w przewieszonych przez szyje chustach. Gromadka podlotków i dzieci. Wszyscy półnadzy, spoceni, znękani nieznośnym upałem. Obok, w cieniu drzew, stały dwie wychudzone szkapy, zaprzęgnięte do drabiniastego wozu. Niemrawymi ruchami oganiały się od gzów. Parę wilkowatych psów dyszało z wywieszonymi jęzorami.
A ludzie stali nieruchomo, skupieni wokół Tego, Który Widzi Cztery Strony. Posąg, wyrzeźbiony w cześniowympniu, przewyższał mężczyzn o dwie głowy. Słoje i sęki drewna wtapiały się w rysy Czterech Twarzy Boga. Światowid patrzył ponad głowami ludzi. Widział dalej, więcej i cztery strony jednocześnie. Dlatego Mu ufali. Dlatego i teraz przyszli do Niego. Po raz ostatni. Pożegnać się przed drogą w nieznane.
Przemówił Najstarszy. Siwy, długowłosy Starzec, odziany w sięgającą kolan, konopną koszulę.
-- Ty, Który widzisz tak wiele... Spójrz na nas. Twoje dzieci odchodzą. Zostawiają domy i odchodzą. Zostawiają Dolinę, lasy, góry. Zostawiają Ciebie i odchodzą. Nie mamy co jeść. Wyschła rzeka, umierają źródła. Od czterech Księżyców nie padają deszcze. Bogowie i Duchy nie słuchają naszych próśb. Ty patrzysz w cztery strony. Ale ogień płynie z nieba i pali, co na dole. Zjedliśmy zwierzęta. Polowania nie udają się. Co zasiane, nie wzeszło. Twoje dzieci odchodzą. Ja zostaję. Mój płomyk dogasa. Przy Tobie złożę swe kości.
U stóp Światowida stała kamienna misa z tlącym się żarem, obok leżały pęki ziół. Starzec ukląkł. Nucąc cicho kruszył zioła i wrzucał je szczyptami do misy. Pozwolił, by obmyły go wonne, niebieskawe smugi. A potem obiema dłońmi ujął kadzielnicę i wstał. Zbliżył się do tych, którzy stali przed Obliczem Poranka. Śpiewał bez słów, z zamkniętymi ustami, przejmującą, znaną wszystkim melodię. Głowy pochylały się, dłonie zbierały pasma Dymu, dotykały serc, gardeł i twarzy. Skupione dzieci, poważni i smutni dorośli. Ci, których obmył Dym, dołączali swe głosy do Pieśni. Najstarszy kroczył powoli, jak Słońce. Minął Oblicze Dnia, potem Wieczoru. Gdy stanął przed Obliczem Nocy, śpiewali już wszyscy. I tam złożył kadzielnicę. Przed Obliczem Widzącym w Ciemności. Jego Mocy najbardziej potrzebować będą ludzie, aby kiedyś doczekać Poranka.
Starzec dorzucił jeszcze trochę ziół. W objęciach Dymu Światowid rozmywał się i wyłaniał. Falował z Pieśnią i sercami ludzi. Potęga przepełniała ciała, umysły i cały świat. Ale przyszedł czas, że uleciał Dym i zamilkła Pieśń. Najstarszy przemówił raz jeszcze.
-- Twoje dzieci są czyste. Ich serca są jasne, ich mowa prawdziwa, ich ciała zdrowe. Idą tam, gdzie nie mogą śpiewać o Tobie. Tam, na dole, nad Dużą Rzeką, mieszkają już inni ludzie. Mają żelazne ubrania i miecze. Mają Boga zawieszonego na dwóch kijach. Wybijają zęby każdemu, kto Mu się nie pokłoni. Twoje dzieci tam pójdą i pokłonią się. Tam muszą zbudować swe domy. Tam jest woda, ryby, zwierzęta, tam Ziemia rodzi potrzebny im pokarm. Pokłonią się i pozwolą oblać wodą. Ale Ciebie nic im nie zabierze. Tyś jest w czterech porach roku, czterech stronach świata, w obliczach dnia i nocy. Jesteś w Ziemi, Wodzie, Ogniu i Powietrzu. Twoje Święte Twarze były tu zawsze i będą też, kiedy znikną ludzie. Nie pozwól im zbłądzić. Niech pamiętają, że wszystko, na co patrzą, uświęca Twoje spojrzenie. Bądź z nimi. Nie pozwól o Sobie zapomnieć.
Starzec westchnął. Spokojnym wzrokiem ogarnął skupionych w kręgu ludzi.
-- Tak. A teraz idźcie. Idźcie, już czas.
Podchodzili do Najstarszego, dotykali i obejmowali go, szeptali coś, mówili, a on kładł im ręce na głowach. Po raz ostatni spoglądali w nieodgadnione Twarze Światowida.
Odeszli. Objuczeni tobołkami, z przeładowanym, skrzypiącym wozem i psami biegającymi w kółko. Śladem zwiadowców, którzy poszli wcześniej. Czasem ktoś odwracał się i uniesieniem dłoni pozdrawiał stojącego przy Posągu Starca. Córki, synowie, wnuki, prawnuki. Ich mężowie i żony. Odchodzili, na zawsze. W końcu zanikło nawet skrzypienie drewnianych kół. Czoło starego człowieka wsparło się o pierś Bóstwa. Posągiem wstrząsnął głęboki, najgłębszy szloch. Ale Cztery Twarze wciąż patrzyły spokojnie i przed siebie. Dalej, niż widzieli ludzie. Dalej, niż mógł widzieć Najstarszy.
Na porośniętym buczyną wzgórku stoi stary, czteropienny buk. Jego korzenie już dawno wchłonęły resztki minerałów, pozostałe po Starcu i cześniowym Posągu. Cztery potężne pnie splotły się i razem dźwigają jedną, rozłożystą koronę. Kora uwypukliła się miejscami w dziwaczne narośla, jakby oczy, twarze...
Nikomu nie chciało się ścinać tak pokręconego i sękatego drzewa. A buk po prostu rósł. Widział zbójców, rolników i żołnierzy. I krzyże, które potem obsypały wzgórek - i po latach rozsypały się w proch. Gościł dziki ryjące w poszukiwaniu pysznych, bukowych orzeszków. Wciąż zasiewały się nowe drzewka. A on rósł. Rośnie, trwa.
Korzenie przenikają Ziemię we wszystkich czterech kierunkach. Ku dołowi.
Korona otwiera się na cztery strony świata. I ku górze.
A potężny pień łączy to wszystko - od czeluści po przestworza.
Dziesięć kierunków. I ciągły przepływ czterech darów - ziemi, wody, ognia i powietrza. Stary, pokręcony buk. Może kiedyś jakiś wędrowiec rozpozna w nim Boga. Ale jemu jest wszystko jedno. On widzi dalej, niż ludzie. Dalej i szerzej od Światowida. Sięga wyżej i głębiej niż Ten, Którego krzyż już zbutwiał i Którego metalowa figurka rdzewieje nieopodal pod mchem.
Stary, Poczciwy Buk po prostu tu rośnie. Jest. Bardziej, niż jakikolwiek Bóg, Którego może sobie wyobrazić Człowiek.
Czarne, zima '96
Jacob
(...) idea niezmiennego Ładu Świata, istniejącego we wszelkim bycie w niezmiennej formie od momentu jego stworzenia jest przedmiotem najgłębszej czci starożytnych Egipcjan, niezbędnym warunkiem życia i najbardziej pożądanym dobrem. Egipcjaninowi obca była wszelka idea postępu. Sens życia widział nie w ciągłym przekształcaniu natury i odkrywaniu nowych praw nią rządzących i nowych sił, dających się wykorzystać, ale w harmonijnej symbiozie z przyrodą.
1 Wiesław Bator
Myśl starożytnego Egiptu, Zakład Wydawniczy "Nomos", Kraków 1993
wybrał Wojtek Stefański