Strona główna 

ZB nr 5(83)/96, maj '96

OPOWIEŚĆ BUKOWEGO WZGÓRKA

Ludziom, Drzewom i Bogom

Słońce spalało lasy i łąki, zdawało się to nie mieć końca. Trawy wyschły i zrudziały, drzewa traciły liście. Zwierzęta i ptaki schroniły się w głębinach puszczy, gdzie w zarośniętych jarach sączyły się wątłe źródełka. W Dolinie, ponad korytem zamarłej rzeczki, stało kilka chat. Pociemniałe bale z oczodołami okien i niesfornymi, słomianymi strzechami. I ani żywej duszy.

Mieszkańcy Doliny zebrali się na Bukowym Wzgórku. Kilku krępych, brodatych mężczyzn. Kilkanaście kobiet o surowej, wyrazistej urodzie. Trójeczka niemowląt w przewieszonych przez szyje chustach. Gromadka podlotków i dzieci. Wszyscy półnadzy, spoceni, znękani nieznośnym upałem. Obok, w cieniu drzew, stały dwie wychudzone szkapy, zaprzęgnięte do drabiniastego wozu. Niemrawymi ruchami oganiały się od gzów. Parę wilkowatych psów dyszało z wywieszonymi jęzorami.

A ludzie stali nieruchomo, skupieni wokół Tego, Który Widzi Cztery Strony. Posąg, wyrzeźbiony w cześniowympniu, przewyższał mężczyzn o dwie głowy. Słoje i sęki drewna wtapiały się w rysy Czterech Twarzy Boga. Światowid patrzył ponad głowami ludzi. Widział dalej, więcej i cztery strony jednocześnie. Dlatego Mu ufali. Dlatego i teraz przyszli do Niego. Po raz ostatni. Pożegnać się przed drogą w nieznane.

Przemówił Najstarszy. Siwy, długowłosy Starzec, odziany w sięgającą kolan, konopną koszulę.

-- Ty, Który widzisz tak wiele... Spójrz na nas. Twoje dzieci odchodzą. Zostawiają domy i odchodzą. Zostawiają Dolinę, lasy, góry. Zostawiają Ciebie i odchodzą. Nie mamy co jeść. Wyschła rzeka, umierają źródła. Od czterech Księżyców nie padają deszcze. Bogowie i Duchy nie słuchają naszych próśb. Ty patrzysz w cztery strony. Ale ogień płynie z nieba i pali, co na dole. Zjedliśmy zwierzęta. Polowania nie udają się. Co zasiane, nie wzeszło. Twoje dzieci odchodzą. Ja zostaję. Mój płomyk dogasa. Przy Tobie złożę swe kości.

U stóp Światowida stała kamienna misa z tlącym się żarem, obok leżały pęki ziół. Starzec ukląkł. Nucąc cicho kruszył zioła i wrzucał je szczyptami do misy. Pozwolił, by obmyły go wonne, niebieskawe smugi. A potem obiema dłońmi ujął kadzielnicę i wstał. Zbliżył się do tych, którzy stali przed Obliczem Poranka. Śpiewał bez słów, z zamkniętymi ustami, przejmującą, znaną wszystkim melodię. Głowy pochylały się, dłonie zbierały pasma Dymu, dotykały serc, gardeł i twarzy. Skupione dzieci, poważni i smutni dorośli. Ci, których obmył Dym, dołączali swe głosy do Pieśni. Najstarszy kroczył powoli, jak Słońce. Minął Oblicze Dnia, potem Wieczoru. Gdy stanął przed Obliczem Nocy, śpiewali już wszyscy. I tam złożył kadzielnicę. Przed Obliczem Widzącym w Ciemności. Jego Mocy najbardziej potrzebować będą ludzie, aby kiedyś doczekać Poranka.

Starzec dorzucił jeszcze trochę ziół. W objęciach Dymu Światowid rozmywał się i wyłaniał. Falował z Pieśnią i sercami ludzi. Potęga przepełniała ciała, umysły i cały świat. Ale przyszedł czas, że uleciał Dym i zamilkła Pieśń. Najstarszy przemówił raz jeszcze.

-- Twoje dzieci są czyste. Ich serca są jasne, ich mowa prawdziwa, ich ciała zdrowe. Idą tam, gdzie nie mogą śpiewać o Tobie. Tam, na dole, nad Dużą Rzeką, mieszkają już inni ludzie. Mają żelazne ubrania i miecze. Mają Boga zawieszonego na dwóch kijach. Wybijają zęby każdemu, kto Mu się nie pokłoni. Twoje dzieci tam pójdą i pokłonią się. Tam muszą zbudować swe domy. Tam jest woda, ryby, zwierzęta, tam Ziemia rodzi potrzebny im pokarm. Pokłonią się i pozwolą oblać wodą. Ale Ciebie nic im nie zabierze. Tyś jest w czterech porach roku, czterech stronach świata, w obliczach dnia i nocy. Jesteś w Ziemi, Wodzie, Ogniu i Powietrzu. Twoje Święte Twarze były tu zawsze i będą też, kiedy znikną ludzie. Nie pozwól im zbłądzić. Niech pamiętają, że wszystko, na co patrzą, uświęca Twoje spojrzenie. Bądź z nimi. Nie pozwól o Sobie zapomnieć.

Starzec westchnął. Spokojnym wzrokiem ogarnął skupionych w kręgu ludzi.

-- Tak. A teraz idźcie. Idźcie, już czas.

Podchodzili do Najstarszego, dotykali i obejmowali go, szeptali coś, mówili, a on kładł im ręce na głowach. Po raz ostatni spoglądali w nieodgadnione Twarze Światowida.

Odeszli. Objuczeni tobołkami, z przeładowanym, skrzypiącym wozem i psami biegającymi w kółko. Śladem zwiadowców, którzy poszli wcześniej. Czasem ktoś odwracał się i uniesieniem dłoni pozdrawiał stojącego przy Posągu Starca. Córki, synowie, wnuki, prawnuki. Ich mężowie i żony. Odchodzili, na zawsze. W końcu zanikło nawet skrzypienie drewnianych kół. Czoło starego człowieka wsparło się o pierś Bóstwa. Posągiem wstrząsnął głęboki, najgłębszy szloch. Ale Cztery Twarze wciąż patrzyły spokojnie i przed siebie. Dalej, niż widzieli ludzie. Dalej, niż mógł widzieć Najstarszy.

/ , /
Mijały stulecia. W Dolinie powstawały i znikały wsie, wyrósł las, rzeczka zmieniała łożyska. Zdarzały się susze i powodzie, i długie, mroźne zimy. Potem ścięto las i znów zbudowano wieś. Przechodziły wojny - jedna, później druga. Wieś znikła, w Dolinie znów nie ma ludzi. Są zwierzęta, rośliny i ptaki. I pstrągi w wartkim strumieniu. I... Tak. Jest jeszcze Ktoś.

Na porośniętym buczyną wzgórku stoi stary, czteropienny buk. Jego korzenie już dawno wchłonęły resztki minerałów, pozostałe po Starcu i cześniowym Posągu. Cztery potężne pnie splotły się i razem dźwigają jedną, rozłożystą koronę. Kora uwypukliła się miejscami w dziwaczne narośla, jakby oczy, twarze...
Nikomu nie chciało się ścinać tak pokręconego i sękatego drzewa. A buk po prostu rósł. Widział zbójców, rolników i żołnierzy. I krzyże, które potem obsypały wzgórek - i po latach rozsypały się w proch. Gościł dziki ryjące w poszukiwaniu pysznych, bukowych orzeszków. Wciąż zasiewały się nowe drzewka. A on rósł. Rośnie, trwa.

Korzenie przenikają Ziemię we wszystkich czterech kierunkach. Ku dołowi.

Korona otwiera się na cztery strony świata. I ku górze.

A potężny pień łączy to wszystko - od czeluści po przestworza.

Dziesięć kierunków. I ciągły przepływ czterech darów - ziemi, wody, ognia i powietrza. Stary, pokręcony buk. Może kiedyś jakiś wędrowiec rozpozna w nim Boga. Ale jemu jest wszystko jedno. On widzi dalej, niż ludzie. Dalej i szerzej od Światowida. Sięga wyżej i głębiej niż Ten, Którego krzyż już zbutwiał i Którego metalowa figurka rdzewieje nieopodal pod mchem.

Stary, Poczciwy Buk po prostu tu rośnie. Jest. Bardziej, niż jakikolwiek Bóg, Którego może sobie wyobrazić Człowiek.

Czarne, zima '96
Jacob

*) cześnia - ludowa nazwa czereśni

1 CYTAT

Świat metafizyki egipskiej nie był antropocentryczny. Rzeczywistość składała się z wielu elementów pełniących różne funkcje w stosunku do całości i do siebie nawzajem, a funkcjonowanie to odbywało się na zasadach ogólnej harmonii. Człowiek był dla Egipcjanina jedynie równoprawną częścią rzeczywistości. Czerpał z niej pewne korzyści, ale miał też wobec niej liczne obowiązki.

(...) idea niezmiennego Ładu Świata, istniejącego we wszelkim bycie w niezmiennej formie od momentu jego stworzenia jest przedmiotem najgłębszej czci starożytnych Egipcjan, niezbędnym warunkiem życia i najbardziej pożądanym dobrem. Egipcjaninowi obca była wszelka idea postępu. Sens życia widział nie w ciągłym przekształcaniu natury i odkrywaniu nowych praw nią rządzących i nowych sił, dających się wykorzystać, ale w harmonijnej symbiozie z przyrodą.

1 Wiesław Bator
Myśl starożytnego Egiptu, Zakład Wydawniczy "Nomos", Kraków 1993
wybrał Wojtek Stefański




ZB nr 5(83)/96, maj '96

Początek strony