Strona główna |
Integracja. Zespolenie w jedno, Całość. Złożenie, stworzenie czegoś doskonalszego z małych, drobnych, rozsypanych jak puzzle elementów. Jednostki integrują się w grupę, gdy przyświecają im wspólne cele, potem grupy - w większe organizacje; tworzą się społeczeństwa i państwa, wspólnoty i organizmy. To jakby wyższy stopień komplikacji i specjalizacji równocześnie. Coś, co było samodzielne i niezależne, proste, zaczyna współtworzyć coś dalece bardziej zaawansowanego w istnieniu.
Człowiek. Doskonały? Cudowny?
Gdybyś w swoje ręce ujął parę rąk, nóg, oczu, uszu, trochę trzewi, serce i płuca i dodatkowo to, co potrzeba, by stworzyć nowy organizm, i gdybyś zaczął sam coś kombinować, pasować, łączyć czy uruchamiać - nic byś nie osiągnął. Kukła, to tylko ludzki żart.
Na początku musi być dwoje, którzy tworzą jedno. Ich ciała i wola to jest jedyna glina, z której można coś stworzyć oraz duch, który jest obecny, czuwa nad nimi i uświęca starania dwojga. Nie może tu być niczego, co zbędne, smutne czy mroczne, zimne i czarne - w tym świetle, blasku miłości obecne jest poczęcie - początek, zaczątek, pieczęć, odciśnięcie nowego znaku w otaczającej rzeczywistości.
Potem upłynie wiele czasu na przygotowaniach - muszą mu znaleźć i dać miejsce, choć on już je znalazł, osiadł i rośnie, i czeka, i karmi się nadal ich miłością. A oni pośród troski i zabiegania, opieki nad sobą (a pośrednio i nad nim) pielęgnują w sobie nowe życie.
On rośnie i rozwija się. Oni zmieniają swoje otoczenie, ale także i siebie. Zmieniają się wewnętrznie i zewnętrznie, stając się łącznikiem pomiędzy tym, co święte, tajemnicze i potężne, i ukryte, a tym, co groźne, nieprzemyślane i przepełnione złą intencją.
Coś jak "ektodermalny" i "endodermalny" świat, rzeczywistość. A w tym "mezzo" jest sama matka, granica pomiędzy owymi obszarami, ta, która już zdecydowała, jak i kiedy. Ona zna to, co jest wewnątrz i czuje równocześnie zmiany na zewnątrz, reaguje na nie płaczem, nerwowością lub miłością i śmiechem. Ona jest, trwa. I trwa ono dzięki niej. A nad nimi wciąż czuwa duch. Duch Wszelkiego Stworzenia - Kreator, Potęga i Siła dobra, trwania, powstawania, ale równocześnie Duch Kresu Życia, Pochylenia ku Ziemi.
W przestrzeni między niebem a ziemią poczęło się, a potem narodziło. Byliśmy my, oni i ono. Bez krzyku, wśród pełnych bólu krzyków matki, bez łez strachu, ale mokre od łez wzruszenia i szczęścia rodziców. Pachnące wnętrzem, krwią i wodą, ciepłe i żywotne. W oczekiwaniu na czuły dotyk i pierwszy łyk pokarmu.
Cud życia, cud istnienia. Boże, dzięki Ci za wypełnienie świata takimi cudami!
Aneta Sendra-Wójcik
Otóż znaleźli się niemal natychmiast zwolennicy teorii o zupełnie pozaziemskim pochodzeniu człowieka. Jak twierdzą, tłumaczyłoby to skłonność do odcinania się od jakichkolwiek związków ze środowiskiem, agresywność gatunku połączoną z daleko idącą ekspansją oraz poszukiwanie moralnego jej usprawiedliwienia nakazami religijnymi czy cywilizacyjnymi. Środowiskowa separacja, marzycielstwo, wrogość wobec świata zwierząt i roślin oraz wybujały konsumpcjonizm przy degenerującej się stale hierarchii wartości i pozornie niezrozumiałym dążeniu do ponownego zjednoczenia z kosmosem - mają być przykładami potwierdzającymi istnienie stresu czy "kosmicznej, depresyjnej tęsknoty" za jakoby utraconą międzygwiezdną ojczyzną. Wokół tych poglądów mnożą się dziesiątki wariantów, które mówią o kolonizacji w celach rabunku surowców energetycznych, siły roboczej i in. I nie ma ponoć innego wyjścia, jak tylko osiągnąć za wszelką cenę taki stopień rozwoju, który pozwoli na ponowne wyruszenie w przestrzeń, lub totalne opanowanie żywiołów kolonizowanej planety.
Opiera się na spostrzeżeniu, że przecież wszelkie wytwory nauki i techniki nie są cudami, lecz składają się na nie najzupełniej naturalne surowce, występujące na Ziemi. Te niby-syntetyki, obojętnie czy będą to tzw. tworzywa sztuczne czy metale, są w swej istocie zbudowane z podobnych, materialnych cząstek. Słowem, cokolwiek zostało stworzone, jest naturalne, przez sam fakt zaistnienia. Naturalne są nasze domy, samochody i telewizory, tak jak naturalny jest miód sam z siebie przecież w przyrodzie nie występujący, lecz tworzony przez pszczoły. Tak jak naturalny jest papier, którego "używają" osy, broń chemiczna owadów i drzew, narzędzia małp, klimatyzowane termitiery itd. itp. Nikt przecież nie sprzeciwia się naturalności zniszczeń, powodowanych przez stada wędrujących przez prerie bizonów. Nikt nie nazwie "sztucznymi" wybuchów wulkanów, które "zanieczyszczają" atmosferę. Naturalne są inwazje wygłodzonej szarańczy i niedostatek zwierzyny na terenach, gdzie zwiększa się populacja np. wilków. Naturalne jest używanie przez niektóre gatunki pająków czegoś w rodzaju lassa i naturalne są ...nasze zanieczyszczenia rzek.
Zwolennicy tych teorii próbują ponadto zdemaskować tych, którzy wmawiają nam wyobcowanie ze środowiska. Pytają, komu zależy na utrzymywaniu nas w stanie moralnego niepokoju i wewnętrznego rozdarcia. Twierdzą, iż jesteśmy po prostu częścią przyrody ze wszystkim, co mamy; że nad nami są prawa natury i z tą samą nieuchronnością, którą tłumaczymy wyparcie jednych gatunków zwierząt przez inne w przypadku wahań liczebności i sprzężeń zwrotnych, natura uruchomi mechanizm ograniczeń występowania gatunku ludzkiego. Przecież regulacja już ma miejsce, gdy osłabiają nas choroby cywilizacyjne, zmiany w składzie atmosfery i klimacie. To prawda, że dzieje się to na - być może - niespotykaną dotąd skalę, ale i finał może być również spektakularny.
Zauważmy, że żadna z przedstawianych teorii w zasadzie nie neguje samego człowieka i jego rozwoju, ale usprawiedliwia i tłumaczy powody jego zachowań. Jakkolwiek różne jest podejście do pochodzenia gatunku, o tyle dalsze poglądy zbliżają się, to oddalają, by wreszcie ukierunkować się na ...idee zmian środowiska.
Dziwne? ...Naturalne.
Artur Urbański
Szczytno 12.2.96
Tak więc ekolog kupuje rzeczy niezbędne i ekologiczne, nie pozwala też sobie na żadne odstępstwa i przyjemności. Zamiast pochwalić, jak pięknie kobieta wygląda w nowej sukience, krytykuje jej rozbuchany konsumpcjonizm, obmacując materiał, węsząc podejrzliwie obecność tworzyw sztucznych zastanawia się, jak długo sukienka poleży w stercie śmieci. Obłęd.
Kobieta
Ale ona nas ani trochę. No i co będzie? Autostrada, rzecz jasna! No i pewnie skończy się czas chodzenia "na Barbarę". No więc do domu! A co w domu? Teraz mam pod swymi oknami, wychodzącymi wprost na rozdzielnię elektryczności (ach, jak pięknie błyszczą słupy wysokiego napięcia w marcowym słońcu!), drogę tranzytową na Poznań. Niekończące się sznurki, sznury, sznurzyszcza ciężarówek, osobówek, tirów. Aby Wam nieco przybliżyć sytuację: jest to wąska, jednokierunkowa droga, gęsto zabudowana, taka, z której spaliny wypędzane są dwa razy w roku - gdy wieje halny. Hałas jest, oczywiście, upiorny. Na drugą stronę ulicy przeprawiam się, a nie przechodzę. Chyba częściej bywam w Katowicach, niż tam. W latach 80. miał to być objazd, tylko na 2, 3 miesiące. Minęło ponad 10 lat i nic. Dopiero niedawno zaświtała nadzieja. Autostrada, rzecz jasna...
I w ten piękny sposób nie wiem, co myśleć o tym projekcie. Bo żal mi "Barbary", ale z drugiej strony naprawdę mam ochotę porozmawiać z moją rodziną, a nie powrzeszczeć na nią. Różnica jest, naprawdę, istotna... Czy rzeczywiście pomysł budowania autostrad jest tak beznadziejny? Jeżeli zwierzaki "znalazły się" na hałdach, to może, wypędzone stamtąd, "znajdą się" gdzie indziej? Przynajmniej część z nich. Mam nadzieję, że tak.
Ola Mocek
Gwarecka 24/26, 41-902 Bytom
1 L.G.Bondariew
Pierwiastki śladowe - dobre i złe zarazem, wyd. NOT-Sigma, W-wa 1989
wybrał Wojtek Stefański
Ostrzegamy wszystkich - dzieciom nie wolno na żaden cel zbierać pieniędzy po domach. Kuratorium Oświaty w Krakowie zdecydowanie zabrania szkołom angażowania dzieci w akcje, które polegają na zbieraniu pieniędzy. Komunikaty w tej sprawie zostały wysłane do wszystkich szkół podstawowych, ponadpodstawowych oraz domów dziecka. TOZ także nie angażuje dzieci do zbiórek po domach i na ulicach.
Telefonowałam do szkoły, do której uczęszcza jeden ze zbierających - imię, nazwisko i adres szkoły miał napisane na kartce, która była przyczepiona do kurtki (bardzo sprytnie, w ten sposób był bardziej wiarygodny). Pani dyrektor owej szkoły powiedziała, że to już nie pierwszy telefon w tej sprawie i że nigdy ich szkoła nie urządzała tego rodzaju zbiórek ani po domach, ani na ulicach.
Ostrzegam, nie dawajcie się nabierać małym cwaniakom.
Jeśli nie będziemy im ułatwiać oszustw, wrzucając do ich puszek pieniądze, wtedy dzieci te zorientują się, że dorośli łatwo mogą ich przejrzeć i nie akceptują tego rodzaju cwaniactwa.
Natomiast pieniądze, zamiast wrzucić do puszek małych oszustów, można naprawdę przeznaczyć na pomoc najbardziej potrzebującym zwierzętom (jakże często okrutnie potraktowanym przez złych ludzi), przekazując je na konta Towarzystw Opieki nad Zwierzętami.
Przypominam numery kont w Krakowie:
Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami
Bank Przemysłowo-Handlowy IV Oddział Kraków 323415-701112-132
Kraków, ul. Szablewskiego 6
Fundacja "Zwierzęta Krakowa"
Bank Spółdzielczy Rzemiosła Kraków 702210-935139-2713-110464
Renata Fiałkowska
Ela Polaczkowa z "PĆOLI" (Slovensky Zvaz Ochrony Prirody a Krainy) nie kryła, że projekt ma dziwną konstrukcję finansową i nie pokrywa się ona z intencjami osób, które go tworzyły jesienią '94, a byli to: Ela Polaczkowa - Słowacja, Włodziwerz Szuszniak - Ukraina, Artur Sało - Polska, Ernst Jan Stroes - Holandia, Jerphas Donner - Holandia. Podpisana deklaracja zmusiła Polaków i Słowaków do złożenia podpisów pod rażąco niekorzystną dla nich umową końcową w grudniu '95. W międzyczasie omamiano stronę ukraińską z Międzynarodowego Karpackiego Mostu możliwością uzyskania środków z phare/tacis, sugerując jednocześnie, iż projekt tylko na papierze ich nie uwzględnia, a papier wszakże to nie wszystko. A jednak, jak niedługo się okazało, papier - to wszystko.
Holenderski doradca ekologicznych organizacji pozarządowych w Karpatach przekonywał do strategii, planował działania organizacji i lekko, za pomocą "aktywistów" lokalnych, rozkręcał inicjatywy. Cały czas zapewniał, że "kasa będzie".
Bezpośrednio, na działania w polskiej części Karpat przeznaczona została suma: 8.085 ecu, z przekazanych dla naszego kraju 15.995 ECU.
Karpaty będą finansować ekologów w Zwolle (Holandia). Jest to słuszne, bo Holandia jest o wiele bardziej zniszczona i wymaga może nawet całkowitej renaturalizacji. Gorzej z ludźmi, którzy stymulowani z centrali naobiecywali naiwnie różnym osobom i jednostkom pomoc w realizacji ich działań w Karpatach w ramach projektu o tej samej nazwie, co i kraina, w której żyją.
Należy zapytać, co robił doradca dla Karpat? Jak funkcjonuje komitet sterujący? Czyich interesów będzie teraz bronił doradca? Myślę, że słabszych, czyli Holendrów, bo wszakże oni otrzymali lwią część dotacji. W trakcie spotkania w Foluszu na delikatne sugestie z sali, że rozwiązania zastosowane w projekcie mogą pogorszyć istniejące od trzech lat więzi pomiędzy grupami w rejonie Małopolski Wschodniej, a także - co bardzo istotne - utracić wypracowane z trudem zaufanie partnerów ukraińskich i słowackich, odpowiedziano początkowo milczeniem, po czym skwitowano je stwierdzeniem, że może jednak coś dla Karpat dobrego da się zrobić w ramach holenderskiego projektu. Oznajmiono także, że jest to ostatni projekt w Karpatach, w który angażuje się Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych z Krakowa. Dodano także, że nie powinniśmy mówić prawdy o działaniach Holendrów w Karpatach stronie ukraińskiej, bo może to ich zrazić do proponowanych przez nich form współpracy. Słowacka "PĆOLA" według koordynatora polskiej części projektu to partner niewiarygodny.
Na spotkaniu w Foluszu grupy pozarządowe, działające lokalnie w Małopolsce Wschodniej, dały koordynatorom holenderskiego projektu wyraźnie do zrozumienia, że nie o taki model współpracy im chodzi.
Znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji. Z jednej strony trwa od kilku lat i rozwija się forma współpracy grup w Karpatach - z drugiej realizowany jest projekt dla tych grup, rzekomo mający rozwijać sieć, która jest zarzucana z góry. Co zrobić, aby nie popsuć pracy ludzi, którzy uwierzyli hasłu "Myśl globalnie - działaj lokalnie"? Grupy w polskich Karpatach próbują się bronić przed słowami-wytrychami, takimi jak PHARE, ECU i jeszcze kiedyś - Europa. Powołały związek swoich stowarzyszeń i byłoby bardzo źle, gdyby komuś przyszło do głowy, że stało się tak dzięki projektowi PHARE, doradcom i komitetowi sterującemu. Jeżeli nie potrafi się tych ludzi słuchać, nie chce się konsultować przeznaczonych dla nich projektów, to przynajmniej nie psujmy tego, co udało im się do tej pory zrobić, a do czego, jak w przypadku powołania związku, dochodzili 8 miesięcy.
Nie doprowadzajmy do konfliktu. Konflikty bardzo trudno później odkręcić, jak pokazują przykłady wielu ośrodków w Polsce, gdzie wprowadzano podobne schematy działania, jak w projekcie holenderskim. Pochłaniają one w konsekwencji większą część energii ludzi zaangażowanych w ratowanie środowiska naturalnego. Leszek Michno trafnie określił jeden z czynników, doprowadzających do konfliktu. Jest nim niedostateczna informacja. Informacja o szczegółowym i schematycznym działaniu projektu RSOPwK dotarła do nas w zasadzie po fakcie.
Myślę, że jest jeszcze jeden czynnik, przyczyniający się do tej sytuacji, a mianowicie patologiczne kontakty pomiędzy osobami mającymi ambicje sterowania procesami rozwoju ekologicznych organizacji pozarządowych w Polsce. Poza tym, moim zadaniem, ekologiczne organizacje pozarządowe są środkiem, który ma powstrzymać degradację Karpat. Celem musi pozostać zachowanie bogactwa form życia i niepowtarzalnej mozaiki kulturowej w tej części Europy.
Na szczęście RSOPwK to projekt marginalny w stosunku do faktycznie prowadzonych działań w Karpatach. Niedobrze by się stało, gdyby centrum swoim potencjałem finansowym próbowało minimalizować efekty długofalowych działań lokalnych, zbierając przy okazji i pokazując jako swoją zasługę dobre prace miejscowych grup, a odcinając się od błędów popełnionych przez nie, wykorzystując je jednocześnie jako argument w wyborze środków i metod działania, potrzebnych dla wzmocnienia lokalnych grup pozarządowych.
Ostatnia refleksja. Natknąłem się ostatnio na Dialektykę Oświecenia Maxa Horkheimera i Theodora Adorno, wydaną po raz pierwszy w 1945 r. w Amsterdamie. Po przeczytaniu lekturki wydaje mi się, że w Europie nic się nie zmieniło. Zwłaszcza jedna z myśli w kontekście poruszanego przez nas problemu wydaje się być bardzo aktualna: Gdy myśl dobrowolnie opuszcza żywioł krytyczny i jako zwykły środek wstępuje na służbę istniejącej rzeczywistości, to mimowolnie zmienia pierwiastek pozytywny, który sobie wybrała, w pierwiastek negatywny.
Możemy tworzyć strategie. Drabiniaste systemy zarządzania. Rozbudowane centrale. Ale jeśli zapomnimy, że człowiek powinien znaleźć miejsce w sobie na rozwój swojego człowieczeństwa, na szacunek dla innych form życia i miłość - to klapa. Będziemy tylko parawanem dla niszczenia i przyczynimy się (być może nieświadomie) do bezpowrotnej ruiny bogatego jeszcze świata, w którym żyjemy. Tym bardziej jest to bolesne w Karpatach - w jednej z ostatnich dzikich enklaw w Europie. Darek Wlaźlik
Towarzystwo Kultury Życia "Recursus"
231, 20-950 Lublin 1
/ 0-81/73-66-13
centerbe@dtm.dtm.lublin.pl
Lokalna władza, celem pochwalenia się rozwojem ekologii na swoim terenie itp. itd., pragnie przygarnąć młodych ekologów. Lokalna władza zaczyna obiecywać środki finansowe, lokal i wszelką pomoc w organizacji imprez ekologicznych i promocji ekologii na swoim terenie. Młodzi ekolodzy postanawiają to przemyśleć, ale aby ukazać szerzej swoją działalność, decydują się nawiązać kontakt z mediami.
I w tym miejscu na arenę wychodzi trzeci bohater, którego zowią lokalna prasa.
Młodzi ekolodzy postanawiają wypowiedzieć się na łamach prasy na różne drażniące ich tematy. Jako że do miasta zajechać ma właśnie cyrk, młodzi ekolodzy chcą wypowiedzieć się na ten właśnie temat i wyrazić swój sprzeciw wobec tresury i bestialskiego traktowania zwierząt w cyrku. Młodzi ekolodzy piszą artykuł, opatrując go odpowiednim rysunkiem, dostarczają go na czas do redakcji lokalnego pisma i z radością oczekują jego ukazania się w prasie. Okazuje się jednak, iż artykuł nie ukazuje się w tym numerze ani w następnym, ukazuje się dopiero za miesiąc, kiedy to jedynym śladem po cyrku są resztki plakatów, zwisających ze słupów ogłoszeniowych.
Młodzi ekolodzy nie zrażają się jednak i postanawiają napisać kolejny artykuł do lokalnego pisma. Dotyczyć ma on małego kompleksu kilku stawów, w których żyje jakiś chroniony gatunek płazów i planowanej zmiany infrastruktury tego terenu, tj. zasypania go i wybudowania na nim osiedla domków jednorodzinnych. Młodzi ekolodzy, zdając sobie zapewne sprawę ze zmian, jakie zaszły po roku '89, postanawiają pomóc miejscowej władzy w podjęciu właściwej decyzji co do racjonalnego zagospodarowania tego terenu. Piszą petycję do władz miasta, w której podkreślają, iż teren ten jest jedynym miejscem zielonym dla całej północnej części miasta. Pod petycją podpisuje się 100 osób.
"No, to teraz wygramy" - myślą sobie młodzi ekolodzy. Jednak nie wiedzą, że władza w osobie burmistrza ma interes w zasypaniu stawów. Atutem w rękach młodych ekologów pozostaje niezależna miejscowa prasa. Artykuł, w którym zostaje poruszona i naświetlona sprawa stawów - ma się w niej ukazać. Młodzi ekolodzy doznają szoku, gdy dowiadują się, że petycja wylądowała w koszu na śmieci, a artykuł w lokalnej prasie został pokrojony jak trup w prosektorium. Obecnie z jego treści można się dowiedzieć, że to właśnie młodzi ekolodzy zbierali podpisy pod petycją, dotyczącą zezwolenia na zasypanie stawów i wybudowanie tam domu handlowego oraz kilku domków mieszkalnych.
Isaac Bashevis Singer, Szosza
nadesłała Asia Ślubowska