Strona główna 

ZB nr 5(83)/96, maj '96

PREZYDENT GORE
WIDZI KANARKI

Jak tylko w roku 1989 opadł kurz po politycznej rewolucji w Europie Wschodniej przeciwko komunizmowi, informacje o niesłychanie wysokim poziomie zanieczyszczeń, w szczególności powietrza, we wszystkich krajach komunistycznych zaszokowały świat. Dowiedzieliśmy się, na przykład, że na niektórych obszarach Polski, dzieci zabiera się pod ziemię, do głębokich byłych kopalń, aby mogły odetchnąć powietrzem wolnym od gazów i zanieczyszczeń, które znajduje się na powierzchni. Można sobie wyobrazić nauczycielki, ostrożnie wychodzące z kopalni, niosące kanarki, które mogłyby ostrzec dzieci w porę, gdy przebywanie na powierzchni staje się niebezpieczne.

To, co przeczytałeś wyżej Czytelniku to nie żart. To cytat z arcypoważnej książki arcypoważnego autora. Tytuł książki brzmi: Ziemia na krawędzi1) (cytat pochodzi ze strony 63), a autorem jest wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Al Gore, ochroną środowiska zajmujący się nie od dziś.

Do plusów książki zaliczyć można to, że wydrukowano ją (cytuję) z papieru ekologicznego. Do minusów - sporą ilość literówek. Przy pobieżnym przeglądaniu rzuciło mi się w oczy dziesięć, z których najbardziej interesującą znaleźć można na stronie 22 (wiersz 6 i 7 od dołu), gdzie mowa jest o... ocieleniu (!) klimatu.

Dodam jeszcze, że książka ukazała się jako tom szósty Biblioteki Ery Ekologicznej2).

Stanisław Zubek
Kraków, 15.4.1996

1) Al Gore, Ziemia na krawędzi. Człowiek a ekologia, przekład - Grażyna Dzierdziuk-Kraśniewska, kolaudacja przekładu - Magdalena Michalska, Wydawnictwo Ethos, Warszawa 1996. Książka wydana została przy współpracy USIA, Washington D.C. i ambasady amerykańskiej w Warszawie.

2) Bibliotekę Ery Ekologicznej zainicjowało Towarzystwo Przyjaciół Filozofii Ekologicznej. W Bibliotece tej wyszły m.in. książki profesora Stefana Kozłowskiego Rio - początek ery ekologicznej oraz profesora Henryka Skolimowskiego Nadzieja matką mądrych.


ROSYNANT,
KOŃ CZYSTEJ KRWI

Z prawdziwą przyjemnością biorę zawsze do ręki Zeszyty Ekologiczne Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot (Oddział w Nowym Sączu). To pismo ma po prostu swój styl i klasę, jak stoi w tytule.

Czytałem słowa wstępne naczelnego Marka Styczyńskiego do przyjaciół drogich i oponentów szanownych i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby dowiedzieć się, któż to taki (co za owi) uważa(ją), że właściwie to "Rosynant" jest niepotrzebny... Wystarczy mi sam fakt obcowania z dobrym pismem, poświęconym kulturze ekologicznej. Staranność, pieczołowitość i serce autorów czuje się po prostu na każdej stronie, a kompozycja graficzna na temat projektu TRADYCJA we wnętrzu numeru na rozkładowych kartach jest jak smakowity deser. Chciałem jeszcze napisać coś o oponentach, malkontentach i efektomanach, pracujących w służbie własnych paranoi dla dobra Ziemi, ale zaniechałem. Nie będę też omawiał poszczególnych tekstów i ciekawej szaty graficznej periodyku. To wszystko. Nie trzeba zbyt długo uzasadniać autentyzmu i bogactwa pewnego pożytecznego działania.

Jerzy Oszelda

( Zeszyty Ekologiczne Pracowni na rzecz Wszystkich Istot "Rosynant", Nowy Sącz.


"POMÓŻ SOBIE, DAJ ŚWIATU ODETCHNĄĆ - POSPIESZ SIĘ!"

Wojciech Eichelberger, autor książki Pomóż sobie. Daj światu odetchnąć jest wrażliwy, zarazem mały i wielki, refleksyjny i mądry. Łączy w sobie bogactwo przemyśleń i odczuć, ale nie przeczy sobie, dokonując małych i wielkich rozstrzygnięć. Trudno się z nim spierać o rację dotyczącą wizji świata - jest taka, jak jest - miłość, duchowość, nacisk na korzystanie ze zmysłów, potencjału ciała, rozumienie sensu istnienia i pułapek życia, którym ulegamy, a we wszystkim wyraźny ślad pracy, ciężkiej, ale dającej upragniony owoc.

Autor wiele pisze o dawaniu, ofierze, dzieleniu się, mądrym posługiwaniu się zasobami ciała i umysłu (piękne teksty, wywiady Rozczarowanie, O braniu i dawaniu, Mądrze kochać, Przywrócić człowiekowi człowieka). Otwierając ten zbiór artykułów, tekstów, wywiadów warto zatrzymać się nad II częścią książki, pełną osobistych rozstrzygnięć, ale nie pouczeń czy morałów, a także częścią III, tyczącą zagadnień postaw, poglądów, filozofii życia (ekologizacja i jej pułapki!), człowieczeństwa, pracy własnej oraz tej, bardziej profesjonalnej, zwanej "pomocą psychologiczną" - tajemniczy pomost, który rozpina się pomiędzy człowiekiem a człowiekiem, pasmo wymiany wrażeń, odczuć, przemyśleń i wiedzy, przepływ energii, którego definicji nie sposób podać.

Druga perspektywa, której dotykają przynajmniej dwa fundamentalne teksty Eichelbergera to ekologia, rozumiana jako relacja bytu i środowiska, figura i tło (w języku Gestalt). Prócz precyzyjnych, naukowych wręcz pojęć wiele w nich wrażliwości, prostej oceny, mocnych rozstrzygnięć osadzających autora na mapie poznania, twarde "tak - tak, nie - nie". Tak jak w pozostałych tekstach wątpliwości, ale też odpowiedzi na pytania, pytania, które sam sobie autor postawił. Eichelberger sprzeciwia się dualistycznemu myśleniu o świecie, ziemi, życiu - stosowaniu rozłączności, rozdwojenia, zamiast myślenia o dwu przejawach tego samego zjawiska (życie - śmierć, ciało - duch...) oraz idącym za takim myśleniem złudzeniom. Złudzenia te determinują stosunek i relację człowieka do świata, "złudzenie ciała" upośledza kontakt człowieka z własnym ciałem, zmysłami, powoduje, że nie przeżywamy wewnętrznej jedni, spójności, blokujemy energię i siłę tak potrzebną wrażliwej realizacji życiowego potencjału. Energia tracona na nadmierną kontrolę, utrzymywanie napięcia.

"Złudzenie osoby" określane jako narcyzacja życia to kolejny krok w iluzję - wikłamy się w miłość własną, lęk o siebie, własne poczucie bezpieczeństwa, szukając chciwie potwierdzenia, miłości, uwielbienia, władzy, mocy - chorobliwie: miłość jest coraz częściej miłością deklarowaną, poszukiwanym towarem, którego wszyscy pragną, ale nikt nie produkuje. Tak to obijamy się o siebie w pogoni za pieniądzem, sukcesem, posiadaniem, oddalającą się wizją zaspokojenia - już dobrych 20, 30 lat temu Karen Horney pisała o czasie sprzyjającym "nadprodukcji" narcystycznych osobowości.

"Złudzenie przyszłości", kolejna fasada oddala nas od myślenia o tym, co jest "tu i teraz" - pozwala na wojaże w fikcję, przyszłość, to, co po śmierci itp., uwalnia nas od troski i odpowiedzialności za otaczającą rzeczywistość. Złudzenia te decydują o konfliktowym, destrukcyjnym i niepełnym istnieniu człowieka - jak próbować otworzyć się na realne istnienie, próbować zmienić scenariusz pisany jakąś obcą ręką, zauważyć związki człowieka z ziemią - kilka takich wskazówek znajdziecie w zakończeniu artykułu Ekologia relacji Ja - Świat.

Inne rozważania tyczą ekologii wglądu i ekologii strachu* przeciwstawnych postaw. Pierwsze zasadza się na wrażliwym poznaniu wewnętrznym, pomaga zrozumieć, co i dlaczego nami powoduje, jaka jest motywacja naszych działań. Jeśli źródłem naszych działań będą strach, poczucie winy, pycha, poczucie mocy - ich efekt będzie iluzją, fałszem, będzie się obracał przeciw celom, którym miał służyć. Lęk, strach są złymi przewodnikami, ochraniają jedynie własne poczucie bezpieczeństwa. Służą przez to zaspokojeniu własnych potrzeb. Zaprzeczanie prawdziwym związkom człowieka z ziemią, z tym, co "tu i teraz" ułatwia ucieczką w iluzję, w niebyt. Takie zawieszenie między ziemią a niebem powoduje, że nie istniejemy nigdzie naprawdę! Sami stajemy się iluzją: ani zakorzenieni w ziemi, ani oddani niebu - jesteśmy bezdomni - i tym samym łatwiej nam przychodzi niszczyć i zaniedbywać "nasz dom". Zaśmiecanie, wandalizm, wrogość i brak szacunku dla innych istnień. Budowanie fortecy pod hasłami: "to nie mój dom", "to nie ja tworzę granice" oddala nas od tego, co bezpieczne, dobre, pierwotne i właściwe naszej naturze.

Co nas wiedzie ku takiemu zapomnieniu? Autor mówi, że to duma, która pokrywa strach, słabość, śmiertelność - maska pychy, którą pokazujemy otoczeniu. Wydaje nam się tym samym, że jesteśmy wielcy i silni! Cóż za piękne złudzenia... wydaje nam się... obłudnicy, którzy zmieniają się w uzurpatorów i poszukują gwałtownie władzy, przewagi, kolejnych złudzeń w miejsce współodczuwania i miłości. Kontrola i zniszczenie; zamknąć, ograniczyć i ujarzmić, dopasować - na chwilę uzyskujemy w ten sposób złudzenie spokoju. A w rzeczywistości nie czujemy się zbyt bezpiecznie, otoczeni dziką i potężną naturą, może dlatego tak staramy się ją unicestwić. Odcinamy się od korzeni, tniemy gałąź, na której siedzimy myśląc, iż dystans zapewni nam siłę, niezależność i wolność. Naiwni... zginiemy razem...
Ratowanie ziemi z poczucia zagrożenia, strachu, a nie przez podziw i miłość stworzenia dla stwórcy, jeżeli staje się jedyną motywacją naszego działania - jest złem. Boimy się przecież o siebie, nasze zdrowie, życie, ogródek i psa - dbamy o własny komfort i poczucie bezpieczeństwa - to autor zwie "ekologią strachu". Próba neutralizacji skutków konsumpcji, rabunkowej gospodarki, wygodnego życia, wybór mniejszego zła, poszukiwanie kompromisów - itd. itp. Autor puentuje swoje rozważania dość mroczną uwagą o przepełniającej całe nasze życie postawie "bycia przeciw". Tak, tak, to nam grozi naprawdę: ze strachu o własne zdrowie zabijamy godność innych ludzi. Tak więc działania proekologiczne motywowane lękiem wydają się być zagrożone skazą połowiczności i kabotyństwa. Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że mogą się one wyrodzić w różne formy dogmatyzmu, przemocy i agresji. Quo vadis ekologio?

Aneta Sendra-Wójcik

&Wojciech Eichelberger, Pomóż sobie. Daj światu odetchnąć, Agencja Wydawnicza "Tu", Warszawa 1995.

*) Wojciech Eichelberger opisał te pojęcia (odpowiedniki głębokiej i płytkiej ekologii Arne Naessa - twórcy głębokiej ekologii) w zerowym numerze pisma "I - Miesięcznik trochę inny". Wojciech Eichelberger jest też autorem rozdziału pt. Ekologia relacji Ja Świat. Próba diagnozy w pierwszym tomiku Biblioteki "Zielonych Brygad" pt. Ekorozwój 2020. (red.)


RUSZ SIĘ TERAZ I POMÓŻ ZIEMI...



Są na tym świecie takie zjawiska, o których pisać bez emocji po prostu nie potrafię. Jednym z nich jest twórczość kaliskiego zespołu aferra (lub LA AFERRA, jak kto woli). Właściwie dopiero teraz, w momencie ukazania się pierwszego, naprawdę przemyślanego i stanowiącego spójną całość materiału grupy geniusz tego zespołu objawił się w pełni.

Wcześniejsze dokonania, choć również bardzo ciekawe, były tylko przymiarką do wydarzenia, jakim w moim odczuciu jest płyta zatytułowana Ziemia ginie - Obudź się! Ukazała się ona niedawno, więc część Czytelników ZB może jeszcze nie wiedzieć o tym fakcie. Postaram się zatem nieco przybliżyć ów niepozorny kawałek plastiku, zapakowany w karton.

Właściwie całe przesłanie twórczości AFERRY zawiera się w wykorzystanym przeze mnie jako tytuł niniejszych rozważań cytacie z tekstu jednej z piosenek kaliszan. Spróbujmy jednak zagłębić się nieco w tym temacie. Wydaje mi się, że warto to uczynić. Faktem znamiennym jest to, że w czasach pogoni za technicznymi nowinkami i gadżetami AFERRA swój materiał wydała na płycie winylowej (to taki duży, czarny krążek - wskazówka dla młodszych czytelników, którzy wychowali się już w erze odtwarzaczy kompaktowych), jakby na przekór tendencjom rynku, na przekór postępowi, który głosi, że kto stoi w miejscu, ten się cofa. Czasem warto się cofnąć, czy choćby przystanąć, by z dystansu spojrzeć na kondycję rozemocjonowanych przedstawicieli awangardy cywilizacji. Okładka płyty, utrzymana w czarno-białej, dość posępnej kolorystyce, przedstawia niby-drzewa, których korony zostały zastąpione końcówkami kluczy, służących do odkręcania śrub. Trudno orzec, czy jest to wezwanie do rozkręcania szkodliwych dla Ziemi instalacji i urządzeń, czy może tragiczna wizja przyszłej przyrody, uformowanej na obraz i podobieństwo człowieka-uzurpatora i jego wynalazków. Pozostaje mieć nadzieję, że trafna jest ta pierwsza interpretacja. Druga strona okładki zawiera tłumaczoną na angielski prezentację założeń programowych i działań "Pracowni na rzecz Wszystkich Istot", wraz z adresem, numerem konta - pełni więc znakomicie rolę reklamy tej jakże potrzebnej organizacji.

AFERRA to nie tylko słowa - to również czyny. Chyba wszyscy muzycy grupy są aktywnymi działaczami na rzecz Ziemi i wszystkich żyjących na niej istot, co odróżnia ich od wielu zespołów, które o ekologii śpiewają i... tylko śpiewają. Nieprzypadkowo wielokrotnie padają na płycie słowa o aktywności, konkretnej pracy, poświęceniu choćby cząstki własnego życia innym.

Choć dla wielu poniższe stwierdzenie może zabrzmieć przesadnie, to nie waham się powiedzieć, że muzyka AFERRY wypływa z tego samego źródła, co akustyczne granie ATMANA, Janusza Reichela, Anny Nacher i Agaty Jałyńskiej. Co prawda AFERRA gra zupełnie inną muzykę - ostry hard core punk, czasem tylko przeplatany łagodniejszymi momentami, jednak i u nich, i u wyżej wymienionych czuć autentyczną szczerość i coś, co nazywam sobie "pulsem Ziemi", łatwo odczuwalnym w każdej kompozycji owych twórców.

Płyta AFERRY dedykowana jest lasom Białowieży, wszystkim Wojownikom Ziemi i Jill Phipps - aktywistce, która zginęła w czasie blokady transportów mięsa w Wlk.Brytanii. Bynajmniej na tym tle nie kończą się ekologiczne aspekty owego wydawnictwa. Na wkładce z tekstami umieszczono również reklamę ZB i "Green Brigades" oraz adresy kontaktowe Klubu "Gaja", Fundacji Kobiecej, miesięcznika "Mać Pariadka", Grupy Anty-Nazistowskiej, Ogólnopolskiej Sieci Anarchistycznej, co również jest świetnym i godnym naśladowania pomysłem.

Jeśli chodzi o warstwę tekstową, uważam ją za szczególnie godną uwagi. Zespół wykorzystuje fragmenty twórczości Thich Nhat Hanha, Barbary Deming z książki Myśląc jak góra. Pozostałe teksty są autorstwa członków zespołu bądź jego przyjaciół i właściwie wszystkie są bardzo wymowne, poruszają ważne tematy: dziedzictwo białej rasy, seksizm, zniewolenie przez używki, przyjaźń, odpowiedzialność za swoje słowa i czyny. Jest również utwór poświęcony wcześniej wspomnianej Jill Phipps oraz zaśpiewany w języku esperanto utwór La Programo, będący swego rodzaju manifestem zespołu.

Całość robi na mnie ogromne wrażenie. Mam nadzieję, że również inni Czytelnicy ZB sięgną po tę płytę i ich odczucia będą podobne. Mam też przekonanie, że na słuchaniu się nie skończy, gdyż jak wskazuje tytuł płyty i fragmenty kilku tekstów nie chodziło zespołowi tylko i wyłącznie o stworzenie kawałka dobrej muzyki. Rusz się teraz i pomóż Ziemi...
Płyta dostępna jest na koncertach, u alternatywnych dystrybutorów oraz w sprzedaży wysyłkowej:
Kontakt
Nikt Nic Nie Wie
/ 53
34-400 Nowy Targ
Kosztuje około 10 zł + koszt przesyłki (wysyłka za pobraniem, płatne przy odbiorze). Pod tym adresem dostępne również starsze nagrania AFERRY i szereg innych ciekawych pozycji. Po katalog wyślij kopertę zwrotną i znaczek.

Remik Okraska

1 CYTAT

Jakąż władzę ma nad nami posiłek! (...) Od surowego mięsa zwierzęta dziczeją - to samo stałoby się i z ludźmi, gdyby się tylko nim odżywiali. Dowodzi tego fakt, że Anglicy, którzy spożywają mięso nie tak wysmażone jak u nas, lecz na ogół na pół surowe i krwiste, odznaczają się, jak się zdaje, w większym lub mniejszym stopniu okrucieństwem, wynika ono częściowo z tak przyrządzonych pokarmów, częściowo zaś z innych przyczyn, których wpływ osłabić może jedynie wychowanie. To zdziczenie wywołuje w duszy pychę, nienawiść i pogardę dla innych narodów, hardość oraz inne uczucia, które wypaczają charakter, podobnie jak ordynarne pokarmy sprawiają, że umysł staje się tępy i ociężały, szczególnie skłonny do lenistwa i gnuśności.

Julien Offray de La Mettrie (1709-1751), Człowiek-maszyna, PWN, W-wa 1984
wybrał Wojtek Stefański


ANTYEKOLOGICZNA SPUŚCIZNA TOTALITARYZMU

Większość osób w zasadzie zgadza się z tym, że troska o środowisko przyrodnicze powinno być wolne od sporów polityczno-ideologicznych. Praktyka pokazuje jednak, że przynajmniej w chwili obecnej, postulat ten jest nie do zrealizowania. Stan środowiska pozostaje bowiem w ścisłym związku z rzeczywistością polityczną kraju. Do tej pory jednak niewiele było na naszym rynku publikacji, które by całościowo, traktując zagadnienia w porządku historycznym, analizowały wpływ sytuacji politycznej na warunki ekologiczne. Dlatego ważna dla zainteresowanych tą tematyką jest książka Andrzeja Delorme Antyekologiczna spuścizna totalitaryzmu. Tytułowy totalitaryzm to przede wszystkim stalinizm i złagodzona jego formą - tzw. realny socjalizm, który przetrwał w Polsce do r. 1989.

Pierwsze partie polityczne, stawiające sobie za główny cel ochronę środowiska, powstały w latach 70. Partie te, często określane jako "Zielone", mają na ogół charakter lewicowy. Naturalnym obiektem krytyki lewicy jest system kapitalistyczny jako nie umiejący zaradzić "nierównościom społecznym". Również Zieloni postrzegają kapitalizm jako zło, bowiem widzą w nim główną przyczynę lekceważącego stosunku człowieka do środowiska. Kapitalizm wzmaga potrzeby konsumpcyjne. Właśnie nieokiełznana konsumpcja postrzegana jest często jako główne źródło degradacji środowiska. Nadmierne spożycie wynika pośrednio z działania wolnego rynku, gdzie każdy producent chce sprzedać swój towar, a zmanipulowany (często za pomocą również kosztownej dla środowiska reklamy) konsument kupuje go, bez względu na to, czy jest potrzebny, czy nie. Konsumpcja ta powoduje większe zużycie surowców i energii, a więc większe obciążenie dla środowiska. Andrzej Delorme nie neguje prawdziwości tych twierdzeń, zwraca jednak uwagę na fakt, że twórcami największych zniszczeń środowiska były kraje, gdzie spożycie utrzymywane było na poziomie minimalnym. Były to tzw. kraje socjalistyczne (Bloku Wschodniego, demokracji ludowej, rządzone przez komunistów - określenia te można traktować jako bliskoznaczne). Przyczyną ogromnych zniszczeń w tychże krajach była nadmierna industrializacja, prowadząca do zatrucia powietrza, wody, gleby, a co za tym idzie organizmów żywych, jak również degradacji krajobrazu. Autor wyraźnie podkreśla bardzo ważny aspekt rozwoju przemysłu w tych krajach: otóż, w swej głównej mierze nie służył on zaspakajaniu potrzeb ludności. Główną jego rolą była budowa potęgi militarnej, i to, w przypadku tzw. krajów satelickich nawet nie swojej, lecz Związku Radzieckiego. Stąd przede wszystkim rozwijany był przemysł ciężki - nie służący bezpośredniej konsumpcji, a z kolei bardzo zanieczyszczający środowisko. Niekiedy rozwój tego przemysłu przybierał charakter absurdalny: rozwijano jedną dziedzinę, by wspomagać drugą, zaś głównym powodem rozwoju tej drugiej okazywała się konieczność podtrzymywania pierwszej. Tak więc dla produkcji węgla potrzebna była stal (maszyny górnicze, infrastruktura kopalń), zaś aby produkować stal, konieczne były huty, w których ten węgiel się spalało. Truizmem będzie w tym momencie twierdzenie, iż żaden rachunek ekonomiczny nie był brany pod uwagę. Autor wyraźnie wskazuje na system totalitarny jako źródło tych absurdów. System ten dla realizacji swoich celów (potęgi militarnej lub samej tylko idei uprzemysłowienia) nie liczył się ani z kosztami społecznymi, ani ekologicznymi. Delorme polemizuje tu z opiniami (wypowiadanymi nie tylko przez byłych "budowniczych Polski Ludowej"), że industrializację kraju należy zaliczyć do niewątpliwych osiągnięć PRL.

Przedstawiona przez autora historia podejmowanych w Polsce działań na rzecz środowiska wskazuje, iż ruchy proekologiczne aktywizowały się (co zrozumiałe) w momentach "odwilży". Szczególnym momentem jest tu rok 1980. Wtedy właśnie powstał Polski Klub Ekologiczny - pierwsza w Polsce prawdziwie pozarządowa organizacja zajmująca się ochroną środowiska. Zagadnienia ekologiczne interesowały również ekspertów "Solidarności". Domagano się zamknięcia najbardziej szkodliwych zakładów przemysłowych. Wtedy to powstał dokument: Alternatywna koncepcja rozwoju kombinatu Huty im. Lenina, przygotowany wspólnie przez Zespół Ekspertów "Solidarności", PKE i część zespołu resortowego d/s ochrony środowiska, gdzie sugeruje się rezygnację z produkcji surowcowej w Hucie i przeprofilowanie jej na produkcję wyrobów gotowych (w aneksie autor przedstawia ten dokument w całości). Wprowadzenie stanu wojennego nie zahamowało raz już rozbudzonego zainteresowania sprawami środowiska, choć dał się wtedy wyraźnie odczuć nacisk grup wielkoprzemysłowych, który kazał kontynuować lub nawet rozpoczynać zaplanowane inwestycje (np. Żarnowiec). Nacisk tych grup nie skończył się wraz z upadkiem komunizmu. Sytuacji środowiska po upadku komunizmu Delorme poświęca dużo miejsca. Wskazuje na to, że mimo upadku systemu, który był odpowiedzialny za przerost przemysłu ciężkiego, utrzymały się interesy grupowe przeciwstawiające się jego restrukturyzacji. Do grup zainteresowany, utrzymaniem starych struktur Delorme zalicza nie tylko tzw. dawną nomenklaturę (dyrektorzy wielkich zakładów przemysłowych, dyrektorzy zjednoczeń), ale również ugrupowania o programie antykomunistycznym, takie jak np. NSZZ "Solidarność", która wyraźnie obawia się restrukturyzacji jako czynnika zagrażającego utrzymaniu obecnego stanu zatrudnienia. Autor ubolewa przy tym nad zmianą stanowiska "Solidarności" w porównaniu z rokiem 1980. Moim zdaniem zmiana ta jest rzeczą naturalną. W r. 1980 "Solidarność" była jedną z nielicznych legalnych organizacji, które mogły wyrażać poglądy społeczeństwa inne niż "oficjalne". Musiała więc zajmować się wszystkimi aspektami życia. Działała jako związek zawodowy, bo tylko taka formuła działania była prawnie dozwolona (nie na długo, jak się później okazało). W wolnej Polsce "Solidarność" mogła wrócić do roli wyłącznie związku zawodowego, który musi przedkładać interesy pracowników nad racje ekologiczne, a nawet ekonomiczne. Krytyka Delorme dotyczy również całego szeregu partii politycznych, z których większość traktuje sprawy środowiska w sposób koniunkturalny. Koniunkturalność zarzucana jest też Kościołowi, któremu jednak autor przyznaje szereg zasług w zakresie rozbudzenia większego szacunku dla przyrody (np. ruch franciszkański). Krytyce poddaje Delorme dwie enuncjacje (jedna Papieża, druga Kardynała Macharskiego) pozytywnie ustosunkowujące się do "ciężkiej pracy hutników". Osobiście nie przywiązywałabym aż tak wielkiej wagi do dwu jedynie wypowiedzi, ponadto, co przyznaje i sam autor - Kościół nie jest organizacją, której naczelnym celem ma być ochrona środowiska, choć ta ostatnia zajmować powinna ważną r Natomiast w przypadku organizacji stawiających sobie za główny cel ochronę środowiska autor nie uznaje kompromisów. Dlatego też bardzo surowo ocenia działania członków organizacji ekologistycznych, którzy w publicznych wypowiedziach przedkładają racje społeczno-ekonomiczne nad ekologiczne. Dużo miejsca poświęca konfliktowi wyrosłemu w Polskim Klubie Ekologicznym na tle stanowiska wobec restrukturyzacji Huty im. Tadeusza Sendzimira (dawniej Lenina). Zainteresowanych sprawą odsyłam bezpośrednio do książki, wspomnę tylko, że część członków PKE (wraz z autorem) proponowała całkowite zaniechanie produkcji surowcowej w Hucie, zaś ówcześni członkowie Zarządu, powołując się między innymi na racje społeczne (utrzymanie dotychczasowego poziomu zatrudnienia), pozytywnie zaopiniowali zakup urządzeń do ciągłego odlewania stali, która to transakcja utrwaliła surowcowy profil produkcji. Przyznać należy, iż technika c.o.s. jest mniej dla środowiska uciążliwa niż dotychczasowy sposób wytopu stali, autorzy ekspertyzy uznali również konieczność obniżenia produkcji, zmiany tam proponowane Delorme uznaje jednak stanowczo za nie dość daleko idące, w szczególności za niedopuszczalne uznaje używanie przez organizację ekologistyczną argumentów dotyczących zatrudnienia. Autor polemizuje tu z argumentacją, że skoro celem ochrony środowiska jest człowiek, odrzucanie racji ekonomicznych i socjalnych w zderzeniu z racjami ekologicznymi jest nie do przyjęcia. Polemika ta polega na wskazaniu na niebezpieczeństwo zatarcia tożsamości ruchu ekologicznego oraz próbie podważenia samej tezy, że ochrona środowiska ma sens o tyle, o ile jest ochroną człowieka. Zdaniem Delorme można również uznać całą przyrodę, a nawet dzieła człowieka (np. tak narażone na niszczenie krakowskie zabytki) jako wartości same w sobie. Akurat ta argumentacja autora wydaje mi się słabo przekonująca. Ruch ekologiczny potrzebuje nie tylko tożsamości, ale musi również przekonać ludzi (zarówno decydentów, jak i społeczność lokalną) do swych racji. Dlatego o wiele lepszym jest argument, że racje społeczne i ekonomiczne, o których mówimy, mogą być słuszne, ale tylko w perspektywie krótkotrwałej. Już w perspektywie kilkunastu lat może się okazać, że ludzie, którzy uniknęli bezrobocia, muszą odejść na renty z uwagi na zły stan zdrowia, wtedy okaże się, że lepszym rozwiązaniem dla ich jakości życia byłoby stworzenie programu, który pozwoliłby im podjąć pracę gorzej płatną wprawdzie, ale nieszkodliwą dla zdrowia. Dobrym argumentem jest też wykazywanie pozorności zysków ekonomicznych w skali kraju. Z całości opracowania wynika jednak, że autor dostrzega i społeczny aspekt zagadnienia. Dużo uwagi poświęca np. typowemu dla "budownictwa socjalistycznego" nieliczeniu się z potrzebami ludzi. Obok typowych przykładów blokowisk podaje przykład lokalizacji siedziby władz PZPR w Katowicach, zbudowanej tak, że przegradza ruchliwą ulicę, co zburzyło układ komunikacyjny.

Dodatkową zaletą książki jest obszerny aneks, gdzie obok dokumentów znaleźć można i poemat (Marian Hemar - Dwie ekonomie), a także bogaty materiał ilustracyjny, przedstawiający przykłady niszczącego działania przemysłu (m. in. skorodowane zabytki Krakowa), a także dewastacji krajobrazu.

Aleksandra Wagner
* Instytut Kształtowania i Ochrony Środowiska AGH
Al. Mickiewicza 30, paw. C-4, 30-059 Kraków,
tel.0-12/17-22-54, fax:0-12/33-10-14
awagner@uci.agh.edu.pl

Andrzej Delorme, Antyekologiczna spuścizna totalitaryzmu. Polityka-Gospodarka-Środowisko Naturalne, Wydawnictwo i Drukarnia "Secesja", Kraków 1995, ss. 141 + 31 fotografii czarno-białych.


SIEDEM



Jonathan Doe, czyli pan Łania, jest ogolony jak buddyjski mnich i nie wygląda na jeźdźca Apokalipsy. Zza krat policyjnego samochodu cierpliwie tłumaczy, dlaczego zabijał i znęcał się nad niewinnymi ludźmi. "Oni nie byli niewinni" - mówi. Pan Łania mordował i znęcał się nad ludźmi, popełniającymi któryś z siedmiu grzechów głównych. Pan Łania nie uważa się za psychopatę: wykonywał swoją robotę. Czynił okrucieństwa z taką samą przyjemnością, z jaką zastrzeliłby go prowadzący śledztwo policjant. Niezbadane są wyroki Opatrzności - twierdzi cichym głosem niepozorny pan Łania. A w każdym razie nikt nie jest niewinny. Także stróże prawa dają się wciągnąć w makabryczną grę pana Łani...

Pan Łania jest bohaterem filmu Siedem Davida Finchera. Siedem grzechów głównych to - według niego - podstawa naszej cywilizacji i fundament naszych przekonań. Trudno nam sobie wyobrazić społeczeństwo bez objadających się śmieciowym jedzeniem grubasów, bez cwanych (i poważanych) prawników, bez prostytutek, bez próżnych kobiet i innych wszelkiej maści darmozjadów. Fincher pokazuje Amerykę - a właściwie wielkie, bezimienne miasto - jako Szatana, jak obraz Hieronima Boscha albo przesłanie kazań Ajatollaha Chomeiniego. Świetny film.

Pan Łania jest Złym: przewrotnym ajatollahem, prawicowym ekstremistą, religijnym fanatykiem, psychopatycznym kaznodzieją - mścicielem. Odrzucamy jego przemoc. Ale z drugiej strony trudno sobie wyobrazić sukces wielkich korporacji, wielkiego przemysłu i wielkiego zniszczenia środowiska bez naszego obżarstwa, lenistwa, pychy, żądzy, chciwości, zazdrości i gniewu. Schumacher w książce "Małe jest piękne" pisał o gospodarce buddyjskiej - chociaż mogła być także, jak twierdził, chrześcijańska - i przeciwstawiał ją naszej cywilizacji dążącej do samozagłady.

No, to pa, miłego oglądania!

Cinek


RACJONALNIE O ŚRODOWISKU

Nazwisko Hoimara von Ditfurtha (1921 - 1989) jest dobrze znane polskiemu czytelnikowi, bowiem najważniejsze jego książki były w Polsce systematycznie publikowane. Niemiecki przyrodnik, filozoi publicysta należał do tego typu ludzi, którzy posiedli umiejętność uspołeczniania wyników nauk przyrodniczych w świadomości społecznej ogółu ludzi. Działalność Ditfurtha wynikała z jego preferencji aksjologicznych i przekonania o wadze rozwoju nauki i postępu technicznego dla godziwego egzystowania gatunku ludzkiego na planecie. Wychodząc z zasady realizmu poznawczego, przeciwstawiał się systematycznie poglądom ekstremalnym, upatrującym w nauce i technice narzędzi bezgranicznego podboju Ziemi i Kosmosu na potrzeby człowieka oraz poglądowi przeciwstawnemu, głoszącemu bezwartościowość nauki i techniki, poszukującego wyjaśnienia sensu istnienia w myśleniu religijnym i postawie irracjonalno-instynktownej.

Walcząc o zniesienie radykalnej sprzeczności między nauka i wiarą, w której upatrywał przyczynę większości nieszczęść cywilizacji dwudziestego wieku, poszukiwał niemiecki myśliciel takiego modelu racjonalizowania świata, w którym wiedza i wiara, kultywując zasadę miłości, dopełniałyby się wzajemnie i tworzyłyby podstawę pomyślnej koegzystencji ludzi różnych kultur i ras oraz świata roślin i zwierząt na planecie.

Książka Dziedzictwo człowieka z Neandertalu. Między nauką a wiarą stanowi wybór publicystyki Ditfurtha z lat 1946 - 1989. Artykuły, eseje i recenzje tam zamieszczone zostały podzielone na kilka cykli tematycznych: Ziemia i kosmos, Światło życia, Bóg i nauka, Ciało i duch oraz Ekologia i polityka.

Już z samego spisu tytułów widać, iż praca ta przybrała formę filozoficznej refleksji na temat problemów nurtujących świat nauki w okresie ostatnich czterdziestu latach. Ostatni rozdział Ekologia i polityka oraz przedstawione tam wypowiedzi publicystyczne autora pokazują, że celem jego rozważań teoretycznych jest sformułowanie wielu praktycznych zasad dla działalności politycznej i społecznej, które muszą brać pod uwagę wartość środowiska przyrodniczego człowieka, bez którego cała jego historia, teraźniejszość i przyszłość jest zagrożona.

Przytaczając dane z badań naukowych na temat degradacji naturalnego środowiska na Planecie, które zaczerpnął m. in. z raportu Glob 2000, opracowanego przez badaczy na życzenie prezydenta USA, J. Cartera, Ditfurth demaskuje pewna obłudę polityczną, pojawiającą się w ustrojach zarówno demokratycznych, jak i totalitarnych, która rozgrywa "zagadnienia ekologii" jako monetę wyborczą czy ideologiczną, która po odniesieniu sukcesu politycznego zupełnie traci swą wartość. Przyczynę tego upatruje on w stanie świadomości ówczesnych społeczeństw zachodnich demokracji, które były niewrażliwe na wartość środowiska, a ich obrońców nazywały ekstremistami, "agentami komunizmu", a nawet "zielonymi faszystami". Wiąże on to znieczulenie z "błędem myślowym" w społecznej świadomości społeczeństwa konsumpcyjnego, szerzonym przez media, która dwojako szkodzi swemu środowisku naturalnemu, eksploatując go poza granice jego wydolności i ponad poziom potrzebny do naturalnego zaspokajania potrzeb. Towarzyszy temu utrata świadomości odpowiedzialności za los innych ludzi, innych gatunków istot żywych oraz los przyszłych pokoleń. Ideologia życia w "świecie najlepszym z możliwych" odbiera świadomości dyskurs racjonalny, wrażliwość etyczną i estetyczna na środowisko - sądzi niemiecki myśliciel.

Opowiadając się za ruchami "Zielonych", Ditfurth zdaje sobie sprawę, że ich akcje i działania pro-ekologiczne są skazane na niepowodzenie w kontekście świadomości społecznej ogółu ludzi niewrażliwych na te kwestie. Przywiązuje więc dużą wagę do edukacji ekologicznej młodych pokoleń i społeczeństwa, twierdząc, że proekologiczny styl życia może odnieść sukces jedynie przez "oddolne" rozwijanie tego typu świadomości.

Książka ta ma ogromną wartość, gdyż ukazuje kwestie środowiskowe w sposób przystępny i na tle całokształtu społeczno-historycznego rozwoju strony biologicznej i kulturowej człowieka na Ziemi. Problemy, które przed dwudziestu laty i wcześniej nurtowały społeczeństwa zachodnie, są przecież ważne i aktualne także u nas po transformacji ustrojowej, bowiem ukazują wiele prawd o negatywnych stronach cywilizacji techniczno-naukowej, traktowanej ekstremalnie.

Ignacy S. Fiut

& H. von Ditfurth, Dziedzictwo człowieka z Neandertalu. Między nauka a wiarą, (Wyd. Parnas Ltd.), Łódź 1995, s. 310.


NASZ WŁOCHATY KUZYN

&

Wybitny antropolog Louis Lakey zachęcił młodą studentkę Jane Goodall do podjęcia terenowych badań nad szympansami w Afryce. Prace zakrojone początkowo na kilka lat trwają do dzisiaj. Badania prowadzone są co prawda od trzydziestu lat, ale to zaledwie dwie trzecie życia szympansa. Do uzyskanych fascynujących wyników dojdą więc zapewne w przyszłości kolejne odkrycia, pozwalające lepiej poznać i zrozumieć to niezwykłe zwierzę. O ile ludzie pozwolą mu przeżyć.

Na początku XX wieku setki tysięcy szympansów żyło w 25 krajach Czarnego Lądu. Wycinanie lasów, zakaźne choroby roznoszone przez ludzi, na które zwierzęta łatwo zapadają, zredukowały znacznie ich liczebność. Jakby tego nie było dosyć, rozsiane po całym kraju ostoje leśne utrudniają przekazywanie genów, co stawia pod znakiem zapytania ich przyszłość.

Badania Instytutu Jane Goodall, powstałego w ciągu kilkudziesięcioletniej pracy naukowej w rezerwacie Gombe, leżącym w Tanzanii, pomagają ludziom zrozumieć szympansy, a co za tym idzie lepiej odczytywać ludzkie zachowania, jak również (...) dostarczają one podstawy do snucia przypuszczeń na temat człowieka prehistorycznego. Pozwalają również zrozumieć, w jaki sposób żyją (...), a także określić miejsce szympansa w przyrodzie i miejsce w niej człowieka.

Autorka pisze: szympans przypomina nas najbardziej ze wszystkich żywych stworzeń (...) w zachowaniu społecznym, zdolnościach intelektualnych i emocjach. Szympansy m.in. mają jakieś wyobrażenie o sobie, posiadają świetną pamięć, potrafią planować, posiadają również zdolności przed-matematyczne. Żyją w bardzo złożonych społecznościach; mają poczucie tożsamości grupowej i potrafią prowadzić wojny w obronie swojego terytorium, ale relacje pokojowe są u nich dużo powszechniejsze od agresywnych. Ich zachowania są bliskie ludzkim pojęciom miłości, poświęcenia, współczucia. Są to cechy prowadzące zarówno u szympansów, jak i u ludzi do zachowań altruistycznych.

Informacje o (...) życiu szympansów są również pomocne badaczom przodków człowieka. Służą one do prześledzenia zachowań praludzi w procesie hominizacji. Większość naukowców przyjmuje za pewnik wniosek o ciągłości ewolucyjnej struktury biologicznej od przedludzkiej małpy człekokształtnej do współczesnego człowieka. Prace Goodall pozwalają sformułować rewolucyjną hipotezę o ewolucyjnej ciągłości struktury umysłu.

Przepaść nie do przebycia między nami a szympansami wyznacza intelekt i mowa, dzięki którym możemy przekazywać doświadczenia z pokolenia na pokolenie, wciąż się ucząc. Czytamy: Szympansy są w stanie współczuć, przynajmniej w części rozumieć potrzeby i niedostatki swoich towarzyszy. Ale tylko ludzie są zdolni do świadomego okrucieństwa, działania z zamiarem spowodowania bólu i cierpienia. Smutna to różnica.

W 1960 r., gdy Jane Goodall przybyła do Gombe w Tanzanii żyło 10.000 szympansów. W 1990 r. było ich 2.500. Zwierzęta żyją głównie w rezerwatach Gombe i Mahale Mountains oraz w kilku rezerwatach leśnych. Kłusownictwo, polowania, odłów szympansów dla celów badawczych uszczuplają i tak zmniejszającą się populację. Np. na jednego żywego szympansa, docierającego do laboratorium badawczego, przypada 10 do 20 umierających w drodze. Czytamy: dni wielkich lasów w Afryce są policzone. Jeśli same szympansy przetrwają na wolności, będą żyły w kilku izolowanych wysepkach leśnych, niechętnie pozostawionych dla nich. I dalej: naszą jedyną nadzieją jest ciąg parków narodowych lub rezerwatów, chronionych otulinami, gdzie szympansy i inne zwierzęta leśne będą mogły pędzić swoje naturalne życie w spokoju. Kiedyś to osiągniemy.

Książka J.Goodall opowiada o naszym najbliższym krewniaku, który, jak człowiek, potrafi być agresywny, opiekuńczy i współczujący. W krótkim omówieniu bardzo pobieżnie zarysowałem kilka wątków, składających się na tę fascynującą pozycję, której poznanie jest wskazane dla każdego, kto zajmuje się szeroko rozumianą ekologią.

Dużym plusem pracy Goodall jest kilkadziesiąt fotografii, zamieszczonych w tekście - ukazujących codzienne życie szympansów w Gombe.

c e C
W lutym '96 TVP w serii Wyprawy "National Geographic" pokazała film pt. Wśród dzikich szympansów, będący filmową dokumentacją pracy J.Goodall z trzema już pokoleniami tych małp.

Robert Drobysz

&Jane Goodall, Przez dziurkę od klucza. Trzydzieści lat obserwacji szympansów, Prószyński i S-ka, Warszawa 1995, przeł. Jan Prószyński, seria Na ścieżkach nauki. W Polsce została wydana również poprzednia książka Jane Goodall pt. W cieniu człowieka, PWN, Warszawa 1974.


"GRANICA NIEBA"

Nie znamy jej prawdziwej nazwy. Miejscowi ludzie nazywają ją Rapanui, lecz badacze nie uważają tego miana za oryginalne. W najstarszych podaniach powtarza się nazwa Te Pito o te Nenua, co oznacza Pępek Świata, lecz i to jest prawdopodobnie raczej poetyckim określeniem niż prawdziwą nazwą wyspy, gdyż później mieszkańcy używali także innych, jak Wyspa Patrząca w Niebo lub Granica Nieba. Europejczycy nazywają ją Wyspą Wielkanocną, gdyż została "odkryta" w Wielkanoc 1722 r.

Żeglarzy zaskoczyły 10-metrowej wysokości figury, rozsiane po całej wyspie. Wieść o nowym lądzie zaowocowała kolejnymi wizytami białych marynarzy, którzy najczęściej okazywali się łowcami niewolników. Epidemie, podobnie jak w innych tubylczych społecznościach, zawleczone z Europy zdziesiątkowały skutecznie wyspiarzy.

W połowie lat 50. najbardziej samotny ląd świata zamieszkiwało 900 tubylców. Thor Heyerdahl, znany m.in. z legendarnego rejsu tratwą Kon-Tiki po Oceanie Spokojnym, przybywa z ekipą archeologów w celu wyjaśnienia tajemnic wyspy. Zakłada, że spotka wyspiarzy równie cywilizowanych, jak Europejczycy. Przyszłość pokaże, że się mylił. Będzie musiał się zmierzyć nie tylko z oporem materii, ale i tradycyjnym podejściem do życia rdzennej ludności. Wyprawa ma za zadanie znaleźć ślady, potwierdzające zadziwiającą jedność kultury na wszystkich wyspach archipelagu Polinezji. Siłą rzeczy badania najdłużej trwają na Wyspie Wielkanocnej. Roboty, które można nazwać najosobliwszym przedsięwzięciem inżynierskim zamierzchłych czasów, przedhistoryczni budowniczy prowadzili w czasach, (...) gdy nasza rasa jeszcze wierzyła, że świat kończy się na Gibraltarze. Nie budowali oni jednak pałaców, lecz (...) wykuwali gigantyczne kamienne figury ludzkie o wysokości domu i ciężarze wagonu kolejowego, transportowali je przez góry i doliny i w wielkiej liczbie stawiali na potężnych podmurowaniach wokół całej wyspy. Taki obraz samotnych kolosów znany jest prawie każdemu. Jednak nie zawsze tak było; wyprawa odkrywa ślady trzech warstw osadnictwa. Wydaje się to niewiarygodne, ale (...) tysiąc lat przed tym, zanim Kolumb otworzył wrota Ameryki, poprzednicy Inków rozwali bramę na Ocean Spokojny (...) i wielokrotnie odwiedzali wyspy Polinezji. A pamięć zbiorowa wyspiarzy sięga początków kolonizacji wyspy. Badacze ze zdumieniem odkrywają ciągłość kulturową i religijną rdzennych mieszkańców wyspy. Stwierdzają, że prawie każda rodzina posiada tajną pieczarę, pełną bezcennych dla archeologów, a niezbędnych do życia tubylcom świętych przedmiotów. Osią książki jest symboliczne zmaganie się Europejczyków i Polinezyjczyków. Jednymi powoduje ciekawość, a drugimi wierność tradycji. Część jaskiń zostaje odkryta przed białymi, ale najważniejsze z nich, których zawartość mogłaby wyjaśnić zagadki z przeszłości, pozostają nieznane. Zwycięża wierność duchom przodków.

Wyprawa przybywa na Wyspę Wielkanocną w momencie, gdy przygotowywana jest ona do roli kolejnej atrakcji turystycznej przez rząd Chile. Jak szybko stanie się ona jedynie kolejnym punktem w przewodnikach turystycznych? Tego pytania Heyerdahl nie musiał stawiać, bo nie zadał wcześniejszego: czy słuszne jest pozbawianie tubylców dziedzictwa kulturowego, by zamknąć je w grobowcach muzeów? Czy zawsze da się to usprawiedliwić poznaniem, motywowanym nie chęcią zdobycia kolejnych tytułów, a próbą zrozumienia innej kultury?

Robert Drobysz

& Thor Heyerdahl, Aku-aku, Tajemnica Wyspy Wielkanocnej, "Muza" SA, Warszawa 1995, przeł. JózeGiebułtowicz, seria "Dookoła świata".


TRZEJ JEŹDŹCY ANTY-APOKALIPSY

"Przyszłość należy do wyobraźni, twórczości, natchnienia. Chaos, Gaja i Eros - powstańcie!"

Ralph Abraham

Nie sposób streścić tej wielowątkowej, zachwycającej i ważnej książki. Właściwie jest to pozycja o charakterze inicjacyjnym, w parareligijnym znaczeniu tego słowa. Oto trzej autorzy, rzec można: gwiazdy supernowe na firmamencie współczesnej nauki, zastanawiają się, prowadząc słynne już trialogi, jakie mechanizmy uruchomić, ażeby pojazd z liczną załogą wszystkich istot, zwany Ziemią, skorygował znacząco swój lot. Kim są owi śmiałkowie?
W dużym skrócie: Ralph Abraham (1936); uniwersytety: Michigan (doktorat), Berkeley, Columbia, Princeton i Uniwersytet Kalifornijski w Santa Cruz. Należy do czołowych teoretyków nowych dziedzin - dynamiki nielinearnej, chaosu i bifurkacji. Mieszka w otoczeniu sekwojowego lasu i często wybiera się na narty i surfing z dwójką dorosłych synów.

Terence McKenna (1946), pisarz i badacz, zajmujący się od 25 lat ontologicznymi podstawami szamanizmu oraz etnofarmakologicznymi aspektami duchowej przemiany. Studiował w Berkeley ekologię, szamanizm i ratowanie zasobów naturalnych. Przemierzył wzdłuż i wszerz tropiki Azji i Nowego Świata, stając się znawcą szamanizmu i etnomedycyny rejonu dorzecza Amazonki. Swój czas dzieli między Kalifornię i Hawaje, gdzie założył kierowany przez siebie doświadczalny ogród botaniczny.

Rupert Sheldrake (1942): Harvard, Cambridge (doktorat), Clare College w Cambridge (wykłady); członek Królewskiego Towarzystwa Naukowego. Prowadzi badania nad wzrostem roślin i starzeniem się komórek, 1974-1978 - praca w Instytucie Stepowych Upraw Tropikalnych w Hyderabad w Indiach (doradca Instytutu do 1985r.). Mieszka w Londynie.

Poprzestanę na przytoczeniu spisu treści (bez podtytułów) i wyborze kilku znaczących, moim zdaniem (w książce tej wszystko wydaje się znaczące), cytatów. Na końcu Apokalipsy znajduje się słowniczek pojęć, z którego wypiszę kilka haseł.

Twórczość i wyobraźnia, Twórczość i Chaos, Chaos i wyobraźnia, Dusza świata i grzyby, Światło i wzrok, Inne istoty, Nieświadomość, Resakralizacja świata, Edukacja w nowym porządku świata, Apokalipsa.

Utraciliśmy związek z przyrodą, z umysłem Gai, w którym zacierały się nasze granice osobowe zaledwie tysiąc siedemset lat temu. W ciągu tego tysiąca siedmiuset lat, w sytuacji zerwania dialogu z przejawami chaosu płynącymi z Gai, do głosu dochodziły coraz bardziej zabójcze formacje kulturowe. Miało to związek z utrwalaniem się początku alfabetu fonetycznego oraz, później, z wynalezieniem ruchomej czcionki i dalszych coraz bardziej wyszukanych technologii. Każda wyższa zdobycz techniki przynosiła zmianę na gorsze w naszym widzeniu samych siebie i coraz głębiej wikłała nas w Faustowski niemal pakt z fizykalnym światem. To ta ślepota przywiodła nas do obecnego stanu. W braku transpersonalnych doznań ekstatycznych skazani jesteśmy na knowania ego, które doprowadziły naszą kulturę do martwego punktu, z którego może nie ma już wyjścia.

Roztrząsając ten zwrot w złą stronę, to, co zaprzedaliśmy i co w zamian zyskaliśmy, to, co wypraliśmy ze świadomości, może zdołamy cofnąć film i przywrócić poprzednią sytuację. Pociąga to jednak za sobą otwarcie się na chaos w naszym życiu, stopienie w większym stopniu z wolą duszy świata. Oznacza to również odrodzenie właściwego Grekom poczucia fatum, przeznaczenia, które zastąpione zostało przez Faustowską iluzję kontroli i dominacji. (McKenna).

Radujmy się, bowiem otwieranie się na chaos już się dokonuje. Przewrót już nastąpił w całym naukowym świecie za sprawą chaosu, godzi w siły prawa, porządku, kontroli i dominacji. Uczeni, ci prawdziwi kapłani Marduka, stają wobec konieczności pogodzenia się z chaosem (...). Dlatego też twierdzę, że chaos to najwspanialsza zdobycz od czasu wynalezienia koła. (Abraham, s.99).

(...) Współczesne uczelnie cierpią również mocno z powodu rozdrobnienia specjalności. Oprócz warsztatów z jednym prowadzącym powinno się urządzać forum współpracy fachowców z różnych dziedzin. Nie wysuwam bynajmniej postulatu zastąpienia kursów specjalistycznych interdyscyplinarnymi. Myślę, że potrzeba tu partnerstwa. Powinien być czas na wyspecjalizowane gałęzie nauki i nie mniejsza jego ilość na syntezy, wolne skojarzenia, powiązanie treści całego doświadczenia edukacyjnego z rozwojem i przyszłością społeczeństwa oraz wyzwaniami, jakie ewolucja rzuca każdemu pokoleniu.

System oświatowy w nowym porządku świata wymaga również uczestnictwa społeczności lokalnej w ustalaniu programu. Powinien on bronić się przed zbyt szybko postępującą ewolucją, nie tracąc przy tym podatności na zmianę. Powinien sprzyjać równoprawności tego, co szczegółowe i tego, co ogólne. Powinien być dostosowany do życia mam tu na myśli nie tylko naprawianie kranów, ale również codzienne podejmowanie decyzji moralnych na rzecz altruizmu, bezinteresowności i synergizmu. (Abraham, s.198-199).

Jak trzej myśliciele i twórcy projektują owe rewolucyjne zmiany? Między innymi poprzez wprowadzający w kulturę chaosu mądrze pomyślany ruch psychodeliczny, odrodzenie rytuałów (m.in. misteria eleuzyńskie) oraz zamianę... kalendarza ze słonecznego na księżycowy.

Rok składałby się w nim (kalendarzu księżycowym - dop. mój) z dwustu osiemdziesięciu czterech dni (...). Prowadzi to w efekcie do tego, że wielkie święta kalendarzowe przestają być stałe i przesuwają się powoli przez kolejne pory roku. Gdybyśmy, dajmy na to, obchodzili Boże Narodzenie 25 grudnia i jako dziecko świętowałbyś zimą, jako młodzieniec obchodziłbyś je wiosną, jako mężczyzna latem. W wieku średnim wypadałoby jesienią, a kiedy byś naprawdę się zestarzał, Boże Narodzenie znów miałoby miejsce zimą.

Chodzi w nim o przezwyciężenie szkodliwego wymysłu kultury dominacji, iż kalendarz winien być sztywno osadzony w punktach równonocy i przesileń letnich i zimowych. (...) Kalendarz słoneczny jest próbą zaprzeczenia ludzkiej śmiertelności, drogą umacniania fałszywego pojęcia trwałości.

(...) Rok 2000 stanowi dogodną sposobność do przestawienia pociągu na nowy tor, ponieważ w takich przełomowych chwilach w zbiorowej świadomości pojawia się niepewność co do dalszego kursu. Jeśli wskoczymy na scenę i zawołamy: "Oto, czego nam trzeba. ludzie!" - może nam się uda. (McKenna, s.93-94).

Rupert Sheldrake dodaje jeszcze: Ruch zielonych, jeśli ma być skuteczny, musi być rozszerzony o wymiar duchowy i mistyczny. W tym celu musi sprzymierzyć się z zielonym odłamem chrześcijaństwa i judaizmu, albo wymyśleć własny kult z kapłanami i kapłankami i odprawiać swoje rytuały. Innego wyjścia nie ma. (...) (s.184) Zadaniem amerykańskiego zakonu zielonych będzie, między innymi, pomoc w odnajdywaniu drogi do świętych miejsc Ameryki i oddawaniu im czci przez odpowiednie obrzędy. Zielony zakon w Anglii będzie miał za zadanie doprowadzić ludzi do tamtejszych sanktuariów. (...) (s.185) Ceremonie takie muszą ściśle nawiązywać do atmosfery miejsca, w jakim się odbywają. Aby włączyć je w skład szerszego ruchu, takiego jak zakon zielonych, trzeba odprawiać je z właściwą intencją, wprowadzić odpowiednie elementy. Grupy psychodeliczne stanowiłyby wizjonerski odłam ruchu zielonych.

Z tkaniny barwnej niezwykle, mieniącej się gęsto wizjonerskimi wątkami, wyciągnąłem zaledwie kilka splotów. Lektura tego tekstu przypomina bardziej kontemplację i żywe współuczestnictwo w trialogach, niż zwykłe przyswajanie materiału. Jest bowiem bardziej otwarciem nowych pól wiedzy, inspirującym do własnych poszukiwań i refleksji.

Na zakończenie fragment wypowiedzi Terence McKenny, w którym apokaliptyczna nuta i towarzysząca jej swoista atmosfera tajemnicy pobrzmiewa ze szczególną wyrazistością:
W 2012 roku liczba ludności świata wynosić będzie prawie dziesięć miliardów. Jeśli utrzyma się obecne tempo zaniku, z warstwy ozonowej nie zostanie już nic. Wpływu tylko tego jednego czynnika nie da się przewidzieć. Do tego dochodzi emisja dwutlenku węgla do atmosfery, kwaśne deszcze, nuklearna gorączka i szalejąca propaganda. W tym samym czasie farmakologia, pranie mózgu, chirurgia plastyczna i różnego rodzaju tajne technologie wysokiej klasy na swój zboczony sposób zbliżają się do doskonałości. Nie sposób teraz przewidzieć, jaką formę przybierać będą zalewy innowacji w warunkach takiej kulturowej kompresji. Wszystko się ze sobą splata. Zacierają się bariery, powstaje coś w rodzaju techno-biologiczno-informacyjnej papki. Ku czemu to wszystko zmierza, wie chyba tylko sama Gaja.

Proces przypomina metamorfozę, jaką przechodzi poczwarka. Giną lasy, wrą oceany, ludność się przemieszcza, geny płyną we wszystkich kierunkach. Znaleźliśmy się w zasięgu burzy czasowej, której nie sposób oszacować. Ciśnienie spada w niewiarygodnym tempie. Panuje osobliwy spokój, słońce na niebie dziwnie świeci, ale nic konkretnego się nie dzieje, jeszcze nie.

Jerzy Oszelda

& Ralph Abraham, Rupert Sheldrake, Terence McKenna, Zdążyć przed apokalipsą - nauka i mistyka na drodze resakralizacji świata, Limbus, Bydgoszcz 1995.

teoria bifurkacji - gałąź teorii chaosu badająca zmiany konfiguracji atraktorów, powstałe w wyniku zmian w regułach określających układ dynamiczny
atraktor - w matematycznej teorii układów dynamicznych pewien nieredukowalny, niezmienny zbiór (część przestrzeni fazowej), przyciągający do siebie trajektorie (orbity - dop. mój) wszystkich punktów poruszających się w jego pobliżu
teoria chaosu - gałąź matematyki, zajmująca się układami dynamicznymi
chaoskopia - komputerowa technika wydobywania ukrytej formy z chaotycznych danych
dakini - dosłownie "tancerka na niebie"; dynamiczna, energizująca żeńska zasada w tybetańskim tantryzmie; może objawiać się w postaci ludzkiej, jako łaskawa bądź gniewna bogini lub jako niezróżnicowana gra energii w zjawiskowym świecie
ciemna materia - znana również pod nazwą "brakująca masa", zdaje się stanowić od 90 do 99% całej materii w kosmosie, zaś o jej naturze nic nie wiadomo
neopogańska tradycja - ruch na rzecz przywrócenia religii i wierzeń przedchrześcijańskich





ZB nr 5(83)/96, maj '96

Początek strony