Strona główna |
Reportaż
Chciałam poszerzyć swoje wiadomości o sprawy miasta i dowiedzieć się, jak to naprawdę jest z tą ochroną środowiska. W tym celu próbowałam dotrzeć do ważnych miejsc i osób zajmujących się ekologią w Łaziskach Górnych. Na wykonanie zadania przeznaczyłam jeden dzień moich dwutygodniowych ferii.
P
oranek jednego z ostatnich dni zimowych wakacji był mroźny, ale słoneczny, postanowiłam więc wykorzystać sprzyjającą mi pogodę i wyruszyłam w drogę. Zaczęłam od największego zakładu przemysłowego w mieście, jakim jest KWK "Bolesław Śmiały".
Po kilkunastu minutach pieszej wędrówki docieram do celu - działu ekologicznego w zakładzie. W niewielkim pokoju przy olbrzymim biurku siedzi mój rozmówca - ekspert. Niestety, to tylko złudzenie. Pan ekolog nie chciał mi udzielić żadnych informacji. Odniosłam wrażenie, że sprawy czystości środowiska, ważne dla mieszkańców Łazisk, są tajemnicą pilnie strzeżoną.
Nie poddałam się tak łatwo, a za kolejny cel obrałam sobie Urząd Miasta. Może tam uda mi się czegoś dowiedzieć. Choć do urzędu był spory kawałek, zrezygnowałam z autobusu na rzecz pieszej wędrówki. Wybrałam drogę przez las bukowy przy KWK "Bolesław Śmiały", gdyż była ona nie tylko krótsza, ale i przyjemniejsza. Od starszych mieszkańców mojego miasta dowiedziałam się, że była tu kiedyś ścieżka zdrowia, choć dróżka, którą maszerowałam, wcale jej nie przypominała. Dawniej ludzie bardzo chętnie wybierali się na spacery właśnie tu. Było bardzo przyjemnie posiedzieć sobie w cieniu na ławeczce czy popatrzeć na kajakarzy pływających po pobliskim stawie. Jednak nie tylko to było celem ich spacerów. Ludzie przychodzili tu pooddychać świeżym powietrzem, gdyż buki są niezastąpione w produkcji tlenu. Nawet kilka paronastoletnich drzew nie zastąpi jednego buka. Dziś ścieżka zdrowia nie przyciąga już tylu spacerowiczów. Jest zaniedbana i zdewastowana, a 20-hektarowy las bukowy ginie na naszych oczach. Gdy ujrzałam powalone drzewa, bardzo się zdziwiłam. Zadałam sobie pytanie - dlaczego? Odpowiedź mogłam uzyskać w Dziale Ekologii w Urzędzie Miejskim, więc przyspieszyłam kroku, gdyż czym prędzej chciałam ją znać. Za kilka minut byłam na miejscu. Tym razem moja rozmówczyni, pani Luiza Florek, okazała się bardziej życzliwa.
U
rząd Miasta stara się jak najwięcej robić w kierunku czystości środowiska w Łaziskach, lecz nie wszystko jest takie proste. Ścieżka zdrowia wygląda tak, jak wygląda, gdyż miasto nie ma pieniędzy na jej utrzymanie. A to z prostej przyczyny - kopalnia nie płaci kar za zanieczyszczenie środowiska. Cięcia lasu bukowego są, niestety, koniecznością i wykonuje się je z powodu toksycznych gazów, pochodzących z sąsiedztwa "czynnej koksowni" - jak pani ekolog określiła pobliską hałdę.
Jeśli jesteśmy przy hałdach, to i przy nich zostańmy. Najpierw wytłumaczymy sobie, co to takiego. Hałda - inaczej zwał - to wysypisko skały płonej i odpadów, usuwanych z kopalni. Zakład posiada aż dwie takie hałdy. Jedną widoczną z okna mojego pokoju i drugą, jeszcze niewielką, którą za jakiś czas też będę mogła dostrzec, gdy wyjrzę przez okno. Stara hałda budowana była bez planów uszczelniania kolejnych warstw, dlatego trudno ją ugasić. Stale wydobywają się z niej trujące, toksyczne gazy, które negatywnie wpływają na otoczenie. W sąsiedztwie tej hałdy mieszkają ludzie w starych "familokach", a ich opowieści przypominają słowa Gustawa Morcinka z opowiadania Czarna Julka: Już nie ma tamtej osady górniczej, której widok pozostał we wspomnieniach! Zmieniła się, rozorana, przewrócona na ręby, zasypana hałdami, robiąca wrażenie, że tędy przeszło trzęsienie ziemi, że nawiedził ją jakiś ponury kataklizm.
Starzy mieszkańcy ostatnich domów przy ulicy Pstrowskiego wspominają, że jeszcze nie tak dawno zimą wysypywali łupiny ziemniaków pod lasem, a potem obserwowali stadko saren, które chętnie korzystały z gościnności. Od dwóch lat sarny nie pokazały się. Latem mieszkańcy całe dnie spędzają w swoich ogródkach działkowych, ale zapylenie jest tak duże, że liście roślin są przykryte grubą warstwą kurzu. Ludziom dokuczają tu różne choroby, a szczególnie astma. Całe życie spędzili pod tą hałdą, to co się dziwić!
Nowa hałda budowana jest według innych metod. Kolejne warstwy są doszczelniane, aby ich nie dotleniać i uniemożliwić ich palenie. Negatywne zjawisko to usuwanie lub przesadzanie drzew z terenu, na którym powstaje zwał. A powstaje on na Wietrzysku - lesie o powierzchni 26 hektarów, pierwszym pod względem wielkości w Łaziskach. W 1992 r. teren ten z drzewostanem buków został uznany za ekologicznie ważny. Znajdują się tam dwa pomniki przyrody. Dla mieszkańców Łazisk jest on dziedzictwem natury.
S
pójrzmy teraz w plany miasta na przyszłość. Pierwszym z nich jest plan lokowania odpadów pod ziemią w zrobach. Pustą przestrzeń powstającą po wybraniu węgla zasypuje się do połowy kamieniem. Ta technologia została opracowana w kopalni "Piast". Okazuje się, że pozwala ona na utylizację odpadów trzykrotnie tańszym kosztem, niż metody tradycyjne. Według opinii ekologów z naszego miasta kopalnia źle rozmieszcza finanse, a nowa technologia prowadzona jest na bardzo małą skalę.
W planach jest też budowa wału ochronnego oraz zazielenienie terenu wokół wysypiska komunalnego. A obecnie powoli zalesia się stare wysypisko w pobliżu Pomnika Ofiar Faszyzmu.
Wydział Architektury Politechniki Śląskiej zajmuje się opracowaniem planów przekształcenia miejsca wysypiska w teren rekreacyjny. Oprócz tego dowiedziałam się jeszcze, że Łaziska to miasto odpadów - dwutysięczną powierzchnię aż w 10% zajmują odpady przemysłowe. Bardzo serdecznie podziękowałam za rozmowę i z uśmiechem na ustach pomaszerowałam w kierunku najbardziej zasłużonej na rzecz ochrony środowiska Elektrowni "Łaziska". Jak dowiedziałam się jeszcze w Urzędzie Miejskim, instytuty naukowe, zajmujące się ochroną środowiska przygotowały ocenę oddziaływania elektrowni na powietrze, hałas, wodę, odpady, narażenie ludzi. Dodajmy tylko, że taką pracę przygotowały dwa zakłady łaziskie: elektrownia i huta, kopalnia takiej oceny nie zrobiła. Nie dziwię się wcale, że pan z działu ekologicznego KWK "Bolesław Śmiały" nie chciał udzielić mi żadnych informacji. Rzeczywiście, nie miał się czym chwalić.
N
o, ale wróćmy do naszej elektrowni. Strudzona docieram do budynku, w którym jest bardzo dużo pokoi. Wkrótce udaje mi się odnaleźć właściwy. Tym razem moją rozmówczynią jest pani Elżbieta Tchórz. Elektrownia stara się o to, aby jak najmniej zanieczyszczać nasze środowisko, które i tak jest już w złym stanie. Od 1992 r. wymienia się elektrofiltry na kotłach. Miejsca starych zajmują nowoczesne filtry workowe. Corocznie remontuje się urządzenia służące do odpopielania. W celu wyciszenia hałaśliwych urządzeń wytłumiono wentylatory podmuchu i zmieniono instalację przesypową popiołu. Elektrownia zbudowała dwie oczyszczalnie ścieków przemysłowych, a wodę odprowadza się do Gostynki. Zakład posiada również dwa składowiska odpadów, które są zazieleniane i zraszane, co uniemożliwia wydobywanie się pyłu i gazu. To już wszystko, czego zdołałam dowiedzieć się o elektrowni. Nie jest tego zbyt wiele, ale wystarczająco dużo, aby zaspokoić moją ciekawość.
Nie sądziłam, że moja wycieczka może być aż tak męcząca. Postanowiłam jak najszybciej wrócić do domu. Co udaje mi się - nie ukrywajmy - z niemałym wysiłkiem. Spoglądam jeszcze w kierunku "Małpiego Gaju" - niewielkiego lasku, znajdującego się w pobliżu osiedla - i wchodzę po schodach mojego bloku. W Urzędzie Miasta zapewniono mnie, że ten lasek - dziś niezbyt zadbany - ma się zamienić w przyjemne miejsce spotkań mieszkańców osiedla Kościuszki. A dla tych mniejszych ma tu powstać plac zabaw. Czy to prawda, przekonamy się już niebawem. A dziś? Nie pozostało nam nic innego, tylko marzenia. Czasem sama marzę, że wszystkie olbrzymie zakłady zapadną się pod ziemię. A na ich miejscu wyrosną piękne, zielone lasy.
Katarzyna Ciwiś
uczennica VIII klasy SP 4 w Łaziskach Górnych
Bogdan Pliszka
Czytałem kiedyś o takim Japończyku, który cały był sparaliżowany i mógł ruszać tylko głową. Trzy miesiące przygotowywał się do samobójczej śmierci. Pewnego dnia zauważył w oknie śpiewającego ptaszka. To był punkt zwrotny i początek odkrywania sensu życia.
(O'shea)
Równocześnie w naszym kraju rusza wielka akcja walki ze wścieklizną. Media np. podają, że wszystkie swobodnie biegające zwierzęta domowe będą likwidowane. Tak zupełnie przy okazji wraca do łask zawód, a raczej profesja - rakarza. Już sam pomysł likwidacji swobodnie biegających zwierząt domowych jest, oględnie mówiąc, z innej epoki i przypomina peerelowskie akcje przeciwko bumelanctwu i niebieskim ptakom. Co gorsza, na wsi np. wszystkie koty domowe biegają luzem, co obecnie może oznaczać dla nich wyrok śmierci.
No, ale co ma wspólnego odszczurzanie i walka ze wścieklizną? Ano, ma. Choćby to, że znane już są szczepionki przeciwwścieklicze, podawane w pokarmie i zamiast wyrzucać pieniądze (publiczne!) na trutkę przeciw szczurom można by je wydać na szczepionkę. To po pierwsze. Po drugie: można, oczywiście, wytłuc wszystkie biegające swobodnie psy i koty, tak na wsi, jak i w mieście, mam jednak nadzieję, że gryzonie, które bez wątpienia wykorzystają brak naturalnych wrogów i spowodują kolejną już "plagę", będą łapane przez rajców miejskich czy gminnych i to z burmistrzami, wójtami i prezydentami na czele.
A co wspólnego ma w tym przewodniczący Mao? Otóż, ów mędrzec dowiedziawszy się, że wróble wyżerają w ChRL ok. 4% zbóż - kazał je wybić. Wszystkie. Dzielny lud chiński ochoczo zabrał się do roboty i wróble wybił. Prawie wszystkie. Rok później rozochocone bezkarnością robactwo (przepraszam entomologów za ten zwrot) wyżarło coś pięć razy tyle plonów. A potem jeszcze każdy Chińczyk miał w domu dymarkę. Ale to już zupełnie inna historia...
Bogdan Pliszka
A o naszej oczyszczalni jest co pisać. Ba, myślę nawet, że ja nie znam tak dobrze tej legendy, jak pracownicy "Budostalu 3" z Nowej Huty. Ograniczmy się jednak do suchych faktów, bo i tych przez 16 (słownie: szesnaście) lat budowy trochę się nazbierało. Najpierw przez rok wykopywano słupki pod ogrodzenie budowy, potem przez kolejny rok ogrodzenie to zakładano. Tzn. w dzień zakładano, bo w nocy już zdejmowano. Dodam od razu, że robili to ci sami ludzie. Nie wiem, ile osób pobudowało domy z materiałów przeznaczonych na oczyszczalnię, ale wiem, że jeden z kierowników zbudował aż dwa, magazynier - jeden i jeszcze sąsiadujący z budową kościół. Oczyszczalni o powierzchni ~ 3 ha pilnował jeden stróż (czasowo np. ja), bo na to akurat pieniędzy nie było. Nadzór nad pracami był po prostu żaden. Co gorsza, mimo iż inwestycja ma się ku końcowi, to "zrobiła się" przestarzała i za grube pieniądze należałoby ją od razu modernizować. Za pieniądze, których - dodajmy - od razu nie ma, choć nie wątpię, że na warszawską oczyszczalnię się znajdą. Tak jak znajdą się na odpylacze dla Siekierek, ale już nie dla elektrociepłowni śląskich, znajdą się na metro, ale już nie na Kolejowy Ruch Regionalny w GOP-ie. Co gorsza, dzięki p. Krzaklewskiemu, który podpisał ekskrement, nazywany szumnie Programem dla woj. katowickiego, stolica będzie mieć nie tylko czyste sumienie, ale i argument wobec innych dzielnic: Hanysy zabrali!
I terozki zaś przejda na naszo mowa. Bo z tego, co żech tu napisoł, to se niektórzy wydumajom, że jo to może nie tylko stolycy, ale i cołkij Polski nie lubia. A jo Polska lubia i nie pisza tego po to, coby zarozki potym dodać, no ja, bo Niemcach, o, w Niemcach to ja tam je richtig gut. Jo ino nie chca, coby mnie w Polsce traktowali jak Indianera w Ameryce abo Aborygena w Australii. Abo jeszcze gorzyj. Nie chca, coby mi godali (a godajom), że Ślonsk to skansen, że nieboszczyk. Bo my tu nie som murzynami, co to zrobili swoje i mogom se iść. Nie momy kaj iść i nikaj iść nie chcemy.
Bogdan Pliszka