ZB nr 6(84)/96, czerwiec '96
TRAGEDIE STARYCH DRZEW
Stare drzewa, pomniki przyrody, a często także pamięci narodowej, budzą podziw i szacunek. Wymagają także szczególnej troski. Niestety, nierzadko nie znajdują jej nawet ze strony instytucji i osób do tego zobowiązanych. Bywa, że wegetują w zaniedbaniu i zapomnieniu. A o sporej ich liczbie w ogóle nie ma wzmianek w wykazach. Wieści nt. niektórych trafiają do szerszej opinii publicznej dopiero po zaistnieniu tragedii, na skutek której kolejne takie drzewo ginie. A są to zazwyczaj tragedie spowodowane nie tylko przyczynami naturalnymi, lecz przez ludzką bezmyślność i brak opieki.
DąB W GRABNIE (GMINA USTKA)
Był to 400-letni pomnik przyrody. Budził podziw licznych turystów. Ale w maju '92 uległ całkowitemu zniszczeniu przez pożar (podejrzenie podpalenia). Początkowo - wg informacji prasowej - gasiło go 5 wozów strażackich. Lecz na skutek doraźnego wyczerpania wody strażacy odjechali, a drzewo paliło się - na oczach licznej publiczności - jeszcze 2 dni. Wreszcie runęło na ziemię. Ta smutna agonia cennego pomnika przyrody nie powinna była powtórzyć się już gdzie indziej. Jednak tak się nie stało.
"RADOMSKI BARTEK"
Ten 600-letni dąb rósł w Kolonii Rdzuchów (gmina Potworów, woj. radomskie). Lecz 19.1.95 także spłonął. Ogień roznieciła ludzka głupota (sprawców nie wykryto). Na podstawie rocznych obserwacji wiadomo, że drzewo jest całkowicie martwe. Wojewódzki konserwator przyrody zapewnia, że spalony szkielet pozostanie takim, jakim jest - aby być świadectwem ludzkiej nieodpowiedzialności. A przecież i to drzewo mogło i powinno żyć i przyciągać turystów i botaników. I tu nie było ani ogrodzenia, ani zaopatrzenia w wodę, ani wytrwałości w gaszeniu pożaru.
PARK W RUSINOWIE
Jesienią '95 wiatr powalił jeden z bliźniaczych bezimiennych dębów w Rusinowie (kilka kilometrów od Kolonii Rdzuchów), dorównujących - być może - wiekiem "Radomskiemu Bartkowi". Dorodny bliźniak stoi jeszcze, wznosząc nad trupem brata rozpaczliwie ku niebu ramiona potężnych konarów. Dowcipnisie - okrutnicy wieszają na nich psy. Żadnemu z tych pomników przyrody nie zapewniono ochrony (urzędowe tabliczki, wsporniki pod konary, woda niezbędna do wegetacji i na wypadek pożaru). Wątpliwe, czy umieszczono je także w stosownym wykazie. Resztówka zabytkowego parku, otaczającego przyległy teren figuruje bowiem wciąż w papierach urzędowo-spadkowych jako "las" (co wybitnie ułatwia dewastację). 200-letnie dorodne lipy, kasztanowce, jesiony, modrzewie także nie mają należnych im znamion ochronnych. Otaczają one - spoglądając nań z trwogą i o swój los - zgorzały latem ub.r. zabytkowy pałac (przyczyny pożaru nie ustalono). Więc chyba "Bartka Rusinowskiego" (bo takie miano należałoby mu dać) oraz inne pomnikowe drzewa na tej resztówce czeka los tragiczny.
c e C
W ubiegłym roku na terenie woj. radomskiego skreślono z rejestru pomników przyrody także jesion w Czarnolesie i sosnę wejmutkę w zabytkowym parku w Krobowie (gmina Grójec). Ta ponad 150-letnia sosna miała niespotykany kształt: z jednego pnia wyrastały, na niedużej wysokości, trzy konary, układające się w kształt liry. Oba wymienione drzewa uschły z powodu degradacji środowiska. Wcześniej nie uczyniono jednak niczego, ażeby do tego nie dopuścić.
A i gdzie indziej, na przykład na terenie Warszawy, nie jest lepiej.
DĄB SZYPUłKOWY "MIESZKO I"
Ten najstarszy na Mazowszu pomnik przyrody umiera przy ul. Nowoursynowskiej. Dzieje się to w pobliżu bramy Rezerwatu Przyrody Lasek Natoliński, na oczach specjalistów z SGGW, radnych i urzędników gminnych, stołecznych, wojewódzkich. Jeszcze tylko jego część południowa zieleni się latem (z roku na rok coraz jednak słabiej). Sterczą ku niebu kikuty suchych konarów. Ptaki na nich nie siadają. To ponoć - jak dowodzą niektórzy miłośnicy przyrody - z szacunku i żalu za konającym królem byłej Puszczy Mazowieckiej, której jest ostańcem. Opiekowały się nim Zjednoczone Zespoły Gospodarcze "INCO". Ale to już śpiew przeszłości. Od wielu lat "Mieszko I" jest pozbawiony jakiejkolwiek ochrony przed dewastacyjną presją pobliskich osiedli, a także wody niezbędnej dla regeneracji sił. Uchronienie tego sędziwego pomnika przyrody wymaga leczenia jego schorzeń, zaopatrzenia w wodę, ogrodzenia, pielęgnacji bieżącej.
GUCIN-GAJ
Jest to, usytuowana nad Potokiem Służewskim przy ul. Fosy, pozostałość XIX-wiecznej rezydencji filialnej właścicieli dóbr wilanowskich - Potockich, rodu wielce zasłużonego w przygotowaniu Konstytucji 3 Maja, w dziedzinie kultury, nauki, gospodarki. Osiągające 200 lat 5 dębów, 4 jesiony wyniosłe i lipa drobnolistna (na której jeszcze 7 lat temu gniazdowały bociany) po prostu usychają. Istniejący bowiem obok stary staw, zasilający je w wodę, uległ zniszczeniu na skutek melioracji terenu nad Potokiem. Te drzewa - pomniki przyrody sadziły takie znakomitości naszego życia politycznego, kulturalnego i gospodarczego, jak Czartoryscy, Mostowscy, Stanisław Staszic, Julian Ursyn Niemcewicz, Samuel Bogumił Linde, Zygmunt Vogel, uczestnicy biesiad dyskusyjnych, organizowanych tu przez właścicieli Wilanowa. W nadskarpowej części Gucina znajduje się - jedyne w Warszawie - siedlisko nietoperzy. Jemu także zagraża zniszczenie, bo coraz tu więcej wścibskich ciekawskich i trunkowych.
WIERZBA POWSTAŃCZA
Rośnie ona nad żołnierską mogiłą przy ul. Rzodkiewki na podskarpiu wilanowskim. Jest świadkiem walki i śmierci, w drugi dzień Powstania Warszawskiego, żołnierzy Armii Krajowej z harcerskiej grupy Kedywu "Parasol": Ludwika Michalskiego, Andrzeja Klawera i ich 3 nierozpoznanych towarzyszy. Mówi o tym napis na płycie kamiennej. Stara wierzba płacząca, żywy świadek zmagań i śmierci powstańczej, szumi jeszcze - chociaż z coraz większym wysiłkiem - pieśń o odwadze, poświęceniu i bohaterstwie poległych. Ale jej - strzaskane wiekiem i przez ludzi - gałęzie i pień stają się rachityczne. Nikt nie spieszy jej z pomocą. Jej umieranie przyspieszają natomiast wyczyny grupek wyrostków z okolicznych osiedli. Bywa, że z wrzaskiem i zaciętością, jakby w ogóle nie zdawali sobie sprawy z powagi i potrzeby uszanowania miejsca uświęconego ofiarą śmierci, czepiają się kruchych gałęzi, wdrapują się aż na wierzchołek drzewa. A gdy im nie dość takiej zabawy, podpalają próchno pnia. Wokół - ale to już nie dzieło wyrostków - dzikie złomowisko samochodów.
DRZEWO PAWIACKIE
Było takie drzewo - stary wiąz limak. Rosło przy bramie byłej katowni hitlerowskiej na Pawiaku. Pozostał jednak po nim tylko zaimpregnowany kikut. Stare drzewo było świadkiem cierpienia i zbrodni na licznych patriotach. Wywożono ich na miejsce straceń w Palmirach i gdzie indziej przez bramę koło tego właśnie wiązu. Pozostali przy życiu krewni i przyjaciele przez długie lata po wyzwoleniu przybijali na nim tabliczki upamiętniające. I nikt z odpowiedzialnych za miejsca pamięci i zieleń miejską nie pomyślał, ażeby dla tych potrzeb umieścić obok stosowną tablicę. Z biegiem czasu zmieniły się niekorzystnie także warunki środowiskowe. Drzewo Pawiackie umarło. I dopiero kilka lat po jego śmierci podjęto prace konserwatorskie, aby - w formie martwego kikuta - świadczyło o martyrologii miejsca.
Jest to krótki przegląd tragedii starych drzew. Przykłady nasunęły mi się zupełnie przypadkowo. Ale czy tymi tragediami rządzi przypadkowość, czy też ludzka beztroska i nieodpowiedzialność? Raczej to drugie. Czy więc podobny, tragiczny los czeka również inne pomniki przyrody i pamięci narodowej? Tak te rosnące pojedynczo, jak i te wegetujące jeszcze w grupach? Pozostało ich jeszcze - mimo postępującej dewastacji - dość dużo, często w stanie względnie dobrym. Wymagają jednak opieki rzeczywistej (solidna inwentaryzacja, likwidacja zagrożeń, leczenie schorzeń, zaopatrzenie w wodę, często wsporniki pod konary, odpowiednie oznakowanie). A także - i to w trybie pilnym - podniesienia świadomości ekologicznej i historycznej samorządów terytorialnych i społeczności lokalnych. Ochrona pozorna prowadzi bowiem w konsekwencji do skreślenia z rejestru (jeżeli pomnik przyrody w nim figuruje) i do notatki prasowej o zniszczeniu lub niekiedy pośmiertnej impregnacji.
Stanisław Abramczyk
ROŚLINA
Zaczyna się od ziarna zasianego przez mózg. Potem podlewasz je swoimi gorzkimi łzami, na skutek czego rośnie i rozkwita w porze wiosny, wypuszczając pączki przyjaźni i miłości. Wreszcie po upływie czasu nadchodzi lato, a z nim zbiór owoców słodkich i gorzkich. No, to lato nas pożegnało i czas na jesień. Pora ta dla twojego drzewa jest niezbyt miła. Niestety, wszystko, co urosło, musi upaść. Oto cały świat drzewa przyjaźni i miłości.
Ewelina Luks, lat 14
Kończyce Wielkie 1994
OWOC ŻYCIA
Ludzie są jak orzechy włoskie
na zewnątrz mają twardą skorupę
a w środku miękki owoc życia
Ewelina Luks, lat 15
Kończyce Wielkie, 1995
Obserwuje się u nas wiele faktów kaleczenia drzew, przycinania ich wyłącznie ze względu na wygodę człowieka. Dzieje się tak, gdyż nie robią tego fachowcy. Pamiętam, jak mieszkaliśmy z żoną w Warszawie u Edmunda Osmańczyka, to on miał drzewo pod samym oknem i gdy go otwierał, to odsuwał zaglądające do wewnątrz gałęzie. Robił to z dużą pieczołowitością, prawie je przepraszając. Można więc inaczej.
Władysław Oszelda
Głos podczas spotkania Janusza Korbela i Marty Lelek, promujących swoją książkę W obronie ziemi - radykalna edukacja ekologiczna. Miejsce: Cieszyn, organizatorzy: Klub Propozycji, Stowarzyszenie Cieszyńskiej Młodzieży Twórczej i Towarzystwo Miłośników Ogrodnictwa, 2.2.1996.
Mszyce to żerujące nocą owady. Ja sobie wykombinowałem, jak zrobić, żeby nie robiły mi kłopotu w ogrodzie. Więc zawiesiłem doniczki do góry dnem na drucie, a w środek dałem mokre szmaty. I one się tam po prostu lęgły w dzień, a w nocy chodziły sobie po gałązkach, żywiąc się. I w dzień znowu do doniczek. Nie trzeba więc od razu pryskać i zabijać. Są takie różne proste sposoby, żeby współżyć z przyrodą.
Adam Krzywoń
Prezes Towarzystwa Miłośników Ogrodnictwa w Cieszynie, na spotkaniu (jak wyżej).
Nawet w takim wielkim Londynie jest specjalna komórka przy służbach zieleni miejskiej, zajmująca się starymi sadami, tam gdzie one jeszcze przetrwały. Tak więc uważa się, że one są bardzo cenne, bardzo ważne. Stary sad może mieć ogromną wartość.
Albo akcja angielska na temat takiego kształtowania żywopłotów, żeby żyły tam ptaki. Nawet w miejscach, na obszarach gdzie żyją miliony ludzi, myśli się o dzikim życiu.
Nietoperze, puszczyki, wiewiórki, łasice, kuny domowe, kamionki. Te wszystkie stworzenia mogą żyć obok nas, w mieście, pod warunkiem, że zostawimy im miejsce, stare, niewielkie ruiny, drzewa...
Janusz Korbel
Ze spotkania w Cieszynie.
ZB nr 6(84)/96, czerwiec '96
Początek strony