Strona główna |
-- O! Obiad! -- ucieszył się nagle na widok drobiu, wylatującego z krzaków przy drodze. -- A wiesz, nigdy nie mogłem zabić kuraka. Dopiero szwagier mnie nauczył.
-- Tak? -- zdziwiłem się uprzejmie.
-- Jasne. Kiedyś o mało zawału nie dostał, jak mu taka uciekła spod siekiery i bez łba latała po podwórku.
-- O, kurczę!
-- No. Ale wziął się na sposób. W życiu byś nie zgadł. Przybijał każdej gwoździem dziób do pniaka, żeby się nie ruszała. Taki był wrażliwy.
-- No, tak -- pokiwałem głową.
Dochodziliśmy do wsi. Cywilizacja rozwinęła przed nami latający dywan asfaltu.
Robert Drobysz
Za lasem płonie księżyc, ze srebrnych skał schodzi w kosodrzewinę łaciata noc.
Pora do śpiwora.
Zdmuchnąłem świecę i wyciągnięty cień ręki zgasł. Ścisnąłem dymiący ogienek i szczyptę palców pochłonęła tatrzańska noc.
W płótnach namiotu dudnią rude ćmy. W piersi tyka daleki tętent dzwonu. Wiatr ostrzy trawy. Chowam kolana.
Rozkołysana głowa płynie od słońca do słońca. W dłoniach płacze samotny potok.
Nie wiem, czy śpię, czy śnię?
A jutro?
Jutro rano słońce zabłyśnie w moim namiocie! I nad drogą kołysaną moimi krokami będą śpiewały pierwsze ptaki - aha-hek-hek!
Aha-aha! Hek-hek! Hek-hek!
Wojciech Niedziałek