Strona główna |
Na te pytania i jeszcze szereg innych odpowiedzi można znaleźć w książce Kathleen Meyer. Nasuwające się wątpliwości - po co tego typu książka? - niech spróbuje odpowiedzieć sam jej wydawca: "Opisane w niej [książce] sprawy dotyczą przecież każdego z nas, bez wyjątku. Wszyscy jesteśmy producentami i dystrybutorami kłopotliwej masy - od chwili narodzin aż do śmierci. A przyroda musi bezustannie rozkładać i przetwarzać całą tę produkcję.(...) Widać to zwłaszcza w tych miejscach, które wyjątkowo nam się podobają, do których chętnie wyjeżdżamy na niedzielę, by... oddychać świeżym powietrzem i spacerować po zielonej murawie."
Chyba każdy z nas przeżył (i to pewnie nie jeden raz) sytuację, gdy wędrując gdzieś na szlaku, podziwiając krajobrazy z punktów widokowych, poczuł nagłą potrzebę udania się w odosobnione miejsce w celu oddania długu naturze. Wchodzisz do osłoniętego i wydawałoby się całkowicie bezpiecznego miejsca i..... W takich sytuacjach okrzyk "Uwaga, miny!" sam wyrywa się z gardła nieszczęśnika. Okazuje się, że tysiące innych osób już wcześniej odczuwało te same potrzeby i również uznało to jedyne, odnalezione przez Ciebie miejsce, za swoje. Idziesz więc dalej - to samo. Idziesz jeszcze dalej - wszędzie jak okiem sięgnąć dość trwałe ślady prawidłowej pracy układu pokarmowego naszych współbraci w potrzebie. Zdenerwowany, zniechęcony i co najważniejsze przymuszony, ściągasz gacie i dołączasz się do dzieła przyozdabiania środowiska. Te same przygody można przeżyć w "strefach minowych" wokół przydrożnych parkingów i miejsc postojowych.
K. Meyer, sama będąc przewodnikiem turystycznym w USA, doskonale poznała na własnej skórze przyjemności związane z plenerowym wypróżnianiem się, dlatego daje nam do ręki gotowy poradnik, jak się załatwić żeby przy okazji nie załatwić środowiska. Wszelkie poradniki i zbiory pouczeń, jak sobie w życiu radzić, są dziś na fali popularności i wydawcy nie narzekają na zbyt niskie nakłady. Lecz tej książki, mimo iż wydawca na okładce chwali się 300-tysięcznym nakładem, nie zauważyłem na żadnej liście najlepiej sprzedawanych książek. Czyżby działała, między nami hipokrytami, zasada, że o trawieniu i jego skutkach nie mówi się głośno i w towarzystwie? A chyba już najwyższy czas! Nieliczne wyjątki - np. "Gówno" Jacoba, ZB 3/96 - niestety tylko potwierdzają regułę.
Autorka biorąc na warsztat tę tylną, że się tak wyrażę, stronę życia, podeszła do tematu zarówno z humorem, jak i na poważnie. Książka zawiera prawie naukowe fragmenty poświęcone chorobom, jakich można się nabawić pijąc wodę zanieczyszczoną kałem, są fragmenty poświęcone sposobom filtrowania i odkażania wody przeznaczonej do picia oraz porady jak zwalczyć lub zapobiec biegunkom w podróżach itd.
Jednak zasadnicza część książki to porady m.in. jak znaleźć dobre miejsce "dumania" samemu nie narażając się na ryzyko np. poparzeń pokrzywami czy ukońszeń mrówek, a przede wszystkim aby nie narazić innych na picie wody z naszymi odchodami.
Ważny rozdział poświęcony jest problemom maskowania kupy, jednym słowem - kopania dołków. Oby zarówno nawyk zagrzebywania tego co nasze wraz z odpowiednim słownictwem - jakże sympatyczne określenia: dołek jednokupny czy raz-dołek - na stałe weszły do naszego zachowania w terenie! Autorka świadomie pomija sprawę dołków zbiorowych czy wielokrotnego użytku, uznając, że kopanie latryn to już wyższa szkoła jazdy i odsyła zainteresowanych do specjalistycznych podręczników. Jako przyrodnik, Meyer zaleca, żeby zamiast kopać dołki i zanieczyszczać środowisko "włożyć TO do woreczka i zabrać ze sobą". Słowem Meyer propaguje zasadę "wynoszenia tego, co się ze sobą przyniosło i na miejscu zrobiło", traktując ją jako nasz "podstawowy obowiązek wobec środowiska". Dla ludzi zamierzających zwyczaj ten wprowadzić w życie doradza stosowanie podwójnych woreczków lub kartonów po mleku i napojach. Ze swojej strony mogę jedynie dołączyć serdeczne życzenia: "Celności!". Sam pomysł wzbudza moje obawy co do praktycznego zastosowania. Idea słuszna, tylko gdzie na końcu szlaku pozbyć się tego "towaru"? Autorka ma te same obawy, co do wyposażenia w odpowiednie przybytki szlaków turystycznych w Stanach - zdaje się, że i tam nie jest zbyt różowo z tego typu infrastrukturą w terenie.
W książce Meyer pewne wskazówki znajdą także np. alpiniści, jak i kajakarze. Jest również odrębny rozdział poświęcony problemom kobiet i załatwianiu ich potrzeb w naturze. Mężczyźni "mogą to robić zachowując jednocześnie dystyngowany wygląd faceta w trzyczęściowym garniturze, przechadzającego się po Park Avenue", drzewko jest potrzebne jedynie by "wesprzeć się i wpaść w zadumę nad porządkiem wszechświata". Natomiast kobiety "schowane przed ludzkim wzrokiem, spuszczają majtki i obnażają pupki, przyjmując następnie pozycję kaczki, która z przejęciem usiłuje obserwować znoszone właśnie jajko". Dopiero po zapoznaniu się z tym rozdziałem zdałem sobie sprawę, jakie problemy wynikają z faktu, iż nie wystarczy samo rozpięcie rozporka. Szczerze wszystkim paniom współczuję!
Odrębne w końcu zagadnienie to sprawa papieru toaletowego, a właściwie jego braku. Okazuje się, że można jednak używać gałązek drzew szpilkowych (porównaj - scena z filmu na wstępie do niniejszego tekstu), problem tylko w odpowiednim ułożeniu igieł. Pomysł stosowania kamieni i szyszek uważam już jednak za co najmniej kontrowersyjny. Ja w każdym razie dziękuję, ale z tak skrajnej formy p.t. nie skorzystam. Ostatecznie prawie każdy ma w domu "Franię" i przynajmniej zwykły proszek.
Dla lingwistów i filologów angielskich na deser tłumaczka przygotowała bogaty, ale oczywiście monotematyczny (jednohasłowy), "Słownik skatologiczny". Zdaje się, że to ważne uzupełnienie powszechnie stosowanych słowników angielsko - polskich.
Książkę Kathleen Meyer z pewnymi zastrzeżeniami polecam każdemu, chociażby ze względu na fakt, iż jest to pewne kuriozum na naszym rynku a do tego w miarę dowcipnie napisana. Na pewno gorąco polecam stosowanie się do zawartych w niej porad. Wszystkim malkontentom i zawodowym krytykantom - co to za temat? i to słownictwo? - życzę wdepnięcia lub poślizgu na g... w chwili wspaniałych i natchnionych uniesień na łonie przyrody. Albo spędzenia niezapomnianych momentów w kucki, z rojem much nad głową, w fetorze i w otoczeniu śladów pobytu osób, które również nie przeczytały książeczki Meyer.
W jednym z opiniotwórczych czasopism, nieważne jakim, znalazłem swego czasu komentarz do tej książki, iż Polacy muszą przeżywać kryzys wartości, skoro kupią każde g..., byleby miało metkę "Made in USA". Być może jest w tym trochę racji, ale co robić skoro nie doczekaliśmy się własnych poradników tego typu a wygląd np. publicznych toalet, smród w bramach, na korytarzach i w zaułkach, psie kupy na chodnikach miast, świadczą, że nasze wartości zostawiamy niestety w domu, a właściwie we własnej, domowej ubikacji!
Swoją drogą uważam, że książka jako poradnik jest niepełna - powinna na zakończenie zawierać kilka pustych stron ale nie zatytułowanych "Notatki", ale np. "Na wszelki wypadek" czy "W razie potrzeby wyrwij i zużyj". Książki czyta się przecież w różnych miejscach, a ta szczególnie się do tego nadaje.
Jeszcze jedna rzecz warta podkreślenia - książkę "Ekologiczna defekacja" wydano dzięki wsparciu Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach. Gratuluję pomysłu i, mimo wszystko, odwagi!
Aleksander Fober
Kathleen Meyer, "Ekologiczna defekacja czyli jak się załatwić żeby nie załatwić lasu", Wydawnictwo STAPIS, Katowice, 1995r.
W kąciku Porady Bankowca dowiadujemy się o możliwościach zaciągania kredytów na cele proekologiczne w Banku Ochrony Środowiska. Osobiście bardzo jestem zadowolony z tej rubryki, ponieważ wcześniej nie miałem zielonego pojęcia o tego typu kredytach dla zwykłych ludzi, a mając zamiar w bliskiej przyszłości zastąpić ogrzewanie piecowe innym, chroniącym środowisko, będę mógł skorzystać ewentualnie z kredytu. Poza tym wzmianka o bytomskim rezerwacie "Żabie Doły", o którym i ja miałem okazję wspominać na łamach ZB, a także parę innych lekkich, łatwych i przyjemnych tekstów znaleźć można w ZL.
Chybione natomiast były: ogólnikowa i pusta rozmowa o niczym z Czesławem Ślezakiem, przewodniczącym Sejmowej Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Bezsensowne wypowiedzi o ekologii Kazimierza Kutza i Ireneusza Dudka, którzy mają z ochroną środowiska tyle wspólnego, co disco polo z punkiem.
Reasumując, "Zielona Liga" jawi się jako typowe czasopismo popularne, taka "Tina" czy inna "Pani Domu" wśród czasopism przyrodniczych. Nie polecam powyższego pisma "ekologom głębokim". Dla nich będzie ono płytkie, nie mające twarzy czy konkretnego ukierunkowania. Myślę sobie, iż ZL można polecić ludziom, dla których ekologia jest li tylko modą, na poziomie średnio rozgarniętego polskiego biznesmena. Na pewno jednak czasopismo to trafiać powinno do młodzieży szkolnej, dla której jego przystępność i łatwość czytania może być bardzo dobrą podstawą do rozwijania proekologicznych zainteresowań.
Rafał Gawlik
Chorzowska 2/3B
41-910 Bytom 10
182-83-79
Zachęcając do lektury tej książki, płynącej pod prąd (tylko takie, przypomina jej tłumacz, Stanisław Kasprzysiak, warto jeszcze czytać), chciałbym przytoczyć kilka cytatów z tytułowego eseju Drzewa bez Bogów:
Uwolniliśmy się od poczucia świętości każdego atomu i wyciągnąwszy z tego pospieszne wnioski zabijamy wszystko, co jeszcze żyje. I niewielu już pamięta, że wszystkie drzewa obecnie uprawiane uznawano pierwotnie za święte i że tylko dlatego przetrwały do naszych czasów. (...) Desakralizacja prowadzi do destrukcji. Tej sytuacji nie są w stanie zmienić ekolodzy - brzmi oskarżenie Ceronettiego. Ekologiczny racjonalizm głosi, że należy koniecznie ratować zieleń (cóż to takiego: zieleń?), ponieważ w przeciwnym razie skład naszego powietrza zmieni się do tego stopnia, że nie będziemy mogli nim oddychać. Ekolodzy jednak bardzo się zdumiewają widząc, że te ich dobre rady, jak zapewnić ludziom przetrwanie, wcale nie odnoszą skutku. Przetrwanie gatunku nie ma nic wspólnego z ludzką duszą - serce na te apele odpowiada lodowatą obojętnością. Nie szukamy przetrwania gatunku (cóż to takiego: gatunek?) - szukamy sensu życia. Ekologię dlatego czeka porażka - stwierdza Ceronetti - że jej horyzonty myślowe w głębszym sensie niewiele odbiegają od horyzontów myślowych niszczycieli. Ta bezlitosna krytyka zasługuje na baczną uwagę. Warto jej wysłuchać, bo któż z nas jest bez winy?
Przyczyny śmierci drzew są dobrze znane, ale warto je, niczym mantrę, powtarzać aż do skutku. Kliniki położnicze, skąd małe gryzonie ludzkie wyruszają w świat w nieprzerwanej procesji, to właśnie nic innego, jak buldożery do zwalania drzew, skryte wśród pinii i eukaliptusów.
Człowiek współczesny przypomina więźnia zamkniętego w celi śmierci, który prawdziwe życie zastąpił myśleniem życzeniowym i stwierdził, że śmierci nie ma, wszystko jest więc dozwolone. Takie wnioski można wyciągnąć z lektury esejów Ceronettiego. Jest on za mądry, by przepisywać lekarstwa, dostępne w każdym muzeum wyobraźni. Robi coś ważniejszego - ukazuje główne problemy końca wieku we właściwym wymiarze. Na dobry początek to wystarczy. Jeśli kiedyś znów każde drzewo będzie święte, to Nadzieja, prowadzona pod ręce przez Wiarę i Miłość znów stanie na własnych nogach.
Robert Drobysz
Skąd się wziął krzyż na Giewoncie, jakie spory toczono o Morskie Oko, gdzie szukać w Tatrach śladów Buddy, Sziwy, Kriszny i Agni, co robił słynny Brat Albert w swej pustelni na Kalatówkach i mnóstwo innych fascynujących spraw można znaleźć w tej książce. Żałuję, że nie była ona jeszcze napisana i wydana, gdy mieszkałem w Zakopanem.
Dwa pierwsze rozdziały - Tatry pod Parnasem i Sakralizacja Tatr zawierają tak dużą ilość wątków, dotyczących świętości przyrody, że ich lektura oszałamia; człek żałuje, że nie żył w tamtych czasach. Żal też, że dzisiejsi turyści tak mało o tym wiedzą. Lekturę książki z czystym sumieniem polecam "głębokim ekologom".
Proponuję, by ZB zamówiły stosowny tekst u poety Dariusza Suski, który przypomni, iż nie kto inny, tylko święty Tomasz z Akwinu zajmował się tym właśnie problemem, między innymi.
Paweł Zawadzki
W lutym 1996r. opublikowaliśmy nowy raport, w którym zamieszczone zostały aktualne dane o środowisku Ustronia (łącznie z rokiem 1995). Trudno w tym miejscu omówić zawartość obszernego opracowania, pozwolę sobie jednak przedstawić w dużym skrócie tylko najważniejsze wnioski wypływające z naszego raportu.
Z satysfakcją odnotowujemy, że prowadzona od lat przez nasze Koło kampania na rzecz racjonalnej gospodarki odpadami komunalnymi na terenie Ustronia przyniosła swoje efekty. W Ustroniu została wprowadzona na dużą skalę segregacja odpadów, zbudowano legalne, w pełni bezpieczne dla środowiska wysypisko śmieci, a po jego wypełnieniu i zamknięciu podjęto słuszną decyzję o składowaniu odpadów z Ustronia na wysypisku regionalnym w Jastrzębiu. W 1994r. udało się poprzez lokalne referendum wprowadzić tzw. podatek śmieciowy - to chyba najlepiej świadczy o skutecznej edukacji ekologicznej ustroniaków, prowadzonej także przez nasz Klub. Zmniejszyła się liczba dzikich wysypisk śmieci, a liczba osób, które corocznie biorą udział w różnych akcjach, np. "Sprzątanie Świata" czy objazdowe zbiórki złomu, pozwala raczej optymistycznie patrzeć w przyszłość. Dzięki naciskom Klubu oraz przy udziale jego członków działających w samorządzie lokalnym (w pierwszej kadencji samorządu w latach 1990 - 1994 Przewodniczącym Rady Miejskiej i Burmistrzem Miasta byli członkowie Koła PKE) powołano odrębny wydział ochrony środowiska w Urzędzie Miejskim, który obecnie bardzo skutecznie prowadzi m.in. edukację ekologiczną. W ostatnich latach zanotowano także niewielką poprawę stanu wód niektórych ustrońskich potoków i rzek, poprawę stanu zieleni miejskiej oraz znaczne ograniczenie zjawiska budowy różnego rodzaju kiosków i lokalizacji tymczasowych pawilonów, "zatruwających" krajobraz naszego miasta. Rozpoczęto także na dużą skalę budowę kolektorów sanitarnych, co w przyszłości pozwoli na podłączenie wielu budynków do kanalizacji i miejskiej oczyszczalni ścieków.
Niestety, zauważamy także zjawiska negatywne. Do najważniejszych z nich należy zaliczyć fatalny układ komunikacyjny w mieście - ogromny tranzytowy ruch samochodowy przebiega obecnie przez centrum miasta i powoduje zanieczyszczenie powietrza oraz znaczne przekroczenia norm hałasu. Być może rozpoczęta w br. budowa obwodnicy wokół centrum miasta przyniesie poprawę sytuacji. W okresie zimowym znacząco wzrasta stężenie zanieczyszczeń powietrza spowodowane spalaniem paliw stałych w piecach domowych (głównie w zabudowie indywidualnej), co wiąże się przede wszystkim z niekorzystnymi relacjami cen gazu i węgla (mułu, flotu). Sprawa ta była wielokrotnie poruszana na szczeblu wojewódzkim, jak i krajowym, niestety dotąd pozostaje ona nierozwiązana. W dalszym ciągu obserwuje się wydawanie pozwoleń na budowę i lokalizację obiektów budowlanych np. powyżej górnej granicy lasu czy tuż nad potokiem. Ma to negatywny wpływ na krajobraz, jak również stwarza określone problemy związane z odprowadzaniem ścieków, budową dróg dojazdowych, doprowadzeniem gazu, energii itp.
W najnowszym raporcie zamieściliśmy tekst raportu z 1990r., co umożliwi każdemu dokonanie porównania zmian jakie nastąpiły w ustrońskim środowisku w ciągu ostatnich 6 lat.
Raport opracował zespół 9 osób w różnym stopniu związanych z PKE. Korzystaliśmy z danych udostępnionych przez WIOŚ i Sanepid w Bielsku - Białej, a przede wszystkim z informacji zgromadzonych w Urzędzie Miejskim w Ustroniu. Ilość danych przekroczyła nasze wstępne szacunki - powstał prawie 100-stronicowy raport ilustrowany kilkudziesięcioma tabelami i mapami. Wizualną stronę publikacji uzupełniają grafiki ustrońskiego artysty Bogusława Heczki. Raport wydaliśmy w nakładzie 500 egzemplarzy dzięki finansowemu wsparciu Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Bielsku - Białej oraz Urzędu Miejskiego w Ustroniu.
Obecnie dysponujemy nielicznymi egzemplarzami raportu, który jesteśmy w stanie przesłać zainteresowanym. W tej sprawie prosimy pisać - Polski Klub Ekologiczny Koło w Ustroniu, Biblioteka Miejska, Rynek 1, 43-450 Ustroń. Prosimy o dołączenie zaadresowanej do siebie koperty (A5) wraz ze znaczkiem.
Aleksander Dorda