Strona główna 

ZB nr 7(85)/96, lipiec '96

JACEK PODSIADłO

KIEROWANIE RUCHEM

Fryga szykuje się do skoku na biało-czerwono-czarnego motyla,
jakby szykowała się za morze. Ciągle jej coś przeszkadza -
przelatuje wróbel, spada liść, wiatr odwraca uwagę,
kiwają się kwiaty. Tak naprawdę
nie ma złych zamiarów, czeka, aż motyl się wzniesie,
chodzi o zabawę. Mucha zapamiętale kopie dołek,
zauważa muchę w locie tuż nad ziemią, uderza łapą
trochę na oślep, bo ma tylko jedno oko, chybia.

Z nieba spada konik polny i odbija się od mojego kolana,
u Ajnów wszystko, co spadało z góry, uchodziło za "kamuj",
wyjątkowe, święte. Mini chowa w piwnicy swoje ślepe kocię,
urodziło się w dzień po Dawidzie, dziwne, że tylko jedno; i dziwne.

Nie bardzo wierzę w te swoje plemniki, podejrzewam,
że te "trzy kilo trzysta pięćdziesiąt" i "pięćdziesiąt pięć centymetrów",
o których tak często jestem ostatnio zmuszony z dumą mówić,
recytować jak dalszy ciąg hasła po wcześniejszym "syn,
zdrowy" - wzięło się nie wiadomo skąd, spadło z nieba.

Dół wygrzebany przez Muchę ma już prawie pół metra,
zła wróżba, odpędzam psa i mrucząc pod nosem dźwięczne, nosowe głoski
zakopuję w dołku jego dużą kupę, której kształt na trawie
przeszkadzał mi od początku. Odpędziłem zło.


95.9.6


*

Ostatnie godziny nocy, strach wejść do lasu,
ale wchodzimy. Ledwie widać ścieżkę,
po bokach czają się kształty. Bezgłośnie majaczą w ciemnościach
niepodobne do siebie znaki rozpoznawcze. Mucha węszy. Biegniemy.

Palące, mroźne powietrze tłoczy się w obolałe płuca.

Jak mało znaczy mój impet, gdy wpadam na skostniałą
formę iglastej gałęzi okrytej zmrożonym śniegiem.

Zmęczenie powtarza swój ograny chwyt, organy mojego ciała
śpiewają unisono. Zjawy się nie zjawiają,
nie ma innego świata, tylko rytmiczny chrzęst śniegu
i wysiłek, który powoli, powoli uwalnia.


95.12.17

TADEUSZ STAńKO


Z żYCIA NASION

pod białym mchem
uwięzione słońce
w zaciśniętą piąstkę
życia
i krople nocy
jak matczyne mleko
wtulone cicho
w złote ciało
snu
7.12.95


WIDOK Z OKNA

na horyzoncie
linia drzew
ciemnozielona czarna
postrzępiona
wbita jak nożem
w niebo
a ono białe
tak jak krzyk
wezbrane bólem
deszczu
obficie krwawi
już martwe
granatowym
stadem wron
8.95


STUDIUM KAMIENIA

kopnąłem kamień
mały cichy i chłodny
przydrożny byt
potoczył się
w trawę bez oznak bólu
i niechęci
niełatwo być kamieniem
23.9.95


JESIEŃ

liściaste kobiety
listo-
padli chłopcy
po ulicach pełnych
kurzu
po ulicach słońcem
złotych
rozrzuceni wiatrem
liściaste dzięcioły
listo-
padłe jeże
po pomarańczowych
gajach
w lasach o zapachu
grzybów
wysuszone wiatrem
z głów spadają liście
z drzew spadają serca
sen porywa życie
zima idzie
6.10.95


W OCZEKIWANIU

głowę pochylił
w ogień zamyślenia
palcami gniecie
ciszę
zaciska usta
w modlitewną celę
znad czoła spędza
słońce
powieki składa
jak złamane skrzydła
zwołując wiatr i
chmury
zbiera się w sobie
na burzę
29.5.95




NOC NA ZIEMI

sznur samochodów
biało-czerwony
tak beznamiętny
w swoim dążeniu
on płynie drogą
drogą do nikąd
w stalowych puszkach
szybkiego życia
zdławieni sobą
zaspani ludzie
pędzący drogą
drogą do nikąd
zbawienna cisza
śpiącego świata
rana brocząca
rykiem silników
antyhumanizm
pędzący drogą
drogą do nikąd
wreszcie dojadą
do swego Nikąd
wymarzonego
nie będzie czasu
na przebudzenie
na hamowanie
na jakiś poślizg
kontrolowany
będzie Zagłada
19.2.95



ZB nr 7(85)/96, lipiec '96

Początek strony