Strona główna 

ZB nr 7(85)/96, lipiec '96

EKO-KUCHENKA

Kiedy w górach rozkładam swą kuchenkę, zazwyczaj muszę odpowiadać na mnóstwo pytań - cóż to takiego, skąd to mam? A potem - gdzie można takie cudo dostać? Na pierwsze pytania odpowiadam chętnie i szeroko, na trzecie mam, niestety, tylko jedną odpowiedź - nigdzie. Bo tych unikalnych w skali krajowej, a chyba i światowej kuchenek turystycznych nikt już nie produkuje.

A jest to kuchenka, w której pali się wszystkim. No, niemal wszystkim. W zasadzie drewnem (świetnie palą się szyszki, ale niewiele gorzej - węgle ze zgaszonego ogniska), ale po rozpaleniu można dorzucać i węgla, a znam ludzi, którzy podczas wypraw turystycznych na Bliski Wschód palili w niej kiziakiem (suszonym łajnem - standardowym paliwem tamtych krajów). Nie zużywa ona natomiast denaturatu, benzyny, nafty, gazu itp. I nie niszczy podłoża, tak jak ognisko, na którym gotowanie wymaga co najmniej dwudziestokrotnie więcej drewna. A czas gotowania jest zbliżony do kuchenek gazowych. W sumie - rzecz idealna dla dwu - trzech osób, trudniejsza do zastosowania w większych grupach, choć kiedyś gotowałem na niej w dziesięciolitrowym garze (oczywiście ktoś go trzymał cały czas, stojąc obok).

Pomysł został zapożyczony z hutnictwa: palenisko ma podwójne ścianki, w wewnętrznej są otwory. Przez nie tłoczy powietrze umieszczony pod paleniskiem wiatraczek, zasilany silniczkiem elektrycznym. Do rozpalenia trzeba mieć trochę papieru (ja ponadto używam wypalonych w domu zapałek - w końcu to sporo dobrego drewna), a potem można wrzucać nawet dość mokre drewno, drobne kawałki, których pełno jest najdosłowniej wszędzie. Na dnie paleniska pozostaje drobny popiół, złożony wyłącznie z substancji niepalnych, ale też - w pełni naturalnych, nieszkodliwych dla środowiska. Baterie zasilające wiatraczek (R20) wystarczają na 5-6 godzin pracy (krajowe na mniej), ale potem dość długo nadają się jeszcze do latarki.

Kuchenkę tę wymyślił Jerzy Romańczuk chyba jeszcze pod koniec l. 70 i przez dłuższy czas produkował ją metodą chałupniczą na bazie zestawu menażek harcerskich "Druh". Mogli je nabyć właściwie tylko ludzie, w jakiś sposób związani ze Studenckim Kołem Przewodników Beskidzkich w Warszawie, a ogólna liczba wyprodukowanych kuchenek nie przekroczyła, jak sądzę, dwustu. Dziś jestem jednym z nielicznych, którzy wciąż ich używają - część kuchenek z czasem się zepsuła, właściciele innych przestali chodzić po górach. Konstruktor też, po latach szukania producenta, zamknął swój "warsztacik". A młode pokolenie turystów może tylko przyglądać się zabawnemu "kręciołkowi" starego repa.

A piszę o tym właśnie dlatego, że to przecież można zmienić. Chałupnicza produkcja takiej kuchenki nie przekracza, na ile się orientuję, możliwości średniego ślusarza (najtrudniejsze jest wycięcie wiatraczka), a ktoś, kto uruchomiłby małoseryjną produkcję, mógłby liczyć na sprzedaż jakichś stu sztuk rocznie, a może i znacznie więcej. Dość łatwo byłoby też skonstruować wersję przystosowaną do większych garów i dokona paru innych udoskonaleń. Jeśli ktoś zechce się za to zabrać, może liczyć na bardziej szczegółowe informacje.

I jeszcze jedno - konstrukcja ta jest opatentowana (UP WU 39617). Wprawdzie zastrzeżenie patentowe najprawdopodobniej już wygasło, ale ewentualny producent powinien to sprawdzić. Produkcja "chałupnicza" na własny użytek jest dopuszczalna - wynalazca sam zachęcał do niej na łamach "Gościńca" dwanaście lat temu.

Tadeusz Andrzej Olszański




WODA:
DO OSTATNIEJ KROPLI...

Susza 1992 roku dała się nam ostro we znaki. Anglicy zauważyli wtedy, że mnóstwo czystej wody ucieka im przez spłuczki ubikacji. Proponowano stworzenie oddzielnej instalacji do zasilania spłuczek lub wykorzystanie wody po kąpieli itp. W ZB 6/93, s. 27 Paweł Zawadzki polecał metodę ze zbiornikiem retencyjnym w piwnicy oraz drugim na strychu. Jest ona warta polecenia, ale wymaga pewnych inwestycji i jest trudna do zrealizowania w bloku. Słyszałem o tego typu instalacjach działających w Niemczech, jest tam nawet literatura na ten temat. Są też oferty gotowych instalacji i osprzętu dla nich. Na targach EKO, EKO-BUD, EKO-INSTALw Bydgoszczy... nic takiego nie widziałem.

Mam własny pomysł na zaoszczędzenie pewnej ilości wody, może niedużej, ale łatwość realizacji skłania mnie do jego zaprezentowania. Polega on na skierowaniu rury odprowadzającej wodę z umywalki prosto do rezerwuaru spłuczki, nie usuwając istniejącego zaworu z pływakiem, podłączonego do wodociągu. Problemem jest tylko odpowiednia różnica poziomów, wylot umywalki musi być wyżej niż wlot wody do spłuczki.

Głównym zadaniem takiej instalacji jest zbieranie wody użytej do mycia rąk po załatwieniu potrzeby fizjologicznej (około litra za każdym razem). Wtedy to przez ok. dwie minuty rezerwuar jest prawie pusty (napełnia się powoli, aż pływak odetnie dopływ wody sieciowej), spływająca do niego woda z umywalki przyspieszy jego napełnianie, mieszając się z wodą wodociągową. Po napełnieniu zawór zamyka dopływ świeżej wody z wodociągu, a urządzenie przelewowe (jest w każdym rezerwuarze) odprowadzi nadmiar wody z umywalki do muszli klozetowej. W umywalce nie potrzebny (wręcz niewskazany)jest syfon. Kolejną zaletą jest brak konieczności bezpośredniego podłączania umywalki do kanalizacji. Przydatne jest to szczególnie, gdy montujemy umywalkę obok muszli, co często się zdarza.


Marek Zientak
Generalska 4/24
85-825 Bydgoszcz
tel. 0-52/726-897


WIELKA PROMOCJA
NASZEGO JOGURTU

Teraz Nasz Jogurt jest 3-krotnie tańszy. I w nowych, większych opakowaniach. Więcej zdrowia, mniej śmieci.

Nasz Jogurt robię w następujący sposób. Kupuję 1 l mleka najchudszego oraz kubek takiegoż jogurtu naturalnego. Mleko podgrzewam, tak aby było gorące (prawdopodobnie ok. 50C, jeszcze nie mierzyłem). Dodaję 1/3 kubka jogurtu. Wszystko wlewam do litrowego słoika "twist" i wkładam do samodzielnie wykonanego (z resztek styropianu pokrytego folią aluminiową) termosu. Po ok. 6-8 godzinach fermentacji jogurt jest gotowy i może być następnie kilka dni przechowywany w lodówce, gdzie jeszcze nabiera mocy.

Nasz Jogurt! - doskonały rezultat za każdym razem!

KrzysztoŻółkiewski

P.S. Sposób produkcji podała "babcia".




ANTY-EKOLOGICZNY TREND

Dziennik "Independent" 21.4 opublikował raport o spadku zainteresowania produktami "ekologicznymi" wśród konsumentów brytyjskich. Sieci sklepów Sainsbury, Co-op i Asda ograniczyły sprzedaż produktów "ekologicznych" ze względu na spadek popytu. Wśród powodów wymienia się rozczarowanie wysokimi cenami "zielonych" towarów, narzucanymi przez producentów próbujących wykorzystać ekologiczną modę. Wiele produktów reklamowanych jako "ekologiczne" okazuje się takimi tylko z nazwy, w rzeczywistości są równie szkodliwe dla środowiska, co produkty tradycyjne. Są za to droższe i gorszej jakości.

Według niektórych socjologów także ...wojna w Bośni na ekranach telewizorów podważyła wiarę w zdolność jednostki do "ocalenia świata", na której opierał się dotąd "zielony konsumeryzm". Poza tym długotrwała recesja sprawiła, że Brytyjczycy po prostu nie mogą sobie pozwolić na droższe produkty.

Proponowanym rozwiązaniem jest wprowadzenie ostrzejszych rygorów etykietowania wyrobów "ekologicznych". Zapobiegłoby to nadużywaniu "ekologii" do celów komercyjnych, które zniechęciło wielu dotychczasowych entuzjastów "zielonych" zakupów.

Wzrosło za to zainteresowanie produktami zwierzęcymi (zwł. spożywczymi) z naturalnej, nie uprzemysłowionej, hodowli. Trend ten będzie zapewne dodatkowo wzmocniony niedawną paniką w kwestii choroby BSE, rozplenionej przez masową, przemysłową hodowlę.

Rafał Pankowski




ZB nr 7(85)/96, lipiec '96

Początek strony