Strona główna |
Dyr. Andrzej Kassenberg zdał sprawę ze swych dotychczasowych rozmów z "Listą 21" (Kraków, 12.6 br.). Grupa ta jest reprezentatywna i kompetentna, nie jest jednak oficjalną reprezentacją całego ruchu organizacji pozarządowych. Dr Piotr Gliński wyraził nadzieję, że jeśli jej działalność będzie skuteczna, to zyska uznanie wszystkich NGO's i dzięki zdobytemu autorytetowi zostanie uznana za reprezentację przez wszystkich członków ruchu.
Resztę zebrania poświęcono głównie na omówienie problemów, związanych z ustaloną w trakcie spotkania w Kolumnie współpracą ministerstwa i organizacji pozarządowych. Min. Mierzwiński zobowiązał się do przedstawienia do 31.7 br. listy problemów i spraw, jakimi resort będzie się zajmował do końca bieżącego roku, w związku z którymi przewidziane są konsultacje z NGO's. Umożliwi to ekologom wcześniejsze przygotowanie się do problemu i zabranie głosu w sprawie. Do listy tej zostanie również dołączona propozycja udziału przedstawicieli organizacji pozarządowych w zagranicznych delegacjach. Konsultacje postanowiono ograniczyć do aktów dopiero powstających w MOśZNiL. Przewidziano możliwość zabrania głosu przez ekologów w dwu etapach: w trakcie tworzenia założeń do projektu i w momencie skierowania ich do Sejmu. Informacje dotyczące projektowanych aktów dostępne będą w tworzonym Ośrodku Promocji i Informacji ministerstwa. Za pośrednictwem "Listy 21" MOśZNiL przekaże ekologom listę aktów, przewidzianych do wykonania w 1997 r.
Reguły działania Listy to¨otwarta formuła spotkań (każdy może w nich uczestniczyć) ¨delegowani na spotkania zastępcy członków biorą w nim udział, lecz nie reprezentują członków Listy ¨ustalenia podejmowane są przy zgodzie wszystkich obecnych na spotkaniu członków Listy ¨uczestnictwo w Liście jest rotacyjne.
Ministerstwo, poprzez Adama Mierzwińskiego zobowiązało się też do przedstawienia na następnym spotkaniu projektu procedury dofinansowywania działań organizacji ekologicznych oraz skład zespołu oceniającego projekty. Przedstawiciel strony rządowej zapowiedział także, że wystąpi do min. Żelichowskiego o rozszerzenie składu Komisji ds. Ekorozwoju i Państwowej Rady Ochrony Środowiska o przedstawiciela NGO's. Kandydatury na to stanowisko zaproponować ma "Lista 21", a wyboru dokona minister.
Omówiono również sprawę udziału organizacji ekologicznych w promowaniu organizowanych przez ministerstwo imprez, np. Światowy Dzień Ochrony Środowiska czy Eko-Media-Forum. Ekolodzy mogą korzystać z wydawanego przez ministerstwo Kalendarium imprez, w którym wymienione są wszystkie projekty tego typu, i dowolnie włączać się w działania związane z każdym z nich. Padła również propozycja (dyr. Cz.Więckowski), aby raport z realizacji zadań, wynikających z ustaleń Agendy 21, który ma być przedłożony na forum ONZ w 1997, został opracowany przy współudziale NGO's.
"Lista 21" nie jest reprezentacją ruchu pozarządowych organizacji ekologicznych wobec władz i konsultacje z nią nie oznaczają konsultacji z całym ruchem. Każda organizacja ekologiczna ma prawo do uczestniczenia w nich, jeśli zgłosi swój akces.
Obecna formuła Listy jest tymczasowa. Do końca br. nastąpi opracowanie ekspertyzy na temat współpracy pomiędzy mośznil a ngo's.
Z powodu braku czasu na następne spotkanie (24.9 br.) postanowiono przełożyć omówienie takich problemów jak: udział NGO's w procesach decyzyjnych, dostęp do informacji, działalność Ośrodka Promocji i Informacji MOśZNiL, opracowanie projektu współpracy ministerstwa z organizacjami pozarządowymi i inne.
źródła: Andrzej Kassenberg, Teresa Orłoś
Jeżeli nam się uda, będzie również przemarsz pod drugi McDonald na tej samej ulicy. Zapraszamy wszystkich chętnych do przyjechania i zaprotestowania przeciwko degradacji naszej planety.
Bliższe informacje
Centrum Inicjatywy Lokalnej
40, 90-965 Łódź
(z dopiskiem w prawym dolnym rogu koperty "FWZ")
Warto sobie czasami zadać pytanie: Dlaczego pomagam przyrodzie? Każdy z nas uwikłany jest w system, w którym przyszło nam żyć. Jeśli nie chcemy pogłębiać podziałów, tworząc kolejne "izmy" i patrzeć na innych jak na wrogów, musimy sobie zadać głębokie pytania. Nie musimy być całkowicie pozbawieni naszego antropocentryzmu, powinniśmy jednak widzieć swoje motywacje, także w ich egoistycznym wymiarze. Wówczas będzie nam łatwiej nie przekraczać swoich ograniczeń. To właśnie pytanie zadaliśmy sobie: czterdziestu czterem uczestnikom rytuału Nocy Kupały w prahistorycznym kręgu, na szczycie góry Palenica 21 czerwca tego roku. Odpowiedzi niemal wszystkich dały się sprowadzić do konstatacji, że chcemy pomóc sobie, a nie jakiejś tam przyrodzie, że niszczona dzika przyroda to niszczona cząstka nas samych, w dodatku cząstka najbardziej intymna, najbardziej osobista. Dla niektórych jest to gwałt na ich boskiej naturze, na porządku świata danym przez Boga; dla innych gwałt na ich własnej istocie. Wszyscy jednak byliśmy zgodni, że ten gwałt jest skutkiem zachodniej cywilizacji i jej reguł lekceważących duchowość, by zastąpić ją mechanizmami rynku (= świętej zasadzie zysku), konkurencji (ale nie w wymiarze przyrodniczym, lecz w gospodarczym) i tryumfu spekulacji (polityki) nad współodczuwaniem. Tym właśnie "wartościom" służy dziś polityka i prawo. Nie ma przecież w nich miejsca na to, co nie ma ceny na rynku. Jak więc mamy postępować z instytucjami państwa i prawa?
Czym jest praca na rzecz wszystkich istot, na rzecz zachowania harmonii i poszanowania różnorodności biologicznej oraz kulturowej? Jeśli popatrzeć na to z perspektywy sfer naszych doświadczeń społecznych i duchowych, to możemy powiedzieć o czterech filarach tej drogi. Na poziomie filozoficznym filarem może być głęboka ekologia (w której poszanowaniu dla wszelkiego życia i postulacie zadawania głębokich pytań mieszczą się również różne systemy religijne). Praktykowanie poszerzania swojego "ja" bywa jednak posądzane o diabelstwo, choć Jerzy Prokopiuk diabelstwo przypisuje czemuś zupełnie innemu - nauce. Traktowanie przyrody jako nauczyciela (Przyroda wie lepiej, nie człowiek - G.Bateson) nie jest powszechnie akceptowane, a dominuje wręcz antropocentryczna interpretacja biblijnego wskazania czynienia sobie ziemi poddaną. Na poziomie moralności jest to norma etyczna wskazująca na dążenie ku samorealizacji, a więc dążenie do wysokiej jakości życia, a nie wysokiego poziomu życia. Na przeludnionej i niszczonej planecie moralne są jedynie potrzeby życiowe, i większość reklam telewizyjnych jest bardziej niemoralna niż sceny erotyczne i akty przemocy (zresztą te ostatnie wypływają wprost z umysłu pożądania, dzielenia i konsumpcji - czyli tego samego, który stworzył reklamy). Taka wykładnia moralności jest sprzeczna z wartościami proponowanymi przez dominujący system polityki rynku - wykładni tego systemu. Na poziomie politycznym byłoby to porzucenie działalności tylko w celu skutecznego działania w sferze życia społecznego i żądanie uprawiania polityki "biokracji", ujmowanej przez niektóre nurty obrońców środowiska w haśle "ani kroku dalej" - decyzje przestrzenne i społeczne musiałyby brać pod uwagę nienaruszalność zachowanych jeszcze zasobów przyrody zbliżonej do naturalnej i podporządkowanie planowania, tworzenia aktów prawnych i edukacji, utrzymaniu i odtwarzaniu harmonii wszystkich elementów ekosystemu. Ani obecne prawo, ani niektóre dziedziny, takie jak: ekonomia, urbanistyka, architektura itp. nie służą takiemu celowi. Miarą sukcesu jest skala przekształcenia środowiska naturalnego i ekspansja człowieka, a nie zachowanie obszarów dzikich ("dzikie" jest przeciwieństwem "cywilizacji"). Wreszcie na poziomie społecznym byłoby to podnoszenie ceny niszczenia przyrody i tworzenie oddolnych nacisków i żądań w imieniu przyrody (człowiek jest częścią przyrody i broniąc przed ludzką uzurpacją i arogancją lasu lub rzeki, broni sam siebie). Ten ostatni poziom to płaszczyzna, na której przyszło działać ruchowi ekologicznemu (chodzi o radykalne zmiany), a nie takiemu, którego przedstawiciele sądzą, że liczą się tylko te organizacje ekologiczne, które potrafią wpisać się w system wolnego rynku i kokietować bogatych sponsorów. Podnoszenie ceny niszczenia przyrody jest metodą skuteczną, bo rynkową. Ale też prowadzi do najostrzejszych konfliktów (wiadomo - chodzi o forsę). Tu już się kończy zabawa. Dlatego, jak napisał amerykański dziennikarz, rzetelność i skuteczność organizacji ekologicznych poznaje się po tym, czy mają one kłopoty ze strony ośrodków władzy, również tej tzw. "demokratycznej".
To, co nazywamy demokracją, choć jest czymś nieskończenie lepszym niż jej brak, nie służy przyrodzie. To system regulujący życie społeczne, w oparciu jednak o uzurpatorską pozycję człowieka oddzielonego od świata, który stanowi jej biologiczną podstawę. Poza tym w praktyce demokracja oznacza, że ten ma najsilniejszy głos, kto ma najwięcej pieniędzy. Bez lasu i dzikich terenów podmokłych demokracja umrze wraz z nieuchronną śmiercią jej ostatniego rzecznika, choćby nie wiem jakie piękne humanitarne slogany wygłaszał w parlamencie. Spotkania Grupy 21 z ministrem mogą się przysłużyć wyłonieniu polityków, którzy stworzą coś w rodzaju partii Zielonych. Mam co prawda wątpliwości, czy ruch ekologiczny w Polsce jest na tyle silny, by już teraz mógł taką siłę polityczną stworzyć, czy jest również na tyle odporny na pokusy kariery, by nie stracić swojej "dzikiej natury" i nie wylądować w niszy ekologicznej Systemu, ale próbować warto. Niemniej jednak, osobiście wolę budowanie domu od fundamentów, a nie od dachu. Jeśli wierzyć wymienionym wcześniej czterem filarom pracy na rzecz wszystkich istot, to trzeba uznać, że obecny system społeczny i polityczny nie służy przyrodzie. Po co więc stawać się jego trybem i szukać sposobu zsynchronizowania z pozostałymi trybami, dość obficie oliwionymi przez różne globalne i lokalne instytucje finansowe, czerpiące zyski z eksploatacji przyrody? I tak przecież jesteśmy w ten sposób wplątani, czy musimy jeszcze bardziej? Nieskorumpowana nauka (szukająca odpowiedzi na głębokie pytania, a nie pytania problemowe, zadawane przez ośrodki władzy) będzie kwestionowała ten system od środka, bo będzie wskazywała na prawdę przyrodniczą, ale będzie bezradna bez nacisku wolnego ruchu ekologicznego. Wolnego, tj. nie współpracującego z państwem. Kto słucha dysertacji naukowych? Rzecz jasna, różne organizacje europejskie, światowe banki, unie i porozumienia polityczne będą dążyły do "oswojenia" ruchu ekologicznego, wpisania go w swoje struktury przy pomocy ekspertów, opracowywanych komputerowo modeli, ONZ-owskich projektów itp. Będą na to granty i wsparcie "wolnego świata". Byle tylko nie kwestionować kierunku wytyczanego przez najbogatszych, którzy bardziej lub mniej świadomie bronią się przed zakwestionowaniem jedynego słusznego kierunku zapewniającego im komfort stanu posiadania. Najbardziej znana organizacja ekologiczna Greenpeace ma już nowego dyrektora, niemieckiego finansistę Thilo Bode, szukającego sposobów współpracy i rozmów z przedstawicielami dominującego systemu. Greenpeace nie kwestionuje już obranego przez cywilizację kierunku, lecz proponuje zmniejszenie zużycia paliwa przez samochody. Niektórzy dziennikarze komentują te zmiany jako sposób na bardziej efektywne działanie organizacji. Z pewnością Greenpeace będzie teraz chętniej przyjmowany w salonach, ale czy jego aktywiści nie zgubią gdzieś swojej "dzikiej" natury i nie zaczną uwiarygadniać systemu zbudowanego na eksploatacji 80% świata przez 20% tych, którzy wiedzą, jak to robić? Na razie organizacja ta straciła setki tysięcy członków, którzy chcą wpływać na zmiany w polityce świata przez bezpośredni nacisk i prawo do niezgody, a nie układanie się z możnym W książce W obronie Ziemi (Janusz Korbel i Marta Lelek) pisaliśmy, że rolą organizacji ekologicznych nie jest uwiarygodnianie systemu, lecz tworzenie nacisku na zmiany w kierunku ochrony dzikiej przyrody. Ów, tak chwalony, system demokratyczny zawiera przecież wystarczające mechanizmy, by ten nacisk wywierać. Lokalne żądania ochrony przyrody nie potrzebują formalizowania w ramach jakichś centralnych planów, regularnych spotkać z ministrem i dyskusji na szczeblach centralnych. To nawet nie mieści się w kategoriach owej antropocentrycznej demokracji. Czym bardziej ogólna formuła, tym bardziej zamazane stają się lokalne problemy, a właśnie na nich buduje się nowa świadomość i one są sprawdzianem demokracji. Ośrodki decyzyjne powinny nauczyć się szacunku dla każdego ruchu ekologicznego - tak samo dla ruchu ekologicznego w Nisku, jak dla mieszkańców wioski ekologicznej w Wolimierzu. Nie wolno wymagać, by te najprawdziwsze, bo oddolne inicjatywy były zmuszane do wyłaniania reprezentantów w ramach ogólnopolskiego porozumienia ruchów ekologicznych czy innego tworu wymyślonego w Warszawie lub Brukseli. W ostatnich latach dostałem dziesiątki ankiet. Gdyby moja organizacja chciała na nie odpowiadać, mielibyśmy zajęty cały czas! Z pewnością za granty przekazane na takie programy można by wykupić i ochronić niejedno torfowisko i wspomóc wiele oddolnych inicjatyw. Próbuje się tworzyć kolejne biura obsługi, koordynacji, informacji czy jeszcze czegoś ruchu ekologicznego. Dzika woda płynie własnym korytem i zaskoczy wszystkich mędrków od organizowania, porządkowania i systematyzowania. Tworzenie "grup roboczych" do spraw wszystkich lasów w Polsce, rzek czy czego tam jeszcze, wymyślanie centralnego planu edukacji ekologicznej, tworzenie struktury do współpracy z ministerstwem i zapraszanie NGO do udziału w ciałach państwowych, to przecież świetny sposób na unikanie konkretnych odpowiedzi i wciąganie aktywistów we własne gry, dyktowane tzw. polityką państwa, czyli rządzącej elity, której celem jest utrzymanie stanu posiadania i przekonanie tzw. obywateli do swoich racji. Państwa w obecnej postaci długo jeszcze nie znikną i w ich strukturach też znajdą się czasami ludzie chcący pomagać przyrodzie, lecz oni właśnie potrzebują oddolnych nacisków, a nie pozarządowych przyczółków dla własnej polityki. Dla mnie dużo ważniejsze od spotkania "przedstawicieli" z ministrem jest otrzymanie odpowiedzi na oficjalne pismo organizacji posiadającej osobowość prawną, skierowane do ministerstwa w konkretnej spawie - a od czterech tygodni żadnej odpowiedzi nie ma. Mechanizmy porozumiewania się i zgłaszania żądań już istnieją. Jeśli nie będzie odpowiedzi, wówczas podobnie myślące autentyczne organizacje ekologiczne, mające podobne doświadczenia, nie będą prosiły o wybranie swoich przedstawicieli i nie będą czekały na termin konsultacji ustalonych wspólnie z urzędnikami państwowymi przez "oczko", lecz przyjdą do ministerstwa (utrzymywanego przecież z naszych podatków), by możliwie wyraziście przedstawić swoje żądania. To jest urząd, a my jesteśmy petentami - i urząd jest dla nas, a nie odwrotnie. To nie my pobieramy pensje z budżetu państwa, natomiast my ten budżet zasilamy. Jeśli kilkadziesiąt tysięcy ludzi podpisuje się pod petycją Rozmowy są ważne. Uczą również współodczuwania z tą "drugą" stroną. Są również bardzo niebezpieczne, bo każdy mały sukces może być pretekstem do kupienia nas dla akceptacji dominującego nurtu polityki. Możemy tworzyć kolejne rezerwaty i parki narodowe. To bardzo ważne. Ale nie obszary chronione, kampanie i opracowania naukowe uratują ziemię przed ludzką nadpopulacją i wzrastającą konsumpcją - status każdego miejsca może zmienić decyzja podjęta dowolnego dnia przez ośrodki decyzyjne. Nie uratują ziemi politycy ani grupy ekspertów i reprezentantów organizacji pozarządowych, choćby spotykali się co miesiąc w specjalnych grupach roboczych. Zmiana kierunku, w którym zmierza cywilizacja, może się dokonać tylko poprzez pokojową rewolucję zwykłych ludzi, poszerzających krąg wszystkich istot. To budząca się świadomość wspólnego pokrewieństwa całej dzikiej przyrody będzie podnosić cenę decyzji jej eksploatatorów. Będzie się to przejawiało w blokadach rajdów "Kormoran", pikietach nielegalnych wyciągów na Pilsko i ich właściciela - Gliwickiej Agencji Turystycznej, w akcjach dla Puszczy Białowieskiej, tysiącach petycji, wspólnych rytuałach i oddolnych inicjatywach, których nie uda się wtłoczyć w żaden projekt, najbardziej nawet demokratycznej sieci współpracy z rządem, bo będą wyrazem siły, której nie będzie już można lekceważyć. Nie wiem, kiedy to nastąpi, czy może wcześniej załamie się ostatecznie równowaga życia na ziemi. Wydaje mi się jednak, że nadszedł czas tworzenia silnych lokalnych inicjatyw dla przyrody i czas sprzeciwu wobec dotychczasowej polityki przedkładania politycznych interesów nad wartości przyrodnicze. Źródłem siły tej rewolucji jest dzika przyroda, jej fundamenty tworzą lokalni aktywiści i skupiająca się wokół nich społeczność. Niektórzy przedstawiciele organizacji pozarządowych mogą prowadzić rozmowy z rządem, mogą organizować spotkania i grupy robocze. Szanuję ich wybór, choć dla mnie jest to strata czasu (lepiej robić coś dla przyrody i rozmawiać wtedy, kiedy wynika to z konkretnych potrzeb). Byle tylko starczyło jeszcze innych działaczy, którzy zajmą się konkretnymi lokalnymi problemami i skutecznie podważą stabilność gmachu cywilizacji wzrostu i rozwoju za wszelką cenę.
Kilkanaście dni przed napisaniem tego tekstu byłem w górach na Czergowie w Słowacji. Z kilkoma tamtejszymi aktywistami siedzieliśmy nocą w namiocie tipi grzejąc się przy ogniu i rozmawiając o skuteczności działań w obronie przyrody. Byli to aktywiści, którym udało się uratować najwięcej miejsc w całej Słowacji. Kilka miesięcy wcześniej skutecznymi akcjami bezpośrednimi i przy poparciu międzynarodowych autorytetów, których sprowadzili z różnych krajów, udało im się wymusić powołanie dużego rezerwatu leśnego na obszarze, gdzie zaczęto już stosować zręby zupełne. Opowiadali, jak to w ich kraju maleją swobody demokratyczne, za to "ożywają" różne organizacje ekologiczne, których nie ma na żadnej akcji obrony przyrody, ale które chętnie tworzą różne super-ciała dla ochrony przyrody. Dostają, oczywiście, wielkie granty na kolejne konferencje, najlepiej międzynarodowe, wydają broszury, spotykają się z przedstawicielami rządu, jeżdżą na zagraniczne konferencje i szkolenia. Czasami najpierw pojawia się grant - a potem trzeba do tego wymyślić jakieś wydarzenia, żeby go "skonsumować". Tak na przykład powstał międzynarodowy projekt dotyczący ochrony Karpat (na wstępnych rozmowach w Krakowie był przedstawiciel "Pracowni"). Słowacy zadali pytanie: Czy wiesz, dlaczego te pieniądze skierowano na projekt, w którym uczestniczą organizacje takie, jak "Pola", nieobecne w żadnej kampanii dotyczącej konkretnych obszarów Karpat? Przecież już jest słowacko-czesko-polska koalicja (dała się we znaki władzom tych krajów kilkoma akcjami - w Polsce na Pilsku i w Białowieży) właśnie zaangażowana od dwóch lat w kampanie na rzecz lasów karpackich. Powstała prawidziwie demokratycznie, z woli kilku aktywnych organizacji, bez instruktorów z zewnątrz i bez pomocy finansowej od jakiegoś sponsora. Dlaczego więc ośrodki decyzyjne wolą jej nie zauważać i dlaczego wywołują i wspierają taki nowy twór? Według naszych słowackich aktywistów odpowiedź jest prosta - to są działacze, którzy będą jeździli na spotkania z władzami, będą formułowali listy postulatów, organizowali wspólne wycieczki i sympozja międzynarodowe i wielu z nich będzie miało z tego niezły dochód bez narażania się komukolwiek i z cichą aprobatą ośrodków decyzyjnych. Dostali już pieniądze i teraz trzeba coś wydać, zrobić konferencję. Chętnie zaproszą do udziału kogoś z nas, bo to uwiarygodni projekt. Oni nie uratują naszych lasów - mówi Dasza - nikogo z nich nigdy nie widziałam na blokadzie w lesie ani na warsztatach ze słynnym leśnikiem Chrisem Maserem, kiedy uczył aktywistówo, co i jak chronić w Karpatach. Przez jakiś czas byli w ogóle niewidoczni. Teraz pojawiły się pieniądze i potrzeba takich "aktywistów", więc ożyli. Odpowiedziałem, że u nas w Polsce jest inna sytuacja. Ale warto uważać.
Janusz Korbel
Niech więc młodzi ekolodzy wyłaniają swoich reprezentantów i legitymizują politykę ministerstwa, jeśli ich to dowartościowuje. Ja mam inne zdanie. A waloryzacja przyrodnicza to nie żaden "dobry pomysł", lecz podstawowy warunek podjęcia rzeczywistej ochrony przyrody. Nawet jeśli przy okazji były nadużycia finansowe - a jestem pewien, że były - to wykorzystywanie tego faktu do dezawuowania roli niezależnego ruchu ekologicznego (krzyczą, że nie ma inwentaryzacji ekologicznej gmin - m.in. Żelichowski) jest zupełnie nie na miejscu w ustach ministra.
Janusz Korbel
Tak właśnie widziałem tę grupę i dlatego gotowy byłem i jestem nadal w niej uczestniczyć. Podkreślałem wielokrotnie już na wstępie i na spotkaniach ludzi z "Listy 21" - Istnienie naszej grupy ma sens dla NAS, dla ruchu, jako forum pracy oraz współpracy nad wizją i strategią działania dla przyszłości. Powoływanie natomiast "Listy 21" dla kontaktów z ministrem uważam za błąd i mimo wszystko niezrozumienie naszej roli.
Dlaczego w ogóle przedstawiciele ministerstwa chcą się z nami spotykać?
Moim zdaniem z dwóch powodów. Po pierwsze wymuszane jest to na nich przez struktury europejskie, po drugie wzrasta nasza rola i profesjonalizm, co widać na przykładzie ogólnopolskich działań. Nie wyciągnięto do nas ręki we wspólnym interesie, ale wezwano przed oblicze. Tutaj właśnie jest, moim zdaniem, grzech pierworodny tzw. współpracy między ministerstwem a ruchem. Nadal traktowani jesteśmy jako przypadłość demokracji, a nie jako stały element gry społecznej. Mnie rola petenta zupełnie nie odpowiada, tym bardziej, że została mi narzucona, dlatego też uważam, że najważniejsze jest budowanie platformy przyszłych działań między nami (pomimo ogromnych trudności), niż załatwianie spraw bieżących i legitymowanie często fatalnych posunięć Ministerstwa. Dlaczego wspólnej platformy? Nie będziemy stanowili dla społeczeństwa żadnej widocznej i czytelnej alternatywy, proponując ludziom ochronę dzikich terenów i rytuały. To co piszę, dotyczy także moich działań w Kampanii "Teraz Wisła", ale myślę, że ma szerszy zasięg. Powinniśmy wyruszyć w drogę budowania naszej wizji Polski dla nas i przyszłych pokoleń. Że jest to utopia? Być może. Ale utopią i nie wiem, czy nie znaczniejszą jest liczenie na dobrą wolę tych, którzy pod płaszczykiem działań pozornych unikają podejmowania ważnych decyzji.
Wszystko wskazuje na to, że już powołanie "Listy 21" ma swój pozytywny wymiar, choćby poprzez fakt rozpoczęcia tej interesującej dyskusji.
Jest jeszcze jedna ważna, myślę że podstawowa sprawa, która łączy się z tym, o czym tu mówię.
Kochani ekolodzy, płytcy, głębocy, brzydcy i walczący, czy się to komu podoba czy nie, nie jesteśmy w stanie wstrzymać procesów cywilizacyjnych, które się dzieją wokół nas. Chwalebnym jest, i sam to zresztą czynię, bronić resztek nienaruszonej przyrody, ale nie to będzie stanowić o przyszłości świata i nas samych. Nie jesteśmy w stanie, czyniąc zaklęcia w czarodziejskich kręgach, zmienić rzeczywistości. O wiele ważniejsze, moim zdaniem, jest przygotowanie nas samych, naszych umysłów i ciał oraz struktur, które powinniśmy budować, do wyzwań stających przed nową cywilizacją. Jaka ona będzie? Tego nie wiem. Natomiast chciałbym uczestniczyć w budowaniu takiej wizji cywilizacji, jaką my chcielibyśmy osiągnąć. Sytuacja, w której się znajdujemy (jako polski ruch ekologiczny) jest wręcz komfortowa, jeśli porównamy to do kłopotów organizacji np. Europy Zachodniej. Dlaczego? Mianowicie tam procesy cywilizacyjne zaszły tak daleko na wielu obszarach, a co najważniejsze w świadomości społecznej, że opór starego systemu będzie niewspółmierny do tego, który obserwujemy w Polsce. Aby przygotować się do tych zmian, trzeba nam dyskusji i szukania rozwiązań. To może wydarzyć się (acz nie musi) podczas spotkań ludzi z "Listy 21".
Dlaczego podkreślam, że "Lista 21" potrzebna jest nam. A pan minister? No cóż panowie, nie wierzę w ogóle w dobrego ministra, są lepsi i gorsi z punktu widzenia ruchu ekologicznego i broniących przyrody. Oba jednak warianty lepszy - gorszy nie zmieniają fatalnej sytuacji. Z punktu widzenia lekarza gruźlica jest lepsza od raka, ale dla pacjenta często nie jest to wielka pociecha. Ministerstwo i pan minister nie powinien być meritum tej dyskusji. Urzędnicy powinni wykonywać dobrze swoją pracę, jeśli tego nie czynią należy ich wymienić, ale w systemie, w którym żyjemy robią to politycy, na których my głosujemy lub nie. Tak oto koło się zamyka. Kto tego nie rozumie, z trudem osiągał będzie swoje cele, na dodatek cząstkowe i po wydatkowaniu ogromnej energii. Wszyscy jedziemy na tym samym wozie, nie da się dojść szybko piechotą z Bielska-Białej do Warszawy. Istotne jest, kto ustala reguły. Wolałbym, abyśmy robili to my biorąc pod uwagę naturę, przyszłe pokolenia i wiele rzeczy o których ci co teraz decydują, w ogóle nie myślą. Ministerstwo i w ogóle władze należy kontrolować, taka nasza rola, spotykać się z nimi i dyskutować, ale robić swoje opracowując plan na czasy, kiedy zostaniemy wywołani do tablicy.
Teraz kilka słów konkluzji. "Lista 21" - tak, jako forum dyskusji, a w przyszłości jako możliwość reprezentacji. "Lista 21" jako listek figowy ministra, zakrywający niemoc w wypracowaniu klarownych kryteriów współpracy - nie.
Jacek Bożek
M.S.Czarnowski