Strona główna 

ZB nr 10(88)/96, październik '96

KRÓTKO I WĘZłOWATO

Czy można w jednym zdaniu zawrzeć treść, którą inni wypełnili tysiące tomów i kilometry bibliotecznych półek? Czy można jedną myślą skwitować największe zagrożenia dla ludzkości?
W jednym zdaniu skwitować naszą opartą na ustawicznym pośpiechu cywilizację? Nazwać po imieniu najgorsze ludzkie przywary? A przy tym wszystkim zachować poczucie humoru, zaprawić myśl ironią i szczyptą złośliwości, zachowując jednak atmosferę filozoficznej zadumy i życzliwego ludziom niepokoju o kondycję i dalsze losy rodu ludzkiego?
Okazuje się, że można, trzeba być tylko Stanisławem Jerzym Lecem:
Ciało ludzkie jest jednym z najczęstszych kostiumów w karnawale bestii.

Ziemia się może kiedyś wyludni, przez niepohamowany przyrost naturalny.

Zostań człowiekiem! Małpom to się już udało.

Wyemancypowaliśmy się ze świata zwierzęcego. Chyba nie zagrzejemy miejsca i w ludzkim.

Wypatroszyliśmy ziemię z jej bogactw, a nadziewamy ją nieboszczykami.

Śmieszne, ile trudu zadają sobie zwierzęta, by urozmaicić jadłospis człowieka.

A może się wyczerpią złoża czasu?
Bezdomne cienie po wyrębie lasu.

I pomyśleć, że te "nieuczesane myśli" mają już ponad 30 lat! Wciąż brzmią aktualnie i wydają się być komentarzem pisanym przez uważnego obserwatora naszych czasów.

Lec chyba przewidział, że jedną z wad współczesnej cywilizacji będzie zalew informacji - prawdziwy bełkot płynący ze wszystkich stron: z gazet, książek, radia i telewizji:
Grafomania będzie róść z ułatwieniami technicznymi notowania bełkotu.

Mając tę myśl na uwadze i ja już kończę, polecając wszystkim nowy zbiór myśli Leca

Aleksander Fober

Stanisław Jerzy Lec, Myśli nieuczesane odczytane z notesów i serwetek po trzydziestu latach, Warszawa 1996, Wyd. Allegro ma non troppo.

CYTAT

Czy wierzę w postęp? Nie tylko nie wierzę, ale jestem zdania, że to horrendalna bzdura. Nie może istnieć nieprzerwany, postępowy ruch ludzkości. Jakbyśmy nie ponosili żadnych strat, a zasoby ziemi były niewyczerpalne. Ponosimy tak wielkie straty w dziedzinie ekologii i z powodu niszczenia ziemi, niszczenia moralności i obniżania intelektualnego i kulturalnego poziomu ludzi, że żadne osiągnięcia techniczne nie są w stanie tego zrekompensować (...). Lecz to, że tracimy przyrodę, tracimy ludzi, moralność, a nawet poziom intelektualny i kulturalny... Poziom kultury XX wieku jest w sposób widoczny niższy od tego w wieku XIX.

2 Aleksander Sołżenicyn "Rzeczpospolita" 11/1996.

wybrał KrzysztoS. Kędziora


POŚPIESZNE DIAGNOZY

J.G.Ballard, autor m.in.: Imperium słońca - autobiograficznej powieści opisującej pobyt autora w japońskim obozie podczas II wojny światowej, zekranizowanej przez S.Spielberga, pisuje także wyróżniające się formą i oryginalnym ujęciem tematu antyutopie. Odzwierciedlają one ponure wizje autora; ukazują świat po katastrofie ekologicznej (Witaj Ameryko), nuklearnej (Wyspa), a także przestrzegają przed nieprzemyślanym zachłyśnięciem się ideami (W pośpiechu do raju). Dobra literatura ma to do siebie, że nie pozostawia czytelnika obojętnym. Powieści Ballarda irytują, zmuszają do refleksji i szukania własnych odpowiedzi na najważniejsze pytania naszej epoki.

Witaj Ameryko to wizja świata po katastrofie ekologicznej. Ludzkość wyczerpała źródła nieodnawialnych paliw w gigantycznych inwestycjach (tama na Amazonce, most nad kanałem La Manche, zawrócenie Golfostromu i in.) i zindustrializowana planeta cofnęła się technologicznie do XIX wieku. Największe załamanie przeżyły USA, które poprzez nadmierny rozwój zamieniły całą Amerykę Północną w pustynię. Wyprawa naukowców, która wyrusza z Anglii do byłych Stanów Zjednoczonych, ma pozornie za zadanie sprawdzenie możliwości powtórnego zasiedlenia kontynentu. W rzeczywistości jej naczelnym zadaniem jest zbadanie możliwości powtórnego uruchomienia reaktorów atomowych, zamarłych pod koniec XX wieku, zaspokojenia głodu energetycznego. Wizja świata po katastrofie ekologicznej nie jest spójna i można się spierać o szczegóły. Nie to jest jednak najważniejsze. Pesymizm autora nie zna granic; nawet doprowadzenie świata na krawędź zagłady niczego ludzkości nie nauczyło, skoro uznała energię nuklearną za panaceum na swoje bolączki i gotowa jest powtórzyć błędy swoich poprzedników, żeby tylko znów zalśniły ekrany telewizorów.

W pośpiechu do raju - wizyjna powieść porusza najbardziej drażliwe tematy naszej dekady: feminizm i zagrożenia środowiska naturalnego. Aktywistka broniąca praw zwierząt, walcząca przeciwko francuskim próbom z bronią jądrową na Pacyfiku zyskuje międzynarodowe poparcie. Na odległym atolu zakłada rezerwat dla zwierząt z całego świata, w którym społecznie pracują ramię w ramię feministki i ekolodzy. Sielanka jednak nie trwa długo. Barbara Rafferty tworzy współczesne matriarchalne państwo, wprowadza własne obłąkańcze prawa. Arkadia zamienia się w gułag. I w tej powieści da się autorowi wybaczyć nieprawdopodobieństwo psychologiczne niektórych wątków. Pośpiesznie stawiane diagnozy mają to do siebie, że czasem bywają mylne, niemniej ich siła polega w tym wypadku na dostrzeżeniu i opisaniu problemu.

Robert Drobysz

J.G.Ballard, Witaj Ameryko, Wyd. "Amber", Warszawa 1996, tłum. Bożena Stokłosa.

J.G.Ballard, W pośpiechu do raju, Wyd. "Amber", Warszawa 1996, tłum. Piotr Cholewa.


SZALONA KOCHANKA

Skazani na tęsknotę - to tomik wierszy wydany na prawach rękopisu - autorstwa Elżbiety Ornatowskiej. Zawarty tam cykl utworów poetyckich przyciąga uwagę oryginalnym potraktowaniem ważnej, szczególnie dla każdej kobiety, kwestii miłości. Ornatowska podpowiada czytelniczkom, które poszukują doskonałego kochanka, że jest nim - w jej opinii - Bóg-Kryszna. Książeczka ta wydaje się być czymś na kształt sprawozdania poetki z emocjonalnego obcowania z tym bóstwem hinduskim. Sądzę jednak, że jest to mały kamuflaż artystyczny, i że idzie tutaj głównie o emocjonalne i upoetyzowane przedstawienie granic miłosnego zaangażowania w potencjalnego kochanka, który mógłby być dla kochającej realnym wcieleniem Kryszny.

Jeśli idzie o wiersze Ornatowskiej (być może jest to forma poematu), to należy przyznać, że są one momentami ciekawe i bardzo interesujące, choć nie w całości, bowiem nie ustrzegła się autorka w kilku przypadkach zarówno niezrozumiałej wersyfikacji, jak i taniego sentymentalizmu. Ukazała ona jednak wiele ciekawych spraw, związanych z przeżywaniem miłości. Okazuje się bowiem, że w tej materii - sądzi poetka - bóg dał człowiekowi słowa po to, by kłamały - tego zdaje się wymagać miłość absolutna od śmiertelnych i ułomnych ludzi. Miłość sama z siebie jest dla niej siłą prawie absolutną, dającą człowiekowi możliwość samoubóstwienia, jak i samounicestwienia. Ornatowska w swych aktach i wyznaniach miłosnych stara się przekroczyć wszystkie tradycyjne kategorie miłości - w jej pojęciu do jej natury należy zarówno pełne szczęście, ubóstwienie, zaspokojenie chuci, ból i cierpienie, jak i grzech. Miłość tak ujęta pozwala żyć w świecie doczesnym, który jest światem pozoru. Jako absolutne uczucie daje ona też szansę dotarcia do rzeczywistego świata, w którym króluje prawdziwy i pełny kochanek - Kryszna.

Duże wrażenie robi utwór poświęcony poecie, którego autorka przedstawia jako "boga stwarzającego", łączącego w sobie jakby istotę boską i ludzką. Ornatowska tak fascynuje się własną poezją i przeżywaniem miłości, że nawołuje do "wyłączenia" umysłu i rozumu i chce nawet, by nieustannie trwał "czas grzechu" pod warunkiem, że jest to czas pełnej miłości. Aż chciałoby się być wcieleniem Kryszny i kochankiem poetki! Miłość - ze względu na metafory zastosowane przez poetkę - przybiera niekiedy formę rustykalną, innym razem staje się dzikim instynktem zwierzęcym. W rezultacie mamy tu do czynienia z próba głębokiego przeżycia miłości: od jej metafizyczno-idealistycznej formy po pełne zbezczeszczenie.

Ta pochwała tego podstawowego uczucia, świadczącego o żywotności człowieka, jest niewątpliwie polemiką autorki z miłością do Boga i ludzi, głoszoną i praktykowaną przez chrześcijaństwo, gdzie ów najwyższy przedmiot miłości jest obojętnym "Bogiem Ojcem" a nie odwzajemniającym kochankiem, czego domaga się poetka.

Warto czytać wiersze Ornatowskiej: są one ciekawe i emocjonujące. Jednak ich wydanie jest niestaranne i należy, przy upublicznieniu tych utworów szerokiemu gremium, postarać się o edytorską obróbkę tekstów, bowiem będą one niezrozumiałe w odbiorze.

Ignacy S. Fiut

Elżbieta Ornatowska, Skazani na tęsknotę, wyd. Osiedlowy Dom Kultury, Łęczna 1996, ss. 64.


RUSH LIMBAUGH WALCZY Z "POPRAWNOŚCIĄ"

Gdy przed rokiem dzieliłam się swoimi Paroma uwagami niepoprawnymi politycznie [ZB 9 (75), s.96-101], nie wiedziałam nic na temat Rusha Limbaugha z Ameryki i jego determinacji w walce właśnie z "poprawnością polityczną", jak również "państwem opiekuńczym". Ostatnio na polskim rynku ukazała się jego książka Właściwy porządek rzeczy, dedykowana przez autora przede wszystkim tym, którzy boją się uwierzyć, że to oni sami, a nie państwo czy instytucje opiekuńcze, są ich najlepszymi przyjaciółmi i sprzymierzeńcami.

Już z tej dedykacji widać, iż Limbaugh jest zwolennikiem liberalizmu. Słowo to wywołuje jednak wiele nieporozumień, gdyż w Ameryce oznacza zespół poglądów przez Rusha zażarcie zwalczanych (liberalizm w kwestiach obyczajowych, ale kontrola państwa w kwestiach gospodarczych). Lepiej więc nazwać autora konserwatystą, zaś jego przeciwników - socliberałami (tak też postąpił tłumacz).

Ideologia socliberalizmu w chwili obecnej dominuje w amerykańskich (i nie tylko) środkach masowego przekazu. Charakteryzuje ją przekonanie, iż za zło tego świata (nędzę, bezrobocie, przestępczość, wojny, degradację środowiska itp.) odpowiadają bogaci. Są nimi - oczywiście - "krwiopijcy-kapitaliści", ale też np. amerykańscy przedstawiciele klasy średniej (zwłaszcza biali mężczyźni). Takiemu obywatelowi wystarczy zasiąść przed telewizorem, by dowiedzieć się, że to właśnie on jest winien wszystkich bolączek Ameryki i świata. Zmazać swe winy można jedynie poprzez włączanie się w liczne akcje organizowane przez socliberałów. Np. bogaci aktorzy Hollywood od czasu do czasu organizują przyjęcia, na których jada się jedynie ryż i fasolę, bo tak odżywiają się najubożsi.

Rush Limbaugh jasno przedstawia absurdalność takiego rozumowania. Przecież to właśnie bogaci tworzą nowe miejsca pracy, to dzięki ich podatkom rozwija się kraj, opłacane są służby socjalne, chronione jest środowisko itp. Tymczasem wielu obrońcom środowiska szczególnie bliska jest ideologia lewicy. Limbaugh wyraźnie zwraca uwagę na rozróżnienie pomiędzy - jak pisze - poważnymi i zorientowanymi ekologicznie ludźmi a oszołomami od ochrony środowiska. Na tych ostatnich nie zostawia "suchej nitki". Stawia tezę, iż po upadku komunizmu wielu jego zwolenników znalazło schronienie w ruchu Zielonych. Oskarża te ugrupowania o prowadzenie ochrony przyrody nie dla dobra człowieka, ale przeciw człowiekowi. Sam autor sądzi, iż najlepszym sposobem ochrony bogactw przyrody jest ich prywatyzacja. Człowiek nie będzie niszczył tego, co stanowi jego własność. Podaje również przykłady, iż niekiedy zbyt rygorystyczna polityka w zakresie środowiska gorzej temu środowisku służy niż polityka zezwalająca na pewne ingerencje. Podaje tu przykład Kenii, objętej całkowitym zakazem handlu kością słoniową, gdzie populacja słoni ciągle spada oraz Zimbabwe, Malawi, Botswany i RPA, gdzie pozyskiwanie kości oraz polowania na słonie są dozwolone, a populacja tych zwierząt rośnie. Rzecz w tym, iż w krajach, gdzie istnieje całkowity zakaz polowań, kwitnie działalność kłusowników. Straży w parkach narodowych nie zależy na ochronie słoni, bo i tak nie ma z nich pożytku (kości nie wolno sprzedawać, zysku z zezwoleń na odstrzały też nie będzie, więc można spokojnie dać się przekupić kłusownikom).

W wielu miejscach poglądy autora na sprawę środowiska grzeszą uproszczeniami. Nie można się np. zgodzić z ostrym postawieniem sprawy, iż praca dla drwali jest ważniejsza niż przetrwanie rzadkiego podgatunku sowy plamistej. Takiego dylematu po prostu nie ma. Jeśli będzie się nieracjonalnie wycinać drzewa, wyginie i sowa plamista, ale wyginą przede wszystkim same drzewa i drwale stracą pracę. Podobnie jest z kwestionowaniem przez autora niektórych twierdzeń części naukowców na temat dziury ozonowej czy efektu cieplarnianego. Istotnie, sprawa nie jest tak jednoznaczna, jak przedstawiają ją lubiące sensację media, niemniej jednak Limbaugh również nie dysponuje przekonującymi dowodami na to, że jak twierdzi: Ziemia nie jest z cukru, czyli obawy ekologistów są wielce wyolbrzymione.

Mimo wielu uproszczeń sama diagnoza co do zdecydowanej lewicowości dużej części ekologistów jest trafna. Można to stwierdzić choćby obserwując poczynania Gorbaczowa (postaci tej Limbaugh poświęca osobny rozdział, nie związany bynajmniej z ekologią) po rozpadzie państwa, którego był przywódcą. Zajął się on mianowicie działalnością na rzecz środowiska. Działalność taka jakoś słabo była widoczna w czasach, gdy Michaił Gorbaczow pełnił funkcję I Sekretarza KPZR, o czym świadczy np. sprawa Czarnobyla. Inny, namacalny dowód lewicowych sympatii Zielonych znalazłam czytając wydrukowaną bez słowa komentarza w ZB [6(34), s.9-11], a więc piśmie ekologów, odezwę wicekomendanta Marcosa przeciwko neoliberalizmowi (czytaj: wolnemu rynkowi oraz wszystkiemu, na czym opiera się dotychczasowa cywilizacja). Wygląda na to, że każdy, kto chce zniszczyć podstawy kapitalizmu, automatycznie staje się "ekologiczny". Nie jest moim celem dokładniejsza analiza racji Indian ze stanu Chiapas, walczących z meksykańskim rządem, a tym mniej apologetyka tego ostatniego, jednakże styl odezwy wskazuje na to, że nie o Indian tutaj chodzi, a o zaszczepienie kolejnej wersji "najlepszego z możliwych ustroju".

Obok spraw politycznych, gospodarczych oraz ochrony środowiska Rush Limbaugh zajmuje się wieloma innymi zagadnieniami "z pierwszych stron gazet", a więc aborcją, prawami zwierząt, karą śmierci, feminizmem, multietnicznością itp. Niektóre z przedstawianych problemów są specyficznie amerykańskie, inne aktualne są również u nas. W tym momencie ograniczę się jedynie do sprawy ochrony życia ludzi i zwierząt. Rush wskazuje na niekonsekwencję wielu obrońców praw zwierząt, którzy z równą determinacją walczą z zabijaniem zwierząt (dla mięsa, futer), jak i o prawo do zabijania płodów ludzkich (z tzw. przyczyn społecznych). Ktoś może zarzucić niekonsekwencję autorowi, który odwrotnie: godzi się na zabijanie zwierząt, zaś nie dopuszcza aborcji płodu, który na początkowym etapie rozwoju cierpi zapewne mniej niż dorosłe zwierzę. Autor wychodzi jednak z założenia, iż człowiek jest istotą wyjątkową, a ta wyjątkowość została mu dana przez Boga. Większość osób zgodzi się chyba z tym, iż człowiek jest wyjątkowy, nawet jeśli nie uznaje istnienia Stwórcy, który wyznaczył mu uprzywilejowaną pozycję.

Niekonsekwencją Rusha jest natomiast jego aprobata dla kary śmierci, przy jednoczesnym uznaniu świętości życia ludzkiego. Można powiedzieć, iż morderca również nie uszanował życia, argument ten jednak mnie nie przekonuje. Kara śmierci na ogół nie jest równym odpłaceniem za winy, morderca cierpi zwykle nieporównywalnie więcej niż jego ofiara. Ofiara zabijana jest najczęściej w ciągu kilku minut, skazany w celi śmierci oczekuje na wyrok niekiedy latami. Oczywiście, nie jest celem wymiaru sprawiedliwości tak swoiste torturowanie skazanego, jednakże osiągnięcie całkowitej pewności, że nie można dopatrzyć się żadnych okoliczności łagodzących trwa niekiedy tak długo.

Czytając Właściwy porządek rzeczy można zadać sobie pytanie na ile problemy przedstawione przez autora dotyczą naszego kraju, a tym samym, co lektura tej publikacji może dać polskiemu czytelnikowi. Książka krytykuje sposób myślenia uznawany u nas często za "nowoczesny", "cywilizowany", "postępowy". Opowiada się za poglądami tradycjonalistycznymi, które obecnie w Polsce są szczególnie zwalczane nie tylko przez pojedynczych publicystów, ale i w sposób instytucjonalny. Nie odbywa się to pod hasłami "walki z wstecznictwem" (jak w PRL-u), ale "przywrócenia pluralizmu". Tymczasem szybko okazuje się, że pluralizm nie dotyczy poglądów, które umownie nazwę tradycjonalistycznymi. Świadczy o tym choćby likwidacja WC Kwadransa Wojciecha Cejrowskiego przez prorządowe kierownictwo TVP. Jakby tego było mało, to w ostatniej chwili zdjęto z anteny program poświęcony "Zjazdowi Ciemnogrodu" na Kociewiu, organizowany przez autora WC Kwadransa. Chcę być dobrze zrozumiana: nie należę do przesadnych tradycjonalistów, a co do Cejrowskiego mam uczucia mieszane, jednakże usunięcie jego programu uważam za klasyczny przykład cenzury. Istnieje jeszcze jeden charakterystyczny aspekt zwalczania poglądów konserwatywnych. W państwie pluralistycznym (nawet rządzonym przez lewicę) nie można całkowicie wyeliminować tradycjonalizmu. Zostawia się więc jego zwolennikom pewne działki (kościół, część prasy "elitarnej") kojarzące się ze sprawami poważnymi. Jeśli jednak tradycjonalista próbuje przedstawiać swoje poglądy w sposób "lekki", lewica od razu zarzuca mu chamstwo, wulgarność itp. Zarówno Rush Limbaugh (autor szeregu programów radiowych i telewizyjnych), jak i Wojciech Cejrowski naruszyli wspomniane tabu, stąd też duża do nich niechęć.

Trudno ocenić, ilu czytelników w ilu procentach będzie zgadzać się z Limbaughem, zdaniem samego autora jego książka jest prawdziwa w 97,9%. Z książki zadowoleni będą na pewno zwolennicy tradycji w kwestiach obyczajowych. Zadowoleni będą też wszyscy ci obywatele, którym wmawia się, iż popełniają zło moralne jedząc np. wystawny obiad w restauracji, podczas gdy miliony głodują. Nastawieni krytycznie do pomysłów Rusha też będą mieli przyjemną lekturę, gdyż książka napisana jest żywo i ciekawie. W lekturze nie przeszkadzają nawet zbytnio pewne chropowatości językowe ze strony tłumacza (pamiętajmy, że książka wydana jest w Chicago), jak np. brak konsekwencji w odmianie obcych imion i nazwisk.

Aleksandra Wagner
Zakład Kształtowania i Ochrony Środowiska AGH
al. Mickiewicza 30, paw. C-4, 30-059 Kraków
0-12/17-22-54 0-12/33-07-17
awagner@uci.agh.edu.pl

Rush Limbaugh, Właściwy porządek rzeczy [The Way Thinghs Ought to Be], tłum. Jan M. Fijor, Wydawnictwo "Kobieta", Chicago 1996.


MUNTHE I SAN MICHELE

Axel Munthe (1857-1949) szwedzki lekarz i pisarz. Ukończył medycynę w Paryżu i zaczął tam praktykę jako najmłodszy doktor. Szybko stał się "modnym lekarzem", uznanym przez "wyższe sfery" i wręcz niezastąpionym neurologiem. Przez wiele lat pracował w Paryżu, potem w Rzymie. Leczył nie tylko bogatych, ale i biedotę. Był tytanem pracy. Wiele razy ratując innych narażał swoje życie. Pojechał do Neapolu w czasie zarazy cholery, by pomagać nieszczęśnikom pozbawionym opieki i umierającym tysiącami, a w czasie trzęsienia ziemi udał się do Messyny, żeby ratować ludzi i omało nie przypłacił tego życiem.

Chcę polecić Państwu jego wspaniałą książkę Księga z San Michele (wyd. ang. 1929 r., wyd. szwedz. 1930 r., wyd. pol. 1933 r.), z której możecie dowiedzieć się o jego wielu niesamowitych wręcz przygodach. To książka nie pozbawiona humoru i dobrotliwej ironii, pełna życzliwości nie tylko wobec ludzi, ale i wobec wszystkiego co żyje.

Axel Munthe przez całe swoje długie życie nie mógł się pogodzić z okrucieństwem ludzi wobec zwierząt i walczył z tym do końca swoich dni.

Skowronek śpiewa sercem.

- I czyż można pomyśleć bez zgrozy, że istnieją ludzie, którzy zabijają te małe, bezbronne ptaszyny! (...) Głosy ich napełniają radością cały wszechświat ponad nami, a ich drobne, nieżywe ciałka są tak małe, że dziecko mogłoby je objąć ręką, jednak ludzie pochłaniają je chciwie, jakby nic innego nie istniało do jedzenia. Zgrozą nas przejmuje słowo "ludożerca" i wieszamy dzikusów, hołdujących zwyczajom przodków, ale mordowanie i zjadanie małych ptasząt nie podlega karze!
- Pan jest idealistą, kochany doktorze!
- Nie, ludzie nazywają to sentymentalizmem i drwią z tego. Niech mnie wyszydzają do woli, wszystko mi jedno, ale niech pan, panie hrabio, zapamięta moje słowa: nadejdzie czas, kiedy drwić przestaną, wtedy pojmą, że świat zwierząt został nam oddany przez Stwórcę pod opiekę, a nie na zagładę. Zwierzęta mają tyleż praw do życia co my, a prawo odbierania im tego życia ograniczone jest naszem własnem prawem do samoobrony i do istnienia. Musi przyjść czas, kiedy ludzie przestaną bezcelowo zabijać zwierzęta i nie będą w tem widzieli swej przyjemności. Dopóki jednak istnieje prawo odbierania im życia, nie możemy mieć aspiracyj, aby uznawano naszą cywilizację, jesteśmy barbarzyńcami.

(Księga z San Michele, s.73-74)

Axel Munthe był wielkim przeciwnikiem dokonywania doświadczeń na zwierzętach, jak i pokazywania dzikich zwierząt w cyrkach Okrucieństwo względem bezbronnych zwierząt jest w oczach Boga o wiele większym grzechem niż włamania, a jednak zbrodnia ta może być zmazana drobną kwotą pieniężną (s.216). (Ciekawa jestem, co powiedziałby Axel Munthe, gdyby żył obecnie w Polsce?)
Kochał wszystkie zwierzęta, leczył je i stworzył szpital dla nich. Był otoczony różnymi zwierzętami, którymi się opiekował, a o psach napisał: (...) kochamy nie tego jedynego, wybranego psa, ale każdego psa (...) Są one przedstawicielami istot najbardziej godnych kochania, a z punktu widzenia etyki - najdoskonalszymi istotami boskimi (s.49).

Axel Munthe wiele podróżował, ale jego największą miłością była wyspa Capri, gdzie na ruinach pałacu Tyberiusza zbudował swoją ukochaną siedzibę SAN MICHELE. Udało mu się też po długich walkach stworzyć na górze Barbarossy "święty gaj ptaków". Góra należała do byłego rzeźnika, specjalisty w oślepianiu ptaków. Okrutne mordowanie i torturowanie ptaków trwało przez wiele, wiele lat i było przez wszystkich tolerowane. To doprowadzało Axela Munthe do rozpaczy, aż wreszcie los mu dopomógł i Munthe wykupił górę, a jak do tego doszło - o tym naprawdę warto przeczytać, to bardzo ciekawa, wręcz niesamowita historia. Kupił i stworzył tam raj dla ptaków, gdzie mogły już zupełnie bezpiecznie odpoczywać po długich wędrówkach. Przekonany jestem, że Pan Bóg kocha ptaki, gdyż w przeciwnym razie nie obdarowałby ich skrzydłami, które dał także swoim aniołom (s.362).

Niech nie zmylą nikogo urywki, które zacytowałam z Księgi z San Michele, to nie jest książka o zwierzętach, to niesamowite przygody szlachetnego, wspaniałego człowieka, lekarza.

Dlaczego piszę na temat tej książki? Ponieważ uważam ją za jedną z najlepszych, jakie czytałam, a może nawet najpiękniejszą - szkoda, że tak mało znaną. Na dziesięć osób zapytanych przeze mnie o Axela Munthe i jego książki (mam też drugą jego książkę Księga o ludziach i zwierzętach), tylko jedna czytała Księgę z San Michele, druga słyszała o niej, a reszta z zażenowaniem przyznała, że nic nie wie na jej temat, a obracam się w kręgu ludzi wykształconych i dużo czytających. Zrobiło mi się przykro, że ta piękna i mądra książka nie jest popularna. Dlaczego poloniści w szkołach (chyba znają Księgę z San Michele) nie polecają tej książki uczniom? Wydaje mi się, że gdyby młodzi ludzie czytali takie książki, byliby lepsi.

Renata Fiałkowska

P.S. Pisownia cytatów z książki zgodna z wydaniem szóstym z roku 1938. Wydana też była w 1962 r. - nie wiem, czy to było jedyne w Polsce, powojenne wydanie.

JAN PAłASZ

*
mój anioł stróż sypia
ze mną i co noc szepcze
mi do ucha -
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
kwiaty trzeba kochać
- pamiętaj
*
gdy miałem dziewięć lat
o! jak mi smutno było
w sadeczku siłą
pasałem owieczki niczym
białej paproci kwiat
a kiedy pogoda nam dokuczyła
puściłem stado owieczek na
cmentarz
by się owieczka za mnie
pomodliła
4.9.91
- Wiersze powstały pod kierunkiem Roberta Drobysza na zajęciach z arteterapii, prowadzonych w Domu Pomocy Społecznej w Zbyszycach nad Jeziorem Rożnowskim.


TRZECI I OSTATNI

Trzeci szympans Jareda Diamonda to kolejna w naszym kraju praca socjobiologiczna. Jej opublikowanie świadczy, że kontrowersyjna do niedawna dziedzina zyskała uznanie świata nauki (pisze o tym zresztą we wstępie January Weiner: (...) dorobek socjobiologii dotyczący również gatunku ludzkiego na dobre wszedł do paradygmatu nauk przyrodniczych, s.6).

Książka Diamonda jest fascynującą opowieścią o splocie czynników, które sprawiły, że nasz gatunek jako jedyny dokonał Wielkiego Skoku, wydobywając się ze świata przyrody. Czy wiecie np., jaki wpływ na powstanie cywilizacji ma fakt, że ludzie są w stanie doczekać wnuków? Nie? Czytajcie Diamonda! Równie ciekawa jest opowieść o zbiegu okoliczności, jakim swoją ekspansję w obrębie rasy ludzkiej zawdzięczają ludy indoeuropejskie.

Sentymentalnym "ekologom", żyjącym mitem Złotego Wieku zniweczonego rzekomo przez cywilizację, chciałbym szczególnie dedykować rozdział, w którym Diamond opisuje ludy pierwotne dewastujące bez skrupułów swoje środowisko - aż do ekologicznego samobójstwa.

Pod niektórymi względami jest to praca bardzo typowa dla socjobiologii - Diamond koncentruje się na wyszukiwaniu podobieństw między ludźmi a zwierzętami, dowodząc przekonująco, że w przypadku wszystkich znamion człowieczeństwa istnieją zwierzęce zadatki, a nawet zaczątki (s.281). Wyrazem tego poglądu jest sam tytuł książki: zdaniem autora homo sapiens nie jest odrębnym rodzajem, ale jednym z trzech gatunków szympansa!
Momentami argumentacja Diamonda wydała mi się nawet nieco naciągnięta, jak wtedy gdy twierdził, że gdyby szympansy miały równie dużo wolnego czasu co ludzie, to także stworzyłyby sztukę. Przecież kromaniońscy jaskiniowcy żyli w warunkach tak samo ciężkich i surowych jak małpy człekokształtne, a nie przeszkodziło im to w budzącej podziw twórczości!
Bardzo dziwi mnie też, że Diamond zupełnie pomija religię - jeszcze jeden element stanowiący o odrębności rodzaju ludzkiego - w swych rozważaniach nad istotą człowieczeństwa. Być może uczynił tak z powodu braku jakichkolwiek substytutów religii w świecie zwierzęcym - podczas, gdy odnalazł w nim zadatki i zalążki organizacji społecznej, mowy, rolnictwa, techniki, sztuki, masowych mordów, a nawet niszczenia swego środowiska (!).

Charakterystyczna dla Trzeciego szympansa jest wyraźnie "lewicowa" orientacja (idąca w poprzek toczonego sądu o "reakcyjności" socjobiologii) - Diamond wykazuje biologiczne uwarunkowania wojen, rasizmu, seksizmu i hierarchii, a jednocześnie raz po raz zjawiska te pryncypialnie potępia.

I tutaj znowu mam wątpliwości - i nie chodzi tu o drobne nieścisłości takie jak twierdzenie, że rolnictwo przyczyniło się do wyzysku kobiet (podczas gdy w rzeczywistości przyniosło ono matriarchat). Moje wątpliwości budzi odpowiedź, jakiej Diamond zdaje się udzielać na niezwykle istotne pytanie: co robić, gdy nasze szczytne ideały sprzeczne są z naszą naturą, z naszą wrodzoną ksenofobią, agresją i chęcią dominacji? Czy społeczeństwo powinno być zbudowane zgodnie z naturą człowieka, czy też jak, moim zdaniem, sugeruje Diamond - natura człowieka musi zostać okiełznana przez kulturę.

Społeczeństwo rządzone prawami dżungli trudno byłoby nazwać społeczeństwem prawdziwie ludzkim. Nie ulega wątpliwości, że egoizm, agresja i ksenofobia muszą być okiełznane. Ale próby całkowitego wyeliminowania ich w imię jakiejś utopii są równie niebezpieczne, gdyż prowadzą do inżynierii społecznej i - tak samo! - do ludobójstwa (czego przykładem był chociażby eksperyment komunistyczny).

Oczywiście Diamond ma rację potępiając praktykowane w Afryce zaszywanie kobietom warg sromowych (co ma zapewnić ich mężom wyłączność na zapładnianie swych żon). Obyczaj ten nie jest - na szczęście - zdeterminowany genetycznie, dlatego można próbować go wyplenić. Dążenie do przekazania swoich genów potomkom tkwi jednak w samym rdzeniu naszej natury i dlatego walka z machoismem jako takim jest skazana na klęskę.

To zderzenie społecznej utopijności z biologicznym realizmem jeszcze bardziej jaskrawe jest, gdy Diamond zajmuje się problemem ludobójstwa. Już wymieniając różne przyczyny masowych mordów pomija on (podświadomie?) ludobójstwo z powodu odmiennej przynależności klasowej - najpowszechniejsze wszak w sowieckiej Rosji, czy maoistowskich Chinach. Dlaczego? Otóż Diamond do wszystkich masowych mordów przyłożył schemat znany sobie z Nowej Gwinei: jego zdaniem głównym motywem masowych mordów jest ksenofobia (pozwala mu to żywić nadzieję, iż bliższe poznanie się zapobiegnie mordom i nienawiści). Tymczasem eksterminujący innych z powodów klasowych lub ideologicznych na ogół znają swoje ofiary! Przykłady walk polsko-ukraińskich na Wołyniu czy serbsko-chorwacko-muzułmańskich w Bośni również pokazują, że dobrze znający się sąsiedzi wyrzynają się z nie mniejszym zapałem i okrucieństwem niż ludzie zupełnie sobie obcy.

Dlatego też Diamond, choć uronił łzę nad umierającą różnorodnością kulturową świata, uznał zarazem unifikację za cenę, jaką musimy zapłacić, by wyeliminować morderczą ksenofobię. Mój pogląd jest tu o wiele bardziej pesymistyczny. Moim zdaniem ludziom nie potrzeba uzasadnień etnokulturowych, by nienawidzić - wciąż sami wytwarzają sobie motywy niechęci do innych. Ludzie zawsze będą łączyć się w grupy, które zechcą się od siebie odróżniać; grupa będzie uważała wybrany przez siebie system wartości za lepszy od wartości wyznawanych przez inne grupy; poczucie wyższości i solidarności grupowej w połączeniu z instynktem agresji prowadzić będą do konkurencji, walki, być może eksterminacji. Miejsce zróżnicowania etnicznego czy religijnego zająć może równie dobrze zróżnicowanie według ideologii czy subkultur (stylów życia).

Czy warto więc domagać się kulturowej unifikacji ludzkości? Tym bardziej, że - jak twierdzi antropolog KrzysztoKwaśniewski - wbrew potocznemu mniemaniu konflikt można uznać za tym bardziej etniczny, im bardziej nie ma on charakteru antagonistycznego. Dążenie do utrzymania własnej odrębności kulturowej (...) i terytorium nie musi iść w parze z dążeniem do pozbawiania takich praw innych grup etnicznych (B. Olszewska-Dioniziak, Zarys antropologii kulturowej, s.130).

Jarosław Tomasiewicz

Jared Diamond, Trzeci szympans, PIW, Warszawa 1996.



EKOLOGIA W "MAGAZYNIE KRESOWYM"

Od paru lat żyję w przyjaznej symbiozie z ludźmi, którym leży na sercu autentyczne opiekowanie się środowiskiem, w którym żyjemy - pisze Elżbieta Ornatowska w "Magazynie Kresowym". Po czym następuje wyliczenie tych, którzy żyjąc na uboczu, z dala od centrum wydarzeń, zwrócili jej uwagę.

W Lublinie działa Towarzystwo Storczykowe, którego prezesem jest Czarek Michalec, zbierający pieniądze na wykup dżungli tropikalnej, by uniemożliwić jej wyrąb. Każdy, kto chce, może wykupić na własność metr kwadratowy lasu deszczowego, którego już nikt nie ruszy. Wiele jest już w Polsce szkół, które w ten sposób nabyły prawa własności (...) Może dzieci chodzące do tych szkół z większym szacunkiem patrzeć będą na rosnące u nas zielone pędy - pisze autorka.

Bohaterką jej artykułu jest także założycielka prywatnego schroniska dla bezdomnych zwierząt Elżbieta Makowska, która na wsi daje schronienie 30 psom i 6 kotom, mimo braku opału i pieniędzy na żywność.

Do podziwianych przez Ornatowską zapaleńców należy również paryżanka Nicole, która wraz z mężem Polakiem wyprowadziła się do pozbawionej elektryczności chaty w pobliżu Kozłówki, ucząc się powoli umiejętności życia w tak prymitywnych warunkach. A trzeba się uczyć nawet tego, że należy zgromadzić opał na zimę w wystarczającej ilości...
Dla kontrastu autorka wspomina swą wizytę w zadymionym Neapolu, po którym matki z papierosami w ustach obwożą niemowlęta na skuterach po zasnutych smogiem ulicach. Kończy wierszem:
Zadbam o trawę
o parę drzew powalczę
żywopłotu nie dam przesadzać
po co?
Aby kiedyś gdy tu jeszcze wrócę
płucom starczyło tlenu.

Ziemio - choć piekłem jesteś
dla jednych
dla innych - zielenią Edenu
najpiękniejszą możliwością
do kochania
szansą do stania się
cząstką boskiego
miłosierdzia
Dla tych, którzy chcieliby pomóc, przekazujemy prośbę Elżbiety Makowskiej o przesyłanie paczek ze starymi kocami lub ręcznikami, potrzebnymi na legowiska dla jej podopiecznych.

Kontakt
Elżbieta Makowska
Karnice 52, 96-108 Wola Pękoszewska
Poste Restante

na podstawie:

Elżbieta Ornatowska, Biegnijcie dalej po mowie trawie [w:] "Magazyn Kresowy", nr 16/96, s.32.



ZB nr 10(88)/96, październik '96

Początek strony