Strona główna |
Biotechnologia, inżynieria genetyczna, organizmy transgeniczne... - zapewne większość z nas zna te określenia, czy to ze szkolnych lekcji biologii, czy też po prostu z gazet. Stanowią one także kanwę wielu opowiadań i filmów science-fiction, co ciekawe - w większości przedstawiających ich negatywne lub wręcz katastrofalne implikacje (czyżby przeczucie?). Biotechnologia wraz ze swoim najświeższym narzędziem, inżynierią genetyczną, w świecie nauki są dyscyplinami stosunkowo młodymi. Od narodzin jednak wzbudzającymi ogromne kontrowersje, dzieląc ludzi na dwa przeciwstawne obozy.
Zwolennicy inżynierii genetycznej przedstawiają ważkie argumenty ekonomiczne, roztaczając wizje zwielokrotnienia plonów, poprawy "właściwości" zwierząt hodowlanych, a przez to rozwiązania problemów żywnościowych wciąż zwiększającej się liczby ludzi. Wskazują również korzyści, jakie niesie ona dla medycyny, takie jak: "skonstruowanie" bakterii wytwarzających "ludzką" insulinę, produkujących interferon (substancję białkową hamującą rozmnażanie wirusów), itp., itd. Wymieniać przytaczane korzyści można by jeszcze długo. Jednak opozycjoniści zauważali istotne zagrożenia. No, bo a nuż widelec, ktoś "skonstruuje" bakterię, która będzie produkowała, dajmy na to, jakąś zjadliwą toksynę. Jest to szczególnie niebezpieczne, gdyż podstawową, eksperymentalną bakterią jest pałeczka okrężnicy (Escherichia coli), naturalny element flory bakteryjnej ludzkiego organizmu.
Z tego między innymi powodu zwołano w 1975 roku międzynarodową konferencję poświęconą niebezpieczeństwom, jakie niesie inżynieria genetyczna. Ustalono wówczas szereg zasad i środków ostrożności, których należy przestrzegać przy manipulowaniu materiałem genetycznym (np. niewprowadzanie genów odporności na antybiotyki do bakterii chorobotwórczych). Większość tych restrykcji odnosi się do sfery związanej z bezpośrednim zagrożeniem życia i/lub zdrowia ludzi, jakby nie dostrzegając ewentualnych skutków innych działań inżynierii genetycznej. Przykładem tego są np. rośliny transgeniczne, czyli zawierające w swoim genomie fragmenty obcego materiału genetycznego. Poprzez wprowadzenie odpowiednich genów można zmienić wybrane właściwości rośliny lub nawet uzyskać cechy, których dana roślina nigdy nie posiadała, np. zwiększyć wielkość owoców, uodpornić na choroby itp. Można także uodpornić ją na pestycydy. Wprawdzie towarzyszy temu niebezpieczeństwo niekontrolowanego rozprzestrzeniania się sztucznie zmutowanych roślin, lecz starano się je bagatelizować, podając - rzecz jasna - naukowe podstawy takich poglądów. Pierwszym i naczelnym argumentem ma być bezpłodność mieszańców roślin transgenicznych z dzikimi odmianami. Innym, na który równie często się powoływano, było potwierdzone stymulacjami komputerowymi słabe rozprzestrzenianie się pyłku z pól uprawnych do środowiska. Ku zmieszaniu biotechników oba argumenty okazały się mocno naciągane.
Badania Scottish Institute wykazały, że komputerowy model dywersji pyłku (czyli jego "przeciekania" do środowiska) jest, delikatnie mówiąc, do niczego. Ilość pyłku, jakiej spodziewano się w odległości 100 m od pól, zaobserwowano dopiero w odległości 2,5 km. Trudno to nazwać nieistotnym przeoczeniem. Drugi cios nadszedł z odległej Australii. Jeden z tamtejszych farmerów odkrył na swoich polach roślinę całkowicie odporną na jeden z najbardziej skutecznych i najpopularniejszych herbicydów - glifosfat (nazwa handlowa ROUNDUP). Rośliną ową okazała się trawa z gatunku Lolium rigidum. Początkowo przypuszczano, że jest to bezpłodny mieszaniec z jakąś rośliną transgeniczną, lecz naukowcy z Charles Sturt University w Wagga Wagga w Nowej Południowej Walii stwierdzili z przerażeniem, iż jest wręcz przeciwnie i trawa rozmnaża się bez przeszkód!
Cóż tu dodać? Jak się okazuje, wiemy zbyt mało, by przewidzieć skutki manipulacji genetycznych - i to skutki nie tylko związane z roślinami odpornymi na pestycydy, bo myślenie, że problem ogranicza się tylko do tego, wydaje się pobożnym życzeniem. Być może puentą będzie tu sam wyraz "transgeniczny" pochodzący od łacińskiego transgressio - przekroczenie.
Czyżbyśmy przekroczyli granicę, której przekraczać nie powinniśmy?
Robert W. Mysłajek
34-314 Czaniec 1062
LITERATURA
Jerzmanowski A., Staroń K., Korczak C.W., Biologia, WSiP, Warszawa 1990.
Jura Cz., Krzanowska H. (red.), Leksykon biologiczny, Wiedza Powszechna,
Warszawa 1992.
Michalak J., Superrośliny, [w:] "Wprost" z 21.7.96, nr 29.
Sejfe Ch., Niedorzeczny plan, [w:] "Świat Nauki", nr 4(50)/96.
Włodarski A., Niepokorny chwast, [w:] "Gazeta Wyborcza"
z 12.7.96, nr 161.2151.
Tym razem w "Najwyższym Czasie" (9/96) ukazał się dobry syntetyczny artykuł o AMWAYu. Autor - Tomasz Gigol - na wstępie wskazuje na podobieństwo AMWAYa i innych firm marketingu sieciowego do sekt. Autor wymienia następujące cechy wyróżniające sektę:
Podobnie jak w sektach, w AMWAYu życie poświęcone jest realizacji misji. Całe życie dystrybutora jest wypełnione misją budowania SIECI. Sieć należy budować, żeby osiągnąć cel finansowy: dom, mercedes, sprzęt hi-fi - które należy sobie wyobrażać i powiesić ich zdjęcia w pokoju. Tu widać całą anty-ekologiczność AMWAYa (to piszę już od siebie - dopisek A.K.), lansuje on bowiem wśród swoich pracowników konsumpcyjny styl życia, polegający na ograniczaniu marzeń do spraw czysto materialnych. Marzenia muszą być "wielkie", a zatem człowiek jest zachęcany do posiadania w gruncie rzeczy niepotrzebnych przedmiotów, zbędnych podróży itp. Cele te udaje się zrealizować tylko nielicznym. Natomiast pozostali pracownicy firmy - z niższych szczebelków "piramidki", finansują ich. Dlatego uważam, że przyznanie AMWAYowi nagrody UNEP za ekologiczność produktów jest skandalem i przejawem ignorancji. Jest jednak istotna różnica: sekty odwołują się do motywacji religijnych i moralnych, marketing sieciowy formalnie nie ma nic wspólnego z religią. W praktyce jednak okazuje się, że jest on nie do pogodzenia z poważnym traktowaniem religii. Jak mówi Pismo Święte: Nie możecie służyć Bogu i mamonie (Mt 6,24). Przykładowo, gdy mój kolega Zbyszek wybierał się na rekolekcje zamknięte, jego "opiekun duchowy z AMWAYa" - czyli tzw. sponsor, nie miał nic przeciwko temu, doradził mu jednak, aby zabrał ze sobą towary AMWAYa i usiłował werbować nowych członków. W AMWAYu chodzi o to, aby więcej mieć, a nie bardziej być.
AMWAY, podobnie jak sekty, ma negatywny wpływ na życie jednostki. Pani Krygier - pracownik AMWAYa przyznaje, że dwie osoby z kierowanej przez nią sieci trafiły do szpitala psychiatrycznego. Inne następstwa to rozbite rodziny, straceni przyjaciele, opanowanie woli i umysłu.
W AMWAYu jest masa różnych klubów i stopni wtajemniczenia. Na którymś etapie można dostać diamentową odznakę, czyli zostać DIAMENTEM; jest to szczyt marzeń większości AMWAYowców. Nie rozumieją, że radość wewnętrzną i poczucie własnej wartości mogą osiągnąć znacznie prościej i łatwiej. Po prostu w oczach Boga każdy z nas jest ukochanym dzieckiem, kimś znacznie cenniejszym niż diament. Trzeba tylko sobie to uświadomić. Tej świadomości i prawdziwych przyjaciół życzę wszystkim pracownikom AMWAYa. AMWAY każe powtarzać zasadę: "mam prawo do marzeń" - to prawda, ale nikt nie ma prawa ograniczać Twoich marzeń do spraw tylko materialnych.
Andrzej Kozerski
c/o BORE
Zieleniecka 6/8,
03-727 Warszawa
P.S. Mam nadzieję, że w środowisku ekologów będzie o AMWAYu coraz głośniej.
Anarchiści i ekolodzy słusznie sprzeciwiają się śmieciarskiemu jedzeniu McDonald's.
Myślę, że czas, aby powiedzieć stop innej wielkiej korporacji, która oferuje nam
śmieciarską ideologię.
rys. Jakub Michalski