"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 1 (79), Styczeń '97


SPOŁECZEŃSTWO I EKOLOGIA[PP1]
Biorąc do ręki skromnie, lecz starannie wydaną broszurę Ekologia społeczna Murraya Bookchina spdziewałem się zupełnie innej treści. Niepotrzebnie zasugerowałem się tytułem, choć wydawca tej pozycji, czyli Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi - Alians Inicjatyw na rzecz Wspólnoty Lokalnej ze Słupska powinien wywołać u mnie inne skojarzenia. Z ekologia społeczną, rozumianą jako nauka leżąca na styku demografii, socjologii i kilku innych dyscyplin, broszura ta ma niewiele wspólnego. Być może jest to efektem dość dyskusyjnego tłumaczenia tytułu, który w oryginale brzmiał Society and ecology, co nawet dla laika w dziedzinie języków obcych bliższe jest ekologii i społeczeństwu. Brzmi to na pewno o wiele przyziemniej, jednak znacznie lepiej oddaje zawartość, na którą składają się rozważania o relacjach między społeczeństwem i przyrodą.

[PP2]Murraya Bookchina polscy czytelnicy znają raczej słabo za sprawą nielicznych przekładów jego prac. Tym cenniejsza wydaje się inicjatywa słupskich ekologów. Starsi stażem czytelnicy pamiętają być może fragmenty wywiadu z "The Guardian", przedrukowanego w ZB nr 8-9(38-39)/1992, s.29, w którym to Bookchin prezentował nowe spojrzenie na szereg ekologicznych dogmatów. Oprócz tego w 1991 r. ukazała się nakładem "Biblioteki Nagiego Króla" inna broszura tego autora, mianowicie Anarchizm ery dobrobytu.

Ekologia społeczna jest logicznym dopełnieniem tej fragmentarycznej prezentacji poglądów autora zamieszczonych w ww. publikacjach. Broszura składa się z trzech części. Pierwsza z nich - Wprowadzenie - jest próbą stworzenia pozycji wyjściowej do dalszych rozważań Bookchina. Wychodzi on z założenia, że współczesnemu społeczeństwu brakuje "klarowności", którą posiadali nasi przodkowie. Dzieje się tak na skutek zdezawuowania się wartości respektowanych dawniej (to wniosek Bookchina) lub też na skutek zbyt częstego przechodzenia przez oblicze świata kuracji odmładzających i związanego z tym pochopnego pozbywania się owych wartości jako przestarzałych (to akurat moje osobiste zdanie). Niejasność, brak poczucia pewności i stabilności rodzi pytania o kondycję społeczeństwa. Często łączy się z tym popadanie w pesymizm, spostrzeganie natury jako organizmu całkowicie zdominowanego przez niszczycielską działalność człowieka. Bookchin krytykuje taką postawę, zwłaszcza jej skrajne postacie ("ludzkość jest rakiem niszczącym Ziemię"). Przestrzega przy tym przed zbyt pochopnym generalizowaniem, które w miejsce konkretnych sprawców zniszczeń stawia "ludzkość", pomijając zupełnie złożoność stosunków społecznych. Krytyka Bookchina wymierzona jest w osoby i instytucje odpowiedzialne za taki stan rzeczy. Autor przeciwstawia się poglądom mówiącym, iż każdy człowiek w równym stopniu odpowiada za zniszczenia, nie godzi się też na teorie, w myśl których każdy przedstawiciel gatunku ludzkiego jest genetycznie "zdeprawowany", tzn. posiada cechy powodujące udział w procesie degradacji przyrody.

Często nie mamy wyboru - zdaje się mówić Bookchin - żyjąc w świecie tworzonym przede wszystkim przez właścicieli wielkich koncernów i rządowych urzędników. To właśnie istniejący porządek polityczno-ekonomiczny ponosi główną odpowiedzialność za obecny stan rzeczy.

Część druga zatytułowana jest Społeczeństwo i natura - relacje wzajemne. Autor porusza tutaj problem sygnalizowany powyżej. Jest to problem zależności jednostki od mechanizmów społecznych i ich wpływu na niszczycielską postawę poszczególnych osób. Pada tutaj dość dyskusyjne twierdzenie mówiące, iż jednostka często wykonuje szkodliwe dla przyrody prace, zmuszona do tego okolicznością zaspokojenia własnych potrzeb. Jest to nieco naiwna wiara w to, że jeśli znikną deprawujące czynniki zewnętrzne (u Bookchina państwo i wielki kapitał), to wszystko będzie w porządku. Nie bierze pod uwagę faktu, iż mentalność współczesnego człowieka sama w sobie jest zainfekowana bakcylem konsumpcji w tak dużym stopniu, że wspomniane instytucje nie są już potrzebne do generowania zachowań szkodliwych z punktu widzenia przyrody. Owe potrzeby, konieczne zdaniem Bookchina do zaspokojenia, to jakże często zwykłe zachcianki, w imię których niszczy się przyrodę.

Zadaniem ekologii społecznej - w rozumieniu Bookchina - jest odnalezienie tego związku między społeczeństwem a naturą, który pozwala niszczyć świat przyrody, oraz przede wszystkim tego, który pozwala uczestniczyć w ewolucji naturalnej bez działań na szkodę natury. W takim rozumieniu życie społeczne nie może być rozumiane jako przeciwstawne naturze, lecz raczej jako jej dopełnienie, dwa przenikające się, pełne zależności nurty. Przywołuje dane antropologiczne na dowód, iż w naturze człowieka leżały od dawna takie wartości i postawy, jak: współpraca, wzajemna pomoc, solidarność; natomiast konkurencja, nadmierny indywidualizm stanowią elementy stosunkowo nowe i w dużej mierze obce zachowaniom społecznym. Sugeruje, że musi nastąpić powrót do takiego właśnie rozumienia ludzkiej aktywności, co powinno mieć pozytywny wpływ na postawy wobec świata przyrody.

Cześć trzecia to Ekologia społeczna będąca podsumowaniem dotychczasowych wywodów i zaprezentowaniem wniosków. Zadaniem ekologii społecznej powinno być ukazanie związków natury ze społeczeństwem, ustawiczne przenikanie się tych dwóch płaszczyzn. Ma stawiać pytania dotyczące wzajemnych wpływów i ich efektów, zwłaszcza tych okoliczności w ewolucji społecznej, które są odpowiedzialne za rozłam, w wyniku którego wiele osób staje się pasożytami na ciele natury. Podstawowym zaś wnioskiem jest stwierdzenie, że opozycja człowiek - przyroda i jej tragiczne następstwa mają swoje korzenie w stosunkach społecznych. Bookchin krytykuje "mit skąpej natury", który z jednej strony służy do usprawiedliwienia panowania nad przyrodą (antropo- a raczej elitocentryzm, gdyż zdaniem Bookchina to nie tyle ludzie, co rządzące nimi elity używają takich wymówek), z drugiej zaś do całkowitego podporządkowania się przyrodzie (biocentryzm). Bookchin jest przekonany, że istnieje możliwość wypełnienia luki miedzy tymi dwoma skrajnymi postawami przez społeczeństwo ekologiczne współistniejące ze światem natury traktowanym jako równorzędny "partner". Ewolucja społeczna stać się zatem powinna integralną częścią ewolucji naturalnej, a zadaniem bookchinowskiej "ekologii społecznej" jest próba odpowiedzi na pytanie, jak to zrealizować.

Broszurę kończy posłowie Jacka Kaczmarka, będące próbą ukazania poglądów Bookchina na szerszym tle, w kontekście sporów tegoż autora z biocentrystami spod znaku "Earth First!". Warto dodać, że redaktor tej pozycji zapowiada już antologię poświeconą podobnej problematyce.

Remik Okraska

Murray Bookchin, Ekologia społeczna, Wyd. "Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi - Alians Inicjatyw na rzecz Wspólnoty Lokalnej", Słupsk 1996.

WILKI I LUDZIE
AdolDygasiński (1839-1902) był pisarzem i przyrodnikiem. Jako przedstawiciel naturalizmu w literaturze polskiej, dowodził w swych utworach tożsamości zasad życia ludzkiego z zasadami życia przyrody, ukazując analogię między zachowaniem i losem ludzi i zwierząt, wynikającą z działania tych samych praw - walki o byt i przemożnego wpływy dziedziczności. Już więc 100 lat temu głosił on zasady, które przyświecają dziś dużej części organizacji zajmujących się ochroną przyrody.

Byłem wniebowzięty, gdy przyjaciel pożyczył mi książeczkę Dygasińskiego pt. Wilk, psy i ludzie. Nawet reprodukcja na okładce obrazu Ajdukiewicza Na polowaniu, który pasuje do treści utworu jak pięść do nosa, nie zepsuła mi przyjemności przeczytania tego, bądź co bądź króciutkiego, opowiadania. Zdziwiła mnie tylko informacja, że Wilk, psy i ludzie to lektura szkolna dla klasy VII. Niestety, moja pani w szkole wolała widocznie omawiać z nami tragiczne losy Zbyszka z Bogdańca mordującego Krzyżaków niż zająć się naprawdę wartościową pozycją, która śmiało mogłaby rozbudzić w trzynastolatkach szacunek do zwierząt i przyrody. Tak więc z dużym co prawda opóźnieniem, ale jednak książkę przeczytałem i chciałbym podzielić się wrażeniami z czytelnikami ZB.

Aż trudno uwierzyć, że Dygasiński pisał swoje opowiadanie 116 lat temu. Problem, który poruszył jest dziś jak najbardziej aktualny, bardziej aktualny nawet niż kiedykolwiek, biorąc pod uwagę sytuację wilków w Bieszczadach czy w Nowosądeckiem. Sama fabuła jest dość banalna - ot, wiejski nauczyciel przygarnia i wychowuje młodego wilczka, którego rodzice, ponoć wilkołaki, zostali zabici przez myśliwego. (Nawiasem mówiąc, podobno oswajanie dzikich zwierząt jest według nowej ustawy Prawo łowieckie zabronione). Jednak nie wesołe przygody wilka są treścią tej książki. Ukazał w niej Dygasiński całą gamę ludzkich uprzedzeń w stosunku do dzikich zwierząt, pogardę i wstręt, jaki odczuwali mieszkańcy wsi do "dzikusa". I oczywiście irracjonalny, atawistyczny wręcz lęk, który - notabene - pozostał w ludziach przez te sto lat zupełnie niezmieniony. Czyżby był to skutek bajki o Czerwonym Kapturku?
Wilk, nazwany przez swojego opiekuna Buta (co ponoć znaczy w sanskrycie "istota żywa") mimo wychowania przez ludzi nie potrafił wyzbyć się swej natury. Gdy zaczęły się problemy z tajemniczym znikaniem perliczek, mieszkańcy dworku postanowili zwierzę po prostu zabić. Czyż można nie zauważyć tu analogii między obecnymi protestami krośnieńskich hodowców, domagających się całkowitego wytępienia bieszczadzkich wilków? Człowiek przyzwyczaił się po prostu likwidować te istoty, których istnienie jest niewygodne dla jego interesów gospodarczych. Czy można, z moralnego punktu widzenia, akceptować tak egoistyczną politykę? Czy człowiek dalej musi walczyć o byt, wypierając konkurencyjne dla niego gatunki, czy też może nastał już czas aby zacząć żyć w pokoju ze wszystkimi mieszkańcami Ziemi? Na te pytania Dygasiński odpowiedzi niedaje, ale skłania do głębokich przemyśleń. Pokazuje też, że przyjaźń między człowiekiem a zwierzęciem jest zupełnie możliwa i niekoniecznie musi się przejawiać w hodowaniu w akwarium świnki morskiej.

Dygasiński pisze: nie można przeinaczyć wilka, psów, ludzi i wszystkich stworzeń. Tu nie zgodziłbym się ze znakomitym przyrodnikiem. Ze wszystkich bowiem istot właśnie tylko człowieka można i trzeba przeinaczać. Dlatego tym większa szkoda, że nauczyciele-poloniści w szkołach pomijają tę lekturę w przerabianym programie. Powtórzę za Renatą Fiałkowską (ZB 10(88)/96, s. 83): wydaje mi się, że gdyby młodzi ludzie czytali takie książki, byliby lepsi.

KrzysztoA. Wychowałek
xpert@most.org.pl

AdolDygasiński, Wilk, psy i ludzie, Wyd. "Siedmioróg", Wrocław 1995.

SŁOŃCE - UCIĘTA RĘKA NIEBA
Poezja nie jedno ma imię. Musi jednak pozostawać mocno zakorzeniona w ryzach języka - tym mocniej, im bardziej chce łamać utarte szlaki mowy i uświęcone zakresy sensów pojęć językowych. Specjalny gatunek poezji - to wiersze, które w zamyśle autora mają najpierw budować przy pomocy słowa klimat odbioru, by następnie wprowadzać czytającego w pożądaną przez poetę drogę dyskursu poznawania świata. Klimat takich wierszy i ich funkcja porządkująca przeżycia estetyczne najczęściej przypomina pod względem formy koany buddyjskie.

Taki właśnie typ poezji zawiera minitomik wierszy Roberta Drobysza pt. Niemi szamani. Chwyty formalne autora oraz podmioty liryczne jego wierszy wprowadzają w niekłamaną zadumę nad światem: nad jego elementami naturalnymi i cywilizacyjnymi. Poeta robi to nader inteligentnie i estetycznie: znakomicie zderza potoczne wyobrażenia z nietypową logiką własnego obrazowania świata poetyckim dyskursem. Jak przysłowiowy szaman, wraz z szamanami ukrytymi we własnych wierszach, wprowadza czytelnika w bajeczną i nadnaturalną aurę przyrody i Kosmosu, których szczególnym przypadkiem jest nasza rzeczywistość. Osobliwie rozumie czas i toczy z nim zaciekłe boje: chodzi mu o to, by nie sprzyjał on tym ludziom, którzy wyjaławiają nasz świat z piękna i harmonii. Chce, by był on dla ludzi nieustającym źródłem podziwu, zainteresowania i osobistej dumy. Jego zaś wiersze bardzo dobrze o tym donoszą. A oto i próba:
popiół świtu na deskach pomostu
wyrzutem ramion pokonuje przestrzeń
drży serce wody
aniołowie zwijają namiot nocy
Życząc poecie z Nowego Sącza wielu sukcesów poetyckich, kolejnych ciekawych tomików wierszy, chcę zachęcić Czytelników do zwrócenia uwagi na tę oryginalną, ciepłą i uroczą poezję.

Ignacy S. Fiut

Robert Drobysz, Niemi szamani. Wiersze wybrane, Wyd. Biblioteka "Zielonych Brygad" nr 17, Kraków 1996, s.28. Wstęp i redakcja - Gabriela Morawiecka, ilustracje - Janusz Reichel.


<<<< Spis treści [PP1] [PP2] RECENZJE